Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

136
Szkarady w pewnym momencie przestały się zbliżać do zacieśnionej grupy diabelstw. Jednak Emperel czuł już wręcz na swych plecach plecy swoich dzieci. Stali w zbitym pierścieniu obserwując nieufnie demoniczne istoty. Kto wie? Może była wśród nich nawet matka jednego z mieszkańców Petram? Trudno było sobie jednak wyobrazić los nieszczęśnika, który musiałby spółkować z owym ohydztwem. Przynajmniej będąc w pełni rozumu i zmysłów poznania.

Demoniczna istota, która rozmawiała z Czarnoksiężniki parsknęła na jego deklaracje. Podobnie uczyniły otaczające ich jej siostry. W przeciągu paru chwil pustkę Północy wypełnił upiory i drażniący uszy rechot. Klatki piersiowe drgały podskakiwały wraz z ich piersiami co dodatkowo sprawiał, iż obraz był nadzwyczaj... niesmaczny. Na dodatek z piersi jednego ze szkaradzieństw poczęła wypływać galaretowa maź napełniające powietrze zapachem przegniłych owoców. Najpewniej niejeden zwykły mieszkaniec okolicznych ziem miałby ochotę zwrócić pożywienie lub uciec. Oni jednak byli otoczeni i chcąc nie chcąc musieli wysłuchać propozycji czortów... lub przelać ich krew.

Rozmówczynie Emperela otarła obślinione usta i po chwili rzekł.

- Córka? To ci dopiero. Vaghram się z ojca uważa. Krew jest w was słaba, ale i tak ją czujemy. - widać Szkardy nie potrafiły pojąć więzi, którą opisywał Emperel. Co stawiało w zapytaniu ich powiązania z Osurelą... lecz demoniczna rasa był na tyle różnorodna, że nawet Pani Macierzyństwa mogła mieć pod sobą istoty w niczym jej nie przypominające.

Ug za to zareagowała na fizyczne i mentalne słowa Ksiecia Petram dość emocjonalnie. Zarył raciczką w śnieg i z głosem ociekającym wyrzutem wydusił ze swej przyobleczonej w lekki pancerz piersi patrząc w oczy swego przywódcy.

- Nawet tak nie mów ojcze. Bez ciebie jesteśmy nikim. Zresztą gdybyśmy pozwolili ucierpieć twojej dumie... - tutaj Emperelowi zdało się, że słyszę cichy chichot - Hazad odnalazłaby nas nawet w diabelskich czeluściach i odarła nas ze skóry.

Przez niewielkie szeregi diabelstw przeszedł pomruk zgody. Tylko Lilian wydała z siebie coś w rodzaju cichego pisku. Szkarady poczęły patrzeć na siebie nieco zdezorientowane zachowaniem diabelstw, które wskazywało, iż daleko bardziej obawiają się Pani na Crucios Turinn niż potężnych przeciwników przed swym obliczem. Jednak nie trwało to długo i czarty podjęły z rozmową... z zauważalną delikatną nutką niepewności.

- Proponujemy wam andagha byście otworzyli nam przejście na ziemie młodego ariah Rutheforda. Smarkacz sprowadził sześciu necromun z Wysp Umarłych i stworzył coś... coś co uniemożliwia naszym panom wkroczyć na ziemię, które i tak do niego nigdy nie należały. Wiemy gdzie znajduje się źródło owej abominacji... lecz nie możemy doń się zbliżyć. Korhum podstępny. Drugą stroną rzeki musimy się niczym szczury przedzierać gdy ten wraży dzieciak pysznie buduje nowe siedliska brudnych śmiertelnych. Rutheford rośnie w siłę i dumę... i ponoć ma zamiar sprowadzać kolejnych i kolejnych necromun. Płaci im więcej, daje pełną swobodę... przyjmuje nawet tych, których trawi w połowie szaleństwo. Głupiec myśli, że przewyższy nas, Salu i wszystkie kraje brudnych arvath, pysznych veriali i chciwych barduf. Tymczasem sam gotuje sobie i swym poddanym zagładę.

Tu Szkarad umilkła stwierdzając, iż powiedziała dość... albo wręcz zbyt wiele. Następnie podeszła jeszcze bliżej do Emperela. Ug stanął u prawego ramienia, Tanataris zaś przepchnął się ku jego lewicy. Oboje zdali się chcieć chronić swego pana jeśli istoty okazałyby się odporne na jego magię. Szkarada jednak zatrzymała się i stojąc zasadniczo w zasięgu cięcia oburęcznym mieczem rzekła.

- Propozycja nasz jest prosta andagha. Albo pomożesz nam obalić owe magiczne bluźnierstwo i pozwolisz pożywić się mieszkańcami nowych osad... albo posilimy się wami by wasze ciała nie stały się materiałem dla necromun. Skradniemy wasze piękno... wasze twarze, wasze dusze i same pozbędziemy się dzieła wrażych akolitów śmierci. Jeśli zaś liczysz na pole do negocjacji... nie ma żadnego. Możesz najwyżej pozbierać resztki po naszej uczcie jak pies, którym wszak jesteś.

Szkarada zarechotała znowu a Emperel poczuł, jak Ug spina mięśnie czekając na choćby najdrobniejszy sygnał od swego pana by urżnąć łeb paskudy, która śmiałą obrazić Włodarza Crucios Turinn.
Spoiler:
Spoiler:

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

137
Krinn. Ty przebiegła ladacznico. Bicie serca zadudniło niepokojąco znajomo w klatce piersiowej Emperela. Emperel uśmiechnął się delikatnie do demonicznych bytów. Czuł w kościach, jak stary organizm pulsuje w nim. Nie teraz. Serce zabiło mocniej nutą czegoś złowrogiego. Demony wiedziały więcej, niż powinny - o tym, że już raz uniknął Śmierci. Coś właśnie wtedy tknęło go kolejnym niepokojem - Śmierć domeną była Usala, tak samo jak ten przeklęty stary dureń Serpico. Co jednak mogły mieć wspólnego szkarady tak powykręcane i przypominające kupy mięsa, śmierdzące i rozkładające się z Usalem? Książę uśmiechał się nadal delikatnie. Może do swojego własnego "losu". Pewnie niewiele.

Co do barona Rutheforda... To cóż. Ten dzieciak mu się podobał. Nie był może po jego stronie barykady i gdyby nie okoliczności, Emperel wessałby go do otchłani, wysyłając w podarku swojemu Ojcu. Chciał być przecież dobrym synem. Pomimo wszystkiego, co wycierpiał. Tak to było z dziećmi i rodzicami. Podobno. Tak czytał. Jednakże ambicje młodego barona miałyby być zbudowane na nekromantach. To zaś uderzało w jego nozdrza jak zapach zgniłego ciała, a uszy wypełniało mu bzyczenie much. Co z tą Północą. Nekromancja to jedyne, co zostało ludziom do walki z demonami?

Wystawił ręce do przodu w pojednawczym geście, nie przestając się delikatnie, lecz bez śladu kpiny, uśmiechając. Pokusa była wielka, oj wielka. Nie teraz. Nagle uśmiechnął się szerzej. Czuł, jak wypełnia go To. Jego własne ja otworzyło mu szerzej oczy w gorączki pełnym głodzie. Jedno zaklęcie. Oblizał usta, otwierając je i pokazując szereg zębów bielszych od skóry. Głęboki pomarańcz oczu zaognił się groźnie.

Nie ma Pana nad Ojca mojego. Nie ma nikogo, kogo bym się nie bał, jak Pani mojej, Hazad. Chcecie mnie zastraszyć, podczas gdy prosicie o pomoc? Jam jestem Czarownik Bez Twarzy. Włodarz na Crucios Turinn? Mówi Wam coś ta nazwa?! Jestem sługą sił, które wykraczają pojęcie. Macie do wyboru nas, albo ich. Możecie posilić się nami. I co potem? Przywdziejecie naszą skórę i Necronum zabiją Was... — czarownik mówił z przejęciem i emocjami. Jego ciało zaczęło dygotać.

Cóż. Teraz przestał być Księciem Wolnego Petram. Stał się po raz kolejny Czarownikiem Bez Twarzy. Rozgorączkowany i żądny mordu. Zastanawiał się, co chciał powiedzieć. Tak, dobiję targu. Jednak jego szaleństwo łapało go setkami malutkich dłoni, wciągając w ogień niczym setki dziecięcych topielców, szukających tratwy z jego ciała. Zaśmiał się delikatnie.

Ciekawe, co Wasi Panowie powiedzą, że nie udało się Wam i porwałyście się na sługę mojego Pana. Wieża moja nietknięta. Ciekawe, czyja magia chroni nas przed agresją... — chciał użyć słowa demonów, niemniej w jego głowie zabrzmiało to teraz obraźliwie. Palce czepiały się nitek zaklęć, chcąc je wyzwolić.
Dobijemy targu — powiedział Książę spokojnym tonem. Jakby zbyt spokojnym, zwieszając na chwilę głowę, niby pokonany..
Spoiler:
Wy kurwy. Wszyscy padnij! — krzyknął podekscytowany Czarownik Bez Twarzy do swoich podopiecznych. Szaleństwo spłynęło na niego, gdy wraz z ostrzeżeniem wyrzucił z siebie magię Próżni Implozyjnej, próbując złapać jednym zamachnięciem jak najwięcej szkarad przed sobą w pułapkę zaklęcia, którego sam się bał. Następnie uniesie je do góry i odwróci w drugą stronę, przenosząc szkarady płynnym ruchem, który tak wystudiował podczas lat zamknięcia w Wieży, a nawet wcześniej - w kamieniołomach obozów pracy dla diabelstw. Celując ponad swoimi dziećmi wyrzuci te rzeczy, bo istotami nazwać ich nie można było, w kierunku pozostałych. Najbardziej światłą okolicznością jego umysłu było zabicie ich tylko jednym zaklęciem. Wystarczyło złapać je magicznie i być na tyle szybkim, by wyrzucić je w pozostałe, zanim zdążą dobrać się im do skóry. Pewnie. Mógłby się układać. Mógłby zrobić coś, co pozwoliłoby mu pozyskać zaufanie szkarad. Chciał użyć ich do swoich celów. Planował nawet zaprowadzenie ich do barona, by później je powybijać, by baron był mu wdzięczny za uratowanie. Tak. To był dobry plan. Niestety, Emperel nie był kimś, kto zawsze trzymał się planu. Szaleniec, mówili. I może mieli rację? Mógł zrobić wiele rzeczy. Teraz jednak w głowie miał to coś. Bo, jeśli wszystko by wykonał zgodnie z planem, to gdzie tu ryzyko? Gdzie zabawa?

Śmierć demonom! Zabić te plugastwa! — wyryczał w szale, podrywając między szkaradami a dziećmi Magnetica Orbis.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

138
O ile szkaradom zdawało się,że to one przemawiają z pozycji siły to jednak Włodarz Crucios Turinn zdawał się zachowywać całkowicie swobodnie. Tyrada na temat jego ukochanej, jego tytułów jego pana także zdała się zbić z tropu część pokrak. Niektóre zdawały się nawet nerwowo szurać nogami po śniegu jakby nie mogąc wytrzymać presji jego delikatnego uśmiechu i pomarańczowych ślepi. Emperel czuł, że to teraz w nich narasta obawa. Obawa przed nim. Może nie wiedziały z kim rozmawiały... może zaś wiedział lecz nie spodziewały się... tego. Jakkolwiek by nie było diablice zdawały się być przez chwilę delikatnie rozluźnione gdy Czarnoksiężnik zapewnił je o swojej intencji współpracy. Dla niektórych była to najpewniej ostatnia chwila spokoju przed śmiercią.

Na krzyk Władcy Petram niemal wszystkie jego diabelstwa padły na ziemię. Ci którzy byli opieszali zostali pociągnięci za resztę. Za plecami Emperela doszło do istnej eksplozji śnieżnego puchu, który uniósł się pod impetem uderzeń posłusznych mu ciał. W szale i żądzy mordu czaromiot wydobył z siebie jeden ze znanych sobie czarów. Oto przed jego dłońmi poczęły zbierać się przedmioty znajdujące się przedtem na ziemi. Drobne kamienie, kwaki drewna i igliwia formowały istną najeżoną kolcami kule. Kulę na której po krótkiej chwili znajdowała się nabita jak z wyrazem szczerego zdumienia bezczelna szkarada, która śmiała nazwać GO psem. Rozległ się pisk. Przez ułamek sekundy Emperel myślał, że istota spróbuje jeszcze coś wydusić przed śmiercią... lecz oto jej wirującą na bryle lodu twarz zmiażdżyło... ciało kolejnej szkarady, która widać próbowała rzucić się na czarownika nie rozumiejąc działania zaklęcia. Rozległ się dźwięk łamanych ciał, na twarz Księcia bryznęła śmierdząca posoka. Po chwili jednak ziemia i błoto przykrył owe dwa połamana i okaleczone ciała.

Następnie czując, iż zebrał masa, którą zebrał powoli poczyna przerastać możliwości jego czaru obrócił się w kierunku reszty szkaradzieństw, które to próbowały już rzucić się na jego dzieci. Jedna już orała swymi ostrzami po drewnianym ramieniu Lelo. W ostatniej wręcz chwili wypuścił istny grad drobnych kamieni, śniegu, lodu jak i pozostałości z dwóch ciał ich niedawnych towarzyszek. Piską i krzykom nie było końca... i było ich więcej niż było żywych jeszcze szkaradzieństw. Przed oczyma Emperela widniało coś w rodzaju świeżo zaoranego pola. Przerzucona z jednej strony na drugą ziemia pokrywała wszystko swą drobną warstwą przyozdobioną tryskającym tu i ówdzie szkarłatem nadającym całej scenie pewnego niepokojącego wydźwięku.

Po dłuższej chwili spod brudu, kamieni i igliwia poczęły wygrzebywać się diabelstwa. Jedna zdawały się być nienaruszone, inne trzymały się za plecy lub ramiona jak gdyby oberwały czymś twardszym. Jednak nic nie wskazywało na to by którekolwiek odniosło cięższe obrażenia. Tylko z pleców w okolicach ramienia Telano sterczała drewniana drzazga od długości połowy łokcia a wkoło szyi Uga okręcone były czyjeś wnętrzności... lecz ci zdawali się na razie jej nie zważać. Wszystkie bez wyjątku zdawały się być odrobinę oszołomione i zdezorientowane po tym jak nad ich głowami przeleciała owa niewielka lawina. Jednak nie rzucały niepotrzebnych komentarzy. Może nie chcieli krytykować swe ojca... a może po prostu potrzebowali chwili na wyplucie z ust ziemi.

Także i dalej cienka warstwa błota i ziemi poczynała się poruszać i wyłaniać poczynały się z niej dłonie i ręce szkarad. Jedna... druga... trzecia. Z błota i igliwia wydobyły się trzy szarady w dość różnych stanach. Jedna wyglądała jakby właśnie ktoś wylał na niej większość wnętrzności jej przyjaciółek i było ciężko stwierdzić jakich obrażeń doznała. Druga miała dziwnie wygiętą nogę... czy raczej bardziej dziwnie niż wcześniej i jej twarz musiała mieć kontakt z czymś dość twardy gdyż była szpetniejsza niż wcześniej. Trzecia prócz brudu zdawała się być nietknięty lecz w dezorientacji machała głową we wszystkie strony i skrzeczała niezrozumiała frazesy z których tylko urywki były dla Emperela zrozumiałe.

- Zbije... Vrgat'lu... pomszczę!

Jednak pozostałe dwie szkarady zdawały się być w o wiele lepszym stanie umysłowym. Ruszyły niczym rozsierdzony zwierz na grupkę otumanionych diabelstw i choć niektóre zdawały się je dostrzegać to jednak szok jaki towarzyszył wyzwoleniu tuż nad ich głowami tak ogromnej energii sprawiał iż ruchy ich były niezwykle wręcz opieszałe. Stali więc w większości jak zaczarowani nie dając Emperelowi czystego pola do strzału. Zostawiając mu jednocześnie jedynie parę chwil dla obmyślenia jak zniszczyć szkarady bez urwania głowy jednemu ze swoich poddanych. Mógł też liczyć, ze niektórzy z nich odzyskają przytomność umysłu w ostatniej chwili... pytanie czy to właśnie ich zaatakują szkarady?
Spoiler:

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

139
Nie miał wiele do powiedzenia. Naprawdę. Jego czyny i emocje można było opisać jego lustrzanym odbiciem. Szalone spojrzenie oczu biło po szkaradach z gniewnym pożądaniem. Dawno nic nie zabijał. Brakowało mu tego. Ostatnie spokojne miesiące pełne planowania i ciepłego, domowego ogniska między nogami Hazad sprawiły, że nie był już taki groźny jak dawniej. Przede wszystkim nie tak groźny dla samego siebie. Niemniej, poczuł dziwne rozczarowanie i tylko delikatną nutkę niepewności, gdy jego czar ciążył mu na ramionach. Co? Moja siła magiczna? Niemożliwe. Czyżby osłabł na tyle, że miał problem z własnymi zaklęciami?

Emperel wyszczerzył zęby, gdy jego magia jednak działała. Wydawała mu się osłabiona, ale nadal działała. Może szczyt jego magicznych umiejętności miał już za sobą, ale... Nadal był tym, kim był. Czuł się wspaniałym architektem. Taki był przecież piękny w swojej magii, lubieżnie spoglądając jak szkarady wbijają się w bryłę, budując pomnik dla jego chwały. Nazwały go psem. Władca, który daje sobą pomiatać nie jest dobrym władcą. Traci autorytet. Co jednak powiedzieć o władcy, którego nie obchodzi los jego poddanych? Jego rodziny? Nie czas było jednak na to rozdarcie.

Rozdarcie bowiem ważniejsze było w ciałach demonów. Niech ginie. Widział, że spowodowało to również pewne niebezpieczeństwa dla jego diabelstw, ale musiał skupić się na demonach. Dzieci przeżyją skrawki jego zaklęć, ale mogą nie przeżyć tego, co mogą mieć w rękawach, a raczej między fałdami zgniłych piersi schowane szkarady. Widząc, jak wygrzebują się z pobojowiska, spojrzał ponad dziatkami i ich głowami, skupiając spojrzenie na tym, co miał zamiar uśmiercić. W lubieżnej chęci, która nie zdążyła zgasnąć, pokazał Hazad to, co widział. Zobacz. Spójrz. Spójrz, jak giną. Petram myślał mocno, mając nadzieję, że też to wyczuje. Chociaż sytuacja nie była ucztą ani tańcami w jego salonie, to cieszył się. Ba. Śmiał się. W końcu będzie mógł zabijać.
W końcu moje kamienie znów napiją się krwi. Demonicznej krwi. Ileż mocy połknę jak zielone sutki. Nie tak słodkiej jak jej ciało. Jakże jednak groźnej, tak jak ona. Jego kryształy łaknęły tego chyba jeszcze bardziej, niż on. Wyrzucił ręce do przodu, prostując białe palce z pierścieniami. Ślina pociekła mu w kąciku ust, zjeżdżając niewygodną i bardzo niekomfortową formą na podbródek. Nie zastanawiał się, jakiego zaklęcia użyć, śmiejąc się całym sobą. Mocno rozsunął ręce, gromadząc w sobie moc. Magia.

- Nadzieja jest wewnątrz ciebie, a życzenia to tylko magia ?
- Życzenia są nieprawdziwe. Nadzieja jest prawdziwa. Jest jedyną prawdziwą magią.


Przekleństwo Tego w Koronie z Jelenich Rogów.

Było to jedyne zaklęcie, które mogło nie zaszkodzić mieszkańcom Crucios Turinn. Właśnie na takie sytuacje zostało dopracowane na podwórzu Wieży. Dawno, dawno temu. Nie tak dawno jednak, by je zapomniał. Był już przecież Czarownikiem Bez Twarzy, gdy czarował światłem i materią. Miał mało czasu. Musiał czarować szybko. Wyrzucił więc szkło omijając dzieci. Na tyle szybko, by dobrze trafić, ale nie pozwolić szkaradom zbliżyć się na tyle, by chociaż cząstka magii dosięgła któreś z dzieci. Wtedy by sobie nie wybaczył. Wystarczyłoby, żeby chociaż złapać za kończynę szkarady. Wystarczy, by je złapał. Wtedy będą już w jego pułapce. W drugim najbardziej okrutnym z jego zaklęć.
Magia Grawitacyjna jest piękna.Do tyłu! — ryknął rzucając czar. Nie chciał

Sygnał myślowy powinien być w stanie skalibrować rozbicie się tafli, by dwie szkarady pożałowały, że kiedykolwiek podniosły rękę na jego dzieci, chcąc zadać im krzywdę. Dwie. Trzecią zostawił tam, gdzie stała.

Telano! Cienie! Pętaj cieniem! Telano! — wykrzyknął już po rzucaniu czaru, gdyby coś poszło nie tak. Musiał przekrzyczeć ich oszołomienie, jeśli w ogóle było to możliwe. To Pierwszego Syna teraz potrzebował. Inni fakt, byli może bardziej śmiercionośni, ale tak jak Emperel, jego syn uczył się, by zostać magiem. Jego umiejętności nie ryzykowały wciągnięcia go do Przekleństwa, które wyczarował on sam, Czarownik Bez Twarzy. Cienie Telano były mu potrzebne, jeśli nie chciał zużywać zbyt wiele energii magicznej. Niemniej czuł, że się dobrze naje.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

140
Emperel był... rozczarowany. Zawiedziony. Spodziewał się idealnego efektu w którym po jednym uderzeniu jego wrogowie padną przed nim na kolana... żywi lub martwi. Jednak efekt był znośny. Przynajmniej tak się mogło zdawać. Inną kwestią mogło być jego zdrowie. Czyżby brak świeżej krwi w kryształach począł mu doskwierać? Czy też po prostu demony te miały jakąś zadziwiającą zdolność utrudniającą czarą wpływ na ich ciała? Cóż... było wiele niewiadomych i mało odpowiedzi. Te drugie trze było kiedyś zdobyć. W taki czy inny sposób.

Spojrzał na swe umorusane i oszołomione dzieci. Jedne uśmiechały się w je go kierunku jakby nieświadome swojej sytuacji. Inne trzęsły głowami jakby próbując przywrócić swe zmysły na właściwe tory. Jednak żyły. I to było ważne. Był szczęśliwy. A jednocześnie zew krwi wołał o więcej. Śmiał się. Śmiał się szczerze i upiornie. Las zaszeleścił złowrogo jakby w odpowiedzi. Jedna ze szkarad zatrzymała się jakby przerażona widokiem. Pan i Władna Petram śmiał się w twarz śmierci. Śmiał się w twarz swym dziatkom, które mogły przed chwilą umrzeć. Śmiał się w twarz demonom, baronowi, nekromantą... śmiał się w twarz całej Północy. Czuł, że jego śmiech dociera we wszystkie jej zakamarki. Od jego wieży aż do znienawidzone nekromancji siedliszcze. A przy tym wszystkim myślał o jednym. O napojeniu swych kamieni krwią wrażych czartów.

Był jak wampir. Tyle że ci pierwsi karmili się swe ciało. On karmił krwią swoją moc. I to ta moc trzymała go przy życiu. Moc chciała więcej. Moc wiedziała co robić. Moc dyktowała jego ruchami. Dlatego też bez wahania z szerokiej gamy swych czarów wydobył Przekleństwo Tego w Koronie z Jelenich Rogów.

Deszcz kwaków szkła poleciał paroma cienkimi smugami poleciały wkoło jego ukochanych dziatek w stronę szkaradzieństw. Siła uderzenia jak i szok związany z powoli wzrastającym wkoło nich ciepłem skutecznie zatrzymał ich szarżę. Przez krótka chwilę stały jakby nieświadome tego co się właśnie stało... by następnie stać się krwawą zbitką materii wirującą wkoło jądra niewielkiego magicznego obszaru. Nie był to szczególnie apetyczny widok. Dwie istoty wielkości pokaźnych krasnoludów w kilka chwil skończyły jako żelowaty obiekt wielkości głowy niemowlęcia... by następnie rozsypać się kupkę cuchnącego popiołu.

Ostatnia z trzech pokrak stała sparaliżowana strachem. Oto na jej oczach w przeciągu paru chwil skonały cztery z jej towarzyszek. I to nie na skutek pocisku. Dosłownie rozpłynęły się w powietrzu pod naporem mocy. Po chwili zdawał się rozważać ucieczkę i już podrywała nogi by odbiec w gęstwinę lasu... tylko by upaść bod naporem ciemnej materii pętającej jej ruchy. Jej własny cień zdawał się stawać przeciwko nie samej. Podstawiał jej nogi, ciągnął za włosy... na końcu zaś związał ją jak baleron zostawiając ja szamocząca się na ziemi i krzyczącą.

— Litości. Powiem wszystko! Zrobię wszystko! Wszystko! Nie che umierać przed zdobycie piękna! Błagam!

Krzyki demona wydały się Emperelowi jakie... głuche i odległe. Nie... to słuch go zawodził. Czarnoksiężnikowi zakręciło się nieco w głowie. Czuł jakby buzowała w niej krew. Kamień na jego palcu szczypał go niemiłosiernie. Chciał więcej... ale nie wiedział skąd brać. Organizm zdawała się ciążyć swemu właścicielowi zaś wcześniejsze uczucie wszechpotęgi prysło jak bańka mydlana. Czuł się... źle. Niekoniecznie słabo gdyż moc dalej wibrowała w jego ciele tworząc efekt podobny do adrenaliny. Jednak zmysł równowagi został zachwiany i dla złapania balansu Książę był zmuszony to przyklęknięcia na dłuższą chwilę na jedno kolano. Zawroty odeszły jednak tak szybko jak się zaczęły. Zostawiły one czaromiota z grupką umorusanych diabelstw, spętanym demonem i nieprzyjemnym posmakiem krwi w ustach. A i gdzieś od strony lasu dobiegał tak bliski dobrze znany Emperelowi odgłos charkania i krztuszenia się.
Spoiler:

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

141
Cienie chwyciły szkaradę, a Emperel poczuł coś na wzór dumy. Satysfakcji. Tak. Ojcowska duma. Telano był bardzo uzdolniony - nigdy nie żałował, że to właśnie jego wybrał na swojego następcę. Ciemność nie raz gotowa była przerazić Czarownika. Nie teraz jednak, gdy miał przy sobie swojego Pierwszego Syna, który zdolny był kontrolować to, co u ludzi wywoływało naturalny strach. Po plecach przeszedł mu dreszcz, a włosy na ciele zaczęły powstawać, pomijając ramiona, które były przecież z innej tkanki, niż zwyczajna skóra. Przechylił głowę na bok, by pozwolić długim włosom przewiesić się przez ramię. Wpatrywał się w demona, dysząc. Co jest nie tak? Czyżby to ta energia? Za dużo? Za mało?

Pomarańczowe oczy wbiły spojrzenie w pierścień, kiedy długie palce ocierały się o siebie na wietrze, gdy nimi poruszał. Próbował wyczuć coś z tej energii - chyba jednak nie potrafił. A może był w stanie, ale nie zwracał na to uwagi. Nie czuł, by krew demonów miała jakoś szczególnie zepsuty smak na tyle, by ich energia życiowa była skażona. Powinny nią kipieć. A może nie? Znał zaklęcia. Czytał wiele o pierścieniach w księgach poprzednich Czarowników Bez Twarzy i Włodarzów Wieży Crucios Turinn. Nigdy nie spotkał się z czymś takim. Niemniej, nie dał po sobie poznać osłabienia i wątpliwości, chłonąc zimne, północne powietrze jak okład na głowę rozpaloną od gorączki. Wydychał mgiełkę, rozglądając się po dzieciach.
Emperel rozczapierzył palce i rozstawił ramiona na boki, by ustać pewnie i rześko. Litości? Chwilę wcześniej chciałyście zabić moje dzieci. Chciałyście pozabijać niewinnych mieszkańców Północy — artykułował mocnym, rozgniewanym głosem. Niemalże teatralnym. Faktycznie jednak był rozgniewany, zaniepokojony dźwiękiem wychodzącym spośród drzew. Nie miał pojęcia, co to mogło oznaczać i czego mógł się spodziewać.

Liliano. Hej, Liliano, złotko — zwrócił się do swojej młodej córeczki, uśmiechając się delikatnie, bez dominacji w spojrzeniu. Bardzo łagodnie spojrzał na nią wymownie, mówiąc niezwykle cicho, by tylko ona dosłyszała — Spokojnie. Stwórz proszę świetlistą bańkę wokół nas. Przezroczystą. I daj mi skrzydła. Białe. Jasne. Dobre.

Tanatarisie. Zbierzcie się obok nas. Nie jesteśmy sami. Potrzebuję chwili — powiedział także do Żelaznego Płomienia, chcąc, by Lelo i Iksan znaleźli się bliżej niego, Telano i Liliany. Oni byli czarującymi. Czaromioty, które rzucają zaklęcia, nie posiadając aktywnych zaklęć ochronnych, są czaromiotami, które są narażone na atak w pierwszej kolejności. Iksan i Lelo mogli znieść dużo, dużo więcej - nawet bez czarów. Tak samo i Tanataris.

Nie bał się o Telano. Jego cienie były kiedyś powodem zazdrości Księcia. Bał się o siebie i o Lilianę. Potrzebował tylko krótkiej chwili. Wiedział, że nie są sami i ktoś może w każdej chwili wypaść na nich spośród drzew. Demon, diabelstwo, nekromanta, ożywieńcy. Mógł na nich wypaść i sam baron na czele rycerstwa, bądź oddział samozwańczych łowców demonów, co za takich ich wezmą. Potrzebował światła i skrzydeł, by kupić im moment - moment pełen wątpliwości wśród patrzących, że otacza ich pewny rodzaj ochrony i świetlistego wstawiennictwa, mającego się kojarzyć z bogami uznawanymi za dobrych. Wszakże, demonem mógł być i twór Sakira, bądź Turoniona.
Hazad. Jesteś tam? Patrz, co robię. Czytaj to, co myślę. Pomóż mi to złamać. Wysyłając swojej ukochanej tą krótką wiadomość, podszedł do demona, unosząc ręce do góry, jakby w kierunku niebios, bawiąc się w swoim teatrzyku, przedstawienie rozpoczynając. Rękawy szaty podniosły się z trzepotem, gdy dłonie znalazły się ponad głową w koronie.

Demonie. Powiesz mi wszystko. Nie musisz jednak nic mówić — odetchnął z przygotowaniem i kucnął na poczwarze, opierając o nią kolano. Z cichą determinacją i spokojem, pomimo zbliżającego się zagrożenia, Emperel chwycił szkaradę w blade dłonie, chwytając ją za skronie. Uśmiechnął się niewinnie. Myślałyście, że nas zjecie? Myślałyście, że możecie i nas zastraszyć? Nie. Role się odwracają.

Postanowił działać. Mocno i zdecydowanie. Z techniką, którą opanowywał długimi latami ćwiczeń i praktykowania. Przychodziło mu to tak łatwo, jak przypomnieć sobie twarz Hazad w każdych okolicznościach. To było... Naturalnie proste. Sięgając w głąb siebie skierował magiczne iskierki w opuszki swoich palców, przelewając je w skronie szkarady, jakby była to jego nowa kończyna, bądź narośl. Postanowił użyć swojego najgorszego czaru, jaki znał. Aknologia. Pierwsze, co zrobił, to unieruchomił szkaradę, blokując jej połączenia nerwowe z kończynami. Otumaniał demona, równocześnie dominując jej umysł swoją obecnością, atakując raz za razem, udowadniając, jak dużo silniejszy jest od niej. Niewyobrażalnie silny. Nawet, jak na demona. Wmawiał jej to, równocześnie poddając jej umysł senności.

Emperel, Książę Wolnego Petram spacerował jako władca szkarady, nie imając się realnego świata tak, jakby się mogło wydawać, tocząc to wszystko w swoich myślach. Spokojnym, pewnym siebie krokiem kierował się ku Bramie. Osłabiał atakami szkaradę, wmawiając jej raz za razem. Powiesz wszystko, bądź zginiesz. Jestem Emperel. Najpotężniejszy czarownik, jakiego kiedykolwiek spotkasz. Powiedz wszystko, a przeżyjesz. Zdobędziesz piękno. Jestem potężny. Jesteś słaba. Słaba. Słaba. słaba... słaba... Mając nadzieję, że obecność Hazad mu pomoże, podszedł do Bramy i pchnął ją zdecydowanie, mocno i energicznie. Przedstawiając się jako Pan w umyśle tego stworzenia, spróbował wejść za drzwi niczym do własnego holu w Wieży.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

142
Pieczenie na palcu zniknęło już całkowicie jednak czaromiot wciąż nie był pewny co było jego przyczyną. Czy chodziło o krew? Czy o niego? A może pierścień był uszkodzony? Było wiele możliwości. Naprawdę wiele. Zwłaszcza tutaj, na wschodzie Północy gdzie na zimowych pustkowiach ścierali się ludzi, nieumarli, demony a także diabelstwa. Jedno było pewne. Przez krótki... naprawdę krótki okres nim krew przeistoczyła się w czystą energię mag czuł, iż zdecydowanie było coś z nią nie tak. Jak gdyby ktoś lub coś ją wypaczało... o ile takie słowo może zostać użyte w stosunku do demonów. Spojrzał na pierścień. Czuł płynącą przez neigo energię. Czystą... zwyczajną. Tą która utrzymywała go przy życiu. Pierścień wydobywał z siebie delikatne przyjemne ciepło jak gdyby chciał ogrzać skostniałe na mrozie dłonie swego pana. Wszystko było w jak najlepszym porządku. Miał kontrolę. Na pierścieniem, nad sobą... nad demonem klęczącym u jego stóp.

— Nie błagam! Wybacz! Ja nie chciałam? To Ver'garial to wymyśliła!Była z nas najstarsza! Nie mogłyśmy się jej sprzeciwić! — zaskrzeczał nędzna istota na rozgniewane słowa władcy Petram.

Lilian za to skinęła cicho na słowa swego pana i po chwili wkoło Czarnoksiężnika uformowała się delikatna, świetlista bańka jak i wkoło jego pleców czas i przestrzeń poczęły płatać figle oczom śmiertelników ukazując pęki białych piór falujących wraz z przepływem eterycznych fal. Diabelstwa zgrupowały się wkoło swego ojca i otrzepując się z reszty brudu patrzyły spode łba na demoniczną istotę która miotała się w przerażeniu. Po części przez teatrzyk jaki urządzał sobie Emperel... po części dlatego iż jej kończyny poczęły sinieć pod naporem zaciskających się na niej cienistych więzów.

Kiedy już Włodarz Crucios Turinn miał zabrać się do swego dzieła wyczuł swoją ukochaną. Ciche... kojące pozwolenie i zachętę. Była równie ciekawa co on na temat zawartości umysłu szkarady... może nawet bardziej. Przez ułamek sekundy przed oczyma czaromiota mignął obraz istoty rozprutej na kawałki i jej wypchanej głowy nad kominkiem... ale szybko zniknął skryty pod kolejnymi zachętami do grzebania w jej umyśle. Wyciągnął... wyciągnęli rękę. Jako jedność. Szarad zaskrzeczał przerażona. Po czym... zanurzyli się w jej umysł.

Przemykał między drzwiami jej bodźców i uczuć niczym prawdziwy artysta rozbijając je i drażniąc. Żadne z nich nie były w stanie mu się oprzeć. Niektóre otwierały się same z przestrachu. Wola demona poddawała mu się coraz bardziej z każdą chwilą. Czuł się jakby wwiercał się w głowę istoty równie łatwo jak wtedy gdy ucinał sobie kawały mięsiwa przy stole. Może nawet łatwiej. Może to Hazad tak mu pomagała, a może demon nie miał za grosz poczucia własnej wartości po tym co ujrzał? Szło mu znakomicie. Cała jaźń czorta padała przed nim na kolana. Kiedy poszedł do Bramy ta jeno delikatnie zaskrzypiała stawiając mu minimalny opór. cichy... błagalny... ostatni jęk.
Stanął przed duszą istoty. Był w rozległym cylindrycznym pomieszczeniu. W jego centrum unosiła się dusza. Dusza szkarady. Czarna... opleciona fiołkowymi wyładowaniami energii masa wijąca się niczym ogromna glizda. Wyglądała obrażająco... a jednak pięknie. Jak gdyby była ideałem... czegoś. Czegoś czego nie można było wyrazić. Czarownik czuł się obserwowany. Przez nią. Czuł strach. Wszak mógł ją teraz zniszczyć... rozedrzeć. Zniweczyć jej marna egzystencje i zostawić za sobą sama skorupę. Lecz nie po to przybył.

Po ścianach przewijały się wspomnienia. Urywane, krótkie i niewyraźne obrazy. Było ich wiele. Więcej niźli mogłaby zebrać śmiertelna istota. Niektóre były całe czarne... czyżby szkarada pamiętała czas swego snu? Inne wydawały się... nie istnieć. Jak gdyby sam fakt ich istnienia winien być przed nim zatajony. Inne były wręcz absurdalne w swojej nienaturalności lub dziwiące. Jednak wszystkie przelatywały zbyt szybko i zbyt licznie był wyłapać całość choćby jednej z tych rzeczy. Władca diabelstw stanął przed rozterką. Czego dokładnie szukał? Czy powinien udać się początek czy też koniec egzystencji istoty? Na dodatek zauważył, iż na ścianach pomieszczenie jęły pojawiać się drobne pęknięcia... widać owa żałosna komnata nie byłą w stanie pomieścić jego mocy i umysłu. Musiał działać szybko i wybierać to co konieczne. Musiał sobie zadać pytanie...
— Czego chcesz się dowiedzieć Emperelu?
Spoiler:

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

143
Maestro.

Uśmiechnął się delikatnie, czując ogromną miłość do swojej kochanej. Taka okrutna. Taka troskliwa zarazem. W głowie grała mu muzyka, a serce przepełniała kolejna fala czułości, uspokajając szaleńczy zapał niby kołysanką, śpiewaną mu do uszka. Całowała go kojąco parą ciepłych, zielonych warg, które Hazad chowała przed każdym prócz niego. Tańczył zamiatając szatą po niewidzialnym na pierwszy rzut oka parkiecie, który wydawał pokryty się cieczą - nie wodą, jak zazwyczaj, lecz czymś ciemniejszym, choć równie rzadkim i ciekłym. Emperel brodził w tym czymś, majtając stopami niczym dziecko, rozchlapując strugi na boki. Piruetami łapał koniuszkami palców filary, którymi podtrzymywany był umysł demona. Ciągnął za nie i naciągał jak gumę, kamień zmieniając w swoich rękach na niedogotowany kawałek mięsa, ciągnący się między zębami.

Spojrzał na to, co miał przed sobą. Dusza. Czy byłaby równie oślizgła w jego pierścieniu, miotając się całą tą energią po zamkniętym krysztale? Mógł przecież skraść jej duszę, zabierając z niej całą energię magiczną i to, co nazwać można było życiem. Obrazy zaś wirowały szybko. Za szybko. Myślał, że będzie mógł przeglądać je, niczym na przechadzce z Hazad w długim korytarzu ich przyszłego pałacu, nie spiesząc się i czyniąc liczne przystanki na nieformalne chwyty za pośladki i kpienie z cudzej pracy i trudu włożonego w tworzenie tych dzieł. Niemniej, musiał się dowiedzieć, skąd przyszła szkarada. Ile ich było. Kto ich wysłał. Jaki miała plan co do niego i czy to, co mówiły wcześniej, było prawdą. Musiał. Czy jednak?
Emperel uśmiechnął się, zaintrygowany zbliżającą się możliwością i ciekawością, która go przesyciła.Początek. Chcę zobaczyć początek.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

144
Ciekawość. Jakże prosta i przyziemna żądza. A jednak... jednak doskwiera każdemu. Najświetniejsze umysły Herbi potrafią czasami skupić się nad jedną prostą rzeczą próbując lepiej zrozumieć cel jej egzystencji. Bogacze znajdują nietypowe zainteresowania chcąc także połechtać swe rozleniwiona ciała dreszczykiem poznawania technik... nawet jeśli chodzi o smakowanie wina. Prostego chłopa ciągnie do baśni opowiadanych przez starą babkę w karczmie. Szlachcica do legend o cnocie i honorze. Cnotliwych ludzi do grzechu a grzeszników do nawrócenia... ta jedna... jedyna i okrutna myśl. "A co jeśli?" Wżera się w każdą istotę i nie pozwala zaznać nikomu szczęścia. Każe szukać więcej... chce więcej... dąży do... czegoś. Czasami jest to tylko marzenie... czasami zaś ta ciekawość tworzy i obala imperia. Co by było gdyby Keron nigdy nie pomyślał "A co jeśli możemy obalić elfy?". Co by było gdyby rasy śmiertelne nigdy nie pomyślały "A co jeśli opanujemy magię?". Co by było gdyby on... on sam Emperel - Władca Petram i Ojciec Diabelstw nie skupił swej myśli na chwilę tworząc tym samym niezależne księstwo? Czy można od niej uciec? Mógł to wiedzieć Hyurin na swym boskim tronie tworząc całą otaczającą nas wszechrzecz... lecz czy i on wiedział wszystko? Co czuł na wysokościach otoczony pełnią pojęcia swego dzieła? Wiedział wszystko? Czy po prostu wiedział odrobinę więcej od nas? Może i on stworzył świat stawiając sobie to jedno pytanie... próbując coś odkryć. Może i on czegoś szukał. Może... ale tylko może...
... to własnie ta ciekawość przyniosła mu zgubę? Emperel nie był jednak z tych, którzy dali by zabrać sobie sprzed palców okruch wiedzy. Nie wahał się. Nie wybierał tego co przyziemne. Chciał poznać... istotę. Sięgnąć w najgłębsze trzewia szkaradzieństwa i wywlec jego jego najgłębsze sekrety. Przed jego twarzą migały owe niezliczone obrazy, przewyższające swym wyrazem i natłokiem wszystkich doznań oraz uczuć. Nie był to umysł człowieka... tego mógł być pewien. Był... inny. Ciężki. Nasycony wiekiem i mocą. Choć ciało szkarady było słabe a umysł złamany... to jednak dalej dało się czuć ową przytłaczający przepaść... dowód bliskości bogów... Choć wypadałoby raczej powiedzieć... odrobinę krótszej drogi. Gdyż o ile przepaść miedzy demonem i człowiekiem była jeno kanionem, przez który przeskoczyć mogli co śmielsi... o tyle jeno szaleniec z jednej i drugiej strony próbowałby wspiąć się na monstrualną górę dzielącą ich od Patronów. Przy takich myślach obrazy przeskakiwały płynnie przed oczyma mężczyzny lecz każdy budził wrażenie bramy więziennej nie zaś kartki papieru ciśniętej na wietrze. Co wprawiało je w ruch? Czy na pewno obyła to wola Czaromiota? Obrazy znikały z jego plecami, aż na samym końcu... pozostał jeden. Ten najpierwszy, który Książe pragnął ujrzeć....
Początek
Obrazek
Obraz był czysty i klarowny. Ciemny tunel. Kamienne ściany uformowane ni to poprzez naturę ni to poprzez człowieka. Na jego zaś końcu emanował delikatny... kojący blask. Słońce wpadało przez niewielkie wyjście na końcu przejścia. Nie raziło... nie. Zachęcało by się do niego udać. Wyjście. Emperel... nie. Szkarada której umysł oglądał uczyniła pierwszy krok w jego stronę. Krok? Nie... nie było ciała. Nie było widać kończyn. Zasadniczo... obraz przesuwał się nienaturalnie. Nie drżał od kroków... machnięć skrzydła... niczego. Bezwładnie szybował przez ciemną przestrzeń ku wyjściu. Skały zdawały się być idealnym połączeniem między praktycznością a oddaniem natury. Pnącza układały się w wymyślne wzory, a trawa wyrastająca tu i ówdzie spomiędzy kamieni kołysała się delikatnie. Wszystko było... perfekcyjne. Był to z całą pewnością zwykły tunel... lecz Emperel czuł, że chciałby w nim pozostać. Lub też odtworzyć go gdzieś w podziemiach swojej wieży. Było w nim tyle naturalnego piękna. Nawet kamienie układały się tak, że gdyby to on po nich kroczył żaden nie wbijałby się w jego stopy. To była idealne...
... zbyt idealne. Było to wspomnienie... z całą pewnością. Jednak coś w nim się nie zgadzało. Skały zdawały się być ułożone perfekcyjnie pod ciało maga. Zdawały się być dla niego stworzone. Z natłoku myśli zatoczył się... i wsparł się na kamieniu. Wystawał ze ściany... jak gdyby na neigo czekał. Idealnie ułożony w jego dłoni. Z kolei koniec tunelu nie zdawał się ani trochę przybliżać. Zawieszony w przestrzeni... stały. Ile już szedł? To pytanie.. .takie proste a jednak nie umiał odpowiedzieć. Nie był pewien czy wsparł się na tym głazie po raz pierwszy... zdawał się być wyżłobiony przez jego dłoń. Wszystko zdawało się byś stworzone przez niego. Ile na to patrzył? Dlaczego raz zapisane w pamięci demona wydarzenie przybierało formę pasującą do myśli Emperela? Do jego odczuć i metafizycznych kaprysów? A raczej... czym było to wspomnienie? Co kryło się na samym dnie tej istoty? Gdzie on był? Kiedy? I... jak?Dręczony ciekawością mag czuł, że może zawrócić... po prostu odwrócić wzrok od krańca... uznać, że było to tylko wspomnienie zwykłego tunelu. Może tu narodziła się poczwara? To chyba rozsądne założenie. Może nie warto więcej drążyć tematu. Zostawić go i wrócić do późniejszych i bardziej... racjonalnych wizji? Skoro on wpływał na nią... to czy ona mogła i na niego? Czy to możliwe? Czym było to... coś drzemiące na dnie demona?

Jednak prócz tego zdrowego rozsądku była też jakowaś... tęsknota. Chęć sięgnięcia dalej. Przerwania tej wędrówki... ale nie poprzez poddanie się a poprzesz jej destrukcje. Aby dotrzeć... dotrzeć do owej słonecznej mary. Nawet jeśli wszystko co go otaczało nie było tym czym myślał. A może właśnie było? Może jego umysł ograniczał jego duszę? Czyżby on... wielki Emperel nie potrafił czegoś dostrzec? To słońce było... czymś. Tym czego pragnął. Czymś czego szukając zagłębił się do zarania demona. Czuł, że ów tunel pęta go... ogranicza. Wystarczyło go tylko zniszczyć... wszak kamień jest tak kruchy... słaby. Trzyma się tylko dlatego, iż jest zbity razem z innymi głazami. Jedno uderzenie... jeden wysiłek. Porzucić tę wędrówkę? Wrócić do rzeczy dlań zrozumiałych... zwykłych wspomnień, które nie mogą na niego wpłynąć... ani on na nie? Czy też podążyć dalej za swoją ciekawością... Podążyć by...
Ujrzeć słońce?
Spoiler:

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

145
Uświadom to sobie.

Emperel rozdziawił usta. Potknięcie. Chwyt. Niepewność. Zagubienie. Nutka strachu, tak ludzkiego uczucia i najbardziej prostego, prymitywnego. Pętla czasowa? Nie. Projekcja astralna? Chyba też nie. Był pozostawiony, sam samotnie w nieznanym miejscu i czasie. Pozostawiony bez opieki i czyjejkolwiek pomocy. Czy na pewno jednak? Coś przesycało jego serce na wskroś, kotłując się w ciele, które ograniczało jego umysł i moc - tą czystą, magiczną moc, którą mógłby udźwignąć, gdyby nie powłoka cielesna. Pytania bez odpowiedzi, drogi bez końca, w ciemności ani księżyca, ani słońca. Ciosany tunel jakby rzemieślniczo przez samego księcia w swym pięknie wydawał się też znajomy. Emperel postawił kolejny krok w stronę światła, spoglądając na kamień. A co, jeśli?

Hyurinie! Spójrz, Wszechojcze, gdzie jestem! Jestem u zarania stworzenia! Tato! Też spójrz! Spójrz, gdzie dotarł Twój syn! Jesteś dumny? To ja, bogowie! Emperel! Syn Tego w Koronie z Jelenich Rogów! Uuuuauuu! — wydał na sam koniec ryk całym sobą, chociaż nie był pewien, czy był to głos, czy może coś innego - jakby jego istota przemawiała sama w sobie, tykając bogów w żebra koniuszkiem małego paluszka, jak robią to dzieci dorosłym, próbując zwrócić na siebie uwagę.
Śmiejąc się histerycznie rozpostarł swe skrzydła, prostując ręce w rękawach, zamaszyście się kręcąc i tupiąc stopami, które zawodzić go mogły po tysiąckroć, jeśli faktycznie tylokroć się potykał. Stopa za stopą obracał się, wirując, machając długimi, białymi włosami na boki, gdy z oczu leciały mu euforyczne łzy.

Widzicie mnie! Spójrzcie! Ten w Koronie z Jelenich Rogów pokazał swoje dziecko! Zesłał je, bo dusze niegodnych muszą zmyć lęk i krew! Thairis sin, áfach, bonn treoracha speisialta ann a ordaonn don romhaire léim a thógáil chun tosaigh nó ar ais go háit eile sa! — usta Czarnoksiężnika Bez Twarzy wykrzywił grymas podobny do uśmiechu, lecz usta jego zbyt były otwarte, niemalże nienaturalnie, obco i niezdrowo.

Słów zaś jego trudno byłoby szukać w tłumaczeniach, gdyż język ludzi, elfów, krasnoludów czy jakichkolwiek innych śmiertelników nie posiadał w sobie tak zwyrodniałych i mrocznych słów. W językach śmiertelników nie było odpowiedników na to, co powiedział Emperel - słowa te były unikalne, jedynie w demonicznym godne zrozumienia. Nie miały odpowiedników, które byłyby w stanie to zilustrować, wyjaśnić. Bluźnierstwa, którymi splamił się jako śmiertelnik, czując bliską boskość i... coś więcej. Czuł, jakby faktycznie był już teraz czymś więcej, niż chwilę wcześniej.

Rozglądając się po tunelu, sapał z podekscytowania i chęci ruszenia do przodu. Mógł zawrócić. Zguba jego czeka u podłoży śmiertelników? Szkarada poddała mu się. Śmiertelnikowi. Był czymś więcej. Co jednak czeka go naprzód? Tutaj szkarada została stworzona, krążyła zapewne w tunelu pełnym nicości i niewiedzy. Słodkiej niewinności o tym, co ją czeka i czym jest. Samą myślą, że w ogóle jest mogła się nie pokalać. Oni jednak ją stworzyli i wyciągnęli tunelem do świata rzeczywistego. Nadali jej kształtu. Myśli. Powiedzieli stań się. Emperel jednak już był. Był i wiedział, że jest. Dar myślenia. Świadomości samego siebie. W tunelu czuł się niemalże demonicznie. Demonem czuł się, uwięzionym w śmiertelnym ciele. Demonem. Jakiż ludzie są czasem złośliwi w swym strachu, bojąc się tego słowa. Czy Emperel się bał? Zazwyczaj. Zazwyczaj nienawidził demonów i pragnął ich śmierci. Nie tylko dla dobra swojej rodziny i Księstwa.


Spoiler:

Demony były bliżej bogów. Pomiędzy śmiertelnikami a bogami stały one. Zazdrościł im. Zazdrościł im tej bliskości i wyróżnienia. Tego piedestału, na którym chciałby stanąć. Nienawidził ich za to. Były bliżej bogów. Nie były tego godne. Czy były? Emperel uznał, że stojąc będzie zamęczał się myśleniem nad niewiadomymi. Nad własną goryczą. Nie mógł. Za bardzo szaleństwo uderzało mu do głowy, nazywając siebie samo euforią. Rozczapierzył palce niczym drapieżny ptak. Czuł się nie jak orzeł czy sokół. Nie, jeszcze nie. Był sroką. Był sroką w czerni i bieli. Przerósł już wróbla, którym byli śmiertelnicy. I był głodny. Tak, zdecydowanie miał apetyt na wróbla. Niegodnym? Godnym.
Tato! Spójrz, jak daleko dotarłem! — miał nadzieję, że tata go słyszy. Miał nadzieję, że uśmiecha się delikatnie pod nosem, kiwając głową z aprobatą i błyszczącymi oczyma. Miał nadzieję, że tata mu pomoże. Czy jednak był na tyle silny, by słońce nie spaliło go wraz z całymi jego nadziejami, trudami jakie wycierpiał i tymi latami budowania nowego świata, który chciał osiągnąć, chociaż była to rzecz niemalże niemożliwa? Słońce spalić go może. Możliwym jest też, że to jest Początek. Gdzie jednak będzie początek? W kierunku bogów, czy ku śmiertelnemu światu idąc. Czy to Wieża go przywita, czy może śmierć? Bezkres? Bogowie? Tata? Gdzie idąc można, nie znając drogi? Przed siebie.
Spoglądając na kamień uznał, że mu niewygodnie. Dotknął ściany z cichą nadzieją i zadziałał. Nie magią. Sobą samym w pojęciu niefizycznym. Chciał usiąść, zanim wyruszy w wędrówkę. Potrzebował krzesła. Mogło i być z kamienia. Hazad?
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

146
Krzyki i śmiech Emperela niosły się głucho po kamiennych ścianach. Zderzały się ze sobą, wracały... formowały w nowe słowa i zdania. Urywane, niekompletne zdania. W najrozmaitszych językach, dialektach i tonacjach. Słyszał krzyki umierających, westchnienia kochanków, płacz dzieci i rubaszne słowa. Słyszał je z oddali, słyszał tuż nad swoim uchem.... słyszał nawet za sobą. Cichły... lecz nie znikały. Pozostawały szepty. Jakby kamienne ściany plotkowały za jego plecami, chichotały i mamrotały groźby. Zniknęły gdzieś w oddali tunelu... i po chwili wróciła cisza i obojętność owego świata. Zupełnie jakby ten spojrzał na niego jak na rozkrzyczane dziecko tylko po to by powrócić do swoich spraw.

Chciał usiąść. Utworzyć sobie siedzisko. Proste życzenie... a jednak kamień nie ustępował. Przeciwnie. Zdawał się być nie do ruszenia. Zimny i obojętny na ciepło dłoni Emperela. Dopiero po przyłożeni większej siły pojawiły się na nim pęknięcia. Objęły obszar w promieniu łokcia od dłoni czarodzieja... i przestrzeń zagięła się sama w sobie. Włodarz Petram uderzył nagle o podłogę... a raczej sufit tunelu, który zwinął się nagle jak wąż tknięty patykiem. Zabrakło mu tchu, plecy bolały go niemiłosiernie zaś krew zdawała się napływać mu do głowy. Jakby cała ziemia... czy też niebiosa przyciągały go nagle ze zwielokrotnioną siła. Miał wrażenie, że jego kości zaraz pękną... że zostanie rozerwany na setkę kawałków. Krew napłynęła mu do ust, mroczki poczęły latać przed oczyma... jednak tunel uspokoił się dość szybko. Obolałe ciało Księcia upadło na kamienną podłogę. Dobrze, że tunel nie był większy gdyż najpewniej skończyłoby się na czymś więcej niż paroma siniakami.

Kiedy już doszedł do siebie i przestał mieć zawroty głowy mógł wreszcie ujrzeć co wprawiło ów bliżej nieokreślony wymiar w taką furię. W sianie znajdowało się kilkucentymetrowe wgłębienie... wielkości kciuka. Wkoło niej latały drobne iskry powoli łatając ową szepczącą abominację. Diabelstwo czuło... wrogość. Spokojne kamienne ściany zdawały się go obserwować. Obojętnie... nieprzerwanie... ale skutecznie. Nie było siedziska... tylko gdzieś w oddali kolejne podparcia i nienaturalnie gładkie kawałki podłoża. Zupełnie jakby tunel chciał by szedł w jedną... lub drugą stronę.

Co się zaś tyczyło prób kontaktu z Hazad... na początku nie słyszał nic. Dopiero powtórzywszy wezwanie kilka razy coś w jego umyśle zazgrzytało i rozbrzmiał nim zaniepokojony i pełen troski głos.
Emperel? To ty? Gdzie jesteś? Zniknąłeś mi z oczu... martwiłam się...
Co ten demon ci zrobił?
Potem przez umysł Księcia przeleciała fala naprawdę paskudnych uczuć. Nienawiść, złość, irytacja. Jego Księżna zdecydowanie nie miała ochoty siedzieć w wieży gdy umysł jej ukochanego jest miotany bogowie wiedzą gdzie przez jakiegoś czorta. I być może właśnie owo uczucie bezsilności wprawiło ją w ten paskudny nastrój.
No więc? Ustaliłeś coś? Wracasz? Zapytała jak stara matrona Hazad. Z każdym słowem które padło z jej ust znowu powstawały owe echa i zaburzenia jak przy słowach Czaromiota, więc Emperel musiał dość dobrze się skupić by utrzymać kontakt. Jednak po chwili jęki zniknęły i choć Hazad była dopiero w połowie wypowiedzi w tunelu panowała cisza. Jakby ściany tunelu straciły swoją właściwość do przenoszenia dźwięku... tylko po to by po chwili to się zmieniło. Tunel zadrżał lekko... i drżał coraz mocniej. Zaś gdzieś z odmętów mroku poczęło dochodzić głuche dudnienie. Dźwięk inny niż dotychczasowe echa... nie tak tajemniczy i dziwny. Był to naturalny odgłos niosący się po ścianach jaskini. Był cichy... lecz bardzo szybko nabiera na silę. Nie był to zbyt znany mu odgłos... przypominał nieco odgłos rozsypywanego po podłodze grochu... jednak był bardziej zgrzytliwy i echo mocno go zniekształcało.
Spoiler:
Spoiler:

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

147
Wielki Książę i czarnoksiężnik zacisnął szczęki, czując kipiący w sobie gniew i irytację niemalże tak mocno, jak zacisnął białe dłonie, zaznaczając dotkliwie odciski paznokci na skórze. Był nadal tak mały. Tak mały i ograniczony wobec tego, co go otaczało i tego, co go otaczać nie mogło, choć tak bardzo chciał być przez to dotknięty. Ten parszywy demon był znacznie bliżej bogów. Bliżej niż on. Dlaczego? Przecież dopiero co pokonał te nędzne istoty, a potem nagiął umysł jednej z nich do własnej woli. To jego magia to sprawiała. Czemu więc czuł się taki malutki w porównaniu z nieosiągalną siłą? Nieosiągalną?

Dopiero siła, która w niego uderzyła, zmieniła delikatnie jego zdanie. Nie jestem jednak taki mały. Oddychając setką westchnięć schorowanego organizmu, gdy rankiem podnosił się z łoża, spojrzał spojrzeniem setek spojrzeń, gdy wpatrywał się z balkonu na niekończące się, niegościnne wzgórza i wierchy tej dzikiej, szalonej Północy. Jak silny jestem, by to wytrzymać? Emperel spojrzał na światło.
Jeszcze chwila. Jeszcze sekunda. To początek, Hazad. Stworzenie. Może nikt wcześniej spośród śmiertelnych nie był tak blisko bogów. Dam radę... Ja... Muszę spróbować. Zabolało? — wyszczerzył białe zębiska, które teraz niosły na sobie czerwony posmak żelaza. Odetchnął z ulgą, jakby właśnie skończył długi, wycieńczający bieg, który wygrał, ścigając się z samym sobą.

Zapraszam! Jeszcze tu wrócę! — nie już tak młody mężczyzna rozpostarł ręce na boki. Zawył dziko niczym wilk, spoglądając w stronę harmidru i ruszył w kierunku światła, gdzie czekało istnienie, oglądając się za siebie.

Czuł, że walczył z czasem. Igor, zanim poświęcił swoje życie dla ich sprawy walcząc z wyznawcami Usala, nauczył Emperela jak władać mieczem, parować i być gotowym na nagły atak. Uczył go przecież, jak szlifować refleks, by nie zostać zaskoczonym. Ta metoda walki mogła mu wielce pomóc szczególnie w tej sytuacji. Zamiast miecza miał jednak swój umysł. Swoją magię.

Chciał zobaczyć, jak daleko światła dojdzie, zanim ciemność go dosięgnie. Wtedy najzwyczajniej wystrzeli w nią oraz tunel Przekleństwem Tego w Koronie z Jelenich Rogów, by poparzyć to, co nadchodzi i osmalić ściany energią jego ojca. Będzie to też równoznaczne z jego ucieczką, kiedy przeskoczy od wspomnień i innego uniwersum z powrotem do szkarady, by puścić jej pamięć i jaźń, a skupić się na magii i życiu, które równomiernie złapie jak dorodny owoc i ściśnie, by spić ze swych palców sfermentowany sok o posmaku wina. Chciał tej magii i tego życia. Nawet, jeśli były tak niedobre i gorzkie. Musiał jednak najpierw dać pstryczka w nos gigantowi, którego jego umysł nie potrafił do końca ogarnąć myślą. Magiczny pstryczek w nos przed ucieczką.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

148
Każdy kolejny ruch sprawiał Emperelowi delikatny acz odczuwalny ból. Widać potłukł sobie gnaty dość mocno... czy też może to jego umysł cierpiał poprzez przebywanie w tym miejscu i począł stopniowo przesyłać owe bodźce do jego eterycznego ciała? Trudno było powiedzieć. Tutaj naprawdę ciężko było mu rozróżnić co jest jego wyobrażeniem, wspomnieniami demona, jego własnym jestestwem czy też zwykłą iluzją mącąc mu zmysły. To mogło być wszystko i nic zarazem. Czy uderzenie był owiec prawdziwe? Czuł jednak ból... coś sprawiło że się pojawił. Coś nieznanego Emperelowi... a jednak to przeżył. A może miał to przeżyć? Co jeśli było to raptem ostrzeżeniem? Jeśli zaś o ostrzeżeniach była mowa to Hazad nie omieszkała wyrazić swej troski i zmartwienia po słowach Księcia.
Początek? Emperelu... proszę nie ry... Tutaj jednak stanowcza deklaracja czaromiota urwała w połowie zaczęte zdanie. Jego bieg w kierunku światła raczej upewnił Hazad w przekonaniu, iż nie ma w tym momencie nad nim kontroli. Po chwili chaotycznych myśli w których dało się wyczuć smutek, żal... a także pewną irytację i nie wiedzieć czemu przebłysk samego Władcy wieży leżącego nago na łóżku i związanego jak baleron. Jednak po chwili chaosu przybyłcień spokoju i Hazad nieco drżącym głosem dodała.
Po prostu... uważaj na siebie. I obiecaj, że wrócisz... nie. Masz wrócić i nam wszystko opowiedzieć. Rozumiesz? I pod żadnym poz... Tu połączenie... urwało się. Nagle nie było śladu po Hazad. Pojawiło się za to nowe uczucie. Chłodu. Na plecach... z kierunku ciemnej otchłani.. gdyż tak wyglądał teraz zacieniony tunel. Z każdą chwila gdy Emperel oglądał się za siebie po to by znów spojrzeć po chwil iw stronę słońca... oczy bolały go coraz mocniej. Czy to przez fakt, iż mrok stawał się gęstszy? A może to światło się wzmacniało? Nie mógł już patrzeć na nie w wprost. Raziło go... piekło... parzyło. Czuł się jak nigdy w całym swoim życiu. Ten gorąc... czy to mogła być temperatura krajów południa? Ale nie... ten zdawał się być wręcz absurdalny. Wysuszał mu skórę momentalnie i zdawał się chcieć pochłonąć. Z kolei plecy zdawały mu się być lodowato zimne... jakby leżał w śniegu. To rozdarcie między dwoma temperaturami... między światłem i mrokiem doprowadzało go na skraj wyczerpania. Nie mógł biec prosto, potykał się o własne nogi jednak parł dalej i dalej... Jednak anim mrok ani świtało nie zdawały się zbliżać. Jednak na moment przed tym jak miał paść wycieńczony na podłogę... gorąc chłód ustał. Był... w zwykłej pokojowej temperaturze... temperaturze swej komnaty.
Obrazek


Po spojrzeniu przed i za siebie ujrzał rzecz dziwną. Zarówno metr za nim jak i przed nim cały tunel zakrywała cienka... niemal przejrzysta błona. Widział przez nią... rzeczy dziwne i straszne zarazem. Ta przed nim kryła za sobą rozszalały żywioł... ogień. Czysty ogień rozświetlający przestrzeń niczym gwiazdy. Po dotknięciu jej niemal sparzył sobie dłoń. Poczuł w niej siłę, moc... ale jednocześnie poczęła go ona boleć. Mocniej niż jakakolwiek część ciała dotąd. Ból uciekł po chwili jednak czaromiot czuł, że jeśli ruszy w tamtą stroną zostanie strawiony ową energią. Płomienie lizały błonę jakby chciały się do niego dostać. Obok zaś nich skakały drobne wyładowania energii. Zaś za nimi... za nimi zdawało się być jeszcze jaśniej... jeszcze goręcej. Światło zdawało się go kusić i zachęcać do dalszej wędrówki. Płomienie układały się w misterne wzory i wesoło trzeszczały. Może naprawdę było to samo słońce?

Za nim zaś błona zdawała się być ciemna. Nic nie było przez nią widać. Całkowity brak światła. Jednak Emperel mógł przysiąc, że poruszają nią niewidzialne dłonie. Słyszał dobiegające zza niej ciche szepty. Niezrozumiałe... ale kojące jak szum mórz. Jak wycie wiatru. Jak setki westchnień kochanków. Gdy wyciągnął rękę w stronę tej błony poczuł chłód. Najgorszy jaki kiedykolwiek odczuł. Zupełnie jakby został sam... na środku lodowego pustkowia... znowu. Mógłby przysiąc, że zmarzłby tam na śmierć. Jednak z jakiego powodu czuł, że nie byłby sam. Że byłoby tam nawet... przyjemnie. Gdy cofnął dłoń ta była wilgotna i zimna.... jednak czuł, jakby uleciało z niej całe zmęczenie. Zupełnie jakby zimno ukoiło jego zszargane nerwy i pobijane ciało. Poczuł się przyjemnie rozluźniony. Jednak po chwili skóra poczęła go swędzić. Było to irytujące uczucie trwało dłuższą chwilę lecz zniknęło tak jak owo od ognia.

Tak oto uwięziony w niewielkiej przestrzeni Książę Petram został całkowicie sam. Nie czuł obecności Hazad... nie czuł też w sobie siły do dalszego biegu. Czuł jednak, że musi podjąć jakąś decyzję.
Spoiler:

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

149
Kurwa — skwitował bezprecedensowo otóż ten Wielki Północny Książę, dając sobie sekundę na przyswojenie swojego obecnego położenia. Potarł bladymi palcami gładką skórę podbródka, gdzie nigdy nie zagościł żaden włos. W ustach lekko mu zaschło, więc drobiny krwi zamieniły się bardziej w żelazny proch, niż ciecz, chrzęszcząc gdy wykrzywiał się niebywale w zadumie. Lewo. Prawo. Ogień i śmierć. Ciemność i śmierć. No, to nieźle powojowałeś z bogami, malutki ludziku. Trudno było teraz nazwać mieszankę tego, co przedstawiała jego twarz. Wnętrza głowy już w ogóle niemożliwym było określić w znanych człowiekowi uczuciach i emocjach. Irytacja? Strach? Spokój? Panika? Rozbicie? Pewność? Nadzieja? Chciwość? Pożądanie? Tak. To wszystko mogło go zgubić szybciej, niż wystrzelony spośród leśnej gęstwiny bełt któregoś z ludzi barona. Czuł się osamotniony bardziej, niż kiedykolwiek. Ale jakby tak miało być.

Brak Hazad przy jego boku sprawiał, że czuł się okropnie z powodu samego braku jej obok. Był tak przyzwyczajony do niej. Już wcześniej znali swoje myśli. Spoglądając w jej zielonkawe ślepia swoimi okropnymi, pełnymi agresji tęczówkami o kolorze pomarańczu wiedział, co myśli. Rozmawiali tak czasami nawet godzinami. Po prostu patrząc na siebie widział jej emocje, słowa. Widział ją. Była nim. Nie było samego Księcia. Nie było samej Księżnej. Byli jednością. A teraz? Teraz był sam. Był w tak ważnym miejscu, ale jedyne, co mu teraz przyszło do głowy, to jej nagły brak. Ona wiedziałaby, co robić. Jest mądra. Dużo bardziej rozgarnięta i ostrożna, niż ja. Mimo tego, gdy przypominał sobie wszystkie te spojrzenia. Zasypianie i budzenie się razem, wtuleni, jakby nic innego się nie liczyło i zawsze mieli być jednością, pomimo tego, że za magiczną barierą Crucios Turinn szalała wojna i demoniczne byty czyhały na tych, których miał chronić. Przypominał sobie pocałunki, których nigdy nie miał dosyć. Był tutaj całkowicie sam. Jej brak był najgorszą z możliwych emocji jakie obecnie odczuwał pomimo wszystkiego. Lecz nadal... Nadal był tylko jej, a ona tylko jego. Czuł, że nadal jest blisko, bo jest wraz z nim. Jest nim. Nie był sam. Ona była tu, obok. Czuwała i czekała, aż się odezwie. Nie mógł jej zawieźć.

Tato? — niewinnie rzucił gdzieś w eter — Wiem. Ja wiem. Sam się o to prosiłem. Tyle, że przydałaby mi się pomoc. Naprawdę. Wiem, że cały czas o to proszę. Ale, jeśli postępuje źle, pokaż mi kierunek. Jeśli jednak nic Cię nie obchodzę, to i tak mój los jest przesądzony — powolnie wysunął dłonie do góry i odetchnął, przygotowując się na coś, co mogło go zabić. Nie miał innego pomysłu. Po prostu nie miał innego pomysłu, skoro tylko bariera zatrzymywała od niego śmierć, a on sam nie mógł stąd wyjść.

Wysunął więc dwa pojedyncze palce obu rąk i przysunął po każdym do każdej z barier. Wyczuł moment i skupił się na swoim ciele, nie na zmęczonych oczach. Musiał być ostrożny, by wyczuć ten moment jak najbardziej perfekcyjnie. O ile da się coś zrobić bardziej niż perfekcyjnie. Cisnął oba palce w osobne bariery i dotknął powierzchni. Jeśli to go nie zabije, pobierze obiema dłońmi moc spomiędzy obu żywiołów. Co innego mógłby zrobić? Pewnie coś oczywistego.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

150
Jakkolwiek Emperel próbował pokrzepić siebie świadomością, że Hazad będzie przy nim zawsze sercem, jakkolwiek próbował skontaktować się ze swym ojcem... czuł pustkę. Brak drgań w jego myślach poza tymi, które sam swym na wpół obłąkanym umysłem wytwarzał. A te powiedziały mu by wsunąć po palcu w każdą z powierzchni co też uczynił modląc się w duchu o przeżycie i poznanie obu przestrzeni. Co też płynnym ruchem zrobił przebijając się przez delikatną błonę z dwóch stron naraz.

Z początku nie czuł nic niespodziewanego. Owszem jeden z palców parzył go niemiłosiernie jakoby wsadził go do ogniska, drugi zaś zdawał się odmarzać na Północnych szczytach lecz próżno było dopatrywać się w tym czegoś więcej. Po chwili jednak palec wsunięty w mrok zdała się chwycić drobna dziecięca rączka. Najpierw delikatnie... potem mocniej. W pewnej chwili Książę mógł przysiąc, że czuje male ząbki zaciskające się na jego paznokciu. Jednak gdy próbował cofnąć palec błona zacisnęła się na nim spazmatycznie. Przez krótką chwilę czaromiot czuł jeszcze drobną istotę wiszącą na koniuszku jego palca... by po chwili rozpłynęła się w nicość. I wtedy to poczuł... nie chłód ale...
Lód W połowę jego ciała zdała się wbijać zamrożona masa. Czuł jak jego żyły wypełniają się lodem, jego mięśnie kostnieją, a skóra zdaje się pękać. Połowa jego ciała zdawała się załamywać pod napływem bezkształtnej lodowej masy wpełzającej w jego organizm niczym pasożyt. Przez chwilę czuł na nowo owe drobne dłonie czołgające się po jego ciele i próbujące sięgnąć jego serca, jego mózgu jego płuc. Czuł jak lodowe sople oplatają się wkoło jego organów. Jedna z jego nóg ugięła się pod wielkim ciężarem jaki stała się jego połowa i zwisał teraz niczym lalka na dwóch sznurkach. Nie był to jednak koniec. Życie dalej się w nim tliło. Powoli zatrzymujące się od chłodu serce, powoli obumierające płuca, powoli zasypiający umysł... wszystko zdawało się odchodzić w niebyt a jednak... nie odchodziło. Drugim sparzonym puszkiem poczuł ciche uderzenie. Uderzenie serca. Jedno uderzenie serca... drugie... trzecie...... potem długa przerwa... czwarte, piąte,szós,siu,ós... Po chwili pojął iż nie tylko to je czuje. Wydobywają się one z jego skostniałej piersi. Jego przymarznięte organy zaczęły pracować na całkowicie nierealnych obrotach. Serce waliło jak u myszy, płuca pracowały jak miechy kowalskie wyrzucając z siebie chłodne opary umysł wybiegł na przód przypominając mu o wszystkim co wiedział jak i ukazując mu niektóre mgliste wspomnienia z dzieciństwa wyraźniej niż kiedykolwiek. Całe jego ciało zrzucało lodową skorupę. Czuł się rozgrzany... czuł ciepło. Był ciepłem. Był...

Ogniem

Martwicę zastąpił trawiący go wewnętrzny pożar. Czuł jakby topił się od wewnątrz... i tak właśnie było. Lód odpadał z niego z cichym sykiem. Ogień wypalał jego wnętrzności, wynosił je coraz wyżej i wyżej. Wtedy poczuł najdziwniejszą w tym wszystkim rzecz. Wkoło jego serca poczęły oplatać się kości, sierść nawet coś co w dotyku przywodziło na myśl łuski. Po chwili cała tam dziwna i nieprzyjemna w dotyku masa poczęła poczęła ocierać się we wnętrzu jego ciała, uderzać jego powierzcie... chciała uciec. Emperel czuł jakby jego ciało po raz kolejny miało się rozpaść. Jednak nie ważne jak silne były wewnętrzne ciosy, nie ważne ile jęczał i był na granicy wytrzymałości... nic nawet nie chrupnęło. Jego ciała zdawało się być w stanie wykraczające poza wszelkie pojęcie. Dalej pracując na nieludzkich obrotach, dalej rozgrzane niczym żelazo... trzymało drzemiąca w nim masę w stalowym uścisku. Nagle poczuł podobny cios jak ten spleciony z lodu. Przeszywający połowę ciała, rozbrajający i zwalający z nóg. Padł na kolana i zwisając z wygiętej błony za dwa jeno koniuszki palców zrozumiał, że cios ten przybył tak jak te poprzednie - z jego wnętrza. Nie zaś jak ów lodowy - z niebytu. Z przerażeniem też stwierdził, iż czuje pełzające mu pod skóra już nie dłonie... a pełnoprawne istoty. Czuł ich zbite ciało przemierzające jego ramię, czuł bicie ich serc, słyszał ich odgłosy. Przez ognistą błonę widział ich cienie. Cienie ptaków, cienie ryb, cienie zwierząt i humanoidalnych istot. Cienie...
Życia Chłód przypływający z jednej ręki, żywy ogień trawiący jego środek i ożywione istoty wydobywające się z drugiego ramienia, wszystko przeistoczyło się w długi i bolesny cykl. Czasami było nawet przyjemnie. Z jego palców wylatywały motyle, drobne zwierzęta czy zwykłe insekty. Czasami miał ochotę odrąbać sobie dłoń gdy czuł jak przez jego przeciska się jakowaś wielka bestia. Czuł się okropnie... czuł się wspaniale. Jak malarz tworzący wielkie dzieło jednak cierpiący nad każdym najdrobniejszym błędem. Wszystko jednak przepływało przez neigo płynnie i choć nie mógł wyzwolić się w potrzasku to czuł, że kres jego męki jest bliski. Chłód powoli ustawał zaś i wielki ogień powoli ją przygasać. Jednak...

Reszta płynącej do neigo z chłodnej otchłani bezkształtnej masy stanęły w bezruchu. Czuł jak napierały na jego palec lecz nie potrafiły się przebić. Nie chciały zmieści się tak jak poprzednie byty. Potrzebowały więcej materii... dużo więcej chłodnej i martwej materii wiszącej za zimową błoną. I potrzebowały jej na raz. Może gdyby wsunął w błonę całą dłoń zmieściłyby się i przepłynęły bez niego bez trudu? Musiał szybko podjąć decyzję gdyż niecierpliwa masa zdawała się nie chcieć czekać i w przeciwieństwie do materii użytej do poprzednich istot... tą zdawało się nie obchodzić czy przejdzie przez niego płynnie czy nie. Ta masa zdawała siego obserwować... i czekać na jego decyzje.
Spoiler:

Wróć do „Wolne Księstwo Petram”