Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

151
Nie było dobrej decyzji. Żadna nie wyglądała na prawidłową decyzję.

Każda decyzja była dobra. Każda wydawała się być prawidłowa i mogąca dać mu siłę, której potrzebował, by chronić swoje dzieci i nowo powołane Wolne Księstwo Petram.

Nie było żadnej decyzji. Brak decyzji jednak był decyzją najgorszą.

Zyskać? Stracić?
Obrazek


Co mógł dostać Emperel w celu obronienia Północy i zjednoczenia jej pod jednym sztandarem. Marzenie dalekie i prawie, że nierealne. Mimo to, było to jego marzenie. Jego sen. Jego cel. Miał ochotę za nim podążać, by był w ogóle jakiś jego sens. Jaki bowiem sens miało dziecko człowieka i demona? Zazwyczaj żadne, poza ukrywaniem się, ucieczkami i nieustającą walką o przetrwanie i najbardziej pierwotną, najbardziej szlachetną wartość znaną człowiekowi - o wolność. Jaki sens miał on i wszystkie jego dzieci? Istoty zrodzone jakby wbrew wszelkim prawom życia i ludzkiej ogłady. Nie były to demony. Nie byli to też ludzie. Diabelstwa rzucone nowym rozdaniem z talii kart bogów na planszę życia, bez żadnego kierunkowskazu czy zasad gry. Pozbawieni samym sobie zmuszeni byli do szukania jakiegoś celu, marzenia. Ktoś musiał im wskazać drogę. Nikt nie wskazywał. "Za mną!" nikt nie woła.

Chorągwie diabelstw nie łopotały tak wysoko jak ludzkie, elfickie czy chociażby orcze. Nie było dla nich masztu czy sztandaru, jeno las flag pojedynczych i nie określonych ostatecznie. Rozbita masa, nie jedność. Kimże był on, by to zrozumieć, a co dopiero podważać czy próbować określać w swoim własnym mniemaniu? Gdzież był ten, co nowe rozdanie rzucił? Gdzież był ten, co z talii kart nowe wykuł, rzucając jakby od niechcenia, by sprawdzić oponentów i przeciwników? Któż odpowiedzialny był za to, że teraz tułali się i żyli w strachu. Bez opieki, wiktu czy szansy na lepsze życie poza tym, które znali okrutnie? Emperel nie był wojownikiem w prostym tego słowa znaczeniu. Jeden z jego synów, Igor, uczył go co prawda jak machać mieczem zanim został zamordowany przez kapłanów Usala. Pomimo tego, Emperel mógłby nazwać samego siebie wojownikiem. Nie o królestwa, pieniądze, czy chwałę. Był wojownikiem o siebie i swoich braci, siostry. Dzieci. Jego bronią nie był miecz przy pasie, topór czy zakute w pełne pancerze chorągwie konnych. Nie. Jego bronią był on sam i jego umysł. Jego umysł i to dziwne, zabawne uczucie, które niejeden mógłby wyśmiać, zarówno wśród żywych jak i w astralnych niebytach, gdzie ciekawskie oczy czasami z nudy zerkną. Uczuciem tym mógłby nazwać nadzieję. Nadzieję na to, że będzie lepiej. Że będzie.

Był w swoim mniemaniu dużo ważniejszy, niż faktycznie mógłby być. Nie czuł się odległym od świata watażką na dzikiej Północy, nazywany samozwańczym Księciem. Jego bronią był jego umysł. Uważał się za jedno z najsilniejszych i najmądrzejszych diabelstw, jakie kroczyły bezpańsko i ślepo po tej zacofanej, smutnej, zawalonej cierpieniem i strachem ziemi. Czuł swój ból, strach i lęki tak samo, jak czuł je w każdym diabelstwie, które widział oczami swojego umysłu - oddalone, porzucone, zagubione. Ludzie ich nie rozumieli. Bali się ich. Tyle bólu. Tyle cierpienia. On jeden rozumiał to perfekcyjnie. Potrzebował czegoś. Niekoniecznie broni. Czegoś, co pozwoli mu zebrać rozrzucone po świecie dzieci i wskazać im kierunek, chociaż sam jeszcze go nie znał. Bogowie ich opuścili. Nie spoglądali na nich łaskawie. Bezpańskie mieszańce. Kundle. Emperel ich jednak kochał. Wszystkich i każdego z osobna. Było to jego stado. Jego dzieci. Nawet, jeśli któreś z diabelstw okazało by się starsze. Miał cel. Miał marzenie. Jego umysł był jego bronią i przekleństwem w tym mrocznym i zapłakanym deszczem świecie, gdzie nawet chmury bolały nad losem śmiertelników. On miał cel. Zjednoczyć i obronić. Każdego, kto będzie tego potrzebował. Ktoś mógłby rzec, że to aż w śmieszności nazbyt szlachetne na diabelstwo. Na czarownika, który zabijał, mordował i czynił grzechy za które nie znajdzie wybawienia nigdzie chyba. Trudno. Teraz nie myślał o sobie. Jego umysł był jego bronią.

Materie rozrywały jego ciało, to fakt. Czuł te bóle fizycznością o nieprzerwanej skali, która ciągnęła się poza jego śmiertelne wyobrażenia. Sam był zagubiony. W życiu, jak i tutaj. Jedno wiedział jednak na pewno. Jego umysł był jego bronią. Nie był teraz tam, na zewnątrz, w śniegu i błocie. Był tutaj, gdzie nie było ciała, a jedynie umysł. Dusza też? Dusze gdzie? Nie miał odwagi urągać dalej bogom, ale wiedział, że nie ciałem tutaj przywędrował, więc i nie jego ciało nastawione było na największy wysiłek. Swojego umysłu zbezcześcić wątpliwościami również mu nie wypadało, gdy takie pokłady nadziei w nim składał. Umysł go nie zawiedzie. Umysł to magia. Magia to potęga.
Obrazek
Jeśli nie uzyska siły, by bronić swoje dzieci, nic mu po życiu, które mu pozostanie. Pozostawał by jedynie zwykłym magiem i watażką, a nie przewodnikiem dla umęczonego ludu, któremu chciał wskazać jakikolwiek kierunek, nadać sens. Emperel z obawą, ale i pewnością ofiarował się po raz wtóry losowi, by sięgnąć po zimno i zaprosić oprócz światła również ciemność, bo to on był teraz jego środkiem - szarością. On był śmiertelnikiem, bytem stworzonym przez światło i ciemność. Oba nie były mu obce. Zaprosił więc i drugą siłę. Jego czyny pewnie już zostały napisane, a kości zostały rzucone. Dla moich dzieci. Tych, które wychowywałem i tych, które nie wiedzą nawet o moim istnieniu, a ja mogę sobie tylko wyobrażać, jak cierpią w tym świecie.
Kości zostały rzucone. Gra w którą grał Emperel mogła pozbawić go wszystkiego, bądź dać coś więcej - narzędzie pozwalające na przetrwanie jego rasy. Bezpańskiego stada kundli bez samca alfa. Jedynie Los mógł go teraz osądzić.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

152
"A więc narodziny..." Zdawać by się mogło, że słowa te przebrzmiały w umyśle Czaromiata. A może była to jeno mara? Senna iluzja zrodzona ze zmęczenia i bólu. Jakkolwiek by nie było nie stawił oporu i pozwolił ciemności wpłynąć do jego ciała. Uderzała go wielokrotnie za każdym razem z wielką mocą i przeszywając jego ciało niczym góra, przepychana przez miejską bramę. Poczuł najpierw jakby ktoś przelewał przez niego roztopione złoto po którym płynęły żelazne okręty, czuł jak przepychają się przez neigo drzewa. Lasy i puszcze pełne roślin szukające słońca po drugiej stronie. Czuł setki i tysiące niemowlęcych dłoni, które pierwej szarpiąc go niczym złe duchy teraz pełzły radośnie ku życiu. Na koniec zaś poczuł jakby wszystkie miecze, kusze i topory świata były przepychane przez jego trzewia... jeden po drugim jakby jego krew miała go zahartować. I kiedy myślał, że nic już nie zostało, że nareszcie przepuścił przez siebie wszystko... uświadomił sobie, że sama pustka znajdująca się teraz na miejscu martwej masy poczęła wypełniać jego ciało.

Chłód, smutek, samotność... wszystkie te uczucia, które towarzyszyły każdej drobnej dawce pustki teraz wypełniały go po brzegi. Zaczynał tracić poczucie własnego ciała. Ból zniknął... ale i oddech, i serce i czucie. Był... niczym. Otchłań wypełniła jego ciało, aż po granice i poczęła się z neigo wylewać. Przez zamglone oczy widział jak niewielka przestrzeń pomieszczenia wypełnia się bezbarwną, bezwonną i chłodną masą powoli zmierzającą ku sklepieniu jego niewielkiej komory. Nie mogąc uciec, nie mogąc walczyć Emperel zanurzył się w tej masie tracąc i ten ostatni zmysł jaki mu pozostał - zmysł wzroku. Po chwili i chłód mu nie przeszkadzał. Nie widział ścian jaskini, nie widział czubka własnego nosa. Nie czuł już ani chłodu ani ognia. Był wolny. Ciemność wybawiła go od jakichkolwiek granic. Ciała, ścian, magii. Czuł jakby mógł pójść wszędzie. Jednak skro nie było niczego równie dobrze mógł wieczność być w jednym miejscu żyjąc iluzją swojej podróży. Swoją drogą... ile czasu tutaj spędził? Ile istot narodził a teraz... teraz był pozbawiony nawet możliwości ich liczenia. Był...
...sam Jednak nawet w tej pustce nie zaprzestał myśleć o swej rodzinie. O tych mu najbliższych. Jak również tych, których nie spotkał. Był Księciem na Crucios Turinn, był wybrańcem Północy... ale ponad wszystko był ojcem. I jako ojciec miał obowiązek opieki nad swymi dziećmi. Ta jedna myśl rozgrzewała jego umysł i serce we wszechobecnym chłodzie i nicości. Niczym ostatni skrawek materii we wszechobecnym morzu niebytu. Dodawał mu otuchy i pomagał zachować siebie. Czuł jak delikatnie drga niczym płomień świecy na wietrze. Światło to zadrżało nagle mocniej i jego drobny strzęp poleciał w pustkę. Przez chwilę tańczyło na wietrze jej chłodnych fal, by po chwili powrócić przed oblicze Księcia. Słaby, ledwo widoczny, ledwo wyczuwalny promyk skrzył się jednak na tle wszechobecnego mroku niczym latarnia oświetlająca wzburzone może. Zaś pomiędzy jego cichymi sykami i skrzekami mag przysiąc by mógł, że usłyszał cichy, słaby niewieści ton.

— Dlaczego posuwasz się dla nich tak daleko? Dlaczego robisz wszystko by ich nie opuścić? Czemu nazywasz ich swymi dziećmi? Przeszła przez ciebie pycha, gniew, zazdrość... a jednak dalej coś cie tu trzyma. Czegoś jeszcze nie wyrzuciłeś. Powiedz mi proszę... jak nazywa się to uczucie, które daje ci siłę by dalej dla nich stać?

Głos ten wibrował, załamywał się i skrzeczał. Czy było to szczere pytanie? Czy zagadka? A może to jego własny umysł zaczynał chcieć by wykrzykiwał na głos swe motywacje by nie postradać zmysłów? Iskierka jednak dalej tańczyła przed jego oczami. Jedyny obiekt w morzu nicości... może lepiej jej nie razić zbyt długim milczeniem?
Spoiler:

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

153
Emperel zawisnął w nicości, na niewidzialnym stryczku swojego jestestwa. Nie wiedział, czy pętla zacieśnia się, czy rozluźnia. Czy jednak gdy zacieśni się finalnie, to wszystko inne rozluźni się? Rozmyje w niebyt i da mu wolność? Czy naprawdę tego chciał? A powinien? Powinien tego chcieć? Czy do tego powinien dążyć? Czy do tego powinni dążyć wszyscy śmiertelnicy? Co miał zrobić? Nic miał nie robić? Coś? Ale co? Gdzie był.

Gdyby mógł poczuć ból, to na pewno poczułby go teraz w głowie, próbując myśleć w swoim zagubieniu i niewiedzy. Na nic tutaj były książki jego biblioteki, liczne, stare i ciężkie, obszerne o wiedzę i słowa. Nic jednak nie traktowało o czymś takim, jak to, co się teraz działo. Czytał setki książek, lecz nic nie przygotowało go na coś takiego. Co miałoby go przygotować do tego, by wiedzieć, co robić. Gdzie leżał sens? Czy był ten sens w ogóle gdzieś zawarty? Samymi księgami nie zrozumie świata. Na co więc mu one, skoro nie ma dla niego żadnych odpowiedzi. Wertował księgi o magii, geografii. Wszelkie, które wpadły mu w ręce. Wiedział, że już dawno prześcignął poprzednich Czarowników bez Twarzy. Czarnoksiężników. Włodarzy na Crucios Turinn. Jakkolwiek się zwali. Co mu jednak po tym, skoro nadal pozostawał okruchem? Ziarnem soli w niedopieczonym chlebie. Kąskiem ważnym, lecz samotnie mało znaczącym.

Panowała w nim dziwna obojętność. Nie przejmował się tak, jak powinien. Płomienne uczucia znikały, obdarte do jego nagiego ciała. Miał się pogodzić ze swoim losem? Nie wiedział, czy powinien podjąć wybór, czy też jakikolwiek powinien być wybrany. Wybrał już? Nie wiedział. Czuł się lekki i płynący, jak kwiat na spokojnej tafli rzeki, spływając do dolin, daleko jeszcze od morza, jeśli jakiekolwiek istniało. Wszystko było takie. Lekkie. Nieważne. Proste?

Zapomnieni przez ojców i matki. Zapomnieni przez bogów. Ktoś musi im pomóc. Ktoś musi ich chronić, skoro nikt inny tego nie zrobi. Są sami. Samotni. Pozbawieni ochrony. Pozostawieni na pastwę losu. Nikt się o nich nie upomni. Niepotrzebni. Ktoś musi. Ktoś musi, a to muszę być ja. Tylko ja. Tylko ja to rozumiem, widzę ich prośby, lęki i... nadzieję.

— Tak, zdecydowanie nadzieję. Nadzieję, że nie są sami, osamotnieni. Ten ciągły ból. Strach. Gniew. Brak zrozumienia. Ciągła ucieczka. Nadzieję mają. Niech w niej trwają, jak i ja w niej trwam. Nie będą sami, bezbronni
— nie wiedział, czy porusza ustami, czy tylko mówi to sobą. Sobą? Czym więc? Jednak wydawało mu się, że jakoś to mówił, jakoś przekazywał.

Barwami jakiejś płaszczyzny wyrzucał z siebie to, co czuł jako Emperel. Wyrzucał to, w co wierzył. Nikt nie upomni się o porzucone bękarty. Ktoś jednak musiał. Potrzebowali kogoś, kto ich obroni. Powie im, że nie są niepotrzebni. Nie są porzuceni i niechciani. Ktoś ich potrzebuje. Ktoś się nimi zajmie. Ktoś ich kocha.

— Tak. Kocham ich wszystkich, jakkolwiek jacy by nie byli. Może to i szaleństwo tak myśleć. Ja ich jednak nie porzucę. Potrzebuję ich tak, jak oni potrzebują mnie. Nie są porzuceni i niechciani. Ja ich chcę. Ja pokażę, że mają miejsce, gdzie mogą należeć. Są potrzebni. Moja miłość daje mi nadzieję, że taki dzień nadejdzie. Nadejdzie dzień, gdy będę miał na tyle sił, by osłonić je własną piersią. Zginę, jeśli trzeba. Więcej, niż raz. Raz już zginąłem za moje dzieci. Umierać będę tyle, ile będzie potrzeba. Miłość. Nadzieja. Znasz te uczucia?
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

154
Płomyk skrzył się i tańczył przed oczyma Emperela słuchając jego wyznań. Czy drgał z ekscytacji? Czy też morze nicości naciskało na niego chcąc zmiażdżyć go całkowicie? Trudno było osądzić. Jednak każde kolejne słowo sprawiało iż strzelały z neigo kolejne i kolejne iskry. Na końcu zaś skręcił się w sierp i jakby w zamyśleniu huśtał się na lewo i prawo na falach niebytu. Po czym... rozpłynął się w cienkie stróżki światła i rozmył we wszechobecnym mroku. Przez chwilę w nicości panowała absolutna cisza... nim Książę usłyszał szept, głos bez właściciela dobiegający zewsząd. Cichy a jednak obecny bardziej niż ryk wodza na polu bitwy. I niósł się i niósł przez pustkę i umysł Emperela aż do jego wnętrze. Do jego serca.

— Nadziej i miłość. Poświęcenie i życzliwość. Czy je znam... czy je znam. Czy je słyszę w każdym słowie, w każdej myśli, w każdej mowie... czy je znam. Czy ja jestem tą co była, tą co niesie co zdobywa, co rozświetla i przemawia. Lecz czy zna? Czy uczucie raz utkane może zostać znów poznane? Czy nim jestem czy je gonie, czy go szukam w mojej głowie. Czy rozpozna ten kto stworzył gdy kto chce je sam odtworzyć... czy je pozna ten kto wie gdy je tka jeno cień... Czy je znam... czy je widzę teraz... tam?

Czaromiot poczuł jak cichy zdający istnieć jeno dźwiękiem sięgający jego wnętrza zdaje się chwytać jego serce. Poczuł ciepło... przyjemne ciepło, rozgrzewające go w oceanie chłodu i martwicy. Płonęło spokojnie i rozgrzewało jego zmęczone kończyny, które poczęły rysować się coraz wyraźniej w morzu mroku. Na końcu zaś owo mdłe światło sięgnęło, aż po jego nadgarstki topiąc ciemność i uwalniając jego zmęczone ramiona z okowów... jednak miast upaść na ziemię z wycieńczenia diabelstwo poczuło jakby ktoś podłożył mu pod plecy wygodne łożę, które poczęło unosić go w górę. Światło płynące z jego ciała poczęło z niego uciekać skrząc się cienkimi nitkami po mroku, świecąc się coraz jaśniej i jaśniej. Tańcząc, drgając i przeskakując przez siebie. Na koniec zaś wszystkie owe nici poczęły prząść misterny obraz w morzu czerni. Zwiewną świetlistą postać patrzącą w stronę władcy tych, których nikt inny nie chciał. Jej światło padało na niego... na ciemność. Było niczym wrota do czegoś... czegokolwiek innego od wszechobecnej nicości. Nicości, która ponownie poniosła głos.
Obrazek
— Ciche echo, marny cień, jednak widzę... jednak wiem. Czarne myśli pozostaną, pycha, zawiść... nie znikają. Mimo wszystko słyszę, czuję. Bicia serca nie sfałszuje. Więc niech bije, niech więc niesie.

Emperel zauważył jak i jego pierś poczyna emanować równie silnym światłem. Drobną jeno kopią tego, które widział... a jednak. Jego blade światło poczęło gromadzić się wkoło tego jednego punktu świecąc równie potężnie jasno. jak owe gigantyczne źródło mocy... jednak na skalę o niebotycznie mniejszym zasięgu i mocy. Nie mniej jednak czarownik czuł... moc. Nie magiczną, nie fizyczną... lecz czuł mimo wszystko jak jego wzrok się wyostrza, jego słuch wyczula... zaś rozmyte przez uprzednie cierpienie i ból obrazy jego bliskich nabierają ostrości i mocy. Światło z wielkiej postaci nabierało na sile, niszcząc otaczający go mrok i nim całkowicie oślepiło Emperela dostrzegł jeszcze jak wielki świetlny filar mogący być ręką bytu unosi się w jego stronę i jakby próbuje popchnąć go z dużej odległości. Poczuł podmuch wiatru, zapach kwiatów i śmiech swoich dzieci. Gdzieś w zawirowaniach światła zdało mu się, że dostrzegł twarz Hazad. Wszystko jednak oddalało się i oddalało... nim jednak zniknęło usłyszał jeszcze ten sam głos cichej iskierki, nie zaś dumnego i wszechobecnego świetlistego bytu, krzyczącej za nim.

— Obiecaj mi, że pokażesz co to prawdziwa miłość!

Po czym... zrobił wdech i otworzył oczy.
***
Obrazek
Ujrzał nocne niebo rozświetlone setką gwiazd... niebo Północy. Błękitna zorza przepływała po nim niczym kolumna mistycznego światła. Zaś sosny cicho chybotały się na wietrze. Jednak czegoś brakowało. Książę nie czuł zimnego powiewu na twarzy. Przeciwnie... pocił się. Kiedy obrócił głowę w lewo i prawo wszystko co ujrzał to... wysoka na jakieś pół meta trawa i stokrotki. To samo gdy wygiął głowę do tyłu. Inaczej sprawa miała się gdy spojrzał na swoje ciało. Porośnięte było kwiecie. Słoneczniki, tulipany, róże... wszystkie kwiaty jakie mogły przyjść mu do głowy owinięte wkoło jego ramion i nóg jak gdyby wyrosły tylko po to by być blisko niego. Chroniły go przed chłodem? Próbowały go uwięzić? Trudno było stwierdzić gdy było się przykutym do ziemi. Najdziwniejsze w tym wszystkim było jednak, że... je słyszał.

— Obudził się! — rzekł tulipan opleciony wkoło jego barku

— Obudził się! — zawtórował mu słonecznik

— Już!? — odetchnęła stokrotka i zniknęła nagle pod ziemią zostawiając czaromiota z resztą rozgadanej kwiaciarni i nieco bardziej poluzowaną szyją

— Ale ja chcę jeszcze się poprzytulać... — mruknęła róża owijając się mocniej wkoło prawego nadgarstka mężczyzny i drapiąc jego skórę

— Powinniśmy go puścić. — bąknął tulipan

— Kto tak mówi!? — ryknęła róża

— Mieliśmy mu nie przeszkadzać... — odparł tupilan

— Czy powiedział, że mu przeszkadzamy? — odcięła się róża

Cichy jazgot kłócących się kwiatów wypełnił umysł Księcia, który najpewniej obecnie wypełniało i tak wiele pytać. Czemu leży na kwietniku? Czemu kwiaty gadają? Czemu się kłócą? I czy aby na pewno dalej nie śnił? Czuł jednak w pewien nieokreślony sposób bliską obecność swoich dzieci. W szczególności delikatną mroczną aurę Telano, która na tle kwietnika była najbardziej wyczuwalna. Kto wie? Mógł być nawet tuż obok niego... gdyby nie tylko ta wysoka trawa i kwieciste więzienie... może mógłby znowu spotkać swoich bliskich.
Spoiler:

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

155
Łamigłówka faktycznie łamała jego głowę - najsilniejsze co w nim było, a więc umysł, naginał się, by zrozumieć, lecz nie mógł odgadnąć tej zagadki, a jedynie gdybać i domyślać się, kim może być osoba, istota - rzecz, z którą rozmawiał i pod której władzą przebywał, tkwiący w bezprawiu wobec przestrzeni, światła i ludzkiej, codziennej świadomości. Czym była rzecz, która tworzyła uczucia i tkała. Życiem? Światłem? Cieniem? Drogą? Stworzeniem? Któż by zgadł, jak nazwać rozwiązanie tej zagadki, nawet jeśli by wiedział, czym lub kim jest. Kto znalazłby nazwę, która słownikiem opisywałaby to, co miał przed sobą, wokół siebie. Gnał gałkami oczu pod zamkniętymi powiekami, szukając rozwiązania jakoby miało się znajdywać gdzieś za rogiem, a rozglądanie się w ciemności miało pomóc mu myśleć intensywniej.
Co było jedynie echem tego, co dawniej stworzyło. Co widziało jego emocje i pozwalało mu żyć? Emocja? Moc? Siła? Czy to był jedynie czasownik, a próżno go było szukać wśród rzeczowników, by nazwać obecność. Emperel spojrzał na kwiaty z dziwnym spokojem. Raczej trudno by go było teraz zdziwić bądź zaskoczyć. Pomrugał pomarańczem oczu oddychając spokojnie, jakby bezpiecznie i błogo. Panika, gniew i potężne emocje nie rozwieją mgły w jego głowie ani nie wyklarują jego uczuć. Musiał przecież jakoś odnaleźć swoje dzieci, a poprzez spokój mógł trzeźwiej myśleć i cokolwiek zrozumieć. Jesteś już dorosły, Emperelu. Obowiązki. Jesteś ojcem. Musisz być odpowiedzialny. Czy jednak był odpowiedzialny, rozmawiając z kwiatami? Był szalony. Tym bardziej nie widział w tym nic dziwnego. Odkąd zabił Filasa myląc go z Tygrysem Śnieżnym, postrachem Północy i Księstwa Petram, nie czuł się zaskoczony jakimkolwiek majakiem, czy wizją. To, co do tej pory doświadczył, przewyższało coś tak błahego, jak gadające kwiaty które wydawały się być bardziej teraz żywe niż on, leżący niemo i blado wśród zielonego morza, upstrzonego kwiecistymi plamami statków i żagli.

Kto powiedział, że macie mi nie przeszkadzać, tulipanie? — zapytał w stronę kwiecia spokojnie i zapraszająco. Aż sam zaskoczony był swoim spokojem i miłym tonem.

Nie widzieliście moich dzieci? I kto zlecił Wam opiekę nade mną? Tulipanie? Różo? I co tutaj się w ogóle stało. Gdzie śnieg? Gdzie moje dzieci? Gdzie ten przeklęty demon, którego złapaliśmy broniąc nas i ludzi przed zgubą plugawych sił. Powiedzcie mi, proszę. — Książę szukał wzrokiem bądź myślą jakiejś podobnej kępy kwiatów wśród trawy.

Równie dobrze mógł być w jeszcze innym wymiarze bądź być zaklęty, jak i mógł w rzeczywistości być więziony, bądź raczej chroniony przez kwiaty i roślinność, zasłaniającą go i ukrywającą przed wzrokiem wyżej położonych. Pokusił się o stwierdzenie, że może to i nawet Lelo, syn jego z lasem zżyty jak mało kto, użył jednej ze swoich sztuczek, by jego, bądź ich ukryć. Cóż zatem się stało, że był do tego zmuszony? Emperel poczuł w sercu delikatny ból niepokoju i niepewności, a co najważniejsze, strachu o Lelo i resztę swoich pięknych pociech.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

156
Niektóre istoty winny zostać zapomniane, niektóre zapomniane byty winny być wyciągnięte na światło dzienne, czasami zaś można nie rozpoznać nawet najlepszego przyjaciela. Jednak do której z tych grup zaliczała się istota, która wyciągnęła Księcia Północy z owych upiornych wizji? Tego nie był w stanie pojąć... jeszcze... a może nigdy? Jednak czy to zmieniało fakt, iż był wolny od pustki? Wolny od koszmarów? Chociaż gadające kwiaty zdawały się temu drugiemu negować. Na jego głos jęły w większości lekko drżeć i wyraźnie poluźniać uścisk. Zdawały się go bać... podziwiać... szanować? Tylko róża jakby podekscytowana zacisnęła się mocniej wkoło jego skóry. Z kolei tulipan zaczął narzekać dość zirytowanym głosem całkowicie ignorując pytania Emperela.

— Jedna praca... jedna praca od dwóch tysięcy lat. "Pójdź pilnować tego śmiertelnika do inaczej sam się rozniesie na kwaki, nie daj zauważyć." Ale nieeeee... musiałem jak durny się odezwać... za wy wcale nie pomogliście! Teraz będę musiał wyjaśniać dlaczego o nas wie! Durne chwasty wiecie ile czekałem na szansę rehabilitacji!?

— Bez przesady to nie tak, że nie możemy go... oczyścić z tych wspomnień... — mruknęła uwodzicielsko róża

— Oczyścić... czemu to brzmi znaj... nie... nie, nie, NIE! Wracamy w tej chwili! Mam dość! Wolę spędzić kolejne tysiąclecia w Wiecznym Ogrodzie słuchając twoich westchnień niż po raz kolejny tłumaczyć się dlaczego wyssałaś całą energię życiową kolejnego "nosiciela".

Po tych słowach tulipan rzucił się w kierunku róży, oplótł się wkoło niej i... rozpłynął się w odrobinę błękitnej energii. Potem to samo uczynił kolejny... i kolejny. Większość odchodziła w milczeniu, inne chichotały na odchodnym i choć zdawało się rozpływać w nicość Czaromiot mógł przysiąc, że słyszy początki ich radosnych rozmów gdy docierały tam gdzie miały dotrzeć.

— Widzieliście jego min...

— Ten może nawet za...

— Czasami Pani je...

— Będzie dobrym gos...

— CISZA!


I właśnie ten ostatni krzyk pozostawił Emperela samego, leżącego na kupie gołej, czarnej ziemi w niewielkim pozbawiony roślin pierścieniu. Dokoła dalej rosła trawa o wysokości krasnoluda, więc aby upewnić się gdzie jest powinien wstać... jednak po zniknięciu kwiatów odsłonięty został mu dość nietypowy widok. Ich błękitna energia spłynęła w okolice jego stup przesłaniając mu widok jednak gdy rozpłynęła się całkowicie ujrzał nad czym zbierała się energia owych dziwnych istot przed zniknięciem. Otóż jedna z jego nóg była trzymana przez... pokraczne zwłoki pokryte zmumifikowanym mięsem. Tu i ówdzie odkryta była czaszka, żebra i jedna z trzymających go dłoni była jedno szkieletem. Jak gdyby dawno temu ciało to zostało strawione przez masę zachłannych pasożytów. Wyglądało to niemal groteskowo. Jakby trup próbował wygrzebać się z ziemi. Nie były to zwłoki ludzkie, nie były też zwierzęce. Czaszka byłą dziwnie zdeformowana a jedna z dłoni, która jakby wyciągała się w stronę Emperela miała dziwnie pokrzywiony kształt. Było w niej coś znajomego. W całej budowie istoty. Czarownik czuł z nią pewną więź. Wieź, która zmusiła go by przez krótką chwilę przypatrzeć się jej dokładnie i po obrażeniach i ukruszeniach rozpoznać swoje dzieło zniszczenia. Była to jedna ze Szakarad, które zabił. I co ciekawe... zdawał się uśmiechać. Oczywiście z całą pewnością nie żyła. Mag nie czuł od niej ni ciepła ni magicznej energii... jednak nie dało się pozbyć wrażenia, że w ostatnich swoich momentach istota musiała przeżyć raj na ziemi... albo rozkład napiął jej tak mięśnie. Teraz zaś jej radosne zwłoki były jego jedynym towarzyszem w morzu trawy i przeszkodą z wydostaniu się z niego.
Spoiler:

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

157
Pani. Cóż za Pani malowana światłem w ciemnościach, na ustach kwiatów, a wybrakowana w jego umyśle. Krinn? Osurela? Gdzież by spojrzeć, by Panią zoczyć, a nie błądzić jedynie po omacku, snując domysły. Tych zaś Emperel miał wiele, lecz nie potrafiąc znaleźć na nie odpowiedzi, nie ponawiał w głowie tabunu bezsensownych pytań i nieścisłości. Jedyne, co mógł robić, to po prostu iść dalej, by te odpowiedzi znaleźć. Potrzebował faktów, a nie swoich myśli, gdyż te zawodziły go, odkąd wpłynął ku szkaradzie. Obecnie wydawało mu się, że mógłby poczuć zieloną woń Sulona i Loliusza, rozchodzącymi się w kwiatach. Czyżby? Czyżby Lelo?

Nagle Emperel poczuł uderzenie wspomnień i lata złośliwej młodości. Do tej pory zastanawiał się, czemu udało mu się nie oszaleć. Żadne dziecko nie powinno przeżywać tego, co on - okrucieństw Północy. A nie, zaraz. Toż był szalony. Niemniej, szaleństwo zahartowało jego ducha tym bardziej. Na nic mu strach o własną skórę był, gdy chłostano go, bito i poniżano. Teraz jednak nie był on, tylko on. Teraz fakt, bał się bardziej, niż za lat młodzieńczych, bo teraz miał misję. Misję, odpowiedzialność i rodzinę, którą musiał się opiekować. Nie mógł zginąć. Nie mógł zawieść. Stawka była zbyt duża, by przegrał tą grę. Przypominał sobie, jak pozostawiono go na śmierć z odrąbanymi rękoma, a on pomimo tego przeżył. Wspomniał teraz, patrząc na swoje dłonie, że ramiona były przecież chropowate. Przypominają przecież korę drzewną, od momentu, kiedy się z nią obudził po domniemanej śmierci. Ile razy zaś umarł? Co najmniej dwa. Lub dwa powinien. Teraz sam nie wiedział, gdzie zaczęła się ta podróż. Kolejne pytania. Jego początek wyjaśniłby mu wiele. Skąd się wziął i kto tak naprawdę był jego ojcem? Męski głos przemawiał do niego w lustrach, lecz próżno szukać było jego właściciela. Rogacz. Ten w Koronie z Jelenich Rogów. Któż mógłby?
Czyżby Emperel, idąc ku śmierci po raz kolejny, miał zamienić się w jakiś smutny, niebieski kwiat o długich cierniach, bladym kolorem naznaczając swoje życie na Północy i to, czego nie zdążył osiągnąć, dokonać? Któż wie. Któż mógłby?

Kwiaty odchodziły, a spokój pomarańczowych oczu zaskakiwał samego ich nosiciela. Nosiciela. Gospodarza? Któż mógłby... Emperel doszukiwał się odpowiedzi ze wspomnień bądź łącząc je z Lelo, lecz nie skupiał się na nich zbytnio wiedząc już z wcześniej, że nic to nie da. Spojrzał w kierunku szkarady, która łapczywie trzymała go za nogę, martwymi zębami przypominając swoją brutalną groźbę. Szkarady... Córki Osureli... Strażniczki Ogrodów. Czarnoksiężnik podciągnął swój tułów, opierając się na rękach, by dostać się do pozycji siedzącej. Wyciągnął ku martwemu demonowi dłoń i silnie, aczkolwiek ostrożnie spróbował się wydostać za pomocą rąk. Czując więź nie wiedział, co czuć do istoty. Gniew? Nienawiść? Strach? Współczucie? Dziwne spełnienie i radość, że szkarada w końcu osiągnęła jakiś swój cel i teraz spoczywa wiecznie?

Tak, spoczywaj wiecznie, nieznana mi z imienia. I w spokoju. Każdy z nas powstaje w nieznanych większości okolicznościach, stworzony i ma zapewne tylko jedno życie. Rodzimy się by żyć, żyjemy by umierać. Mam nadzieję, że Twoje życie było warte, a moje będzie warte więcej, skoro odebrałem Twoje.

Krew została przelana, a szkarada sama przyznała, że i ta sczezła się nada. Czyżby odnalazła piękno, którego tak pożądała? Próbował sobie przypomnieć słowa Liliany, lecz nie posiadał pamięci absolutnej. Był jeno śmiertelnikiem, chociaż czasami wywyższał się nawet ponad to. W tym momencie poczuł się głupio z powodu swojej arogancji. Nawet mądrze. Mniej szalenie. Jeśli jego fizyczna siła, co mogłoby być prawdopodobne, okaże się zbyt słaba, spróbuje ją odepchnąć wiązką energii, a następnie wstać i się rozejrzeć. Nie było powodu krzyczeć, jeśli nie wiedział, czy jest sam i bezpieczny, a co najważniejsze, jego dzieci. Jeśli nic szczególnego nie dojrzy, rozejrzy się po okalającej go trawie i zatoczy kilka kręgów wokół swojego wcześniejszego miejsca spoczynku, o coraz większym promieniu, by spróbować odnaleźć jedno ze swoich dzieci. Musiałyby gdzieś tu być. Musiałyby? Któż wie.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

158
Emperel szarpnął raz i drugi. Palce szczątków doczesnych niegdyś grożącej mu istot stawiały krótki opór by po chwili odpaść od dłoni i uwolnić czarownika. Był wolny od tej istoty. Osaczenie przez nią i jej siostry, wędrówka przez umysł a teraz oderwanie się o d jego fizycznego ciała. Czy ktokolwiek mógł przypuszczać, że zwykły demon może sprawić mu Władcy Crucios Turinn tyle zachodu? A może to właśnie od niego wypłynęły wszystkie te komplikacje? Czy wszystko było wysiłkiem owej tajemniczej strony trzeciej czy dołączyła się ona po prostu do dziwnego zderzenia między diabelstwem a demonem? Nie było widać jasnej odpowiedzi. Zaś wstając i spoglądając ponad wysokie trawy pytania zdawały się chwytać jego szaty i szeptać mu do ucha.

— Dlaczego?

Choć bowiem w zdobiących horyzont górach Stalowych Klifów odnalazł ukojenie i nadzieje iż wszystko wróciło do normy... to co było w jego bezpośrednim otoczeniu ową normę burzyło. Ład, logika i wszelka równowaga zdawała się legnąć w gruzach. Nie było bowiem śladu po polanie na której się zatrzymali. Nie było śladu po iglastym lesie otaczających ich swymi gałęziami. Nie było nawet śladu po leżącym przecież nadal na odległych szczytach śniegu. Wkoło Księcia rozciągał się bowiem niemożliwy widok.
Obrazek
Zieleń. Wkoło niego wszystko buchało życiem i kolorami. Zielona trawa, drobne kwiaty i zwierzyna przemykająca między zielonymi wzgórzami. Czy te wzgórza zawsze tu były? Czy zawsze miały taki kształt? Czarownik próbował sobie przypomnieć jednak porastający niegdyś tę ziemię iglasty las mącił obraz terenu. Nie było drzew... ziemie może a może nie zmieniła swój kształt zaś chłodne odrętwienie zdało się opuścić ziemię. Książę czuł nawet pot na plecach. Czyżby tyle trwało jego uwięzienie w umyśle bestii? Jednak nie tylko szczyty na południu pokryte były śniegiem. Rzuciwszy wzrokiem ku północy ujrzał iż niespełna milę od niego śnieg dalej panuje nad skostniałą ziemią zaś odległe lasy zdobiąc jego biały puch. Rozejrzawszy się ponownie upewnić się mógł, że znajduje się w środku wielkiego okręgu zielenie lub czegoś do okręgu bardzo zbliżonego. Owalu? Elipsy? Nie był pewien zważywszy na zakrzywienia terenu. Z każdej jednak strony dało się dojrzeć w oddali śnieg. Zawsze oddalony o milę... może mniej... może więcej. Świat w oddali zdawał się być takim samym jaki go opuścił. Czemu więc skoro zima dalej panowała nad ziemią wkoło niego była wiosna?

Na dodatek... Czemu to wszystko widział? Otoczony wzgórzami winien mieć ograniczoną widoczność. Cóż... na to była akurat odpowiedź. Stał oto bowiem na wzgórzu wyższym niż jakiekolwiek w okolicy a przynajmniej okolicy nie pokrytej śniegiem. Wzgórze zdawało się... inne. Podczas gdy to co widział wkoło siebie zdawało się być po prostu wykarczowanym płatem Północy objętym ciepłem roztopów to jedno wzgórze zdawało się... żyć. Żyć samo z siebie nie zważając na nic. Kwiaty kołysały się choć nie było wiatru, zwierzęta zbiegały się w okolicy by wytarzać się w jego trawie. Wilk leżał koło zająca, zając koło wilka. Gdzieś tak kręciły się ich konie. Po jego zboczu igrały błękitne półprzeźroczyste smugi, które Emperel nie tyle widział co czuł. Było to coś nie pochodzące z tego świata a jednak płynące przez powietrze niczym pył czy śnieg. Jakaś energia... ciepła... spokojna. Nie ta ostra magiczna moc przecinająca powietrze, a raczej jakiś delikatny całun obejmujący wszystko w okolicy. Same jej muśnięcie próbowało uspokoić umysł czarownika. Jakby wzgórze chciało powiedzieć mu że wszystko będzie dobrze.

Jakby samego pasma zieleni i dziwnego wzgórza było mało wkoło miejsca jego dawnego spoczynku wystawały, a raczej wiły się po ziemi wielkie łodygi. Jedna, druga, trzecia... sześć owych zielonych niby strąconych kolumn spływało po wzgórzu do jego podstawy. Na końcu zaś każdego z nich znajdował się przynajmniej dwumetrowy pąk. Połowa zdawała się wyglądać... normalnie o ile można to tak nazwać. Niby wielkie nierozkwitłe stokrotki, które ktoś przygniótł do ziemi. Druga... niekoniecznie. Jeden świecił się niczym latarnia morska, drugi zdawał się więdnąć i gnić, trzeci zaś chyba się miał zaraz zapalić bo unosił się z niego jakiś czarny dym.

Całość sprawiała zaś wrażenie niemal bajkowej krainy o jakiej mieszkańcy Północy mogli jeno śnić. Wszechobecna zieleń, zwierzęta niekryjące się po norach, ciepło uwalniające od obowiązku zakupu drogich wełnianych koszul i futer. Piękna kraina. Owszem niewielka ale jednak była. Zielona oaza. Mały raj. Ale czy na pewno? Może wizyta w głowie demona do reszty poprzestawiała mu klepki? Może to iluzja? Kolejne wspomnienie? Wszak znowu jest sam otoczony rzeszą dziwnych obrazów zdających się mówić do niego. Mówić ciepło i koić. Jak gdyby ta mroźna niegdyś kraina chciała go przytulić i przeprosić za wszystko co go dotychczas spotkało. Czuł ciepło. Jakby znów był otoczony przez swoich bliskich w trakcie uczty w Wieży.
Spoiler:

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

159
Emperel nie wątpił, że między demonami i zwykłymi śmiertelnikami istnieją ogromne różnice, nie tylko na tłach fizycznych. Również i umysłowych, duchowych. Jakkolwiek wiele by planów na których można opisać czyjeś istnienie nie było, różnice byłyby zapewne na każdym z nich. Umysł śmiertelnika może nawet na pozór jest samodzielny, należy tylko do niego - a przynajmniej tak się śmiertelnikom wydaje. Żart bogów byłby to okrutny, gdyby dawali śmiertelnikom uczucie samokontroli, samoistnienia, samodzielności, równocześnie sprawując nad nimi całkowitą władzę. A może na tym planie śmiertelnicy byli o wiele wyżej w hierarchii wobec demonów, które musiały słuchać non stop wewnętrznego głosu bogów, który dla ludzi był odpowiednikiem sumienia? Wyżej w hierarchii? Czy niżej? Któż mógłby to wiedzieć.

Rozejrzał się z obojętną twarzą. Czuł, że nic, co by zrobił, nic tutaj nie zmieni, dopóki się czegokolwiek nie dowie. Na cóż setki ksiąg, gdy umysł wydawał się teraz tak krótki jakby nawet chłopski. Czyż tak czułby się parobek ze wsi w największej ze świątyń świata, nie wiedząc, co zrobić? Pewnie rozglądał się w zaskoczeniu i zauroczeniu. A jeśliby w świątyni tej zgubiły się jego dzieci? Emperel szukał odpowiednika sytuacji, ale wolał to odgonić i mieć czysty, pusty umysł. Czarownik uśmiechnął się do siebie mimowolnie, spoglądając w niebo.

Początek? Czyż tak te ziemie wyglądały, zanim nadeszli ludzie i demony? Może nawet zanim nadeszły rasy wszelakie? Nie wiedział. Zwierzyna. Brak lasu. Mimowolnie kierował się ku wyobrażeniu, że tak wyglądała niegdyś Północ. Wspaniale zaś wyglądała. Pięknie wyglądała. Byłoby to wspaniałe miejsce do życia, gdyby mógłby tutaj przenieść siebie i wszystkie swoje dzieci. Co jednak z pozostałymi, które nawet nie pomyślałyby, że istnieje coś takiego, jak Crucios Turinn? Co z tymi, których nie dotarły wieści zaklętych kruków? Znał tereny Północy można powiedzieć jako-tako. Jak wykorzystać ten fakt? Emperel zamyślił się mimowolnie. Czy dałby radę wyczuć własną energię magiczną? Zżerała go ciekawość, zastanawiając się. Jego pierścienie bowiem zbierały energię życiową. Jego kamienie. Szlachetne klejnoty. Jednakże poruszanie się wzgórza wycofało jego pomysł o schowaniu jednego z klejnotów w taki sposób, by zdołał go odnaleźć wieki, jak nie tysiąclecia później, nasyconego energią życiową martwych robaków, które nasyciłyby go ponad wszelkie limity. Nie wspominając już o zwierzętach i wojnach śmiertelników, których krew zapewne w każdym metrze zabarwiła ziemie Północy na przestrzeni tego czasu.

Niewiedza bolała go bardziej niż jego chore organy. Bardziej niż kac po jakiejś hucznej popijawie w głównej sali. Osurela? Czyżby to był ogród? Czy może bardziej kurhan szkarad, które po śmierci Osurela naznaczyła tym naturalnym pięknem. Któż mógłby to wiedzieć. Chyba nie jestem dobry w zagadki pomyślał jakby do siebie z przekąsem. Widząc czarny dym otworzył oczy szeroko i rzucił się do łodygi, brnąc przez trawę i potykając się o swoje szaty z tego szaleńczego biegu, nie odrywając wzroku od kwiatu.

— Telano! Syneczku!

Rzucił się do kwiatu i próbował go najpierw otworzyć, lecz zatrzymał dłonie, niepewny, czy nie zrani Pierwszego Syna. Jednakże bał się również nic nie robić, więc dotknął po prostu rośliny i zaczął do niej szeptać z prośbami o otwarcie i uwolnienie jego syna. W głowie chciał już biec do kolejnych kwiatów, zastanawiając się, czy ten gnijący ma coś wspólnego z Usalem bądź Krinn. Jeśli kwiat się nie otworzy, spróbuje go fizycznie chociażby uchylić.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

160
Zachwyt i rozmyślania Czarownika rozpłynęły się niczym senna mara gdy unoszący się z jednego z wielkich pąków dym przywiódł mu na myśl jedno z najbliższych i najwierniejszych mu dzieci. W ojcowskim ataku paniki rzucił się w kierunku rośliny cudem chyba tylko nie potykając się w wysokiej trawie. A raczej to trawa zawała się przed nim rozstępować tworząc dla niego dogodną ścieżkę i muskając jeno brzegi szaty diabelstwa. Mimo adrenaliny, strachu i niepewności świat nie tracił jednak w jego oczach ani odrobiny blasku i pogody. Czuł nieprzyjemne uczucie... pozytywnych emocji. Pozytywnych emocji próbujących wyprzeć jego obawy. Jednak im bardziej zbliżał się do kwiatu i jego niepewności rosły tym bardziej te nachalne drgania próbujące wpłynąć na jego uczucia cichły i wycofywały się... skądkolwiek pochodziły. Zaś gdy dotarł do okazałego zielonego zakończenia grubej jak pałacowa kolumna łodygi rozprysły się całkowicie. Pozostał tylko on, jego uczucia i smugi gęstej czarnej materii wydobywające się z pąku który zdała się nie reagować ni nie odczuwać efektów tegoż anormalnego obrazu.

Po dokładniejszych oględzinach mag stwierdził, że patrzy na jakąś dziwną kombinację pąku tulipana z czymś co mogło być rosiczką... gdyby te przypominały nieco róże. Ogółem pąk wyglądał... "kwieciście" przy czym przypisanie go do czegokolwiek znanego było poza możliwościami Księcia. Gdy położył na nim rękę napotkał teksturę miękką i jedwabistą, która zdawała się zapadać pod najdrobniejszym muśnięciem. Aż szkoda było podnosić rękę na tak delikatną strukturę. Jednak pokojowe szeptanie i zaklinanie zielska nic nie dało. Pozostało zamknięte. Wypuszczając jeno co chwilę smużki czarnego dymu przez cienkie szpary wraz z nasilającym się i gryzącym słodko-kwaśnym zapachem. Roślina drgała nieznacznie za każdym razem gdy wypuszczała kolejną smugę. Jakby oddychała własnymi płucami... lub jakby ktoś oddychał w jej wnętrzu.

Gdy próby dotarcia do "umysłu" zielska i rozmowy zawiodły Czarownik sięgnął po inne narzędzie. Siłę. Jednak powstrzymał się od wyładowania w pąk swojej magicznej energii i począł ciągnąc za jeden z płatów zamkniętego pąka z nadzieją na jego roztwarcie. Roślina nie stawiała oporu jednak okazała się się kilku warstwowa. Z każdym kolejnym płatkiem i odkrytą warstwą zapach i ilość dymu nasilały się. W końcu gdy drżącymi dłońmi Emperel odgarnął piąty już chyba płatek kwiat przekrzywił się a jego pozostałe płaty rozdarł. Z odmętów jego wnętrza wypłynęła różowawa gęsta i półprzeźroczysta ciecz brudząc mu buty i dolną cześć przyodziewku. Słodki zapach stawał unosił się, nie... walił od owej substancji do granic wręcz możliwości. Chwilę po niej poszła niewielka chmura dymu... i więcej żelu. Tym raczej u stóp księcia prócz samej mazi wylądowała skulona postać pokryta czymś co opisać można było jedynie jako całun utkany z najczystszego mroku. Różowa maź spływała po nim i tłumiła nieco jego kolor ale patrząc na tą ciemną powłokę czarownik nie potrafił dopatrzeć się w niej nawet krzty odpitych promieni słonecznych. Pustka. Martwa pustka przywodząca na myśl tą, która nawiedziła go w trakcie jego wizji w umyśle demona. Jednak skulona postać negowała owe przykre wspomnienia. Może i nie widział jej twarzy, nie słyszał głosu i tylko jej drobne konwulsje świadczył o tym, że żyje... jednak ojciec wszędzie rozpozna swe potomstwo. Wyzwolona z dziwnej rośliny postać emanowała aż nazbyt dobrze znaną Emperelowi mocą i aurą.
U jego stóp leżał Telano i oddychał. Jego syn... jego duma. Żyła. Jednam mimo tego co sugerowało otoczenie sytuacja nie była kolorowa. Trudno było jednoznacznie określić jego stan ponad samo... egzystowanie w takie czy innej formie. Ponadto pojawił się kolejny problem. Maź wsiąkała w ziemię i sprawiała i najwidoczniej działała jak bardzo dobry nawóz bo trawa poczęła rosnąć wkoło Emperela i jego spowitego w mrok syna jeszcze wyżej. Niektóre źdźbła wręcz eksplodowały siłami witalnymi pnąc się do góry na kilka metrów niebezpiecznie przypominając swoją nienaturalną wielkością roztwarty pąk. Jeśli książę nie chciał się przekonać jak to jest patrzeć na świat z perspektywy kryjącej się w trawie mrówki należało działać szybko.
Spoiler:

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

161
Emperel wydawał się teraz w swojej opinii głupi. Czuł się jak zbłąkane dziecko lub nowo przybyły mieszkaniec, który nie zastał nikogo w Crucios Turinn i próbował dowiedzieć się czegokolwiek w bibliotece, nie umiejąc czytać. Książę czytać potrafił. Potrafił też widzieć, rozumieć. Czy jednak widział i rozumiał? Jego głowa przypominała ciągły chaos i niewiedzę, które spychał na bok. Nie wiedząc co robić, robił cokolwiek logicznego i co podpowiadało mu serce - ratować swoje dzieci. Maź jak i otaczająca go przyroda z jednej strony wydawała się kojąca, ochraniająca jego i dzieci. Niemniej, nie znał jej i nie ufał jej - to tym bardziej powód do tego, by zebrać swoją rodzinę. Bał się o nich. Bał się o siebie. To miejsce przypominało mu pewno miejsce z baśni, które czytał. Ogromną karczmę pełną uśmiechniętych twarzy, niemalże darmowego jedzenia i napitku, które rozdawały piękne, ubrane nadzwyczaj wybornie nawet jak na damy dworu kobiety o kształtach ze snu a o twarzach tym bardziej zachęcających. Niczym córki Osureli, które miały być ideałami piękna. Autor opowiadał to jako o swoich własnych przygodach i co mu się przydarzało jakby faktycznie te baśnie miały miejsce. Tyle realizmu, detali. Cezary Słodzi. Niemniej, Emperel wątpił, by ta sytuacja miała miejsce. Nazwy krain i miast w ogóle nie zgadzały się z tymi faktycznymi, a niektóre opisy nie mogły być przystosowane do faktycznych krain Herbii. Być może był to inny świat. Niemniej, tak podobny...

Tak czy inaczej, Cezary w tej właśnie baśni przybył z grupą przyjaciół. Elfka, krasnolud i trójka ludzi, z wyjątkiem jednego, który człowiekiem nie był, chociaż na takiego wyglądał. Emperelowi wtedy na myśl przyszło od razu diabelstwo. Wśród tych ludzi był i Munsk, mężczyzna ceniący swoją gładką głowę, którą golił każdego ranka starannie. Cezary i jego drużyna dotarli do niższej partii karczmy, która wydawała się jak z bajki - dostojniejsza od niejednego pałacu. Tam też i ludzie tym bardziej uśmiechnięci, grający w różne gry, popijający trunki i różowe ciastka w kształcie kwiatów, które były najsmaczniejszą rzeczą, jakie jedli. Grali razem w wiele gier, bawiąc się niezmiernie i nie czując zmęczenia. Nie widzieli światła dziennego, gdyż okien tam nie było. Wydawało się jednak, że czas stoi w miejscu. Nikt nie wychodził. Nikt się nie spieszył. Każdy chciał zostać. Po jakimś czasie jednak Cezary zaczął liczyć, w ile gier zagrali i ile trwa średnia partia każdej z gier. Musiał kilkakrotnie zaczynać liczyć od nowa, gdyż podczas przemyśleń zawsze podchodziła do niego urocza kelnerka z tacą pełną wina i ciastek, którym nie mógł się oprzeć.

Nie widział swoich znajomych - czasami przemknęli mu ciesząc się towarzystwem innych. Nie miał im tego za złe. W końcu miesiącami podróżowali razem. Potrzeba innych, nowych twarzy. Jednakże, kiedy zobaczył Munska, uznał, że coś jest tu zdecydowanie nie tak, gdy czubek jego głowy zarósł krótkim włosem, a Munsk nawet na to nie zważał. Baśń ciągnęła się długo, ale nie to jest ważne, lecz puenta. Cezary i jego drużyna spędzili tam kilkanaście dni, nie śpiąc ani razu, nie wiedząc, jak płynie czas, omamieni poczuciem szczęścia, spokoju. Autor pokusił się nawet o stwierdzenie, że to tam chciałby udać się na starość. Emperel zaś czuł się w tym ogrodzie tak jak Cezary w karczmie. Czuł bezpieczeństwo, ale równocześnie, że powinien się wydostać.

Spoglądał na maź gorącym wzrokiem, ruszając mięśniami głowy. Sięgnął wgłąb siebie po energię magiczną i użył czaru Kamienia Milowego Podniesienia, by utworzyć pod Telano i sobą kilkumetrową w długości platformę z ziemi, którą podniósł razem z nimi. Zaklęcie służyło do ochrony, ale w sumie jego ciężar i ciężar Telano nie powinien sprawiać problemów, skoro zazwyczaj używał większej ilości ziemi i skał do wytworzenia zasłony. Na tejże zasłonie Emperel spróbuje dotrzeć do kolejnego pąka, by zrobić z nim to samo, co z tym, w którym był Telano. Dotrze do tego najbliżej, równocześnie rozglądając się za resztą pąków, by wiedzieć, gdzie który się znajduje jeśli straci je z oczu. Musiał wyrobić w swojej pamięci schemat tego miejsca, by się nie zgubić. Spróbował też podczas podróży dotknąć mazi, by sprawdzić, w jej najcieńszym miejscu, jak zareaguje na jego dotyk i jak on sam na to zareaguje. Jego zaklęcie nie wynosiło go zbyt wysoko, bo wolał sunąć lekko ponad ziemią. Jeśli dotknięcie mazi nie przyniesie żadnych niepożądanych skutków, spróbuje dotknąć Telano i zaczepić go umysłowo, bądź spróbować wetknąć weń trochę własnej mocy. Musiał sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

162
Emperel po podniesieniu pod sobą i Telano ziemi przez pewien czas musiał uważać by nie zwalić się z własnej platformy. Wynikało to z faktu, iż razem z ich dwójką na czubku skalnej formacji pozostała warstwa owej żelowej substancji sprawiając iż powierzchnia pod jego stopami była śliska i niepewna. O jej działaniu przekonał się przez to dużo wcześniej niźli zamierzał gdyż poślizgując się na niej i próbując nie spaść ostatecznie pokrył nią obie swe dłonie. Nie poczuł jednak ani nie zaobserwował żadnego anormalnego aspektu substancji poza bijącą z niej odrobiną ciepła i wcześniej wspomnianego słodkawego smrodu. Maż poczynała również powoli wsiąkać w ziemie i ogółem tworzyć bagniste lekko bagniste podłoże na czubku ziemnej bariery. Mimo jednak tych niedogodności Czarownik po kilku chwiejnych chwilach stwierdził, iż jest teraz w stanie swobodnie poruszać się po swej konstrukcji w stronę pozostałych pąków.

Nim jednak to nastało nachylił się na swym synem i spróbował tknąć jego umysł. Z początku czuł fizyczną barierę mroku osnuwającą całą jaźń swego syna. Jednak w nairę jak naciskał ustawała jak gdyby rozpoznając znajomy dotyk. Powoli poczynała słabnąć, pękać... na końcu wybuchła jednocześnie wyrywając Księcia ze skupienia gdy jego nagle wybudzony syn i dziedzic zerwał się z pozycji embrionalnej do siedzącej tak szybko, że nieomal zderzyli się głowami. Diabelstwo spojrzało dziko na ojca, mruknęło coś o "Kolejnym koszmarze" i próbowało wstać gdy uderzyło go ich otoczenie. Telano przez chwilę patrzył błędnym wzrokiem po krajobrazie. Potem spojrzał na swoje dłonie po których tańczyły drobne smugi czystej ciemności. Następnie zauważył to co zostało z wielkiego pęku w którym przed chwilą się znajdował. Przez chwilę wykrzywiał usta jak gdyby szukając odpowiednich słów.

— Ojcze... czy to... jest... czy my... co się stało?

Po czym chwycił się za głowę z grymasem bólu na twarzy. Po chwili kosmyki mroku poczęły rosnąć na nowo i jakby oplatać się wkoło jego ciała próbując spętać swego Pana i przywrócić go do wcześniejszej pozycji. Na domiar złego im bardziej Telano się szamotał tym więcej ziemi i błota sypało się z platformy i chociaż upadek z takiej wysokości nie byłby problemem dla Emperela.... ciężko powiedzieć czy osoba spętana przez własną moc mogła poszczycić się takim samym szczęściem.
Spoiler:

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

163
Obrazek
Spokojnie syneczku! Spokojnie! Tata jest tutaj! — spróbował werbalnie upomnieć swojego syna, gdy jego ton głosu przejęty był troską i strachem. Strachu w nim było wiele i różnej był natury, lecz teraz nie zastanawiał się nad istotą tego dziwnego miejsca, tylko nad tym, co zrobić, by uspokoić swoje dziecko. Bał się o niego. Za niego. Już i tak Telano był w widocznym amoku, z którego Emperel musiał go jakoś wytrącić. Zmarszczył czoło, rażony nagle ogromnym bólem w swoich wnętrznościach. Serce zabiło szybciej rytmem i zatrzymało się raptownie. Jestem panem własnego losu. To ja wybieram, kiedy jest pora i godzina. Bez uśmiechu, nawet skrytego, w głębi siebie, poczuł ścisk jelit i organów, tak mu znajomy, lecz zupełnie inny - niby odległy, ale przez to bliższy. Porównać to mógł do bólu, który jest jak najbliższy jego środkowi, ale przez to odległy od bodźców zewnętrznych, gdzie on sam nie dosięgnie. Poczuł żałość, wstyd i gniew na samego siebie. Opiekował się swoim Pierwszym Synem latami, dbając o niego tak, jak powinien troskliwy ojciec. On nigdy nie doświadczył miłości, zanim w jego życiu pojawiła się Hazad. Z wciąż ściągniętymi brwiami, w tym urywku sekundy zastoju poczuł, jak serce bije szybciej, gdy jego prawa dłoń podniosła się złowrogo.

Zamaszystym ciosem spuścił swoją rękę na policzek Telano, by wybudzić go z tego stanu. Fizyczna siła Emperela nie powinna wyrządzić mu trwałych szkód. Chwytając go potrząsnął nim, próbując znowu złapać jego umysł i go uspokoić zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz, powtarzając niczym mantrę albo długo wyczekiwane zaklęcie potrzebujące nieskończonej inkantacji — Synu! Telano! Synu uspokój się, proszę! Jestem przy Tobie! Słyszysz?! Nie bój się, jestem przy Tobie!

Ojciec bowiem pomimo miłości musiał pamiętać o wychowaniu. Gdzie leżała ta nieokreślona granica. Nie mógł wychować dzieci, które będą toksyczne dla świata. Nie chciał też ich bić dziennie, by zamiast bólu i strachu wspierać je miłością i troską. Jestem dla Was żartem? zapytał w myślach wyobrażając sobie setki oczu patrzących teraz na niego, które równie dobrze mogłyby być jedynie jedną parą, bądź nawet pojedynczym okiem o wartości przekraczającej setki i tysiące widzów, podglądaczy.

Na tyle, ile pozwalała mu jego koncentracja podczas walki z Telano i jego czysty i trzeźwy umysł próbował płynąć bezpośrednio w kierunku kolejnego z jego dzieci. Zastanawiał się tylko, jakie będą konsekwencje tego, co się stanie, jeśli nie będzie mógł tam dotrzeć. Miał plan. Miał pomysł. Jeśli jednak to faktycznie był jakiś Plan bądź wymiar Osureli, ta byłaby na niego niezmiernie wściekła. Nie miał na tyle odwagi, by ryzykować życie swojej rodziny tylko po to, by rzucić wyzwanie Bogom. Ale nie mógł też ich poświęcić dla pokoju i spokoju między nim a nimi. Kwiaty go ochraniały. Mówiły, by się opiekować. Teraz jednak wydawały się groźbą - niebezpieczeństwem. Musiał sprawdzić, czy zdoła dotrzeć do drugiego dziecka, zanim zmieni świat w którym teraz był. Wolną ręką w dowolnym momencie spróbował wyszukać w kieszeniach czy posiada jakąkolwiek fiolkę, butelkę, pudełko - jakiekolwiek naczynie, które mogłoby się tam wałęsać.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

164
Zdzielenie dziecka w twarz okazało się zadziwiająco wręcz skuteczną metodą przywrócenia go do zmysłów. Zdawał o się nawet Czarownikowi, iż wymierzony przez niego policzek niemal magicznie roztrzaskał cieniste okowy jego syna. Może i strzępki energii hasały dalej tu i ówdzie po ciele Telano ale wyostrzony od bólu wzrok i szok na twarzy młodzieńca zdał się silniejszy od buchającej w nim mocy. Przez krótką chwilę jego syn wydawał się walczyć ze samym sobą, by następnie odetchnąć i wycieńczonym opaść ponownie w jego ramiona. Resztki mroku rozwiały się w promieniach poranka zostawiając Księcia z osłabłym i zdawałoby się zapadającym w sen synem. Nie było już okrzyków, dyszenia czy dziko rosnącej trawy. Ta ostatnia zatrzymała się kilkanaście centymetrów od szczytu platformy i cicho powiewała na północnym wietrze szumiąc niczym trzcina. Wszelkie zagrożenie zdało się chwilowo odpłynąć w niebyt i tylko skroplone potem czoło Telano było symbolem niedawnych zmagań.

Jeśli zaś chodziło o inne pąki... te cicho pozostawały w bezruchu. Niewzruszone niedawnymi zajściami. Może poza jednym z najbliższych, który leżał obecnie przewrócony na boku i lekko podrygiwał jakby był rosiczką, która połknęła bardzo agresywnego robaka. Mogło być to spowodowane robotami ziemnymi Księcia Północy, jednak ściana kończyła się dobrych kilka metrów od rośliny. Możliwe również, że ta leżała przewrócona cały czas i po prostu dymiący sąsiad pochłonął całą uwagę. Teraz gdy stał tak ponad całym okręgiem mógł zauważyć drobniejsze anomalie na każdym z nich. Wkoło pąku najdalej od niego rosły błękitne kwiaty... a raczej ich półprzeźroczyste cienie skryte w trawie. Inny z kolei miał jakby bardziej stwardniałe i ciemniejsze korzenie. Kolejny wyglądał normalnie, ale był nieznaczeni większy. I tak dalej i tak dalej. Różne drobniejsze zmiany niknące w trawie lub z powodu wcześniejszej perspektywy. Wszystkie zaś bez wyjątku nie zdawały się chcieć wyrwać się z korzeni i rzucić na pożarcie Czarownika. Może poza tym już otwartym bo miał rozwartą paszczę... tyle, że nie dawał znaku życia od czasu gdy Taleno spoczywał u jego boku, nie zaś we trzewiach zielska.

Droga więc do każdego z pąków stała otworem. Zaś do wcześniej napomkniętego przewróconego egzemplarzu miał nawet podniebny deptak. Jedyną wadą jaką mógł znaleźć w tej sytuacji był fakt, iż nijak nie potrafił znaleźć przy sobie żadnego pojemnika czy słoju. Wszak takie klamoty trzyma się w jukach, nie po kieszeniach szaty. Jeśli zaś była mowa o jukach... mógł przysiąc, że gdzieś na horyzoncie widział ich konie hasające po łąkach i zdające się mieć w absolutnym poważaniu swoich właścicieli.
Spoiler:

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

165
Emperel zadecydował, że niedługo będzie mu potrzebny Lelo. Jako najbardziej utożsamiany z mocami natury mógł faktycznie mu w jakiś sposób pomóc. Tymczasem jednak, pierwsze swoje myśli skierował ku podrygującemu pąkowi - tam ktoś widocznie szamotał się, by wydostać. Był aktywny. Nie spał. Może dogorywał. Czarownik nie chciał się zastanawiać nad konsekwencjami. Uratował Telano, a teraz przychodził czas na kolejnego członka tej wyprawy, walczącego o to, by wydostać się z dziwnego więzienia. Zaciskając zęby uznał, że jeszcze nie czas na plan ostateczny - najpierw musiał zapewnić bezpieczeństwo jak największej liczbie dziatwy. Najpierw musiał mieć pewność, że da radę ochronić ich przed zwodniczą naturą tego miejsca i swoimi własnymi umiejętnościami.

Ścianę skalną popchnął do wierzgającego pąka, zataczając drobny łuk, by ziemią - sztywną, twardą, w porównaniu z łodygami ciężką, lekko przygnieść trawę, a przynajmniej zgiąć ją, by skierować jej ostre końce w innym kierunku. Spróbował powtórzyć to samo, co z klatką Telano i otworzyć kwiat na światopogląd i jego ojcowską rękę. Niemniej, obawiał się, że wierzgająca roślina może kryć przepełnionego gniewem i agresją jegomościa, co nie pozna ojca w tym bitewnym amoku. Własne bezpieczeństwo przede wszystkim. Bezpieczeństwo hierarchii patriarchatu wymagało, by on również na siebie uważał. Bo jeśli on tu teraz zginie z głupiego powodu, zginą wszyscy, a Crucios Turinn prawdopodobnie przepadnie bez swojego Księcia i jego następcy, Pierwszego Syna.

Nadchodzę! Otwieram kwiat! Już jestem, już jestem. Zaraz Cię wydostaniemy! — krzyczał uspokajająco ogólnikami, by zakomunikować uwięzionemu, że pomoc jest już w drodze i sam interesant nie powinien teraz wierzgać zbytnio. Moc mocą. Magia magią. Jednakże ostrze czy pazur trafiające w umęczone ciało zabiją go tak samo jak każdego niewolnika. Nie ma już tego przeklętego nekromanty, plugawego pionka Usala, co by go uleczył krzyczącymi obleśnym obrzydzeniem muchami, o głosach podobnych do trzepotania skrzydeł i setek brzęczeń. Chciał zobaczyć, kogo wylosował jako drugiego ze swoich pomocników. Miał cichą nadzieję, że ten ktoś okaże się bardziej pomocny niż Telano, który jedynie zajmował miejsce na płycie.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Wróć do „Wolne Księstwo Petram”