Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

166
Czarnoksiężnik odbywał swój podniebną podróż bez większych przeszkód. Wiatr co prawda lekko smagał jego policzki, a i do buta musiała dostać mu się jakaś drobinka błota... jednak ponad to był to jeden z najmilszych spacerów jakie odbył od wielu dni. Pachniało wkoło kwieciem i świeżą trawą, zaś znajomy i momentami już przytłaczający po tylu latach wdychania zapach mokrego igliwia zdawał się jeno lekko muskać nozdrza Pana i Władcy Crucios Turinn. W miarę drogi dostrzegł kolejne drobne szczegóły krajobrazu. Cieknący między pagórkami strumyk, nasyp skalny skryty pod mchem czy to niewielkie jeziorko wkoło którego gromadziły się sarny. Wszystko otwarte, wszystko jak na dłoni. Drzewa jeno tu i ówdzie tworzyły niewielkie gaje zdające się zachęcić go do skrycia się przed rażącym słońcem w ich cieniu. Jednak ojcowskie serce miało priorytety daleko przewyższające względy estetyczne krajobrazu.

Podchodząc bliżej do rośliny ją słyszeć stłumione krzyki jak również zauważył, iż różowawy płyn wypływa tu i ówdzie spomiędzy jej płatków. I choć próbował uspokoić uwięzionego w środku osobnika to zważywszy na fakt, iż jego samego ledwo było z wnętrza słychać... owa tajemnicza galareta musiała nieźle tłumić dźwięk. Ostrożność z kolei prawdopodobnie ocaliła magowi życie. Oto bowiem gdy zaczynał odrywać pierwszy płatek, przez jego powietrze przebiło się błyszczące ostrze nieomal przebijając diabelstwo. Tylko jego wcześniejsza obawy na temat ewentualnego szału bojowego więźnia rośliny pozwoliły zareagować mu dostatecznie szybko by po odskoczeniu do tyłu ostrze otarło się jeno o jego bok, rozdzierając mu tunikę i nieomal przyprawiając o zawał wiekowego serca.

W następnej chwili roślina dosłownie eksplodowała. Wielka humanoidalna masa rozerwała jej frontalną część rozbryzgując breje na wszystkie strony i krzycząc niemiłosierni. Przez chwilę czarownik walczył w pokrytą mazią twarzą i gdy wreszcie odzyskał wzrok jego oczom ukazała się znajoma postać o dłoni w kształcie ostrza. Był to Iksan... czy też broń X stojący jak ją bogowie stworzyli przed swym ojcem, przemoczony i z żądzą mordu oraz wściekłości w oczach... a więc względnie normalnie gdy za inny przykład brać stan w jakim po drzemce w kwiatku znalazł się pierworodny syn Emperela. Jedyną różnicą jaką mógł dostrzec w swych podopiecznym czarownik był kolor jego ostrza. Błyszczało... aż za bardzo. Bardziej niż żelazo czy stal pokryta galaretą. Było niemal niczym odłamek lusta, piękne, odbijające wszelkie barwy... i ostre. Śmiertelnie ostre. Sam Iksan pokryty był tu i ówdzie drobnymi cięciami, które mogły być nim spowodowane. I choć Książe wiele widział to niektóre rany były tak drobne, że nie był pewien czy można by było ich dokonać nawet przy użyciu brzytwy.

Gdy wściekłość, szał i galareta spłynęły z Iksana ten dysząc ciężko spojrzał na ojca z wyrazem zdziwienia wymalowanym na twarzy. Następnie rozejrzał się szybko po okolicy, spojrzał na roślinę, splunął nań mrucząc coś o ohydnym smaku, następnie zanotował sąsiednie jej odpowiedniki i wracając do Emperela z już całkowicie opanowaną mimiką zapytał.

- Ojcze... nie wiem czy to jest odpowiednia chwila... pewnie dzieje się coś ważnego... o czym oczywiście nie mam pojęcia i czego nie pojmę... ale czy mogę wyrżnąć resztę tych chwastów? Bo jedyne co wiem, to że niedobrze mi na ich widok.

W oczach diabelstw migały ogniki gdy nerwowo podnosił i opuszczał odrobinę ostrze. Był to chyba jego odpowiednik zaciskania pięści... ale ciężko powiedzieć gdy nie ma się dłoni.
Spoiler:
Spoiler:

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

167
Diabły! — krzyknął tylko w przestrachu i przestrodze dla nie wiadomo kogo krótkim słowem, widząc ukazującego mu się syna z ostrzem błyszczącym lustrzanym odbiciem tak czystym, że Emperel był niemalże pewien tego, że gdyby wyjątkowo się skupił, mógłby tam zobaczyć swojego Ojca. W sumie ta krótka, nawet nie sekundowa myśl rozbawiła go, rozładowując napięcie zaskoczenia. Jaki to byłby widok, gdy przerażony Iksan zobaczyłby wychodzącą z własnej dłoni obcą mu postać.

Też nie wiem, synu — powiedział po chwili milczenia i z równie poważną twarzą rozejrzał się po pozostałych pąkach, wysokiej trawie i tylko przelotnie spojrzał na śpiącego Telano — Chwila. Za chwilę. Powiedz mi tylko, co ostatnie pamiętasz? Ja pamiętam, że byłem w umyśle tej szkarady, co żeśmy ją ubili z koleżankami. A potem tylko kwiaty i to... I właśnie. To. Co to jest? Tego jeszcze nie rozwiązałem.

Czarownik poczuł się jakoś swobodniej. Nie było mu już tak pilno do nagłej ucieczki, bo miał na sercu lekkość po zobaczeniu Iksana. Nie czuł się taki sam, bezbronny. Iksan przypominał mu Igora - po Telano był wtedy jednym z jego ulubionych, a na pewno najbardziej lojalnych. Uczył go przecież szermierki. Zaufał mu i wyruszył wraz z nim w kierunku Salu. Przeklęci nekromanci. Przeklęty niech będzie Serpico. Zatopię ich we własnej krwi. Będę im ją wlewał do gardeł i ponownie wysysał z żył, by spluwać w ich twarze. Każdy, kto skrzywdzi moją rodzinę, prędzej czy później spotka mój gniew i zemstę. Nadejdzie godzina każdego. Nadejdzie każda godzina, która nie nadeszła.

Nie mam żadnej fiolki, butelki. Niczego, żeby stąd coś zabrać. Jak ta trawa tak rośnie, to jak by rosły nasze warzywa — Książę sięgnął do mazi i małą garść wsunął sobie do kieszeni, by tam ślimaczyła spokojnie. Swoim sztyletem zręcznym i wprawnym ruchem którego po nim można by się nie spodziewać uciął kawałek kwiatu. Drobny, by go schować, lecz dostatecznie duży, by go dokładnie zbadać gdy wrócą do Wieży. Jeśli wrócą, oczywiście. Do tej pory nie widział żadnych nasion. Spojrzał w kierunku nieba, przyglądając się zza zasłoniętych dłoni słońcu. Postanowił sprawdzać co jakiś czas notorycznie, pamiętając o tym, pozycję słońca. Zastanawiał się, czy się zmieni. Obserwował także i drugie słońce, chociaż jego wzrok jeszcze go nie dostrzegł na nieboskłonie — Iksan. Tylko pamiętaj. Uważnie, ostrożnie. W każdym kwiecie są nasi. Jak Cię poniesie to możesz kogoś poćwiartować. Więc tnij z gracją, nie gniewem. I uważaj na trawę. Jak spadnie na nią maź, to rośnie w kilka sekund, a krawędzie ma ostre jak klinga. I pamiętaj, że każdy na początku wariuje. Ja polecę po kogoś następnego. Zbierzemy się później przy tamtym jeziorze. Jakby coś się działo, wołaj. Miłej zabawy synu, baw się odpowiedzialnie.

Emperel wskazał białą dłonią pokrytą korą w kierunku jeziora próbując je przez dwie sekundy przebić wzrokiem i odnaleźć próżno coś, co mogłoby mu wyjaśnić tą sytuację. Zniżając się lekko, by oszczędzać siły, poszybował z Telano do kolejnej rośliny. Ma już dwójkę. Czas na resztę. Nie może nikogo zostawić. Dłonie świerzbiły go do zaklęć. Mimo tego, powstrzymywał się. Najpierw dzieci. Musi być odpowiedzialny. A chciało mu się tańczyć.


Spoiler:
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

168
Iksan zmarszczył brwi w zamyśleniu. A myślał zdecydowanie dłużej, niż Książe mógł zakładać. Robił nawet jakieś dziwne gesty dłońmi, jak gdyby nieudolnie próbując manualnie odtworzyć ich dotychczasową wędrówkę przy pomocy swojego ostrza i pięści. Po kilku kręgach, wskazywaniem gdzieś w powietrze i ogółem pokazie dość hipnotyzującej gry światła na ostrzu, broń X odrzekła:

- Zostaliśmy zaatakowani, zacząłeś dotykać tego demona dziwnie... potem jakbyś dostał ataku... czegoś? Tak drgałeś i podskakiwałeś. Śnieg się zaczął topić, zaczęło dziwnie pachnieć, wydawałeś odgłosy barana, szumu drzew i wielu innych... a potem...

Tu wojownik ponownie zmarszczył brwi, podreptał kilka kroków w jedną, kilka w prawą. Po chybotał się do przodu i do tyłu, podniósł jedną nogę ku górze i z widocznym namysłem usilnie szukał jakiejś pozycji. Na końcu pokręcił głową z rezygnacją. Dużo lepiej przyjął jednak wieść o możliwości ścięcia całego tego zielska. Nawet nie zdziwiło go, że w jego środku są inne dzieci. Zresztą... czy Iksana mogło coś zaskoczyć po piekle jakim była jego młodość? Tak oto mąż, przy którego postawie barbarzyńcy uchodziliby za okrzesanych ruszył na ratunek swoim bliskim... czy raczej wyrżnąć wroga. Ratunek zdawał się być dla neigo sprawą drugorzędną. Jednak zdawało się, że Czarownik nie musi się martwić o jego żądze krwi... na razie.

Akcja ratunkowa przebiegła bez większych problemów. I choć mag widział kątem oka swego mieczorękiego syna pastwiącego się nad pozostałościami jednego z kwieci przy pomocy swej ostrej łapy i półtoraręcznego miecza, które wyłuskał najpewniej z dłoni Tanataris... to nikomu nie stała się krzywda. Owczem Lelo zdawał się jakoś odrobinę bardziej pokryty korą, a Ug jakby odrobinę wyblakł i nie odzywał się od wyjścia z kwiecia. Taka jednak Liliana wyglądała identycznie jak ją szalone diabelstwo zapamiętało. Ba! Wyglądała lepiej. Pogodniej, pewniej i jakoś spokojniej. Podczas gdy większość diabelstw była senna lub zirytowana, ona zdawała się nie cierpieć na żadną z tych przypadłości. Po zebraniu się nad stawem stało się jasnym, że najgorszym ze wszystkich przypadków okazywał się być śpiący Telano, któremu to szybko pozostałe diabelstwa zorganizowały prowizoryczne posłanie z ubrań i płaszczy. Wszak i tak w nienaturalnym gorącu nie były im potrzebne.

Stali tak wszyscy razem rozglądając się po okolicy. Jedni zdawali się spoglądać na krajobraz z radością i zainteresowaniem. Drudzy z pewną nieufnością. Iksan i Telano nie patrzyli na niego wcale, bo pierwszy przeglądał się w swym ostrzu, drugi zaś spał snem sprawiedliwym. No i Liliana jakoś tak była dziwnie zapatrzona w jedno z drzew z dziwnym delikatnym uśmiechem na twarzy.

Niektórzy byli zmęczeni ale prawie wszyscy byli przytomni na tyle by skierować swój wzrok na Ojca. Niemo wyczekując jego poleceń w najrozmaitszych pozycjach. Stojąc, leżąc, kucając lub dysząc i wspierając się o drzewo. Różnorodność objawów i poziomu zmęczenia sprawiały, iż trudno było określić czy efekt każdego kwiecia był różny, czy zależał od osoby. Niektórzy wyglądali jakby chcieli zasypać go pytaniami... ale tutaj owa dziwna senność jaka obejmowała połowę zgromadzonych zdawała się ratować zagubioną w tym wszystkim osobę czarownika. Być może więc owe otępienie było zaletą samą w sobie?
Spoiler:

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

169
Wyjaśnienia Iksana na niewiele się zdały. Niewiele też wyjaśniły. A może? Ziemia zrobiła się cieplejsza. Sugerowałoby to, że jest bardzo możliwym, iż pozostali nadal na Północy, a nie przenieśli się w zupełnie inne miejsce lub czas. W takim razie, czemu okolica różniła się tak bardzo? Czemu krajobraz zmienił się w takim stopniu i takiej odległości. Emperel zarzęził. Niemniej, cieszył się każdym dzieckiem jakby ledwo co przybyło na świat. Widząc, że wszyscy są względnie i teoretycznie bezpieczni, ulokowani nieopodal jeziora, zleciał z kamiennej płyty i uśmiechnął się szeroko i ciepło.

Cóż. Przynajmniej nie jest już zimno. No i żyjemy — zaśmiał się szczerze do gromadki, spoglądając z zatroskaniem na Telano. Niepokoiło go to. Mogło to też dać odpowiedź. Czyją córką mogła być Liliana, skoro na nią to miejsce działało pokrzepiająco, a na Telano, potomka Usala, to miejsce zadziałało najmocniej i najbardziej agresywnie. Podobnie zachowywał się po potyczce z jednym z Nocnych elfów - dziwnych i niezwykle potężnych stworów, które napotkał swojej drodze nie tak daleko od własnego domu, bo w tunelu pod samą wieżą Crucios Turinn. Wtedy też zapadł w sen, z którego wybudzili go nekromanci Usala w jego chramie na terenach Salu. Teraz nie było jednak kogoś, kto by go wybudził ze snu.
Czyżbym zginął po raz wtóry? Czyżbym po raz drugi już powstał z tabunu umarłych? Nie wiedział jak to wszystko interpretować. Musiał się jednak zająć dziatwą.

Odpocznijmy na razie. Idę sprawdzić czy ta woda nadaje się do picia. Liliano, zbierz puste manierki i chodź, bo widzę, że życie z Ciebie tryska. Reszta niech odsapnie. Rozsiądźcie się, zbierzcie myśli, na spokojnie — zachęcił ją pogodnie, nie zdejmując ciepłego wyrazu z twarzy. Jak chciał, tak też zrobił - spróbował napić się ze strumienia, który wpadał do jeziora, a z którego tak chętnie piły zwierzęta, rozglądając się po raz wtóry. Woda wydawała się czysta i kojąca. Napił się jej pierwszy, by sprawdzić, czy ona też nie sprawi mu czegoś niezwykłego i dziwacznego. Dopiero wtedy pozwoli Lilianie się napić i pomoże napełniać jej wszelkie pojemniki.
Jak stąd wyjść? Wszyscy jacyś zmęczeni po tych kwiatach. Ty jedna nie. Chyba mamy coś wspólnego, tak samo jak Lelo. Chyba jesteś córką potomkini Osureli. Ja zostałem uratowany przez las, kiedy źli ludzie zostawili mnie na śmierć po tym, jak próbowałem ochronić Hazad przed biczowaniem w obozie pracy. Czarne to były czasy, ciężkie — przemówił zachęcająco do córki. Liczył, że coś z niej wyciągnie, lub naprowadzi go ta rozmowa na jakiś wątek, zanim opowie reszcie co się działo i co zamierza dalej.
Spojrzał na wzgórze by sprawdzić, czy ich konie nadal tak beztrosko hasają. Raz jeszcze zbadał położenie słońca by sprawdzić, czy się porusza.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

170
Napełnianie manierek nie było może szczególnie interesującą i przyjemną czynnością. Książę jednak czerpiąc wodę ze swą córką czuł się zdecydowanie odprężony. W końcu po wędrówce przez umysł demona, duchowe męki i walę z przerośniętymi rosiczkami, proste fizyczne zajęcie było istnym darem niebios dla umęczonego umysłu. Liliana również zdawała się czerpać z tego pewną przyjemność. Jak gdyby patrzenie się w swe odbicie w wodnej tafli miast smutku i lęku budziło w niej teraz narastającą radość. ?Uwaga o jej prawdopodobnym pochodzeniu rozszerzyła jej uśmiech do chyba granic jej możliwości. Białe ząbki świeciły w świetle odbitym od wody i dziewczyna zdawała się dosłownie błyszczeć. Może nieświadomie używała odrobiny iluzji? A może światło legło do niej w ów dziwny nienaturalny sposób. Pewnym był Książe jeno tego, iż odparła w zamyśleniu:

— Osureli... może masz racje Ojcze. Czuję jakby to imię dudniło mi w głowie. Nie czuję zmęczenia... lęku... zmartwienia. Czuję się... wspaniale. Czy to źle? Czy to nienaturalne, że ja się tak czuję, a inni cierpią? Chciałabym mieć wyrzuty, ale po prostu ni mogę.

Przez chwilę dziewczę wyglądało na zmartwione. Jej twarz wykrzywił grymas wręcz wołający o pomoc. Wszak jak można wyleczyć się ze szczęścia? Gdy inni cierpią lub czują się obojętnie czy jedyna osoba nietknięta negatywnością a wręcz wyniesiona ma prawo bycia szczęśliwym? Czy powinna to stłumić? Czy jest to sprawiedliwość? Pytania te jednak chyba ominęły umysł diablicy gdy przyszło opisywać jej swoją wersję wydarzeń. Każde słowo sprawiło się bowiem przywracać ją do wcześniejszej euforii.

— W tym kwiecie... miałam sen. Długi sen. Pełen lęków, obaw... przeżywania na nowo tego co mnie spotkało nim cie spotkałam. Ale z każdym obrazem, z każdym przeżytym wspomnieniem czułam się... lżejsza. A kiedy pojawiłeś się w nich ty, dostrzegłam i pewną lśniącą postać kroczącą u twojego boku i... nie bałam się już niczego. Jak gdyby cały ten bagaż doświadczeń został ze mnie zdjęty. Czuję się wolna Ojcze. Nie umiem tego wyjaśnić... wolność wszak już mi dałeś. I dom. I miłość. A jednak czuję jakby ktoś zerwał resztę owych pętów... i nie wiem czy ten ktoś był nawet prawdziwy.

Tu niebieskawa istotka zwróciła swą twarz w stronę ojca i obdarzając go kolejnym uśmiechem dodała.

— Wiem jednak, że nigdy by jej nie spotkała bez ciebie. Tego jestem niemal pewna. Dziękuje ci Ojcze. Za wszystko. Wyruszenie z wami w tą podróż było najlepszym co spotkało mnie w życiu.

Konie truchtały gdzieś w tle i chyba nawet jeden z nich zauważył rozłożonych wkoło stawu mieszańców bo jął powoli kierować się w stronę ich porozwalanych na trawie cielsk i głośnych ziewnięć. A może po prostu zrobił się spragniony? Czasami ciężko było ocenić, czy ich konie są bardziej przywiązane do nich czy do paszy i wody. Słońce osiągnęło z kolei dawno już swój zenit i powoli acz nieubłaganie chyliło się ku odległych i znajomym górskim szczytom.
Spoiler:

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

171
Ależ skąd, nie zatrapiaj się tym. My na pewno nie będziemy mieli do Ciebie żadnych pretensji. Jak można mieć pretensje o to, że któreś z nas czuje się dużo lepiej niż reszta. Co do żalu z tego powodu, na to nie mamy wpływu. Ani Ty, ani ja, ani nikt, kto go odczuwa, żalu po prostu nie odrzuci. Więc nie przejmuj się, córa. Spróbuj wykorzystać to, co daje Ci los i przekuwaj to w działanie — Emperel wyszczerzył zęby szczerze. Rzadko kiedy mógł przeprowadzić tak ciepłą rozmowę z kimś innym niż jeden z jego Synów bądź z Hazad. Było to dziwne. Był drastycznie nienawykły do bycia ojcem dla córki. Było to coś na pewno zupełnie innego. Czuł się tak, jakby ta miłość była delikatniejsza, ale też równocześnie cieplejsza i pełna tego obowiązku. Obowiązku większych starań i ochrony tego, co jest wrażliwsze niż jego synowie, którzy już walczyli, zabijali i doznawali tortur z rąk ludzkich. Liliana nie znała tego wszystkiego tak, jak oni. Emperel musiał się postarać, żeby już tego nie poznała.

Książę zaśmiał się normalnie, ciepło. Aż nazbyt słodko dla tego obrazu, jakby był rozdziałem jakiejś bajki o Królestwie Miodu i wesołych dzieci. Dzielni rycerze walczyli o honor z bestiami które nie były w stanie ich skrzywdzić. Świat był pogodny, pełny słodkawego zapachu kwiatów, mogącego przyprawiać o mdłości. Królestwo Radości. Jego uśmiech różnił się delikatnie od tego z Księstwa Petram na Północy, gdzie nadzieja i walka o przetrwanie to synonimy domu. Było mu jednak dobrze tak się uśmiechać i absolutnie niczym nie przejmować. Wyciągnął dłoń i położył ją na czubku głowy Liliany, czochrając jej włosy.

Chodź, zbierzmy wodę. Czas pozbierać też wszystkich innych — zachęcająco machnął ręką, kierując się do reszty dzieci, by ich jakoś wesprzeć w tej sytuacji. Sam nie wiedział zbyt wiele i na przemian działał i się zastanawiał. Zmieniał zdanie zbyt szybko. Po prostu nie był pewien, co zrobić.

Lelo, przytrzymaj Telano, żeby się nie wyrywał, a Ty Liliano, spróbuj z nim coś zrobić. Sam nie wiem co, tak samo jak Ty. Po prostu próbuj i zacznij coś robić — zachęcił ją do działania po wcześniejszej rozmowie. Może jeśli spróbuje czegoś sama - jakiegoś zaklęcia, dotyku, myśli - czegokolwiek, to pomoże bratu. Niech chwyci tą nową siłę za rękę i da się poprowadzić. Masz szansę zostać wspaniałym magiem, Liliano.

Z tego, co nam wiadomo po rozmowie z Iksanem, po pokonaniu szkarad wkradłem się do umysłu jednej z nich, dostając dziwnego ataku, a wokół nas pojawiło się ciepło i prawdopodobnie wyrosło tutaj to wszystko. Oznaczałoby to, że nie jesteśmy w żadnym innym miejscu, jak na naszej normalnej, zimnej Północy, tuż obok niedawnego placu boju — mówił spokojnie, przechadzając się i czasami marszcząc czoło niby teatralnie, spoglądając na swoje dziatwy, szukając kogoś odpowiedniego do złapania koni. Zerknął na nie i wkładając blade palce do ust gwizdnął na nie przeciągle, mimowolnie uświadamiając sobie, że dawno nie kaszlał krwią. Zaklekotał językiem o zęby i podniebienie, wołając do nich pojedyncze, ciepłe słowa. Tyle lat w Crucios Turinn zmusiło go, by zrozumiał konie. Szczególnie po tym, jak podczas jednej z wypraw zginął Filas zwany Szkarłatnym, brat Uga. Szkoda, że go tutaj nie ma. Tylu więcej mogłoby tu z nami być. Mogłem tylu jeszcze uratować.

Telano, daleki potomek Usala, jest w najgorszym stanie. Wraz z Lilianą uznaliśmy, że szkarady i to miejsce może być powiązane z Osurelą, która nie chciała nam wyrządzić krzywdy ani nie była ani nie jest nam wrogo nastawiona. Opowiem Wam teraz coś, co może otworzy Wam umysły, a może i mi pomoże w znalezieniu wyjścia z sytuacji... — ojczulek usiadł ciężko między dziećmi na trawie, wzdychając po tym marszu. Życie nadal się w nim tliło. Opowiadał spokojnie, rzeczowo, odpowiadając na jakieś szybkie pytania o tym, co widział i co go trapiło. O tunelu gdzie lód spotykał się z ciepłem. O dziełu stworzenia i powrocie do początku. O tym że rozmawiał z iskierką która była silniejsza niż cokolwiek w życiu doświadczył - najsilniejszy z blasków czy płomieni. Powiedział im prawie wszystko, na samym końcu rozglądając się po każdym z osobna, by spojrzeć im w oczy — Jakieś pomysły, młodzieży?
Hazad. Hazad.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

172
Liliana zdawał się wziąć do serca słowa Ojca i na powrót wyraźnie rozluźniona pomogła mu dokończyć czerpanie wody. Co prawda gdzieś w połowie procesu drobne rybki zamieszkujące najwyraźniej wodną sadzawkę jęły zbierać się wkoło ich dłoni i ocierać swoje drobne ciałka o ich palce... ale poza tym czynność pozostałą równie nudną i monotonną co wcześniej. Po skończeniu i powrocie do reszty dzieci przyszła pora na zajęcie się najstarszym z nich. Lelo bez zbędnego gadania wyciągnął swe masywne kończyny chwytając syna Usala w zdecydowanie nieprzyjemnie wyglądającym uścisku. Liliana następnie z zauważalnym wahaniem podeszła do nieprzytomnego diabelstwa i poczęła próbować... wszystkiego. Machała mu przed zamkniętymi oczyma dłonią, szturchała w ramię, ciągnęła za włosy. W momencie gdy Emperel odwracał się by ogłosić wszystkim ich obecną sytuację mógł kontem oka dostrzec jak córa pcha jego najukochańszemu synowi wskazujący palec w nos z niepokojącym wyrazem determinacji na twarzy.

Dzieciarnia niekoniecznie byłą pod wrażeniem opowieści ojca. Kiwali głową ze zrozumieniem, ale jakoś powaga sytuacji zdawała się nie do końca osiadać w ich umysłach. Może po części były to dalsze efekty kwiatów... lub tego, że dwa najbardziej rozgarnięte umysły ekspedycji połączone były obecnie relacją nos-wskazujący palec i niekoniecznie były w stanie słuchać czy też skupić się na słowach ojca. Z radami też było krucho. Ktoś mruknął pustą uwagą, że tu ładnie, ktoś napomknął, że chyba mieli coś do zrobienia... ale nikt nie chciał mówić ojcu co powinni zrobić. Co innego narada w bezpiecznej i przytulnej wieży... co innego ekspedycja, przerwana na skutek niespodziewanej interwencji sił wyższych i nagłe wymaganie od niezwykle wręcz przyziemnych diabelstw by wykazały się kreatywnością. Na końcu jeden, jedyny Tabatris mruknął.

— Okopać się i nie pozwolić Baronowi tu przyleźć? Nie chce ludzi na tej łące jakiś dzień drogi od wieży.

Proste, toporne stwierdzenie. Wszak Baron nie był nawet najbliższym ludzkim posiadaczem ziemskim. Widać było, że przez Tanatrisa przebrzmiewa po prostu nienawiść i echa ostatniej narady na temat agresji młodego szlachiciury. Niemniej jednak większość zebranych zamruczała owym niezdecydowanym głosem, który w zależności od upodobania Emperela mógł brzmieć jak pochwała lub nagana. Zdecydowanie bardziej entuzjastyczne okazały się konie, które podbiegły wreszcie do diabelstw i po nieudanej próbie zjedzenia kilku liści z rąk Lelo dotruchtały do sadzawki. Ba, nawet Hazad była bardziej skora do rozmów... chociaż tylko odrobinę. Oto bowiem w głowie czarownika rozległ się rozleniwiony, senny i brzmiący odrobinę jak mruczenie kota głos.

— Nie teraz mój książę... jestem zmęcz... — tu leniwy głos jak i całą telepatia się urwała by po chwili zastąpiło ją nowe połączenie pełne emocji, paniki... i subtelnej nuty zawstydzenia, której to Władca Crucios Turinn rzadko doświadczał ze strony swej ukochanej— ...Emperel!? Żyjesz? Gdzie jeste... oh... chwila. Coś jest nie tak. Nie chwila. Wszystko jest... normalnie. Jesteście na półwyspie?
Spoiler:

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

173
Uśmiechnął się mimochodem, by nie wybuchnąć śmiechem na wspomnienie palca Liliany w nosie poważnego Telano i min dzieci wyglądających jakby spijały miąższ z mleczy na dobry sen. I wtem nagle jakby coś ukuło go w tył głowy gdy Tanataris odezwał się niby bez żadnego wkładu i chęci do rozmowy. Dzień? No tak. Wtem też zaskowyczała Hazad, rozlewając się po umyśle czarownika tą dziwną przyjemnością i ciepłotą ogarniającą całe jego ciało. Uniósł jedną brew i pomimo, że pewnie tego nie widziała, próbował przybrać nieco szarmancką i arogancką minę, która miała sugerować zaczepność i bycie przywódcą. A przynajmniej powinno.

Cześć, kocie. Twój książę wrócił. Trudno wyjaśniać. Dużo wyjaśniać. Z tego, co wywnioskowałem, to chyba jeszcze jesteśmy na półwyspie. Nie do końca wiem, co mam robić booo... — tutaj Emperel skupił swoje czoło i pokazał swojej ukochanej otaczające ich polany, wysokie trawy, ogromne kwiaty i śpiącego Telano, przejeżdżając po rozleniwionych dziatwach.

Nie jestem pewien co do końca się stało, ale chyba spotkałem Osurelę. Wdarłem się do umysłu demona. Pierwszy raz. To było nadzwyczajne, ale nie mogę Ci teraz o tym opowiadać. Pobudziliśmy się tutaj, uśpieni w kwiatach, z których musiałem prawie każdego po kolei wyciągać. Telano nadal nie doszedł do siebie, a reszta z nas jest jakby... bardzo śpiąca i obojętna. Tanataris napomknął coś, że to dzień drogi. Ja już nie pamiętam odległości, ale okolica wygląda bardzo znajomo, pomijając to wszystko. Wyślij proszę do nas kogoś... Nie jestem pewien kogo, ale Ty powinnaś zostać, by bronić Wieży. To nasze serce. Wyślij mi kogoś z jednym niewolnikiem, ale żeby były trzy konie, bo jeden może być potrzebny dla Telano. Jeśli się nie obudzi, zawiezie się go do domu — wyjaśnił długo chociaż w jego umyśle wydawało się to być zwięzłe, przeplatając w wizjach obrazy mieszkańców Petram, jakby zastanawiając się, komu mógłby powierzyć zadanie ewakuacji i ochrony jego śpiącego syna i następcy. Również lizał smakami emocji każde zdanie, by Hazad zrozumiała wszystko - jak to ona, rozumiała wszystko bądź większość nawet bez jednego słowa czy zdania. Domyślała się tego, co czuł i myślał Emperel. Może to miłość i bratnie dusze. Może to wiedza o sobie nawzajem i przyzwyczajenie. Może jedno i drugie. Niemniej, którekolwiek to było - teraz tego potrzebował.

Potrzebował aby Pierwszy Syn, o ile nie powstanie z tego dziwnego snu, ruszył do domu, bezpieczny. Tutaj i tak by zawadzał i byłby mało przydatny. Do licha i na czarty wszystkie. Telano jest najsilniejszy. Silniejszy nawet, niż ja. Inteligentny. Odważny. Zaufany. Wszystkie dobre cechy. Reszta ekspedycji... znaczy dzieci, posiada może jedną z tej listy. Zrobił grymas marszcząc kącik ust w bok jakby bolał go ząb.

Byłem w innym planie. Uniwersum. Wymiarze. A. I ten, kto przyjedzie, niech znajdzie mi jakieś księgi o gigantycznej trawie i kwiatach. I o Osureli. Nie trzeba się bardzo spieszyć. W takim stanie nie ruszymy dalej, więc chyba będziemy tutaj nocowali, aż wszyscy wrócą do normy i energii. Kto... A, Hjallgart powinien znać się na księgach — przypomniał sobie opiekuna biblioteki, którego nazywali Latającym Fredem, a którego imię niemal zawsze było przekręcane i źle wymawiane. Potem przypomniał sobie jednak, że, o krucafuks, jego latający syn udał się przecież z listem. Więc, jeśli nie wrócił, to kto? Hazad kogoś znajdzie. A jeśli nie, sama pewnie znajdzie księgę albo dwie, skoro jej troski zostały już uleczone powrotem Emperela. Byś tylko spała całe dnie, a i tak zmęczona.

— Na spokojnie, kochanie. Na razie nie ma czym się denerwować. Niebezpieczeństwo chwilowo zażegnane, a wrogowie karmią soki tej ziemi. Naszej ziemi. — wyszczerzył białe zęby wypijając wody z bukłaka.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

174
Hazad wysłuchała Emperela w zdecydowanie nieprzyjemnej dla neigo ciszy. Mógł wręcz wyczuć echa emocji skierowanych w jego osobę i na bogów, być może możność rozmowy na odległość była prawdziwym darem w tej sytuacji. Oto bowiem o umysł jego ocierał się niepokój, przekształcający się w niepewność, przesycany powątpiewaniem i przyprószony strachem. Trudno było jednak uznać, która z szargających Księżną emocji dyktowana była, którymi słowami maga. Niemniej jednak jego zielono-skóra oblubienica otwarła usta dopiero gdy skończył mówić zadowalając się niezwykle krótką jak na tak przeładowaną emocjami odpowiedź.

— Pośle kogoś niezwłocznie. Nie ruszaj się stamtąd i... nie próbuj... proszę nie próbuj wchodzić do niczyjego umysłu w najbliższym czasie.

Przez chwilę czarownik słyszał szmery będące jakby nieudaną próbą rozpoczęcia kolejnego zdania... po czym ciche mruknięcie Hazad "dość". Tu połączenie urwało się z wyraźnie ostatnim słyszalnym dźwiękiem mogącym być głębokim wdechem. Jednak to, czy stał się on potem spokojnym wydechem na wieść o bezpieczeństwie swego Pana czy zarzewiem okrzyku furii na wieść jego ryzykownych poczynaniach... to pozostawało do zadecydowania wyobraźni Księcia. Pozostawało mieć nadzieje, że wzięła sobie jego ostatnie kojące słowa do serca. Teraz pozostawało jednak tylko czekać na posłańca.
*** Dzień upłynął im dość leniwie i przyjemnie. Słońce przypiekało im skórę, grube, północne chmury jak rozrzedzały się nad ich głowami, a trawa była miękka i delikatna. Nie to co północne zielsko i chwasty. Jedynym minusem był nieprzerwany świergot ptaków, do którego przyzwyczaić było się niezwykle trudno... a cholerstwa zlatywało coraz więcej z każdą godziną jak gdyby zielone wzgórza mąciły ptaszyskom w zmysłach. Woda była krystalicznie czysta, powietrze pachniało kwieciem i w miarę upływu czasu energia i wigor powracał powoli w całą kompanie diabelstw. Poczęli więc gaworzyć, przekomarzać się, grać w proste gry i ogółem czerpać z przerwy w wędrówce ile się dało. Kilku co ambitniejszych ruszyło na spacer w poszukiwaniu... czegoś. Goniła ich ciekawość przed nieznanym. Wszak otoczenie było tak rzadkim widokiem dla ludów Północy, że co poniektórzy z gromadki nie widzieli nigdy czegoś równie pięknego. Gdy jednak słońce chylił się już ku horyzontowi i cie nie jęły zbierać się wkoło podróżnych wszyscy powrócili nad oczko wodne i przy wspólnym wysiłku i odrobinie magii zasiedli przy sporawym ognisku w ciszy i zamyśleniu wpatrując się w płomienie.

Jedni zdawali się być rozmarzeni otoczeniem, na twarzy drugich malowało się zmartwieni, na końcu reszta zdawała się sama nie wiedzieć czy ostatnie zajścia były pozytywne czy negatywne i poświęcała więcej uwagi badając własne, odrobinę zmienione ciała. Oczywiście w świetle płomieni Iksan dominował pod względem widoczności zmian. Jego ostrze błyskało momentami tak niemiłosiernie, że ktoś kazał mu ja zakryć kocem. Jednak w miarę jak zapadała noc to Liliana zaskoczyła wszystkich najbardziej. Dziewczyna w najprostszym tego słowa znaczeniu jaśniała delikatnym błękitnym blaskiem niepochodzącym znikąd tylko z niej samej. To z kolei zapoczątkowało gorliwą dyskusję czy i reszcie nie stanie się coś dziwnego w najbliższym czasie. A co jeżeli ktoś przestanie móc się posilać? Albo kwiat przestawił mu pęcherz? Nie była to niestety dyskusja na poziomie szczególnie wysokim... zasadniczo szybko zeszła na tak idiotyczne zagadnienia, że Emperel mógł przysiąc, że nieprzytomny Telano uśmiecha się poprzez sen z politowaniem.

"Debata" została na szczęście przerwana w momencie, gdy niektóre diabelstwa były gotowe poprosić Iksana by ja dziabnął dla sprawdzenia twardości ich skóry i kości. A dokładniej wszyscy zwrócili swą uwagę ku trójce pędzących w ich stronę na złamanie karku jeźdźców. Podróżni jak jeden mąż z przezornością godną pochwały zebrali się wkoło ognia w razie niecnych zamiarów intruzów... jednak po wjechaniu w krąg światła. Ci okazali się znajomo wyglądającym niewolnikiem i futrzastym Shuashen, którego ślepia wręcz skrzyły się w mroku zielonkawym światłem. Trzeci koń stał wolny, acz zziajany jak pozostała dwójka. Furzak zeskoczył z siodła z wdziękiem zwierzęcia i niemal podbiegł do Emperela niosąc przyciśnięte do piersi zawiniątko, które wręczył mu mówiąc drżącym i poddenerwowanym głosem.

— Proszę, to wszystko co znaleźliśmy... jak Pan i Pani kazała.

Po czym pokuśtykał do ognia wyraźnie zmęczony i pragnący ograć swe zmarznięte członki. Tymczasem Emperel w mdłym, i drgającym świetle był w stanie dostrzec dość nietypową zawartość torby. Oto bowiem upchane obok siebie były księgi, które tak pragnął, owinięty w szmaty i dziwnie świecący słój z wyrytym na pokrywce napisem "Dla następnego demona". No i była tu również sporawych rozmiarów drewniana skrzyneczka ubrudzona atramentem i woskiem. Dość łatwo było rozpoznać w niej stary dobry kuferek na przybory do pisania listów, który nigdy nie opuszczał wieży. A jednak był oto w jego dłoniach, całe mile od domu. I przypięta była doń drobna kartka z nabazgranymi najpewniej pośpiesznie ręką Hazad słowami "Otwórz i przeczytaj list w środku, zawartość jest chyba ważna". Pytanie brzmiało jednak, jak ważne było Hazadowe "ważne", bo robienie czegokolwiek związanego z czytaniem po ciemku czy przy drgającym ogniu ogniska trudno było opisać inaczej niż jednym słowem. Udręka.
Spoiler:

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

175
Wpatrując się w parskające iskrami płomienie ogniska Emperel poczuł się spełniony. Osiągnął go błogi stan bezmyślności. Wyzbyty z uczuć uśmiechał się ciepło do cieplejszego od emocji ogniska. Błyskał oczami na swoje dzieci, mówiąc niewiele, jeśli mówił już cokolwiek. Wesoła gromadka pośrodku pustkowi Północy. Niemniej, zadziwiająco i zaskakująco bezpieczna, błoga. Przecież każdy, kto wyjedzie z Crucios Turinn poza granice Petram musi cały czas być czujnym. Wszędzie zagrożenia. Dzikie pola. Dzikie kraje. Pustkowia pełne wrogów i przeciwników. I w samym środku oni - gromadka która odważyła się splunąć w oczy całemu światu i ogólnemu porządkowi, nazywając siebie samych i swoje skromne strony państwem, Wolnym Księstwem Petram. Bawiło go to trochę. Rzucał się z motyką na księżyce i planety, nie mogąc ich dosięgnąć, a ciskany przez niego kamień zatrzymywał się na chmurach, nie ważne jaką ideologią i magią by go nasycił. Zatrzymywał się nagle i zaczynał spadać, nie mogąc przekroczyć tej niewidzialnej dla śmiertelnika bariery.

Byli dziećmi rozrzuconymi po tym świecie jakby bogowie cisnęli garście pełne ziaren, wyrzucając je gdziekolwiek popadnie, zasiewając istotę diabelstw. Bawili się, eksperymentowali. Kim tak naprawdę jesteśmy? Wyżej, czy niżej od ludzi? Emperel pogrążony w myślach przypatrywał się swoim dziatwom, nadal rozmyślając. Był samozwańczym Księciem, prorokiem. Z wygórowanym mniemaniu o sobie kroczył ścieżką z głową zbyt zadartą do góry. Niemniej, oni wszyscy podążyli za nim, podbródkami strzelając w stronę nieba. Z równie pyszną dumą spacerowali za nim tłumem niczym ogromny cień jego osoby. Krok za krokiem stawiali stopy w te same ślady, które on sam dla nich zostawiał. To go bawiło. Tylu ludzi zaufało mu i uwierzyło w coś, w co on sam czasami wątpił. Niemniej, byli silni. Byli jednością. Ta pycha zjednoczyła ich i dała im bezpieczeństwo. Jeszcze długo minie, może nawet Telano umrze wtedy ze starości, gdy wszystkie dzieci zjednoczą się pod jednym sztandarem; staną się siłą, z którą trzeba się będzie liczyć. Nie będzie już obozów pracy, masowych egzekucji, polowań, nagonek, wyłapywań, więzień, biczowań, tortur. Azyl.

Myśli mąciła mu Hazad. Trudno było ją rozczytać - jak to kobietę. W jego głowę wkręcały się nawet myśli zazdrości, źle interpretując jej słowa, myśli i brzmienie, które im wszystkim nadała. Wdechy, wydechy. Dość. Emperel sam nie był pewien i nie wiedział, jak zmęczona musiała być jego ukochana, prawdopodobnie wypłakując łzy z samego dna studni swoich żali. Wyrwała pewnie wszystkie swoje włosy, a kolor jej skóry zszarzał na wietrze czasu i zmartwień.


Powitał nadjeżdżających leniwym podniesieniem ręki:
Dziękuję Ci, bardzo dobra robota. Chodźcie, ogrzejcie się. Poczuj to bicie serca w tym miejscu, Shuashenie. Powinno grać dla Ciebie melodię w sam raz — uśmiechnął się ciepło i jakby sennie, rozmarzenie, przypatrując się słojowi, który dziwnie szybko odłożył.


Emperel przyglądał się kufrowi i zaczął wydobywać stamtąd to, co miał przeczytać, po czym podniósł jedną dłoń do góry. Magicznym słowem, myślą, gestem wywołał ogień. Mały płomień, na tyle jasny, by oświetlić mu słowa. Mieli czas. I tak pewnie spędzą tu noc, aby wypocząć do samego końca. Mieli cały czas świata w tej jednej, samotnej chwili, by odetchnąć przed tym, co nadchodziło. Zapalił więc i czytał, świecąc sobie i odganiając myśli od swoich dzieci. Dorośli są w końcu. Powinny sobie poradzić, marudy.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

176
Shuashen na słowa ojca odwrócił się jeszcze, uśmiechnął i z wyrazem ulgi na twarzy zostawił włodarza Crucios Turinn z przesyłką i powolnym krokiem udał się w stronę ognia. Podróż na złamanie karku przez Północne krainy zdecydowanie nie była wskazana. Ni ludziom, ni diabelstwom. Podczas gdy jego dzieci grzały się przy cieple płomienia i rześkim powietrzu, książę zakrzesał własny płomień i ostrożnie przy jego cieple jął czytać zawartość przesyłki. Poczynając od listu. Ten jak Hazad zauważyła, wyglądał na ważny. Papier z którego był wykonany był miły w dotyku, jasny i niezbyt pomięty. Pieczęć wykonana była z precyzją sprawiającą, że przywodziła na myśl kruchy order, nie zaś woskowy kleks. Słowem - rzadki widok na surowych krańcach świata, w których dane było im bytować. Kiedy jednak minęła owa nutka satysfakcji z łamania wosku i pocierania palcami o papier w miarę otwierania wiadomości, sama jej treść i styl z jakim okazała się być zapisana okazał się być kolejnym, oddzielnym doznaniem.
Callisto Morganister,
Pierwsza Tego Imienia, Obrończyni Nowego Hollar, Czempion Wysokich Elfów, Nadzieja Magii, Posłanniczka Ciemiężonych, Matka Nauki i Sztuki.

Czcigodny Książę wolnego miasta Petram, w imieniu swoim jak i najwybitniejszej uczelni magicznej na kontynencie, Akademii Magii w Nowym Hollar, uznaję autonomię twego księstwa z wieżą Crucios Turinn. Wyrażam ogromny podziw twej determinacji i uporowi, który umożliwił stworzenie kolejnego schronienia dla magów i nie tylko. W czasach, kiedy widmo Zakonu Sakira szerzy się niczym plaga, niszcząc wszelkie utalentowane magiczne stworzenie. Rujnuje dobre imię magii, poprzez plugawe kalumnie. Ośrodki zrzeszające ponadprzeciętne jednostki są ostatnią nadzieją dla naszego miotu. Za to jestem ci, książę, dozgonnie wdzięczna.

Nowe Hollar zawsze opowie się za wami. Liczyć możecie na nasze wsparcie i gościnę, do skorzystania z której uprzejmie namawiam cię, książę Emperelu. Pragnę również wysłać naukową ekspedycję za wasze mury. Jako symbol przyszłej współpracy. Wieści o Księstwie Petram zahuczały pośród studentów, gdyż na językach niosą je wykładowcy. A teraz i ich uczniowie i maluczcy z ulicy. Z głębi serca życzę tobie, jak i twym poddanym siły, która będzie potrzebna do walki z wszelkimi przeciwnościami losu. Niechaj prowadzi cię magia, książę.

Callisto Morganister.
Jeśli zaś po przeczytaniu tegoż pisma Książę miał jeszcze głowę do choćby zaszczycenia wzrokiem ksiąg spoczywających w torbie, te traktowały w przemożnej większości o ogrodnictwie, nawozie i agrokulturze. Jednak na tyłach okładki niemal każdej z nich widniała kartka podobna do tej na pudełku. Tym razem przyklejone jednak na stałe żywicą, zapisane jednak innym, znajomym stylem pisma i zdecydowania mniej budzące zainteresowanie. Było to zazwyczaj coś w stylu "brak zasobów", "potrzeba inżyniera" czy "nic z tego nie rośnie w promieniu tygodniowej podróży". Do tego była wśród nich jakaś dziecięca książeczka zatytułowana "Janko Fasola" i poobijana księga zatytułowana "Natura jest naszym bogiem", na której to okładce ktoś pofatygował się wypalić kiedyś słowa "Herezja: do spalenia". Obie te pozycje miały na tyłach identyczne kartki z napisem "Bełkot".
Spoiler:

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

177
Callisto Morganister. Co za czort?
Emperel zaśmiał się po chwili osłupienia czytając list. Wpierw był bardziej, niż zaskoczony. Nie tylko samym listem, który był odezwą, ale wiadomością, że takich jak on jest więcej. Przeczytał ostrożnie wszystkie tytuły kiwając głową w zamyśleniu i cmokając z dziwnym wyrazem twarzy. Być może zazdrości? Ciekawe tytuły. Wyniosłe. Tytulatura. Nowe Hollar. Książę dobrze wiedział, gdzie leży to miasto, chociaż nigdy oczywiście nie był nigdzie indziej niż tereny Północy. Według niego południarze byli zupełnie oddzielnym światem - odległym i odgrodzonym od Północy nie tyle, co górskimi szczytami, nieprzebytymi przełęczami i śnieżnymi zawalinami, a bardziej mentalną granicą oddzielającą Północ od reszty kontynentu. Wiedział jacy tam są ludzie - z książek. Znał niektóre budowle, ciekawostki - również z książek. Książki jednak opisywały przeszłość. List zaś rozjaśnił jego głowę pokazując jego niewiedzę, co go bardzo uszczypnęło.

Uważał się bowiem Emperel za wielkiego inteligenta - oczytanego, posiadającego ogromną - według niego - bibliotekę, w której przeczytał prawie każdą z książek. Teraz zaś bał się uznać siebie samego za hipokrytę. Zwykły list posiadał więcej wiedzy niż niejedne tomisko mogące mu opisać Nowe Hollar. Bowiem teraz okazywało się, że Nowym Hollar rządzą Wysokie Elfy. Nowym Hollar przewodzą obecnie magiczni. Fakt ten z początku go zaniepokoił - myślał, że jest jedyny. Z drugiej jednak strony, to tłumaczyłoby, dlaczego tak niewielu dotarło aż tutaj. Emperel przecież też nie mógł się domyślić, jak karkołomna i niebezpieczna była taka wyprawa z zakątków Herbii wprost do Petram i jego ukochanej Wieży Crucios Turinn. Jest tam miasto rządzone magiczną ręką, które chce z nim utrzymywać nie tyle pokojowe, a! przyjazne stosunki.

Chcą wysyłać wsparcie. Zapraszają. Opowiedzą się za Petram. Emperel pocierał goły podbródek chropowatymi, kredowymi opuszkami palców. No, kurwa, w końcu. Zaśmiał się do listu nie zważając na swoje dzieci, ciesząc się kilka sekund z tego, że los być może się odmienił. Bał się, fakt. Nie znał tej Callisto i obawiał się jej całym sercem. Niemniej, ta rozgrywka mogła być warta poświęceń. W umyśle Emperela zrodził się pomysł tak okrutnie szalony, że wykrzywił jego kąciki ust do góry w przerażającym grymasie.
Niech zacznie się rozgrywka. Eja! Dzieci! Podwójne warty od teraz do poranka. Wezmę pierwszą z Iksanem. Reszta do spania, no! Raz, raz! Potem zmieni nas Liliana z kimś, kogo wybierze i tak na zmianę każdy po godzinie — zwrócił się tonem spokojnym lecz widocznie nie uznającym sprzeciwu do zgrai dziatwy i tych łobuzów nazywających siebie samymi dziećmi. Przygotował sobie książkę o tym całym Janosie Fasolce i usiadł wygodnie, opierając się o bagaże, rozglądając po raz ostatni po dzieciach i okolicy, by mógł spokojnie wytrzymać pierwszą wartę i tuż po tym położyć się spać. Postanowił nie rzucać w tym miejscu więcej czarów. Zbyt by go to wymęczyło, a to miejsce i tak wydawało się na tyle bezpieczne, by zasnąć. Ale czy gdziekolwiek było bezpiecznie? Nawet Crucios Turinn czasami wydawało się zagrożone w każdej chwili. Emperel zmarszczył brwi. Dobrze, że bariera stoi. Tak samo mury. Dom to dom. Otworzył książeczkę i zaczął czytać, odkładając spis słów zatytułowany poniekąd herezją na później.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

178
Dzieciarnia dość niechętnie podążyła za słowami ojca. Wszak dopiero co przybył w ich grono kolejny z braci. Gotowy do wysłuchania i podzielenia się opowieściami o tym co i jak się pozmieniało od czasu ich wyjazdu. Ognisko grzało, niektórzy poczynali nucić, wszystko wskazywało na całonocną zabawę... ale ojciec jak to ojciec. Miał własne plany. Ognisko więc nieco przygaszono, rozmowy urwano i wszyscy porozkładali się na trawie. Świerszcze grały im kołysankę, wiatr gładził twarze a gwiazdy skrzyły w oczach. Zaprawdę budujący ducha widok. Mało wszak było radosnych chwil w życiu na Północy i z każdego cieszyło się tym bardziej, im rychlej i łacniej mogłeś zginąć. A po opuszczeniu terenów wierzy trzeba było się liczyć z niebezpieczeństwami dziczy. Demony, dziwne anomalie... bogowie jedni raczyli wiedzieć co spotka ich potem.

Tymczasem jednak książę zasiadł do lektur księgi. Już na pierwszej stronie autor krasnoludzkiej jak się okazało rasy tłumaczył się, iż jest to na dobrą sprawę spisana stara ludowa legenda. Przekazywana drogą oralną od wieków przywędrowała do Turonu przez handlarzy i spisana została po zakorzenianiu się w lokalnej kulturze... slumsów. Z drugiej jednak strony zarówno bohater jak i otoczenie były typowo krasnoludzkie, więc gdzie kończyły się naleciałości karłowatych żebraków a zaczynała oryginalna opowieść trudno było dociec. Niemniej z tego co pojął z archaicznej formy Wspólnego Książe wynikało, że fabuła leciała mniej więcej tak.
*** Dawno temu był sobie krasnolud Janko. Żył jak na krasnoluda przystało w pocie czoła wykuwając swe bogactwo. Pewnego dnia nabrał apetytu na fasolę. Ale nikt w mieście nie miał fasoli. Apetyt krasnoluda rósł i rósł, aż w końcu jął bluźnić. I kiedy miał już obrazić samego stwórcę pojawił się przed nim siwi krasnolud Pratołaj. Rzekł mu on słowa wielkiej mądrości tak niewysłowione, że nikt nie wiedział co powiedział. Z nich jednak Janko dowiedział się, że wszawe ludzkie dzikusy mają fasolę. Postanowił więc udać się do sąsiedniej wioski barbarzyńców. Spalił ją do gołej ziemi, mężczyzn zabił, dzieciaki rzucił na pożarcie swoim psom, a kobietom kazał przynieść mu fasolkę. W całej wsi z jakiegoś powodu było tylko trójka kobiecin. Jedna stara, druga w kwiecie wieku, trzecia była ledwo co wyrosłą pannicą. Krasnolud najpierwej kazał fasolę przynieść starej. Ta wiedziała, że brodacz spalił całe zapasy, więc wyrwała swoje pociemniałe zęby i podała mu do stołu. Janko poczuł jednak twardość fasoli i odrąbał babie głowę. Potem kazał przynieść fasolę kobiecie w sile wieku. Ta ruszyła do sąsiedniej wioski sądząc, że może od nich dostanie odrobinę fasoli lub też namówi ich do zdradzieckiego zabicia bohatera powieści. Janko jednak wyczuł spisek i posłał za nią swego pasa, który w trymiga przytaszczył ze sobą jej truchło. Na końcu przyszła kolej na najmłodszą z niewiast. Ta miast starczej pomysłowości i rozsądku wieku średniego ślepą wiarą rozkopywała popioły i śniegi w poszukiwaniu fasoli. Osmaliła sobie stopy, odmroziła palce i z przerażenia przed słusznym gniewie Janka posiwiała w dzień niecały. Na końcu oślepiona bielą, którą przerzucała obumarłymi członkami zaniosła się płaczem. Usłyszał ją Janko i łaskawie ukrócił jej cierpienia jednym ciosem. I gdy z szyi dziewki tryskała krew, tam gdzie padała jęła wyrastać fasola. Janko padł na kolana z przerażenia, a chwilę potem ujrzał przed sobą świetlistą istotę. Mędrca, którego spotkał onegdaj. Z pleców jego sterczały motyle skrzydła, twarz rozszerzała się w szczerym uśmiechu. I rzekł on, Jankowi, że od teraz będzie on zwany Jankiem Fasolą - tym co przełożył swój głód nad swój obowiązek tępienie barbarzyńców. I żył Janko życiem długim, smacznym i szczęśliwym, podlewając swoją plantacje fasoli krwią dzikusów.
*** Opowieść kończyła się w połowie księgi, gdzie zaczynało się opracowanie autora, który zauważał, że oczywistym morałem baśni było oczywiście pamiętanie, że krasnolud zawsze dostanie co mu się należy jak długo znajdzie dobrych podwykonawców. Następnie fachowe podejście ustąpiło narzekaniom, że teorie jakoby tekst miał być pierwotnie ostrzeżeniem dla nieposłusznych kerońskich pannic był bzdurą. Potem pojawił się wątek o tym jak jego dawny wspólnik w poprzednim wydaniu wyciął jego oryginalne podsumowanie i wkleił własne. Że tekst nie jest i nie będzie przypowieścią religijną i tym podobne. Wszystko zaś zdawało się być tak nawarstwione i złożone, że czarownik wczytując się w dalszą cześć księgi nie mógł wyzbyć się wrażenia, że powstała nie tyle po to by przekazać komuś jakąś wiedzę a po prostu skrytykować wszystkie znamienite osobistości w Keronie. Obiektywnie patrząc... krasnoludzkie kłótnie i zawiści rozpisane w drugiej połowie księgi były zdecydowanie bardziej wciągające niż sama baśń.

Nim jednak doczytał dlaczego autor wziął rozwód ze swoją drugą żoną Iksan - dotąd stojący cicho na warcie, podszedł do ojca i tubalnym szeptem dość głośnym by obudzić głuchego przerwał mu lekturę

— Ojcze... ktoś nadchodzi.

Gdy Emperle podążył wzrokiem za ostrzem diabelstwa ujrzał na horyzoncie szereg drobnych świateł wyłaniających się z odległego lasu na skraju wielkiej łąki. Pięć... sześć... siedem? Mniej niż dziesięć... chyba. Migały na wietrze i między liśćmi. Szły w zwartym szeregu prosto w ich kierunku. Świerszcze zagłuszały jakiekolwiek odgłosy, które wydawać mogło źródło światła. W mrokach nocy trudno było stwierdzić więc cokolwiek poza tym. Tym i faktem, że światełka się do nich zbliżały. Powoli, acz nieubłaganie.
Spoiler:

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

179
Spoiler:

Krasnoludy, karły. Dziwne to takie, gburowate i inne — Książę cmoknął w dezaprobacie i z dziwnym wyrazem twarzy przyglądał się jeszcze chwilę książeczce, niemało poirytowany krasnoludzkim obyciem, którego sam z siebie nie znał za bardzo. Wszakże trudno mu było sobie przypomnieć jakąkolwiek dłuższą rozmowę z jakimkolwiek przedstawicielem tejże rasy. Gdzież by? W Salu? Możliwe. Ileż to jednak czasu temu było? Wtedy jeszcze był tylko dzieckiem szatana jedzącym surowe mięso, a nie wielmożnym panem na włościach w zgrabnych szatach i wysokich kielichach pełnych wina bądź jego języka. Kielichów wszak wiele.

Dygnął lekko przestraszony zachowaniem Iksana, który go rozbudził i spojrzał na niego szerokimi oczyma, słysząc, że ktoś nadchodzi. Rozejrzał się nerwowo, czując jak lęk napełnia jego trzewia. Niewiele go ostudził fakt, że ten ktoś jest jeszcze daleko, a nie tuż za rogiem; za wzgórzem; wśród wysokich ostrzy traw. Nie było zbyt wiele czasu, aby się przygotować. Co mógł zrobić? Nie było czasu, by zastanawiać się nad tym, co powinien i co by mógł. Należało działać. Odruchowo, pewnie, skutecznie.

Eja, budź wszystkich, tylko w miarę cicho — położył dłoń na ramieniu swojego syna, czując, jak przez białe ciało przepływa podniecenie, lęk i adrenalina, a mimo tego próbując dać spokój i otuchę — Gotować się do walki.

Emperel odłożył książkę do kuferka i rozejrzał się po swoim obozie, spoglądając na dzieci i niewolników. Konie co prawda były niedaleko, ale na pewno poza okręgiem światła. Czy ich spostrzegli? Czy widzą jedynie ognisko? Widzą ich jak śpią tu i wartują? Ludzie czy diabły? Wydawało się to trochę zabawne, że Książę chętniej zobaczyłby w nocy diabły. Z nimi nie trzeba rozmawiać i bać się konsekwencji. Siła. Potęga. Magia. Zniszczyć, zabić, wyplewić szatańskie nasienia. Ludzie jednak zawsze wracali wraz ze swoją zawiścią, zazdrością i strachem, gotowi wzywać się kolejno i kolejno, pantoflową pocztą po wioskach opowiadając, jak to diabły z Crucios Turinn zaatakowały i zabiły kolejnych.
Wstał i wyprostował się dumnie czując dreszcz na plecach i drganie ciała. Z podniecenia oczy zaszły mu szklaną taflą, choć łza nie spłynęła żadna. Oddychał głęboko i długo, pożywiając się ciepłem swoich klejnotów. Zatoczył głową krąg na swych ramionach, lubując się ze strzykania starych kości.

Dzieci, dzieci! W trawę, pochować się i czekać. Czekać! Nasłuchiwać! Liliana, iluzja przy ognisku, mężczyzna, kobieta z dzieckiem, ludzkie. Śpiące poza kręgiem światła. Stwórz jeśli nie wywiąże się walka. Jeśli się wywiąże, Ug! Ug! Jeśli się wywiąże, idziecie wszyscy razem, ochraniacie się, Wasze życia są ważniejsze niż ich śmierć — Książę wydawał polecenia głosem podniesionym, lecz nie krzykiem, chodząc poza okręgiem światła ogniskowego, tak samo zagradzając diabelstwom drogę przed skakaniem w otwartym świetle. Skradając się lekko na stopach planował, dbając o bezpieczeństwo dzieci.

Shuashen, jedyny do mnie. Nasłuchuj, patrz, wywąchaj. Kto to i czy nadchodzą tylko z tamtej strony. Zobacz, ile zwierząt. Zobacz, ile kwiatów. Dowiedz się. Wiedz. Wiedz, kto nadchodzi i w jakiej sile. Jeśli nadejdą z ogniem i toporem, spraw, by las tych ostrzy ściął ich nienawistne głowy — Emperel wskazał palcem w stronę sterczących kling trawy, po czym uśmiechnął się do słodkiego Boo i pogłaskał wiewiórkę swoim zwyczajem knykciem między uszami na czubku głowy. Shuashen i Boo to Boo i Shuashen. Mogli mu wiele powiedzieć o tym, co się dzieje i co się zbliża. Pomimo swojej arogancji i ignorancji nadal nie był wszystkowiedzący.

Jeśli wywiąże się walka, on i Shuashen powinni być w stanie wytrzymać pierwsze natarcie, by dać reszcie szansę na kontratak od strony zarośli. Cóż, nie widział jeszcze w bitwie swoich dzieci, które teraz były z nimi. Iksan, Tanataris, Ug, Lelo. Sam bałby się stanąć z nimi do walki. Dzieci wojny. Włodarz parsknął w duszy mimowolnie, odchodząc od ogniska w stronę otwartego pola i przestrzeni rozciągającej się przed nim, gdzie majaczyły daleko światła. Termin Dzieci Wojny idealnie wpasowywał się do Petram i jego mieszkańców. Teraz zaś delikatnie obawiał się, czy ten, kto nadchodzi, to na pewno przeciwnik. Zobaczyli, że wszyscy rozpierzchli się od ogniska? Nadal liczą na to, że wezmą ich z zaskoczenia? Nadal chcą się skradać?

Emperel stanął niezbyt daleko od ogniska, ale w głębokim cieniu i cicho stał, czekając i wpatrując się w światełka. Umyślnie kazał Shuashenowi nasłuchiwać i użyć swoich mocy, by mieć pewność, że te światełka to jedyne, co do nich nadchodzi. Były widoczne z bardzo daleka - być może to była jedynie dywersja, by ich zajść od innych stron. Dlatego też siedzenie przy ognisku było bardziej, niż głupie i niebezpieczne. To on miał być jedynym celem wroga. Stał i czekał, aż światła się zbliżą, aż dzieci się usytuują w bezpiecznej pozycji, aż natura powie Shuashenowi, czy śmierć idzie wprost na nich, czy też może otacza ich zewsząd. Opuszki palców swędziały go od wyładowań i czerwonych obłoków magii, płynących wokół dłoni niczym wijący się w niezwykle powolnym i leniwym wirze dym.


Ah, kurwa. Mogłem się wysrać wcześniej, kiedy zaczynałem czytać. Walka i czarowanie ze ściśniętymi pośladkami nigdy nie jest komfortowa. Na wszelkie licha, demony i kurwa no. Pech mię prześladuje.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

180
Dzieciaki pozrywały się zdecydowanie szybko z posłań. Rozesłanie ich jednak ku różnym zdaniom i kłębienie się wkoło ognia tu i ówdzie sprawiło, że płomień zakryty został przez czyjeś ciało lub też sylwetka któregoś z diabelstw mignęła w kręgu światła. Ogółem jednak plan księcia wypalił. Iluzoryczni podróżnicy, rozesłany zwiad i skryte w trawie diabelstwa zdawały się być przygotowane na wszystko co mogło je spotkać na niegościnnej Północy. Sam Emperel stał w cieniu rzucanym przez jedno z drzew i czekał na rozwój wydarzeń. Światełka zaś zbliżały się powoli, drgając, zmieniając swoje pozycje przy przeszkodach terenu jak samotne skały i niewielkie pagórki. Gdy zaś były dość blisko by w ich drobnych promykach diabelstwa jęły dostrzegać rozmazane sylwetki do czarownika podbiegł Shuashen i poddenerwowanym głosem wysapał.

— Ludzie. Ludzie i krasnale. W sumie z piętnastu i tylko pięć koni. Idą z Północy... dalszej Północy. Narzekali na brak innych ludzi oraz żywności w okolicy i że musieli się pałętać po tych pustkowiach i ukrywać jak szczury. I ich przywódca mówił coś o tym jak ta magiczna anomalia nie była przewidziana w rozkazach...

Następnie zamilkł bowiem od strony z której zmierzały światełka rozległ się donośny i rubaszny okrzyk niosący się nienaturalnie daleko w ich stronę.

— Hej! Kto wy i co tu robicie? Ten upał to wasza sprawka? Możecie odpowiedzieć? Nie chcemy guza i żadnych magicznych bzdetów w naszych ciałach! Za mało nam płacą na kłócenie się o to co robicie z zaklęciami, ale jakbyście... gmf

Tu głos urwał się nagle dziwnym krztuszącym się dźwiękiem jak gdyby ich rozmówcy ktoś dosłownie próbował zatkać usta i dopiero po chwili wrócił. Tym razem ze zdecydowanie większą dozą ryku, dyszenia i tłumionego gniewu skierowanego w bliżej nieokreśloną stronę.

— Bylibyście na tyle mili i powiedzieli co do czorta się tu odstawiło? Bo za to nam płacą akurat... więc podejdziemy sobie powoli, żadnej broni żadnej magii, żadnych zmutowanych rośli. Co wy na to?
Spoiler:

Wróć do „Wolne Księstwo Petram”