Pałac Zeritha Dalal

46
POST BARDA
Shiran

Miałbym.
Odpowiedź Autha, tak prosta i lakoniczna, była pełna szczerego rozbawienia, choć przecież gdyby Shiran próbował użyć zaklęcia w wyjątkowo ryzykownym momencie, porażka mogłaby się dla niego skończyć tragicznie. To wciąż był demon; ten sam, którego półelf dobrze znał, zbyt psotny i złośliwy, by pokładać w nim absolutną ufność. A jednak teraz nie było innej możliwości. Był jedynym, kto stanowił światełko nadziei w tym ponurym tunelu, jakim był podmrok.
Ale pomógłbym przecież.
Nikt nie zatrzymywał Shirana, gdy ten przemykał przez główny hol pałacu. Goście prezentowali się efektownie, ale stroje znacząco różniły się od tych, do których był przyzwyczajony - mnóstwo ozdobnych guzików, bezużytecznych sprzączek i przede wszystkim nadmiar biżuterii, geometrycznie układającej się na popielatych ciałach i połyskującej w świetle kryształów. Dużo ozdób wplecione mieli we włosy, zarówno kobiety, jaki mężczyźni, a ich skóra pokryta była ozdobnymi, czasem wyjątkowo kunsztownymi wzorami z kontrastowej, jasnej farby. Wszystkie kolory, jakie nosili, były jednak stonowane; nie rzuciła mu się w oczy nawet jedna osoba ubrana w coś tak szalonego, jak pomarańcz, czy czerwień. Nic dziwnego, że płomienne włosy Nellrien mogły być interesujące dla pana tego pałacu.
Po przejściu przez drzwi po lewej stronie Shiran znalazł się w przestronnej jadalni, której centralną część zajmowały podłużne stoły, idealne do wystawnych uczt. Dziś chyba posiłek nie był najważniejszym punktem wieczoru, bo jedynie na brzegu poustawiane były tace z przekąskami przygotowanymi do wyniesienia, a także wysokie dzbany, pełne bliżej nieokreślonego napoju. Dwie służące w prostych sukienkach plątały się w tej okolicy i rozmawiały cicho, żartując sobie i raz po raz wybuchając śmiechem. Gdy do środka wszedł mocno uzbrojony strażnik, zlustrowały go wzrokiem, a potem spojrzały po sobie, ale najwyraźniej uznały, że cokolwiek się tu dzieje, ich to nie dotyczy, więc wróciły do swojej rozmowy. Względnie rozumiejący język Shiran usłyszał coś o za dużych spodniach i grzybach, ale skupiony na swoim zadaniu nie był w stanie wywnioskować żadnego kontekstu.
Tam, po lewej. Schody.
Faktycznie, w rogu pomieszczenia widniały pierwsze stopnie krętych schodów, prowadzących na piętro. Sprawa nie wyglądała jednak tak łatwo, jak mogłoby się tego chcieć - u ich stóp stało dwóch strażników, znudzonych, bo znudzonych, ale wciąż uzbrojonych i raczej niechętnych, by każdego chętnego wpuszczać na piętro.

Spoiler:
Obrazek

Pałac Zeritha Dalal

47
POST POSTACI
Aremani
- Chyba starałbym się unikać tej wiedźmy jak tylko się da. - skomentowała rozmowę Jalena i Neeli. Miło było też zaobserwować, że wyszli ze wzajemnego psioczenia na siebie wzajemnie i przekierowują swą złość na prawdziwego wroga.
- Zna dość dobre Wspólny, przynajmniej w mowie, nie wiem jak w piśmie. Z tego powodu gdy jak ją napotkamy na przyjęciu musimy ograniczyć werbalne komunikaty do minimum. I zachowywać się jak najmniej podejrzliwie, jak posłuszni niewolnicy wykonujący swoje zadania. Jakby do będę miała...

Zupełnie niespodziewanie w tym momencie otworzyły się drzwi ich "celi". Aremani aż podskoczyła, jakby z przerażenia, że ktoś zrozumiał jej plany i teraz przychodzi by ukarać ją przy wszystkich za knowania. W ułamku sekundy zdążyła sobie już wyobrazić, jak przyszłe pokolenia stawiają jej pomniki w podziwie za jej męczeństwo gdy nagle uświadomiła, że przed nią pojawił się przedmiot, który właśnie miała przywołać w konwersacji.
- ...papier. - powiedziała powtarzając po elfie, jakby to on uczył ją tego języka za pomocą przykładów. - Dziękuję. - powiedziała dość odruchowo i beznamiętnie, nawet nie dbając czy mroczy doceni jej odrobinę kurtuazji. Spojrzała też na przekazane rysiki. "No tak. Nie pomyślałam, żeby sprawdzić moje, czy na przykład nie przemokły. Stilus?" zastanowiła się chwilę nad tym słowem. "Dość znajomo brzmi... Czyżby język mrocznych mógł mieć czasem wspólne etymologie do naszych słów?"
Choć Aremani nie była tak biegła w naukach humanistycznych to jej była mentorka używała słowa "etymologia", gdy rozprawiały o naukowych nazwach niektórych roślin, które rosły na Apozo. "Begonia" brzmiała zdecydowanie lepiej niż wymyślony przez siedmiolatkę "Zgniluś parszywik".
Aremani poczekała grzecznie aż strażnik wyjdzie. Przeleciało jej przez głowę, by spróbować go obezwładnić i zabrać mu ten fikuśny miecz. Ale czy miała na to jakiekolwiek szanse? I czy posiadanie broni i nieprzytomny strażnik poprawiłyby ich szanse na przeżycie? Trzeba było pozostawić tę fantazję niespełnioną. Zielarka wzięła to, co dostała.
- Okej, czyli co: Staramy się trzymać razem, gdy trzeba odwracamy uwagę. Zbieramy wywiad środowiskowy, plan pałacu, jakieś możliwości ucieczki. Wypatrujemy za Yunaną, Nellrien i Shiranem, o ile nie został w tamtych lochach. Jakieś pomysły, zażalenia, skargi, wnioski formalne? - chwyciła pewnie za plecak i przekazane materiały do rysunku. Spojrzała na nie... i ni stąd ni zowąd jej własne słowa wyrezonowały w jej głowie ponownie. - Plan pałacu... Czekajcie, czegoś nie przetestowałam!

Aremani uklękła na ziemi i wzięła kilka oddechów. "Jakże mogłam o tym wcześniej nie pomyśleć." Co prawda nie używała magii od czasu Zaćmienia i walki z golemem - szczerze się bała - ale jednak teraz sytuacja była na tyle beznadziejna, że musiała zaryzykować. Upewniła się, że strażnik nie nadchodzi po czym wyinkantowała swoje popisowe zaklęcia - Widmo Ziemi i Ptasie Widzenie.* Liczyła na to, że dzięki nim rozezna się mniej więcej w tym, jak wygląda ich okolica.
Spoiler:
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Pałac Zeritha Dalal

48
POST POSTACI
Shiran
- W to że być pomógł to nie wątpię - sarknąłem udawanie. - Jakbym już ucha nie miał, to może byś się odezwał. Latający świniok - lekki uśmiech wykwitł na mojej twarzy. To było naprawdę głupie z mojej strony, ale naprawdę byłem w stanie w jakiś chory sposób mu zaufać.
Przemykanie przez główny hol było bułką z masłem. Takim świeżo ubitym... Zjadłbym taką bułkę. I mógłbym zwalić to na aromaty unoszące się w powietrzu, ale takich dzisiaj tu nie było. Wszak wszystkie stoły, które spotkałem po wejściu do lewego pokoju, stały prawie puste. Uczta, ale bez jedzenia. Dziwne świętują Ci szarzy. Ale może to i lepiej? Nie było pijanego wujka Bradala, który opowiadał o tym jak chędożył się z jakąś ulicznicą w zakątku. Nie było też mordobicia, ani innego wyzywania się, bo ktoś komuś przydepnął suknię, a jeszcze inny przeleciał córkę.
Niemniej, nawet stoje mieli dziwne. Wystrojeni bardziej niż gówno na otwarcie odbytu, obwieszeni sprzączkami, biżuterią i chuj wie czym jeszcze. Błyszczeli przepychem i pewnym kiczem, jak dla mnie. Faceci też się chyba za baby przebierali, bo obwieszeni byli klejnotami niewiele mniej niż szare piękności, odziane w przytłumione i stonowane barwy. Noooo, modowo z łaszkami to bym się tu odnalazł, gdyby tylko nie te klejnoty.
Służące, które napotkałem w pokoju, były więc sporą odskocznią od mijanych przed chwilą gości. Proste sukienki, bez klejnotów i innych wydziwiastych rzeczy. O wiele bardziej mi się to podobało. No i nie wydawały się mieć kija w dupsku, jak reszta szarych. Pierwszy raz widziałem podziemnego, który chichotał wesoło i zachowywał się zwyczajnie swojsko. Aż miałem ochotę do nich podejść i się przywitać.
Nie było na to czasu. Musiałem wykombinować jak przejść przez dwójkę strażników. Pomysłów w głowie pojawiło się wiele. Może wywołać dywersję i zrzucić jeden z dzbanów? Namówić którąś ze służących by mi pomogła? Posiekać ich na części? Wykorzystać swoją nową moc? Albo wymyślić jeszcze coś innego...
Pierwszy pomysł pewnie tylko wywołałby reakcję chichoczących kobiet. Niech se chichoczą. Drugi zajmie za dużo czasu, a to że wypali nie było takie pewne. Skoro chciałem wszystkich siekać, nie musiałem się bawić w to całe zamienianie się w szarego... Moc też tu na nic się nie zdawała, bo było aż dwóch starażników. Poza tym nie chciałem wcale tak szybko się ujawnić. Dobra... Zadecydowane. Ruszyłem w stronę strażników.

Teraz trzeba było się wysilić. Przypomnieć sobie elficki i złożyć zdanie tak, by nie zdradzić się. Pewny krok, wypięta pierś, niezmącone niczym spojrzenie. Wykonuję rozkazy.
- Oq teri qizil sochlar muammolarni keltirib chiqaradi. Kimdir bu erga keling va yordam bering, dedi - powiedziałem mechanicznie, patrząc w oczy najpierw jednemu znudzonemu, a potem drugiemu. Przepuszczą mnie? Przecież Nellrien słynęła ze sprawiania innym problemów.

Pałac Zeritha Dalal

49
POST BARDA
Shiran

Strażnicy leniwie skrzyżowali włócznie, blokując wejście na schody, ale gdy Shiran się odezwał, zmierzyli go wzrokiem, a potem spojrzeli po sobie. Jeden wzruszył ramionami w geście znanym chyba wszędzie i zabrał broń, ale drugi nie był tak skłonny do współpracy. Zmrużył oczy, wpatrując się w elfa ukrytego pod zaklęciem iluzji, który poczuł nagle, jakby ta popielata maska zaciskała się na nim mocniej, gęściej, wzmocniona przez milczącego Autha. Żaden z nich nie chciał, żeby jego prawdziwa tożsamość została odkryta tutaj i teraz, bo mogłoby się to skończyć bardzo źle.
- Nie jest stąd - powiedział strażnik, w języku mrocznych, ale na tyle wyraźnie, że Shiran nie miał problemu ze zrozumieniem go. A może po prostu gdy się na tym skupiał, znajomość elfiego stopniowo wracała, choć nie używał tego języka od lat?
- Co z tego? Ruda też nie jest.
- Dlaczego on ma pomóc? Ona jest dla pana Dalala. Jak jest problem, to powinni wysłać kogoś stąd.
- To idź z nim, na Uranusha.

Strażnik wahał się chwilę, aż w końcu skinął głową.
- Pójdę z tobą.
Fantastycznie, skomentował Auth. Kolejny, który umrze.
Ale przynajmniej Shiran mógł wejść na piętro. Droga na schody otworzyła się przed nim, dzięki czemu z chwili na chwilę był coraz bliżej Nellrien - tej, która nigdy nie potrzebowała niczyjej pomocy i ze wszystkim radziła sobie sama... tylko akurat nie w tej chwili. Mroczny z włócznią szedł za nim, wprowadzając go najpierw do przestronnego pomieszczenia, wypełnionego po sufit z pewnością wyjątkowo cennymi księgozbiorami. Plątało się tu kilka osób, w tym dwójka mrocznoelfich dzieci, na oko w wieku dziesięciu, może dwunastu lat, w teorii pilnowana przez znudzoną opiekunkę, a w praktyce zostawiona sama sobie, bo opiekunka zajęta była wyglądaniem przez okno. Nikt nie zwrócił uwagi na dwóch strażników, bo kręcili się oni po całym pałacu i jego okolicach. Taktyka Shirana okazała się strzałem w dziesiątkę, bardziej, niż mógł się spodziewać, gdy tworzył w głowie ten plan.
Gdy wyszli z biblioteki, znaleźli się na szerokiej antresoli, górującej nad salą balową. To musiało być miejsce, do którego na parterze prowadziły największe, podwójne drzwi; teraz pełne było gości, służby, rozmów i śmiechów. Rozświetlone kryształowymi kandelabrami, lśniącymi swoją własną magią, ozdobione szerokimi pasami białej tkaniny podwieszonej pod sufitem, wyglądało bardzo gustownie i elegancko. Tylko duża, ciemna kotara, sięgająca od dachu po podłogę i przesłaniająca przeciwległą ścianę, wydawała się tam nie pasować. Cokolwiek jednak kryło się za nią, pozostało dla Shirana niewiadomą.
Po lewej stronie czekały na nich kolejne podwójne drzwi, zdobione geometrycznym wzorem. Stał przy nich kolejny strażnik, ze zmęczonym spojrzeniem i dużym, ciemnym sińcem na policzku, odznaczającym się nawet od jego popielatej skóry. Zanim którykolwiek z nich zdążył zrobić cokolwiek, z pilnowanego przez niego pomieszczenia dobiegł łomot, a potem coś uderzyło w drzwi i z brzękiem upadło na podłogę.
- Zmieniasz mnie? - spytał strażnik z przebłyskiem nadziei i zerknął podejrzliwie na Shirana. - Kto to?
- Wysłali go do niej. Ma ją uspokoić.
- Powodzenia
- prychnął i wcisnął mu klucz w rękę, by zaraz po tym szybkim krokiem odejść po schodach do sali balowej. Może potrzebował zimnego okładu, albo po prostu wina?
W przeciwieństwie do tutejszego strażnika, ten z parteru nie zamierzał tak łatwo zostawić obcego elfa samego sobie. Gdy Shiran postanowił przekroczyć próg, on zrobił to zaraz za nim.
I pierwszym, co półelf dostrzegł, gdy znalazł się w środku, była lecąca w jego stronę srebrna taca. Na szczęście nie była tak dobrze wycelowana, jak kusza, którą Nellrien przywitała go przy ich pierwszym spotkaniu; naczynie przeleciało obok jego ramienia i uderzyło w ścianę, zrzucając z niej ramę z obrazem. Pokój był dużą sypialnią, której centralną przestrzeń zajmowało ogromne łoże. I być może wcześniej, zanim trafiła tu pewna rudowłosa, ludzka kobieta, był ładny i utrzymany w porządku. Teraz wszystko leżało wszędzie, na ozdobnym dywanie widniała plama z wina, a sama przyczyna tego stanu rzeczy stała za przewróconym biurkiem i trzymała ręce na oparciu krzesła, gotowa walczyć meblem, skoro nie dali jej innej broni.
Nie wyglądała tak, jak wtedy, gdy Shiran widział ją po raz ostatni. Zniknęła jej luźna koszula i wygodne spodnie, zniknęły wysoko wiązane, skórzane buty. Teraz na modłę mrocznych obwieszona była złotem - biżuteria stanowiła sporą większość jej ubioru: złota obręcz na szyi, złote bransolety na ramionach i przedramionach, zdobione łańcuszki układające się równo na jej dekolcie i spływające pomiędzy piersi, złoty pas, wiszący nisko na biodrach i zaledwie kilka skrawków cienkiej, jasnoszarej tkaniny, złośliwie zakrywających to, co dla patrzącego mogłoby być najbardziej interesujące. Wyrysowane przez driady linie teraz pokryte były czymś złotym, przez co wyglądała, jakby w półmroku sypialni półnaga Nellrien cała się skrzyła. Tylko jej rude włosy były takie, jak zwykle - rozpuszczone, potargane, luźno opadające na ramiona.
To nie był widok, który pomagał na przepełniający Shirana głód.
- Zajebię was wszystkich - poinformowała ich z przekonaniem, choć mówiła niewyraźnie, a gdy puściła krzesło, by zrobić krok w ich stronę kolejnej rzeczy, którą mogłaby w nich rzucić, nogi ugięły się pod nią i zachwiała się. Złapała się kolumny łóżka, rzucając w nich tym razem niczym więcej, niż wściekłym spojrzeniem. - Ktokolwiek spróbuje mnie jeszcze dotknąć, to mu odgryzę pierdolone palce.



Dandre i Aremani

Magia zakotłowała się w Aremani, a jej jaźń uniosła się w górę w formie widmowego ptaka, o którego obecności wiedziała tylko ona sama. Zanim jeszcze odpłynęła w swoje zaklęcie, dostrzegła zdezorientowane spojrzenie Jalena, ale nikt jej nie przeszkadzał - mogła w spokoju poprowadzić swoją jaźń na zewnątrz, poza pokój, w którym zostali zamknięci. I gdy przeniknęła przez ścianę, zobaczyła zamieszanie, którego przedtem Shiran mógł doświadczyć na własnej skórze: dziesiątki gości, plączących się po pałacu w tę i z powrotem, służbę, strażników i wszystkich tych, którzy brali udział w świętowaniu tego wyjątkowego dnia. Szybkie zorientowanie się w rozkładzie pomieszczeń pałacu nie stanowiło dla niej najmniejszego problemu. Duża sala balowa, zakończona wysoką kotarą, musiała być miejscem, do którego mieli zostać zaprowadzeni; na jej końcu, tuż przy tej ciemnej zasłonie, dostrzegła ogromne natężenie magii, skumulowane w jednej osobie - musiała to być sama Argith - a także wąską strużkę mocy, która łączyła ją z czymś odległym, znajdującym się daleko poza granicami posiadłości. Kolejne skupisko magii wyczuła piętro wyżej, na górującym nad salą balową balkonie; coś, co wydawało się dwiema osobami splecionymi w jedną, o dziwnie znajomym odcieniu mocy.
Zanim jednak zdołała dostrzec więcej, coś wyrwało ją z zaklęcia, a zanim w pełni odzyskała kontrolę nad własnym ciałem, ktoś szarpnął ją za ramię w górę, zmuszając do wstania. Nie był to najprzyjemniejszy powrót do rzeczywistości.
- Sizning vaqtingiz keldi - rzucił ostro strażnik, nie ten, który rozmawiał z nimi wcześniej we wspólnym, a drugi, mniej przyjazny.
Towarzyszyło mu trzech innych. Niewolnicy zostali zebrani w jedną grupę i poprowadzeni ze swojego tymczasowego więzienia prosto na wielką ucztę pana Zeritha Dalal.
Tak, jak wielkie skupisko mrocznych elfów musiało być dla nich samo w sobie fascynujące, tak oni stanowili atrakcję, jakiej nigdy dotąd tutaj nie doświadczono. Rozmowy wokół nich cichły, choć przecież i tak nie byli w stanie zrozumieć ani słowa. Przyciągali spojrzenia, ktoś nawet po drodze uniósł dłoń, by dotknąć burzy loków Aremani, jakby była przechodzącym przez salę zwierzęciem do pogłaskania; i choć byli w miarę wystrojeni, przygotowani na święto Równonocy, do którego ostatecznie nie doszło, i tak dużo im brakowało do elegancji gości pana Zeritha Dalal. Złoto i srebro, zdobiące popielatą skórę i włosy tutejszych, lśniły w blasku świecących kryształów i pobrzękiwało przy ich gestach. Szepty, same w sobie niezrozumiałe przez obcość języka, nie pomagały im się odnaleźć.
Straż poprowadziła ich na sam koniec sali, pod wysokie, ozdobne krzesło - choć jeszcze nie tron - na którym zasiadał znany im już pan tego skrawka podziemi. Obok niego stała shrar Lua, uśmiechając się do nich promiennie, a w jej oczach błyszczała drapieżność i ekscytacja, których nie próbowała ukryć. Stanowiła jedyną osobę wśród mrocznych, która odziana była w coś o żywych kolorach: na jej szczupłym ciele idealnie układała się czerwona suknia, z rozcięciami na udach i w talii. Czerwona suknia, którą przecież bardzo dobrze znali. Która jeszcze dzisiejszego poranka przyciągała spojrzenie Biriana i kusiła, by szybko znaleźć się na podłodze. Na popielatej skórze mrocznej elfki wydawała się ciemniejsza.
Yunany nie było widać nigdzie w okolicy.
- Witajcie w dniu odzyskania słońca, drodzy goście - odezwała się Argith we wspólnym, rozkładając ręce w prześmiewczo uprzejmym geście. - To wasza chwila. Opowiecie nam o naszym nowym świecie. Opowiecie nam o słońcu, drzewach i gwiazdach, a potem zagracie nam pieśni, którymi nie sławicie bogów.

Spoiler:
Spoiler:
Obrazek

Pałac Zeritha Dalal

50
POST POSTACI
Shiran
"Nie jest stąd", pierdolony kretyn. Wystarczyło mnie puścić, a tak trzeba będzie coś z nim zrobić... Ale może to dobrze? Skąd wziąłbym przebranie dla Nellrien, jak już Auth zamieni ją też w szarą? Tak chociaż przebranie właśnie do niej idzie. Miałem nadzieję, że zdążyłem przed naszych Dalalala, w przeciwnym wypadku mogło by nie być za kolorowo.
Droga była dość prosta. Starałem się ją zapamiętać - biblioteka, parę małych, biegających kurwiów, których potem można wziąć za zakładników... Szczególnie, że nie byli jakoś mocno pilnowani. Szaroskóra wolała chyba sobie bujać w grzybich obłokach.
Dopiero jednak antersola uświadomiła mi, w jak głęboką dupę właśnie wlazłem. Sala balowa była wypełniona po same brzegi. Ciemna kotara na końcu, wisiała złowieszczo, zapowiadając coś nieprzyjemnego. Takie miałem w każdym razie wrażenie. Wyglądało to jak płachta, mająca skryć przed publicznością jakieś dzieło sztuki. Być może obraz? Lub portal? Po to się tu chyba zebrali i stąd też ta lekka ekscytacja, która unosiła się w powietrzu.

Strażnik, którego "zmieniałem" został najprawdopodobniej poturbowany przez Nellrien. Ech, wystarczyło że wcisnąłbym dobrą wymówkę, że idę na zmianę, a nie pomóc ogarnąć rudą. Zachciało mi się filozofować.
Mając w głowie pierwsze spotkanie z Nellrien, ostrożnie uchyliłem drzwi, by chwilę później usłyszeć dźwięk tłuczonej porcelany. Duży pokój z ogromnym łożem... Każdy już wiedział z jakiego powodu wsadzili tu Nellrien. Oczywiście pokój zdemolowany, w stanie o wiele gorszym niż kajuta pani ex-kapitan.
Pajac nie odpuszczał mnie nawet o krok - sam sobie będzie winny. Zręcznie zamknąłem drzwi, by nikt czasem ukradkiem nie widział tego, co tu się dzieje.
Bez dwóch zdań, Nellrien była pijana. Ba! Ujebana w trzy dupy. Inaczej tego stanu nie dało się nazwać. A to już niemały problem... Wyglądała całkowicie jak nie ona - obwieszona złotem, biżuterią i innymi sztukasami, upodabniając ją do mody szarych skurwieli. Jakieś pasy, parę kawałków materiału, uwydatnione złote linie, które kiedyś były przygaszonymi, roślinnymi wzorami na jej skórze. Jej rude włosy wyglądały tak, jak z rana, lekko potarmoszone, wabiące pewną niespełnioną obietnicą. Przełknąłem ciężko ślinę, próbując zapanować nad wewnętrznym płomieniem, próbując przekierować myśli na inne tematy. Na przykład to, do czego tu doszło. Znając Nellrien sama urządziła przemeblowanie, ale jeśli... Jeśli ten skurwiel, próbował jakkolwiek do niej się dobrać, będzie pierwszy, któremu rozkażę skoczyć z okna. Złamas...
- Barmoqlaringizni yo'qotishga tayyormisiz? - zapytałem płynnie swojego nowego kompana. Może dzięki temu sobie pójdzie. - Yordam berasiz yoki yo'qolib ketasiz. O'sha tarafdagi qizil sochli ayolni tuting - To zdanie poszło mi trochę ciężej, ale chyba ująłem dobrze myśl, którą chciałem przekazać.
- Płomyczku - zwróciłem się do Nellrien, licząc na to że mnie jakoś rozpozna. Może to na chwilę sprawi, że przestanie się ruszać, dzięki czemu będę mógł rękojeścią trzymanego miecza, ogłuszyć tego frajera. W najgorszym wypadku trzeba będzie poderżnąć mu gardło. Może Auth zainterweniuje?

Pałac Zeritha Dalal

51
POST POSTACI
Dądr
Bard kiwał głową, zgadzając się w gruncie rzeczy z każdym słowem wypowiedzianym przez rudowłosą. W międzyczasie wciąż co chwilę szarpał lekko jedną albo drugą strunę. Lekko przygarbiony wsłuchiwał się w ich drgania, czasem cmokając cicho nim jego dłoń wędrowała ku główce instrumentu, by minimalnie przekręcić któryś z kluczy. Niezależnie w jakim miejscu by się nie odnalazł, zawsze wiele od siebie oczekiwał. Nie miał więc zamiaru doprowadzić do sytuacji, w której jakiś ledwie słyszalny fałsz wkradłby się do wygrywanego przezeń akompaniamentu. Miał też w planie pochwycić swym występem uwagę Mrocznych... A ze względu na głupią dumę, która tak prędko popchnęła go ku konfliktowi z elfim bardem na wyspie, wolałby raczej oczarować swych oprawców, niźli ośmieszyć się na tyle, by nie mogli oderwać odeń wzroku, zupełnie jak od rozklekotanego wozu ciągniętego miejskimi uliczkami przez stado oszalałych koni. Katastrofy zdają się być wielce angażujące.

Z pewnym zainteresowaniem przyglądał się dziewczynie, wyczyniającej jakieś dziwy na podłodze. Przekręcił nawet lekko głowę, wpatrując się w nią niczym ciekawskie zwierzę. Nim jednak jakiekolwiek pytanie opuściło bardzie usta, drzwi do pomieszczenia gwałtownie się otworzyły, a do środka wparowała czwórka strażników. Birian powitał elfy płaskim uśmiechem i zsunął się ze stołu na nogi, chwytając instrument w połowie szyjki. Nie zrozumiał, co do nich powiedziano, ale była to jedna z tych sytuacji, w której spokojnie można było porozumieć się bez słów. Język przemocy był bardzo uniwersalny.
Po raz kolejny tego dnia, Dandre poczuł się mały, jak nic nieznaczący liść tańczący na wietrze w swym pięknym upadku. Dzielili ze sobą nawet barwę, choć pozbawiona rękawów koszula wydawała się w tej sytuacji antytezą elegancji, którą w całej swej próżności chętnie błysnąłby przed podziemną bandą. Brudne od piasku i pyłu spodnie oraz wciąż lekko zaczerwienione od krwi, zadrapane czoło stawiały mężczyznę na prawdziwie poddańczej pozycji. Nie był dumnym bardem, gotowym na występ, a zdobyczą, mającą tańczyć ku uciesze gardzącej nim gawiedzi.
A myślał, że to Kerońska szlachta potrafiła zajść mu za skórę...


Uśmiechał się jednak szeroko, gdy dostrzegał czyjeś spojrzenie, skierowane w stronę jego nieskromnej osoby. Czasem nawet giął lekko kark, posyłając kulturalny półukłon ku jakiejś błyszczącej złotem, czy srebrem damie, udając przed samym sobą, że w gruncie rzeczy wszystko to już doskonale zna. Bycie jak bydlę na wystawie, oceniane dziesiątkami, ba, setkami szeptów w drodze na scenę? Bariera językowa niewiele tu zmieniała. Nieważne na jakim dworze by się nie pojawił, często czuł się... podobnie. Nawet jeśli lubił wierzyć, że w jego ojczyźnie przeważały jednak szepty mu pochlebne.
Ach, i wino nie szumiało mu przyjemnie w głowie. Towarzyszył mu jeno tępy ból promieniujący z lekko obitego czoła.


Wzrok mężczyzny w końcu spoczął na tej, która powitała ich w tym koszmarze. Spojrzenie Biriana stężało, a jego ciało napięło się, jakby zaraz miał skoczyć do przodu. Nie patrzył na władcę podziemi, przed którym wcześniej padał na kolana. Liczyła się tylko ta żywa, nęcąca zmysły czerwień, okalająca ciało, na którym nie winna była się znaleźć. Promienny uśmiech czarownicy doprowadzał go niemal do szaleństwa i mógł być wdzięczny Bogom, że nie udało mu się przemycić ze sobą żadnego kawałka żelastwa, bo w wybuchu dzikiej furii mógłby zrobić coś jeszcze głupszego od jego wybryku po przekroczeniu bram Ujścia.
Jasnoniebieskie oczy barda zdawały się ciemnieć z sekundy na sekundy, jakby kipiąca w nim nienawiść stawała się żywą, dostrzegalną skazą na jego przystojnej aparycji. Mimowolnie zacisnął mocniej dłoń na gryfie danego mu instrumentu, a dociskane do drewna i rozsuwane nagle na boki struny zajęczały cicho.
Po raz kolejny tego dnia miał niebywałą ochotę zerwać tę suknię z jej właścicielki.
A jednak wszystko było tak niezmiernie inne.


Gdy stanęli na wyznaczonym dla nich miejscu, usta Biriana w końcu rozciągnęły się w szerokim, przymilnym uśmiechu, którym desperacko starał się przykryć cały ten mrok, który budziło w nim bezczelnie podekscytowane spojrzenie Luy. W dworski sposób wywinął dłonią i ugiął się w niskim ukłonie, nie odrywając jednak wzroku od wiedźmy. Nie potrafił zebrać się w tej chwili na pokorne uginanie karku i uciekanie wzrokiem w ziemię, jak na dobrego niewolnika przystało. Z trudem formułował w głowie coraz to kolejne słowa, które za nic nie chciały ułożyć się w cokolwiek, poza kipiącą nienawiścią wiązanką.
- Z pokorą gniemy karki przed Panem Dalalem w dniu jego wiekopomnego sukcesu. Niechaj po trzykroć błogosławione będzie imię Jego i tej odzianej w karmazyn, która powitała nas w nowym świecie - bard uśmiechnął się raz jeszcze, choć w tym odsłaniającym zęby grymasie było coś drapieżnego. Cudem, głos mężczyzny nie drżał, ani nie łamał się, a brzmiał słodko i melodyjnie.
- Chwała Domu Dalal - dodał, prostując się. Oparł instrument przed sobą, na prawej stopie i położył jedną dłoń na jego czubku.
- Skąpany w słońcu świat jest miejscem tysiąca barw, kakofonii miriadów dźwięków, zalewających każdy kolejny dzień i niezliczonej ilości horrorów, które sprawiają, że nawet pokorni śpiewacy muszą chwytać za broń. Nie wątpię, że Aremani opisze wam drzewa i przekleństwa nieboskłonu, łypiącego na nas każdej nocy wścibskimi oczyma przeklętej Mimbry i przegniłego do cna Zarula, herolda zepsucia... - na chwilę przeniósł spojrzenie na rudowłosą dziewczynę i uśmiechnął się do niej lekko. Potrząsnął przy okazji lekko głową, by dała mu jeszcze kilka sekund, nim sama zacznie swój występ.
- Z ogromną przyjemnością opowiemy o wszystkim tym, co rzucało nas na kolana, o furii nieba, które po rozstąpieniu się topiło całe miasta i wsie w swych gorzkich łzach... O nienawistnych wiatrach, burzących nasze domy, jakbyśmy stawiali je z kart, górach plujących ogniem zdolnym topić skały i białym zimnie, które swym mroźnym uściskiem dusi wszelkie życie. Jesteśmy wam to winni, jako naszym szlachetnym wybawcom, shrar Lua. I choć nie mogę się doczekać chwili, gdy będę mógł odwdzięczyć się za to dobro pieśnią, pragnę pierw zapytać...
Od czego winniśmy zacząć?
Obrazek

Pałac Zeritha Dalal

52
POST POSTACI
Aremani
Znajome ciepło rzuconej inkantacji zalało zielarkę. Ucieszyła się wręcz; powitała je jak starego przyjaciela. Takiego, który przyniósł odrobinę komfortu i pocieszenie w tym całym okropieństwie, jakiego do tej pory doznała. Niemniej poczuła, że było w tym wszystkim coś innego. Jakby stary przyjaciel zmienił fryzurę. Widmo Ziemi zdawało się nie zadziałać w ogóle, co na początku trochę ją zaniepokoiło, jednak gdy jej jaźń uwolniła się przy ptasim widzeniu... poznała nową paletę magiczno-sensorycznych doznań. Zazwyczaj bezkształtna projekcja dostała teraz skrzydeł i piór. Z dużą łatwością mogła spenetrować ściany i dostrzec to, co potrzebne. Masę gości, przygotowania do przyjęcia, a przede wszystkim... jak wygląda pałac. "Zapamiętaj!" upominała siebie samą w myśli, próbując układać sobie obraz przestrzenny budynku i wyobrażając jak przenieść go na papier. Była zachwycona powodzeniem swojej magicznej próby, ale także chwilą wolności, jaką zapewniało zaklęcie. Prawie że uroniła z tego powodu łzę.

Zdążyła tylko powiedzieć "Są już goście!" zanim w ich celi ponownie zawitał strażnik i szturchnął ją w ramię.. Aremani postarała się szybko uporządkować po zaklęciu i nie wyglądać zbyt podejrzanie. Ot przecież mogła po prostu siedzieć na podłodze, modlić się, płakać... Dużo możliwości. Mroczny powiedział coś dla niej niezrozumiałego. Przez chwilę bała się, że ją przyłapał i właśnie wypowiada w jej stronę przekleństwa... ale widocznie musiało jej się zdawać. "Po prostu ten język brzmi jakby każde zdanie oznaczało chęć mordu." Póki nie rozłączali ich grupy czuła się bezpiecznie. O ile można mówić o poczuciu bezpieczeństwa w całej tej sytuacji.

Wewnętrzna pokusa do poznawania nieznanego skutecznie oddziaływała na młodą zielarkę. Miała naprawdę ochotę przyglądać się mnogim szaroskórym twarzom, które odwzajemniały ciekawość. Jednak jedyne na czym mogła się skupić, to zapamiętanie poznanego planu pałacu. Obserwowała mijane przez nich przestrzenie by znaleźć potwierdzenie tego, co dostrzegła jako astralna papuga. Aż ręce ją świerzbiły, by zaraz przelać wszystko na papier. W tej koncentracji nawet nie dostrzegła tego, że ktoś musnął ją po jej włosach, czego przecież bardzo nie lubiła.
Przystanęli, na samym szczycie tej bogatej sali. Z jednej strony dziewczyna mogła lepiej dopracować w głowie swój szkic. Z drugiej strony... czuła się bardzo skrępowana. Oto stali w widocznym miejscu a w dodatku ich obecność zwracała uwagę wszystkich bez wyjątku. Teraz ją to ukuło.
Tak samo obezwładniająca była obecność mrocznej elfki. Postać ta stanowiła groteskowe połączenie strachu, fascynacji, niepokoju i pożądania. Ciężko było Aremani zignorować jej... zadziorność w tej sukni. Dopiero potem dotarło do niej, co to za suknia... "O bogi, cóżeście zrobili z Yunaną?" Wiedziała, co ten widok może wywołać - spojrzała więc w stronę barda. Dandre wyglądał, jakby miał zaraz wybuchnąć. Rozumiała to, ale obawiała się o powodzenie ich planu jeśli pozwolą sobie na kompulsywne, emocjonalne działanie.
Przez chwilę przestraszyła się, że Lua każe jej coś mówić, podczas gdy muzykę przewidziała jako drugą. Nie chciała się rozpraszać, próbowała zapamiętać układ pałacu. Jednak w tej jednej wyjątkowej sytuacji klątwa znana pod nazwą Niezamykalna Jadaczka Biriana stanowiła istne błogosławieństwo. Ukłoniła się nawet za nim, chociaż słyszała że aż kipi od niego ironią. Chwilę próbowała przeanalizować to, co do niej mówi, bo przez chwilę myślała, że bard próbuje użyć jakiegoś szyfru. "Mimbra? Zarul? Co on... Oooooo!" Olśniło ją. Miała ochotę pocałować Dandre w policzek.
- Dobrze prawi bard, o nasi... czcigodni... wybawiciele. - próbowała udawać, że mówi to szczerze i z powagą. - Wszak nasze krainy są rozległe, a każda z nich skrajnie inna, mająca swych własnych dzikich mieszkańców. Próbować opisać je wszystkie w kilku zdaniach to jak mieć tylko jeden dzień, by opiewać łaskawość naszego Pana, Zeritha Dalala. Zadanie niewykonalne! Co was, lud bez Słońca, frapuje najbardziej?
W pewnym momencie swojej wypowiedzi Aremani miała ochotę parsknąć. "Za dużo przebywam z Dandre, skoro i gadać jak on już potrafię."
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Pałac Zeritha Dalal

53
POST BARDA
Shiran

- Co to za sztuczki? - spytała Nellrien słabo. Jej oczy, dotąd płonące wściekłością, teraz otworzyły się szerzej, w zaskoczeniu, niezrozumieniu i strachu. - Co to ma, kurwa, być? Kolejna taktyka tej popielatej dziwki?
Mówiłem, że przejrzy przez iluzję, odezwał się cienisty Auth z rozbawieniem. Cóż, nie w tym stanie.
Strażnik zmarszczył brwi, spoglądając to na Shirana, to na Nellrien, aż w końcu jego wzrok na dłużej zatrzymał się na półelfie. Coś było nie tak - czy chodziło o źle sformułowane zdanie, a przecież mroczni powinni biegle posługiwać się swoim własnym językiem, nawet jeśli pochodzili z innego miejsca w podziemiach, czy może dostrzegł wyrwę w starannie utkanej iluzji, jaką na mężczyznę nałożył Auth, a może to jedno słowo we wspólnym było błędem - nie miało to znaczenia. Shiran doskonale wiedział, w którym momencie jego wróg zrozumiał, że nie powinno go tam być. To był jeden błysk w jego oku, jedno zaciśnięcie zębów i ręka, natychmiast sięgająca po broń. Nie było na co czekać.
Auth zainterweniował, choć nie tak, jak można było się tego spodziewać. Strażnik nie krzyknął, gdy jego oczy wypalane były demoniczną magią i jego ciało nie zwaliło się martwe na gruby dywan sypialni Zeritha Dalala; zamiast tego zamarł w pół ruchu, podnosząc coraz bardziej przerażone spojrzenie w górę, gdy zza pleców obcego strażnika wynurzały się rozłożyste, cieniste skrzydła, a nad nim pojawiała się złotooka, ptasia głowa. Auth nie zaatakował - po prostu się ukazał, w tej formie, która, jak uważał, robiła na śmiertelnych największe wrażenie.
To wystarczyło, by Shiran zaatakował i pozbawił mrocznego przytomności uderzeniem głowicy miecza, albo nawet zadał śmiertelny cios, jeśli tylko tego chciał. Strażnik nawet się nie bronił. Gdy jego ciało osunęło się na podłogę - czy nieprzytomne, czy tylko martwe - skrzydła zwinęły się z powrotem i zniknęły, tak samo, jak reszta górującego nad półelfem demona.
Nie mogę więcej. Nie tutaj. Nie, jeśli nie chcę, by wyczuła mnie Shiaddani. A jest blisko, jej śmiertelniczka jest blisko. Twoja Lua. Zbyt blisko.
Gdy mężczyzna z powrotem odwrócił się do Nellrien, ta opierała się plecami o ścianę obok łóżka, trzymając się najodleglejszej kolumny i oddychając ciężko. Nie ogarnęła jej panika taka, jak wtedy, gdy dotarło do niej, że wraca w niewolę, ale w jej oczach błyszczał strach, wywołany tą samą wizją, która przeraziła przecież też mrocznego. Niczego nie rozumiała, a otępiały, nie do końca przytomny umysł nie pozwalał jej wyciągnąć sensownych wniosków. Kiedy padło na nią spojrzenie Shirana, na ślepo wymacała obok siebie pierwszy lepszy przedmiot, który mógłby służyć jej za broń i podniosła jeden z wypolerowanych na gładko, lśniących kryształów. Kamień przeświecał pomiędzy jej palcami i rzucał chłodny blask na jej jasną skórę.
- Zabiję cię, jeśli mnie dotkniesz - obiecała słabo, wciskając się plecami mocniej w ciemną zasłonę. - Myślicie, że to wystarczy? Że wmusicie we mnie siłą wasze... wasze grzyby, czy cokolwiek to było, i... i przestraszycie mnie wizjami? Że to sprawi, że będę potulną owieczką, tak? Grzecznie rozłożę nogi przed waszym księciem? Cokolwiek tym razem ta dziwka wymyśliła, nie... nie będę robić tego, czego ode mnie chce. I nie nazywaj mnie tak. Nie masz prawa. Nawet jeśli go... nawet jeśli on... - potrząsnęła głową i zamrugała, widocznie zakładając, że wciąż widzi rzeczy, które nie miały nic wspólnego z rzeczywistością, a obecność mrocznego Shirana traktując jako jeden z podstępów Luy.
A potem jej spojrzenie skierowało się na nieprzytomnego (bądź martwego) strażnika, leżącego nieopodal wyjścia. Gdy dostrzegła zakrzywiony miecz w jego dłoni, w jej oczach błysnęła ta sama szaleńcza desperacja, którą Shiran widział w nich już niejednokrotnie. Jak wtedy, gdy rzucała się na morskiego węża, żeby dać mu się połknąć i zabić go od środka. Jak w momencie, w którym strzelała z kuszy do kamiennego monstrum. Choć nie była w pełni sił i ledwo trzymała się na nogach, pólelf znał ją już na tyle dobrze, by wiedzieć, że jest gotowa rzucić się biegiem do pierwszej broni, jaka od kilku godzin znalazła się w jej zasięgu i przynajmniej spróbować zawalczyć o swoją wolność.


Dandre i Aremani

Lua wyglądała, jakby doskonale wiedziała, co dzieje się w głowie Biriana, bo patrzyła na niego butnie, z kącikami ust uniesionymi w nieukrywanej satysfakcji. Prowokowanie ich musiało sprawiać jej wyjątkową przyjemność, zwłaszcza, gdy zarówno ona, jak i oni zdawali sobie sprawę z faktu, że żadne z nich nie jest w stanie nic z tym zrobić. Nie mogli się jej sprzeciwić, zerwać z niej czerwonej sukni, zetrzeć jej tego uśmieszku z twarzy. Piękna i podła, patrzyła na nich z podwyższenia, opierając dłoń na zagłówku krzesła pana tego pałacu.
Ale gdy Dandre zaczął mówić, ona zaczęła tłumaczyć, chwilowo powstrzymując się przed własnymi komentarzami. Przekazywała kwieciste słowa barda Zerithowi i wszystkim zebranym, którzy też stopniowo zaczynali tłoczyć się bliżej, by lepiej słyszeć i widzieć to, co miało nastąpić za chwilę. Przestraszona Neela została pochłonięta przez tłum i obdarzona osobną atencją, ale Jalenowi jakimś cudem udało się wysunąć spomiędzy gości i wylądować pod samą ścianą, skąd przyglądał się wydarzeniom z niepokojem i rozglądał się, szukając możliwości, które przecież miał znaleźć, gdy Dandre i Aremani będą skupiać na sobie uwagę tutejszych.
Dalal powiedział coś, a Lua przetłumaczyła.
- Pan Dalal mówi, że kłamiesz - powiedziała spokojnie, przeskakując spojrzeniem z barda na zielarkę i z powrotem. - Oboje kłamiecie. Wiemy, że na powierzchni panuje dobrobyt. Wiemy, jak wyglądają wasze miasta, pola uprawne, wasze hodowle, statki i...
Chciała coś dodać, ale wyraźnie zabrakło jej słowa we wspólnym. Wydęła usta, po chwili decydując się zignorować temat i mówić dalej.
- Znamy opowieści. Bestie, urodzone pod słońcem, są posłuszne tym, którzy też są urodzeni pod słońcem, tak, jak nasze bestie posłuszne są nam. O waszym niebie opowiadały nam nasze babki. O pięknie gwiazd i księżyców. Nie kłam - dodała cicho, nisko, tonem, który przeszedł im dreszczem po plecach.
Ale choć zabrzmiało to jak groźba, Lua uśmiechnęła się z powrotem i uniosła głowę, rzucając gościom pytające spojrzenie.
- Nima bilishni hohlaysiz? - zawołała.
Przez tłum przeszedł pomruk, aż ktoś z zebranych odezwał się - o dziwo we wspólnym. Jak widać, nie tylko tutejsza magini potrafiła porozumiewać się ich językiem.
- Jak patrzycie? Nie czujecie bólu? Słońce jest jasne - spytała jakaś kobieta.
- Deszcz. Chcę wiedzieć deszcz - rzucił ktoś inny.
Potem padło jeszcze kilka pytań, ale te już musiały zostać dla nich przetłumaczone. Wyglądało jednak na to, że mroczni zainteresowani byli wszystkim tym, czego nie mieli tutaj, w podziemiach: roślinami, zwierzętami, ewenementami przyrodniczymi i nimi samymi, tak odmiennymi od mieszkańców podmroku. Zerith Dalal i jego goście nie byli zdobywcami; od tego musiały być inne elfy, które najpewniej toczyły walki gdzieś wysoko nad nimi, próbując podbić miasta ich ukochanego Archipelagu. Ci tutaj wydawali się szlachtą, jak ci Kerończycy, dla których grywał Dandre. Obca im była dzika przyroda, nie interesowały ich strategicznie istotne informacje, broń, władcy i religie. Chcieli ciekawostek, jak każdy rozpieszczony bogacz, przekonany już o tym, że zwycięstwo zdobył dla niego ktoś inny.
Na koniec znów odezwała się Lua.
- Pan Zerith Dalal chce usłyszeć wasze puste pieśni. Bezużyteczne pieśni. Pieśni, którymi nie sławicie bogów.

Spoiler:
Obrazek

Pałac Zeritha Dalal

54
POST POSTACI
Dandre
Nienawiść wręcz gotowała się w młodym ciele barda. Na jego policzkach powoli wykwitał niezdrowy rumieniec, jakby w istocie trawiła go jaka choroba. I jeno spojrzenie mężczyzny coraz bardziej tężało, mroziło się tym bardziej, im bardziej jego dłonie pragnęły zacisnąć się w pięści gdzieś pomiędzy tą burzą białych włosów, by cisnąć ich plugawą właścicielką o podłogę. I na nic było jej przewrotne piękno, podsycane jeszcze ostrą czerwienią tej ponętnej sukni, która nigdy nie winna była się na niej znaleźć. Bucie i satysfakcji kobiety stawiał czoła jeno własnym, słodkim, przymilnym wręcz uśmiechem. Był świadom swojej bezsilności i widział, jaką przyjemność sprawiały jej emocje, mimo woli malujące się na jego twarzy. A jednak ciągnął tą farsę. I tylko jego błękitne oczy nie odrywały się od Luy, jakby samą intensywnością spojrzenia miały przeszyć ją na wylot.

Słyszał szelest ubrań i echa kroków szlachty, która poczynała tłoczyć się coraz bliżej najnowszych atrakcji mrocznego dworu, ale nie poświęcał im większej uwagi. Nie oglądał się za siebie, ni na boki, wierząc, że Neela i Jalen będą w stanie wykorzystać odpowiednią chwilę, gdyby takowa naszła, do zniknięcia z Sali. Był w pełni skupiony na składaniu w głowie coraz to kolejnych, kwiecistych słów, którymi najchętniej utopiłby całe zebrane towarzystwo. Słodki uśmiech spełzł mu z twarzy dopiero, gdy począł mówić o okropieństwach świata skąpanego w słońcu.
Na jego twarzy wymalowało się szczere zaskoczenie, kiedy Lua przetłumaczyła słowa swojego pana. Pokłonił się nisko przed Dalalem, a prostując się przyłożył dłoń do serca.
- Zaklinam się na wszystkie muzy, które swoimi podszeptami kierują mym piórem, że nie skalałem dziś swego języka kłamstwem. Na własnej skórze doświadczyłem potęgi waszego władcy, jak i jego wspaniałomyślnej łaski. Widzę dobrobyt waszego ludu i podziwiam kunszt waszej sztuki. Obawiam się, że wasi wrogowie z powierzchni mogli raczyć was trującymi kłamstwami. Shrar Lua, wiesz, że nie życzę wam złego - uśmiechnął się ciepło, a w jego oku na moment błysnęło coś, co wyglądało jak szczera życzliwość.
- Powierzchnia, którą znam spływa kałem, błotem i krwią. Piękno dawnych wielkich miast tonie zduszone biedą i zarazą, której żniwa gniją w rynsztokach. Żyjemy dzięki stali, która raz za razem karmi posoką nasze smutne ziemie. – jego głos stał się chłodny, a spojrzenie smutne i odległe. Przykładał się do tej szarady, ale łapał się też na tym, że nie było w tym, co mówił wcale tak dużo fałszu. Jego ojczyzna… Od dawna już była chora. I choć ton magini sprawił, że jego ciało przeszedł zimny dreszcz, choć czuł, że może nadużywać chwilowo przysługującej mu swobody, mówił dalej. Z grobową pewnością złamanego człowieka.
- Nasze niebo zapłakało szkłem. Nasze niebo zmiotło z powierzchni całą cywilizację, której szpiczastouche niedobitki dogorywają dziś w łańcuchach jako ciekawostki na dworach lordów i watażków. Te przeklęte, plugawe księżyce przysłoniły słońce na długie tygodnie zabierając nam światło. Topiły nas w ogniu i krwi, kiedy z głębi lasów wyłaniały się potwory, o których wcześniej nie pisano nawet w legendach. Tęsknię do tego piękna, o którym mówisz, shrar. Tęsknię do poezji bez bólu.
W s z y s t k o to prawda, mój łaskawy Panie
– Dandre pokłonił się raz jeszcze, a głos na chwilę teatralnie zadrżał mu, jakby był na krawędzi złamania się. – Taki jest świat, przed którym nas ocaliłeś.


Nie zrozumiał słów, które opuściły uśmiechnięte usta elfki, ale reakcja tłumu powiedziała mu wystarczająco dużo. Pora na pytania. Ach, niechaj błogosławiona będzie menażeria zdolna do zabawiania gości swymi opowieściami. Jakież to wspaniałe, wygadane zwierzęta!
- Dość już słów poety. Wierzę, że ma uczona towarzyszka będzie zdolna zaspokoić ciekawość tego zacnego towarzystwa po tysiąckroć lepiej ode mnie – pokłonił się raz jeszcze przed Luą i jej panem, po czym odstąpił pół kroku na bok, aby to dziewczyna znalazła się w absolutnym centrum atencji tłumu. Jeśli ktoś skierował jakieś pytanie bezpośrednio do niego, oczywiście odpowiadał, ale patrzył z szacunkiem i zainteresowaniem na swoją rudowłosą towarzyszkę, tak jak uczeń patrzy na swego mistrza.

Uśmiechał się jeno pod nosem na niektóre z pytań, ubawiony chyba tym, jak podobne bywały do tego, co słyszał na niektórych dworach. Niektórzy obrzydliwie bogaci błękitnokrwiści bywali niemal tak samo zadziwieni światem zewnętrznym, jak tutejsza szlachta. Tak, pewne rzeczy pozostawały bez zmian.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Klan Wodnej Gwiazdy”