Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

181
Krew bulgotała w nim podnieceniem i strachem. W oddali czuł patrzące się na niego w zadumie stare i znane niczym odległy przyjaciel z dzieciństwa szczyty Stalowego Klifu.
Emperel wpatrywał się w ciemność z szeroko otwartymi ustami, wdychając całym sobą noc tej pięknej i jakże dla niego żywej Północy. Jak było wspominane, nigdy w Keronie nie był. Nigdy też tam zawitać nie planował ani też specjalnie nie chciał, pomijając to zagadkowe zaproszenie z Nowego Hollar, które podziałało mu wybitnie na wyobraźnię. Niemniej wiedział, jaki stosunek te wszystkie kraje i państwa mają co do Północy - nie znali tej prawdziwej, dzikiej i ukochanej, a i tak bali się jej i nią wzgardzali. Co do tej papierowej, narysowaną sztucznymi granicami na mapach, mieli podobne zdanie i nastawienie. Biedna Północ. Moja Północ. Moja.


Książę szybko zbierał w sobie fakty i próbował je zrozumieć i rozpoznać. Każdą z osobna i wszystkie razem. Jakże zabawnym było życie, zradzając z każdą odpowiedzią coraz więcej pytań. Anomalie? Zaczął od początku. Było ich zbyt wielu na tyle koni. Zjedli je? Stracili podczas starć? Same zginęły z głodu? Uciekły? Emperelowi trzęsły się policzki i na twarzy wypływał szeroki uśmiech. Nie, mój słodki. Nie teraz. Spokój. Spokojnie. Pomimo tego, że mówił do siebie jedynie w myślach, czuł, jak głos mu się załamuje. Pierwszy raz od bardzo dawna stoczy prawdziwą bitwę. Ile to w końcu było od ostatniej większej potyczki z ludzkimi siłami? Kilkanaście? Nie. Więcej. Kilkadziesiąt. Dawno nie czuł w rękach krwi ludzi i ich nienawiści, ulatniającej się ostatnim spojrzeniem z pustych oczu. Czasami było to przerażenie i zaskoczenie. Niedowierzanie. Nienawiść jednak bolała go najbardziej. Nawet śmierć nie pozbawiała ich tego okrutnego uczucia, które kierowali do niego i jego ludu, za to tylko, jacy są i jacy się urodzili. Zabijają za to, kim jesteśmy. Nie za to, co zrobiliśmy i komu żeśmy cokolwiek uczynili. Tylko za to, że urodziliśmy się inni.

Obrazek


Książę oddychał ciężko i długo, zastanawiając się nad swoim zaklęciem Aknologii, które wyczytać może stronnice niemalże każdego umysłu. Czytał teraz sam siebie, wpatrując się w ciemność, zastanawiając się równocześnie, czy tak wygląda wnętrze Pierwszego Syna - Telano, który spał teraz smacznie w trawach, zapewne ukryty w śpiworze niczym za tarczą. Tańczą, tańczą strony. Gwarzą, gwarzą gaworzony. Umysł Włodarza na Crucios Turinn niebezpiecznie się naginał, gdy wsłuchiwał się w ludzkie słowa i okrzyki, które wydawały mu się więcej, niż dziwne. Diabelstwa przygotowane były na nagłą zasadzkę, jeśli nadchodzili też z innych stron. Czyżby zostawili niektóre konie gdzieś dalej, w obozowisku? Sprytnie. Ludzie. Chciwi, lecz sprytni.

Wspominali też coś o upale... Ah, tak. Brak śniegu wokół nich. Osurela o to na pewno zadbała. Nagle Emperel niebezpiecznie zmartwiał w środku, a jego umysł wyprostował się w cichym, jednostajnym pisku w tyle głowy. Mówili o zaklęciach. O magicznych bzdetach w ich ciałach. Magicznych bzdetach... Same rośliny być może ich już zaatakowały. Już być może ich pozdrowiły ostrza zielonych traw Północy. Emperel nerwowo spiął się, jak zwykle w takich sytuacjach, nie do końca wiedząc, co zrobić, by nie narazić swoich dzieci. Jeśli się nie mylił, nadchodzący ludzie brali ich chyba za kogoś innego. Być może uznawali ich za ludzi, którzy polują na demony? Trudno było stwierdzić.

Zdradź mi swoje imię, nieznajomy, a otrzymasz moje! — krzyknął w stronę zdenerwowanego głosu brzmiącego na krasnoluda, nadal czając się w cieniu — Podejdźcie, waćpanowie, lecz uważajcie na kwiaty. One, jak i ciepłota, to sprawka samej Osureli. Jeśli zamiary Wasze nie pachną śmiercią, to chodźta, pogadamy — dodał na samym końcu w stronę grupy nadchodzącej z równiny. Być może... Tylko być może uda mu się obejść bez niepotrzebnego rozlewu krwi. Wiedział, że Ci, którzy są z nim, czuli już na rękach bitwę i roztrzaskane głowy. Powolnie cofnął się kilka kroków by stanąć na tle ogniska i by był jako tako widoczny jako sylwetka. Sięgnął do swojego pasa i wydobył z niej swoją maskę, nakładając na twarz rozgwiazdę Włodarza na Crucios Turinn, zasłaniając twarz.

Similium... — wyszeptał cicho, łapiąc się za barki, wibrujące teraz od rosnącej wokół niego magii energetycznej, trzaskającej wesoło jak ogniki w piecu Crucios Turinn. Ludziom nie można nigdy ufać nazbyt. Są prości, lecz brutalni i niebezpieczni w swych zwierzęcych odruchach.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

182
Na słowa diabelstwa świtał zadrżały lekko i zebrały się wraz ze swoimi nosicielami w jedną zbitą kupkę. Przez chwilę panowała wkoło błoga cisza przerywana wyciem wiatru i grą świerszczy. Chwila ta ciągnęła się niemiłosiernie i nie trudno było domyśleć się, że druga grupa rozważała warunki księcia. Emperel nie wyczuwał jednak na razie żadnego niebezpieczeństwa z ich czy innej strony, ale co to mówiło na Północy, gdzie zagrożenia przychodziły niespodziewanie. Po więc minutach ciągnących się w wieczność, gdy ze wzgórza dobiegł szczęk oręża czarownik nie mógł mieć za złe gdy niektóre z jego dzieci drgnęły nerwowo w trawie i któreś syknęło niczym zraniony wąż. Nim jednak sytuacja się pogorszyła niepewności nocy przerwał jak się zdawało magowi krasnoludzi głos.

— Jestem Herghan Tawrdonogi z kompani Tępego Topora! I przybywam prosić nie tylko o wasze imiona lecz i o informacje! W geście dobrej woli podejdę tylko ja i kilku z moich ludzi! Bez wyciągniętych broni!

Chwilę potem cztery światełka zdreptały powoli z niewielkiego pagórka w stronę diabelstw. Szły w równym kwadratowym szyku i w miarę zbliżania stało się jasnym, że otaczają jedną osobę. Gdy zaś zbliżyły się dostatecznie blisko oczom Emperela ukazała się się postać krasnoluda, który kwiat wieku zerwał stosunkowo niedawno i poczynał powoli więdnąć. W niegdyś zapewne kruczoczarnej brodzie wiły się liczne siwe i szare kosmyki, twarz zaczynała być naznaczona charakterystycznymi dal starych karłów bruzdami dość głębokimi, by przy świetle latarni przyprawiać o dreszcze, no i łysina, która miała tendencje do wyżerania jeno czubka głowy poczynała zbierać swe żniwo. Przyodziany był w ciężką kolczugę, pod pachą niósł hełm, a u pasa brodacza wisiał zacnych rozmiarów młot bojowy. Widać "bez wyciągniętej broni" nie znaczyło, że pozostawią ją za sobą. Podobnie było najpewniej z nosicielami świateł aczkolwiek ci oświetleni byli jeno w połowie tak dobrze. Jedyne co dało się z tej odległości powiedzieć z pewnością, to że cała piątka była krasnoludami. Przez chwilę ich grupka zdawała się mieć zapędy na starowanie niektórych co mniej taktycznie rozstawionych członków ewentualnej zasadzki swym ostrożnym i zygzakowatym marszem. Ten z kolei miał na celu chyba ominięcie każdej kępkę kwiatów na ich drodze niczym trucizny. Krasnale zdawały się też lekko odprężone gdy w półcieniu ognia dojrzały humanoidalne kształty. Gdy jednak byli niespełna kilka metrów od niektórych z diabelstw wstrzymali swe kroki i ich przywódca ryknął znajomym już czarownikowi głosem.

— Przybyłem tu w imieniu Kompanii Wyzwolenia Północy i Barona Rutherforda w celu wyjaśnienia niepokojących zjawisk mających miejsce w obrębie tegoż półwyspu. Od donosów o rozprzestrzenienie się na te tereny demonów z Senide, poprzez zaginięcie patrolu mającego pozbyć się owej zarazy i na... tym dziwie kończąc.

Tu zatoczył ręką łuk próbując zamknąć w nim najpewniej horyzont. Następnie rozległo się głośne chrząknięcie, splunięcia i rozmowa toczyła się dalej.

— Wszelkie informacje będą mile widziane. Im szybciej pozyskamy zadowalającą ich ilość tym szybciej się stąd wyniesiemy. Nie chcemy bezcześcić żadnych waszych świętych kręgów, czy co wy tam leśni mnisi tak sobie cenicie. Potrzeba nam tylko wiedzy o położeniu i liczbie demonów jak również możliwie zwięzłego i nie religijnego wytłumaczenia czemu... tu tak zielono? Potem się zwiniemy.
Spoiler:

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

183
Bardulf vaghram. Pomyślał w swoim języku, słysząc o leśnych mnichach.
Spoiler:


Ah! Barona Rutheforda. Akurat zmierzam teraz w jego kierunku. Widzisz, Herghanie Twardonogi, ja nazywam się Emperel, władca Wolnego Księstwa Petram na Stalowym Klifie. Wolnym od próbujących nas zabić paladynów i wolnym od chcących zabić wszystkich demonów. Miałem nadzieję natknąć się na kogoś decyzyjnego w sprawie Barona Rutheforda, albo dotrzeć pod same mury jego ziem. Nie sądziłem jednak, że spotkam kogoś tak prędko... — tutaj ściszył widocznie głos, najwyraźniej namyślając się nad następnymi słowy, robiąc znaczącą pauzę. Rozejrzał się po widnokręgu jakby od niechcenia, licząc światełka, wyobrażając sobie konie które gdzieś tam wśród nich nadal były. Koni nigdy nie jest za wiele. Niemniej fakt, że ten krasnolud przybył z nim porozmawiać, był naprawdę wielce niecodzienny. Emperel doszukiwał się oczywiście pułapek i dziwnych intryg. Krasnoludy nie były najlepsze w pułapkach i intrygach. Być może Herghan i jego kompania byli już wymęczeni demonami i wiedzieli, że lepiej nie zadzierać z nieznajomą im drużyną, na której czele stał sam Emperel. Dziwne. Zabawne aż, że takie czasy nastały, że krasnolud prosi diabelstwa o pomoc. Leśni mnisi, tfu.


Chodźcie, usiądźcie. Jeśli dasz mi swoje słowo, Herghanie, że nie zamierzacie przelać naszej krwi, możecie usiąść przy ogniu i się ogrzać. Póki nie jesteście naszymi wrogami, możecie czuć się całkowicie bezpiecznie. Jeśli jednak spróbujecie skrzywdzić któreś z moich dzieci, przysięgam na bogów, że spotka Was los gorszy, niż demony które zgładziłem dzisiaj, a nie był to widok ładny — jego ton nabrał delikatnej agresji, twardości i pewności siebie. Płuca mimowolnie nabrzmiały powietrzem, jakby szykował się już teraz do ataku, nagłego skoku. Infernalis Maxima. Płomienie z pewnością pożarłyby brodaczy, zanim zdążyliby dobyć topora. Spuścił dłonie ze swoich barków i ostrożnie sięgnął do maski, by ją zdjąć i ukazać swoją kredowo białą twarz o pomarańczowych, lecz ludzkich i inteligentnych ślepiach. Uśmiechnął się poważnie, bez cienia rozbawienia czy złowieszczych intencji. Ukazał swoją diabelską twarz, wyczekując chwilę, czy przypadkiem się na niego karły nie rzucą z nienawiścią. Wpatrywał się w nich dłuższą chwilę. Spokojnie, powolnie, mądrze. Ojcowsko.


Rozejrzał się po trawach i krzakach i walczył ze sobą kilka sekund. Krasnoludy nie były ich przyjaciółmi, lecz cóż robić w tak ciężkich dla Północy czasach. Jedyne, co mu przychodziło do głowy, to zabezpieczenie przyszłości jego dzieci. Nie mógł tego robić po kres wszystkich czasów - starzał się i umierał jak każdy śmiertelnik. Nie będzie wiecznie stał przy oknie w Crucios Turinn, wypatrując niebezpieczeństw. Musiał im zapewnić bezpieczne życie, gdy jego już zabraknie. Tworzenie nowych wrogów wcale im w tym nie pomoże. Takie czasy. Czasy kompromisów.


Chodźcie, panowie, nie wstydźcie się. Oboje wiemy, Herghanie, jakie teraz nastały czasy i gdyby nie demony, to pewnie byśmy nie rozmawiali tak otwarcie. Niemniej, demony są i pozostaną, nieważne ile zrobimy w kierunku, by się ich pozbyć. Nieważne ile z nich usieczemy, spalimy, roztrzaskamy... One zawsze wracają — tutaj wpatrzył się wprost w dowódcę krasnoludów, jakby ze zrozumieniem i pokazaniem, że wcale się od siebie tak nie różnią. Zaprosił ich gestem i obrócił się do nich swobodnie plecami, podchodząc do ogniska, obok którego usiadł niemalże beztrosko — Siadajcie, na spokojnie.


Co do wyjaśniania niepokojących zjawisk to cóż... Nie ma tu co wyjaśniać. Baron Rutheford dobrze wie, gdzie leżą granice Wolnego Księstwa Petram. Za naszymi granicami nie ma demonów, my już o to świetnie dbamy. Pytaniem byłoby, czemu Baron Rutheford nie wyśle do nas listu z tymi pytaniami, tak jak robimy to z IV Kompanią Wyzwolenia Północy. Alaster Vander, dowódca fortu, w przeciwieństwie do Barona jest w stanie uszanować nasze granice i poprosić nas o pomoc — Książę nie miał zamiaru płaszczyć się przed krasnoludem, więc mówił prosto i całkowicie otwarcie, wpatrując się w jego oczy, osadzone niżej, niż wysokiego diabelstwa. W końcu, według dawnych legend i pogłosek o potworach z Wieży, Włodarz na Crucios Turinn przechadzał się chudy i wysoki jak drzewo, jak karykatura olbrzyma, o kończynach grubości konaru lecz smukłych jak odnóża pająka. Usadowił się trochę wygodniej i sięgnął do swojego pasa, nie mogąc znaleźć tego, czego szukał — No żesz w dupę. Macie wino? — zapytał wprost nonszelancko, z lekkim wyrzutem, jakby do samego siebie. Domyślał się, że igrał z ogniem, będąc samemu diabelstwem, niemniej, muzyko graj, nogi niech tańczą.


Nam się już kończy. Po co mi beczki, jak tylko butwieją puste. Przeklęty świat. Ale, ale! Wracając do Twoich pytań, bo sam będę miał do Ciebie kilka... Jeśli demony z Senide to szkarady, które najprawdopodobniej napadły na ten Wasz patrol, to już leżą. Duża grupa, bardzo silna. Sam prawie zszedłem podczas bitwy, takie suki. Córki Osureli, najbrzydsze możliwe istoty, stworzone do ochrony Latających Ogrodów, jak mi powiedziała moja córeczka — tutaj uśmiechnął się szeroko i dobrotliwie, chociaż wcześniej mówił nadal w sposób rzeczowy. Chciał przekazać krasnoludowi dużo informacji, by samemu potem uzyskać ich trochę. Dodatkowo, jeśli Herghana uda się pozyskać jako kogoś co najmniej neutralnego w jego sprawie, być może z samym baronem pójdzie się dogadać. Wtedy zostanie tylko demon z Palladium i sam margrabia.


Jak widzisz, nie jestem człowiekiem. W Petram żyjemy wspólnie. I ludzie. I diabelstwa. Nie jesteśmy leśnymi mnichami, ale nie jesteśmy też demonami. Czasy są takie, że trzeba się jednoczyć, bo inaczej to demony nas zaleją falami jak morze, albo powódź w kopalni — zasugerował gestykulując przy ostatnim zdaniu rękoma i dłońmi znacząco, lecz nie energicznie. Cholera, nie znał się aż tak na krasnoludach, ale powódź w kopalni brzmiało jak coś, co mogło im się przydarzyć i oddać niebezpieczeństwo demonów.


O co żeś pytał... A, położenie i liczba demonów. Na Stalowym Klifie mamy demony tylko w jednym miejscu, ale nie ufam Wam na tyle, by Was zapraszać i prosić o pomoc. Może jak porozmawiam z baronem. Może wtedy. Na pewno jednak odradzałbym Wam udawanie się na równinę Srebrnotraw. Wymieniałem ostatnio listy z Alasterem Vanderem, któremu zamierzam udzielić pomocy. W końcu Północ to dom nas wszystkich, a Kompania Wyzwolenia Północy po to jest. By nas bronić. Jeśli chcecie, napiszcie do niego. Zobaczycie, że nie macie tam czego szukać. Cholera, sam nie wiem, czy my sobie poradzimy ze wsparciem IV Kompanii. W wiosce Palladium osiadł w kopalniach Ciemnoskrzydł. A kreatura to jakich mało. A brzydkie to. Nie tak jak szkarady, ale nadal. A więc. Czego Ci jeszcze potrzeba, Herghanie Twardonogi, który razem ze swoją kompanią zbliżył się tak blisko do moich ziem w poszukiwaniu informacji — Emperel skończył swoje wywody i wbił spokojne i pozbawione wrogości spojrzenie w pooraną bruzdami twarz krasnoluda, omijając całą kwestię z tym, co tu się wyprawia i czemu tu tak zielono. Musiał najpierw zbudować odpowiednie fundamenty do następnych rozmów i upewnić się, że krasnoludy nie rozbiją mu głowy. Mogły to zrobić przecież w każdej chwili. Dlatego też modlił się do bogów w duchu, że gdy zamiast którejś z odpowiedzi dostanie w zamian młot na kręgosłupie, to diabelstwa ruszą mu z pomocą. Grał w ryzykowną grę. Musiał jednak grać ryzykownie, bo Wielka Gra zbliżała się do finału, a czas był najwyższy, by zapewnił sobie i Petram miejsce przy stole. Żyć tak, by żyć wiecznie. Nie znaczy to jednak, że umrzeć nie można. Cholera, raz już umarłem. Do trzech razy sztuka, można by rzec.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

184
Twarz rozmówcy Emperela okazała się być równie barwna co przemowa Księcia. Od neutralnego wyrazu dość zgrabnie przeszła w zmarszczoną i zagubioną na słowa o młodym państwie Stalowego Klifu. Przerwa w wywodzie maga jeno pogłębiła ową konfuzję, która rozlała się również na towarzyszy brodacza. Ciche pomruki w ciemnościach nocy były najwyraźniejszą tego oznaką. Nie pohamowało to jednak krasnala przed przyjęciem zaproszenia. Odsuwając na bok jednego ze swych ludzi podszedł bliżej do ognia. Przed wstąpieniem w krąg światła zatrzymał się na krótką chwilę w półcieniu i tylko marszcząc oczy diabelstwo było w stanie stwierdzić, że Herghan lustruje trawę. Chwilę potem kark brodacza zatoczył łuk od ognia aż po jedno z miejsc, w którym kryły się diable dzieci Emperela. W następnej zaś chwili powrócił na właściwe miejsce i wkraczając w zdecydowanie mocniejszy blask ogniska rzekł.


— Daje wszystkim tu obecnym słowo, że ja i moi ludzie nie przeleją niesprowokowani krwi waszej. A co się tyczy Senide...


Tu przerwał gdy Emperel postanowił ukazać swoją prawdopodobnie najgorszą, poza niewolnikami, kartę. Swą facjatę. Twarz krasnoluda ściągnęła się w grymas leżący na granicy między zniechęceniem, niedowierzaniem, a obrazą i widać było, że tylko z jakiś konkretnych powodów nie przerwał rozmowy w taki czy inny sposób. Zaciśnięte pięści szybko się rozluźniły, rysy twarz zlały się na powrót z bliznami a cała piana jak najpewniej zebrała się w ustach karła uleciała w postaci kolejnego splunięcia w trawę. Następnie zaś Herghanie sam wlepił swoje spojrzenie w diabelstwo, uniósł jedną brew, przeczesał dłonią brodę, podrapał się po nosie. I wyczekiwał widać dalszych słów diabelstwa nie tyle już zniechęcony co zniecierpliwiony uśmiechającym się czarownikiem. Każde kolejne słowo i zwrot, nieważne jak doniosły i proklamujący porozumienie odbijał się zaś od owego zniecierpliwienia zdając się jeno je karmić. Herghan słucha ich jednak wszystkich. Usiadł, a raczej zwalił się przy ogniu i gdyby nie pancerz i broda scena a ta mogłaby z dala wyglądać jak gdyby Książe pouczał wyrostka o lokalnej sytuacji politycznej. W końcu jednak wraz z końcem wywodów Księcia coś strzeliło w brodaczu i odburknął głosem ociekającym jadem.

— No ja przepraszam bardzo waszą łaskawość, że wino wam się kończy. My tylko od czterech dni jedziemy na samej koninie, podpłomykach i zasranej wodzie. Cierpicie widzę straszliwie. Niemal tak jak ja ze względu na to całe wasze „nie powierzymy wam informacji o położeniu demonów”. Kurwa, to wy w końcu je mordujecie czy ukrywacie? Co się stało z tą krainą? „Genialni” nekromanci, „pokrzywdzone” diabelstwa i „szlachetne” ludzkie paniątka. Wszyscy gadają, jak to chcą zabić czarty, wszyscy pierdolą godzinami o tym jak sobie przeszkadzają i na końcu wszyscy zostawiacie mieszkańców Północy z „wyrazami bólu” i nożem w plecach! Kobieta ma więcej jaj od was wszystkich!


Ostatnie zdanie krasnal dosłownie wypluł w kierunku Emperela gestykulując przy tym dość dynamicznie. Waląc mianowicie pięścią w ziemię. Przez dłuższą chwilę dyszał gniewnie i trudno było stwierdzić czy to ognisko, czy kurwiki w jego oczach rozjaśniały jego wejrzenie. Następnie rzucił jakimś charkliwym i niezrozumiały wyrazem pod nosem z tonem sugerującym niezbyt przyzwoite jego znaczenie. Po przebrzmieniu owego słowa nastała krótka chwila ciszy w której karzeł po prostu wgapiał się w ogień. Przerwały ją dopiero następne słowa.

- Potrzebuje konkretów o lokalizacji i działaniach demonów. Nie mam zamiaru nikomu się ładować z butami do domu jak długo pozyskam informacje... tak czy też inaczej. Sumując. Jedno miejsce powiadasz. Demony są tylko w Senide? Jeśli tak to jak wyjaśnisz ich obecność na terenach... czy tam granicach twojego...twoich ziem? A także fakt, że regularnie prócz głównego natarcia na ziemie Barona jego posterunki nękają również zaczepne próby ataku z tej strony? Niby to pomniejsze czarty, ale i komar a setnym razem zaboli. Jak dla mnie to albo z demonami kolaborujesz i je kryjesz albo masz Pan z przeproszeniem burdel na podwórku.

Tu krasnal przerwał i potarł czoło. Gniew opuszczał go z każdym momentem i każdym wycharczanym zdaniem. Pod nim zaś książę jął dostrzegać inne uczucie. Delikatne, ledwo kiełkujące i spotykane u tego typu niskawych osobników. Czerwona błysk gniewu poczynał błyszczeć złotą barwą.

- Powiedzmy... powiedzmy, że wam wierzę. Że demony wam wrogami, że pomagacie jak możecie i zarżnęliście grupę tych poczwar. Zresztą... co diabelstwa robią to nie moja sprawa. Ale chyba w naszym wspólnym interesie jest by nie słano tu następnych ekspedycji? Moi następcy mogą nie być na tyle tolerancyjni i szanujący... gospodarza. Prawda? Więc... skoro pomagacie jednemu z oddziałów Kompanii... może byście pomogli i drugiemu? Baron to tylko bachor otoczony doradcami praktykującymi czarną magię... ale jestem pewien, że kapitan doceniłby gest... przerwania napaści. I jako jedna z nielicznych osób która potrafi jeszcze do młodego szlachciury dotrzeć na pewno szepnie mu słówko o zbędnych wydatkach i podejmowaniu pochopnych decyzji. Demony muszą po prostu przestać atakować. Możecie to zrobić? Nie obchodzi mnie jak i czy „demony są” czy „demony nie są” po tym wszystkim na półwyspie. Nie ma być ich dla nas. Co ty na to... wasza łaskawość? Dla dobra całej Północy?


Herghan wyszczerzył się w stronę czarownika. Nie był to jednak uśmiech triumfalny. Przeciwnie. Zdawał się być on jeno zaproszeniem. Krasnal widać żył już na tyle długo by wiedzieć, że złożenie oferty niemal nigdy nie jest końcem problemów. No ale widać paktowanie było dla niego pożądanym wyjściem z zaistniałej sytuacji.
Spoiler:

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

185
Plany Emperela jak na razie się zdecydowanie powodziły, a rozmowa toczyła się tak, jak przewidywał. Rozmowa z krasnoludem nie była ważna tylko dla bezpieczeństwa obecnych wokół niego diabelstw, ale i dla przyszłości samego Petram - nie tylko ze względu na możliwe polepszenie relacji między nimi a baronem. Książę bowiem używał tego tu krasnoluda jako obiektu badawczego. Studiował jego i jego odruchy, reakcje, słowa, uczucia i emocje, które był w stanie wyczytać. Jeśli bowiem tak reaguje krasnolud, który tropi i zabija demony, to być może i inni będą reagować podobnie. Ukazanie twarzy zaś było wyraźnie zamierzone - nie mogli się kryć za legendami i maskami wszelakiego rodzaju po nieskończoność. Musieli się pokazać światu i zażądać od niego, by znalazło się dla nich miejsce. Jeśli się zaś nie znajdzie, zrobią je sobie sami wśród żywych i wśród martwych, rozpychając się łokciami, gryząc, kąsając, strzelając po pyskach w tłumie.

Widząc reakcje Herghana uśmiechał się szczodrze, a słysząc o tym, że kobieta ma więcej jaj zaśmiał się szczerze, chociaż wyraźnie nie wyśmiewając rozmówcy. Spoglądał na niego, można by rzec, z sympatią, gdyż, w swój pewien sposób krasnolud bawił go i zaciekawił. Prostolinijny, mówiący, co myśli. Emperelowi aż palce zaświerzbiły by dorwać się do jego głowy i zajrzeć, co tam w środku gra na trąbach. Normalnie nie pozwoliłby nikomu, by tak do niego mówiono, lecz z drugiej strony rozumiał krasnoluda doskonale. Szanował go wręcz. Herghan bowiem miał w sercu tą samą wizję, co Emperel - z delikatnie innymi barwami w tle. Silna, niezależna i wolna od demonów Północ. Północ, która góruje nad całą Herbią. Niebieski, zimowy kwiat w koronie tego świata. Złudne to były jednak nadzieje, gdyż tak jak Herghan stwierdził - paniątka, nekromanci. Co do diabelstw, rzecz tą obecnie nie wyrzucił z głowy, lecz wrzucił do dolnej szafki swojego umysłu, aby zająć się tym później.

Emperel milczał i słuchał z powagą słów krasnoluda, rozumiejąc je i jego. Kiwał czasami głową, lecz bez zbytniej energii czy pochopności. Polubił Herghana, ale nie na tyle, by przytakiwać mu ze wszystkim. Zbierał się ze słowami, formował zdania, lecz z biegiem rozmowy zmieniał je lub wymieniał na inne, zapominając, co chciał powiedzieć wcześniej. Czekał, słuchał, notował na stronach myśli. Niestety, pewna wiadomość zabodła w niego i przywołała bolesne wspomnienia Igora, jednego z pierwszych jego Synów. Dawniej Drugiego Syna, rywala Telano i wspaniałego szermierza, z którym toczył pojedynki, wypluwając płuca i umierając potem pod pierzynami całymi godzinami, z dala od oczu mieszkańców, pod czujnym okiem zaś Hazad. Nekromantów od tamtej pory nienawidził prawie równie tyle, co demonów. Jedynie zwrot "Wasza łaskawość" złagodził wymowę Herghana. Widocznie jemu też zależało. Trochę to nawet śmieszne, że czym bardziej pluł gniewem i się denerwował, to tym bardziej Emperel szanował go za chęć ratowania Północy.

Tfu! Jebać nekromantów — splunął faktycznie obok ogniska plwociną jakby brzydził się samego tego słowa — Dobra, Herghan. To pogadamy. Wiesz, dlaczego potraktowałem Cię najpierw jak każdego innego krasnoluda, człowieka czy innego samozwańczego łowcę demonów, co plecie o dobru Północy? Patrz, pokażę Ci coś — mina Emperela gdy zaczął mówić momentalnie się zmieniła. Uśmiech spłynął, twarz wyrażała wręcz grobową powagę, chociaż kąciki ust czasami się podnosiły. Oczy wpatrywały się w krasnoluda bez cienia wrogości.

Książę wstał i zaczął rozkasywać swe szaty i lekki pancerz, zdejmując je by zwisały i leżały obok, ukazując nagi, kredowo biały tors. Emperel żachnął się — Nie bój się. W Petram czeka na mnie moja Hazad, piękniejsza od wszystkich kobiet — co kłamstwem dla niego nie było. Wysławiać swą panią należało. Nawet, jeśli się do końca w to nie wierzyło.

Rozpostarł ręce na boki jakby w przedstawiającym geście a potem obrócił się plecami do krasnoluda na kilka sekund, pokazując mu je w świetle ognia. Widok pewnie nie zadziwił krasnoluda, ale może wyjaśnienia zadziwią. Ręce przecież Włodarza na Crucios Turinn pokryte były do ramion korą i częściami lasu. Cały korpus, a w szczególności plecy zabliźnione były okropnymi razami bata, do tej pory świetnie widoczne i nigdy zdatne do wyleczenia. Sine, bordowe pręgi krzyżowały się z bliźniakami, które wyrosły w miejscach, gdzie narosły na ranę wypustkami. Nie można było tego pomylić z niczym innym, jak tylko z torturami i wielokrotnym katowaniem biczem.

Spójrz. Miałem kilka lat, nie pamiętam już ile, gdy ludzie z Salu próbowali dopełnić demonicznego rytuału. Zabiłem ich. Wieśniacy uznali, że jestem demonem, więc ucięli mi obydwie ręce katowskim toporem i zostawili na śmierć w lesie. Kilkuletnie dziecko. Nie umarłem jednak, a las dał mi te ręce. Jak? Nie mam, kurwa, pojęcia — stopował na każdym przecinku, z przejęciem wpatrując się w krasnoluda dobitnie — Nie mam odpowiedzi na wszystkie pytania. Sam, kurwa, nie wiem, czemu się tak stało. Jako dziecko mieszkałem w lesie, chowając się przed ludźmi. Jadłem jagody, robaki, gryzonie. Pustelnik, który mnie przygarnął, sprzedał mnie żołnierzom za jedną monetę, by mnie wywieźli do obozu. Co, nie słyszałeś o obozach? — Emperel nie czekał na odpowiedź na jego pytanie, bo nie sądził, że Herghan wiedział, albo chciał mu na to odpowiedzieć, przerywając ten jakże teatralny monolog. Wszystko ma swój powód. Wszystko ma swój sens. Emperel był panem swojego losu i podążał tylko wyznaczoną dużo wcześniej ścieżką. Stopa przy stopie. Krok po kroku.

Biczowali nas, katowali i zabijali za to tylko, że tacy się urodziliśmy. Co z tego, że też nienawidzimy demonów. Ba, trochę kurwa więcej mamy powodów, skoro zgwałciły nasze matki, a nas skazały na życie w świecie pełnym nienawiści, gdzie nie ma nikogo, kto zechciałby nam pomóc. Gwałcili, bili i zagładzali. Zmuszali do pracy. Oprócz śniadanie jedynym posiłkiem był bat. Zero wody, jedzenia. Przez wiele dni. Bat, gwałt. Bat, gwałt. Egzekucja dla zabawy. Bat. Egzekucja dla przykładu. Zabiłem ich wszystkich. Każdego z nich. A to dopiero początek mojej podróży, bo byłem jeszcze młokosem. Tyle lat mi zajęło, żeby w końcu znaleźć dla mojego ludu bezpieczne miejsce, a ludzie barona cały czas chcą nas zabijać w imię walki z demonami, chociaż usiekliśmy ich więcej niż on. Więc dlatego, kurwa, nie chcę powiedzieć o demonach, na moim półwyspie, rozumiesz? — zwrócił się teraz bezpośrednio do niego, siadając ponownie przy ognisku i oddychając ciężko po tak długotrwałej przemowie i zbytnim przejęciu i zestresowaniu się sprawą.

Nie chcę o tym mówić, bo to tylko sprasza takich jak wszyscy. Łowcy demonów. Wpuszczę ich za bramę, a zaraz mi zaczną gwałcić dzieci, palić na stosach za demonologie i bycie demonami, zabierać mi ich do obozów pracy. Do tego nie mogę pozwolić. Ale Ty — tutaj wskazał długim, bladym palcem w twarz krasnoluda — Ty jesteś inny. Ty naprawdę chcesz wolnej i silnej pomocy. Więc dobrze, pomogę Ci.


I nie mów nam, kurwa, że nie mamy jaj, bo zdziwiłbyś się ich wielkością — dodał z przejęciem już ciszej i złapał się za krocze, po czym sięgnął po swój bukłak i podał go Herghanowi już bardziej uspokojony — Możecie z nami dzisiaj obozować. Jak taką masz ochotę, to zwezwaj swoich.

No co mam Ci powiedzieć. Jestem wkurwiony. Po tym wszystkim, co się działo, muszę się jeszcze użerać z łowcami demonów i baronem, który co chwila próbuje mnie atakować pod pretekstem szukania demonów. Się dziwisz, że Ci do końca nie ufam. Wszędzie mam wrogów. Ludzie i demony nienawidzą nas jednakowo. Coś z tym zrobię, ale one wychodzą często z nowych miejsc. Na moim półwyspie jest jedno, ale najpierw muszę się zająć tym jebanym demoniskiem z Palladium i baronem. Demona pokonać mogę tylko ja, bo nie sądzę, że w tych rejonach Północy jest mag silniejszy ode mnie. A z baronem to nie wiem, coś się dogadamy, bo nie mogę równocześnie robić porządków i chronić granic. Wy pewnie też nie macie wystarczająco by zajmować się wszystkim, nie? — Emperel świetnie zdawał sobie sprawę, że nie tylko on miał problemy. Wszyscy byli wyniszczeni tą niekończącą się wojną i codziennymi bitwami i zagrożeniami. Północ była wyniszczona wieloletnim konfliktem skutkującym w głód, strach i choroby. Niemniej dla niego, każdy zaprawiony tym ciężkim życiem człowiek był wart dziesięciu tych z południa, gdzie żyło się w dobrobycie, spokoju i bezpieczeństwie. Bez czarta za oknem, który drapie w ściany i próbuje Ci zjeść dzieci, a Ty na pazury i kły masz tylko motykę i siekierę do drewna.

Jego ton w ostatniej wypowiedzi przybrał już przyjazny ton i zastanawiał się nad ryzykiem i możliwościami. Podniósł głowę w stronę traw i spojrzał raz jeszcze na Herghana, upewniając się, że może mu zaufać. Gwizdnął i zakrzyknął — Eja, dzieci! Chodźcie, jest bezpiecznie. Tylko bez żadnych prowokacji — dodał ciszej do Herghana, lecz nadal bez wrogości, delikatnie tylko wskazując go palcem. Szaty zarzucił na ramiona i przysłonił się całym odzieniem.

Jedzenia dużo Wam nie damy. Sami musimy mieć na Palladium i powrót — zaczął rzeczowo i szybko, nie zatrzymując się w ogóle na żadnym słowie — Tak jak mówiłem, demony mamy w jednym miejscu, ale nie podchodzą pod Petram, bo się boją. Zajmę się nimi po Palladium... A Ty, jesteś w stanie mi obiecać, że baron przestanie nas nękać? Wiesz, zależy mi na zjednoczonej Północy — zapytał ze spokojem i szczerością, wbijając czujne spojrzenie w rozmówcę.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

186
Uśmiech Herghana skrzywił się nieznacznie w mniej przyjemny grymas na słowa diabelstwa. Nie była to co prawda wcześniejsza furia lecz słowa diabelstwa nie zdołały widocznie podtrzymać wcześniejszego entuzjazmu krasnoluda. Po wywodzie księcia wojownik przez chwilę patrzył z obojętnym wyrazem w ogień po czym powstał i otrzepując się z ziemi i wyłuskując drobinki popiołu z brody odburknął ignorując ostrzeżenia Księcia.

— Coś w sobie może i masz z obrońcy Północy, ale sporo w tobie i z tych którzy niosą zgubę tej krainie. "Pokrzywdzone" diabelstwa, jak mówiłem. Powiem ci.. wam coś, bo ewidentnie umyka to waszemu plemieniu i czortom. Na Północy każdy jest pokrzywdzony. Tylko dlatego, że ty i tobie podobni rozmnożyliście się po pojawieniu wieży jak stado królików nic nie znaczy, jesteście tylko kałużą w oceanie. To stara ziemia. Stare ludy. A niektóre urazy tną dalej i głębiej niż jedno pokolenie. Potrzebowaliśmy tragedii, zguby całej rasy i spalenia prawie połowy naszych ziem by zapomnieć o wielu z nich. By się zjednoczyć. By wybaczyć. I nawet teraz wszyscy sobie nie ufamy. Ba! Podejrzewamy i knujemy. Czekamy na cios w plecy. I wtedy wy się zaczęliście wtrącać i wyskakiwać jak grzyby po deszczu. Nie powiem, że nie rozumiem, nie powiem, że pewno w innej sytuacji ktoś by pewnie się wami zainteresował i nawet litował, w Keronie pewnie jakieś rozpuszczone panienki porozkładałyby sierocińce... ale nie tutaj. Wasza egzystencja jest z przeproszeniem najbardziej wkurwiająca, rażącą w oczy i niewygodną rzeczą dla wszystkich. Litość w wielu z nas się skończyła dawno temu, a teraz chcecie byśmy wybaczyli wam, pierwszemu pokoleniu tych skurwieli... nie powiem, że nie próbujecie jeśli faktycznie zarżnęliście kilka z tych żerujących na nas pokrak. Ale do zmazania urazy potrzeba dużo więcej. Im szybciej to zrozumiecie, tym lepiej dla nas wszystkich.

Następnie potoczył wzrokiem po zbliżających się do ognia diabelstwach. Te miały różne nastawienie do karła i jego przemowy. Jedna podeszły energicznie do światła rzucając mu spojrzenia spode łba. Inne powoli i ostrożnie omijały go szerokim łukiem. Niektóre zaś stały w miejscu patrząc się to na karła to na ojca jak gdyby czekając na jedno słowo by rozszarpać kurdupla za obrazę jaką ich uraczył. Tylko Telano i Liliana zdawali się nie okazywać żadnych wrogich zamiarów. Pierwszy leżał gdzieś nieprzytomnie pod drzewem, druga zaś podeszła do ognia z mdłym uśmiechem na twarzy i delikatnie błyszczącą twarzą, konkretnie z dwoma błyszczącymi i rozmazanymi plamami ciągnącymi się od oczu po brodę. Nim jednak którekolwiek z diabelstw miało czas na podjęcie mniej lub bardziej durnej decyzji Herghan podjął rozmowę.

— Jedno zbiorowisko demonów na raz, to granica waszych siły jak rozumiem? I jakoś jeszcze dychacie... fortuna sprzyja jak widzę. A co do Barona. Mówiłem. Ufa tylko sobie i tym twórcą żywych trupów, których sprowadza skąd popadnie. Słucha kapitana tylko tak długo jak ten przychodzi z poradami, dość oczywistymi w swej skuteczności by nawet te zakapturzone buce nie były w stanie ich podważyć. Liczą się efekty. Słowa mało dadzą. A słowa najemnika tylko przez niego przekazane jeszcze mniej.

Tu zamilkł na chwilę i jął mamrotać i liczyć coś na palcach. Ciszę nocy wypełniały jeno świerszcze, syczenie ognie, mamrotanie karła i błędne spojrzenia dzieciaków Księcia, które poczynały w większości gubić się w tym po czyjej stronie jest w końcu karzeł.

— Zakładając, że nie sprowadził sobie jeszcze bardziej stukniętych doradców... da wam tydzień. Może dwa jeśli jego zad nie będzie z tej strony zbyt nękany i coś poważniejszego zaprzątnie jego umysł. Potem wyśle choćby i kilku chłopa z nekromantą i zacznie się burdel, którego dyplomatycznie już nie rozwikłasz. Utworzy się kolejny front, zacznie się słanie listów i niedługo wszystkich huj jasny strzeli, że mają pod nosem "państwo demonów". Taka jest moja opinia. Może będzie lepiej... może gorzej. Ale moment w którym Baronowi i jego mrocznym zabawką skończy się cierpliwość będzie zapewne ostatnim gdy w którym będzie można mówić o spokoju na tym półwyspie. Uspokoi go dopiero całkowite przerwanie ataków, łeb potężnego demona i pewno jakiś upominek. Przynajmniej na tak długo jak będzie musiał się martwić o najazdy ze wschodu i nie zaczniecie tutaj niczego co roznieci jego paranoję... czy inne jego żądze.

Następnie odwrócił się plecami do czarownika i zaczął rzucać rozkazy w krasnoludzim do swoich podwładnych. Dwóch z nich wystąpiło do przodu pozostała zaś dwójka obróciła się na piecie i pomaszerowała w kierunku reszty oddziału. Dowódca zaś dodał.

— Jeśli macie coś do przekazanie w postaci zapasów to tych dwóch się tym zajmie. Wracam na ziemie Barona natychmiast nim wyśle on kogoś by szukać tym razem tego oddziału. Tydzień... może dwa i liczę, że ataki ustaną a do Barona dotrze coś na uspokojenie. Jak po drodze faktycznie pomożecie IV Kompani z jej problemami to pewno i to pomoże przymknąć kilka nekromanckich mord. Wtedy Baron i dwie Kompanie najpewniej dadzą wam względny spokój i ciche przyzwolenie na robienie co chcecie na tym wygwizdowie. Dla dobra Północy. Jeśli wszystko potoczy się dobrze to powinno być to nasze ostatnie spotkanie mości diable. To jak? Mamy umowę?

Przez chwilę wyglądało na to, że krasnolud wyciąga rękę do uciśnięcia w stronę diabelstwa, ta szybko jednak opadła na brodę, przez którą jęła powoli i miarowo przejeżdżać podczas gdy Herghan patrzył na Księcia z zamyśleniem w oczach.
Spoiler:

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

187
Emperel normalnie by rozerwał krasnoluda na strzępy za słowa, które wypowiada. Normalnie. Jednakże, nie były to normalne sytuacje i normalne chwile. Musiał wybrać, co jest dla niego ważniejsze - jego autorytet i ego, czy wyzwolona, zjednoczona Północ? To nie były normalne czasy. Po części zeźlił się na Herghana, że mówił tak ostentacyjnie wręcz, lecz z drugiej strony musiał go zrozumieć. Emperel patrzył jedynie ze względu na swoje stanowisko na Crucios Turinn, a teraz spojrzał na to z punktu widzenia krasnoluda, który... Cóż, miał trochę racji. Co to było, czego Emperel wymuszał sam od siebie. O co chodziło istocie, która oddała go w opiekę kwiatom? Wybaczenie? Pogodzenie się. Książę wspomniał sobie książkę o dziejach dawnego watażki, który pochodził z ziem o których Emperel sam nie miał pojęcia i ich nazw nie znał. Watażka, który ze zwykłego farmera stał się właśnie lordem w swojej wiosce, niedużej i skromnej. Był dociekliwy, inteligentny i ciekawy świata jak nikt inny, ale równocześnie skory był do współpracy i kompromisów. Króla, którego najpierw najechał, by zdobywać bogactwa, pozyskał później jako sojusznika. Kompromisy. Emperel pamiętał każdy detal tych stronic, które wręcz z młodzieńczą zabawą rozszyfrowywał słowo po słowie.

Tak naprawdę byli jedynie kroplą. Kroplą, która przeleje tamę i przebije się rwącym wodospadem po dolinach Północy. Nadal, jednakże, kroplą. Nie było ich tak wielu. Krasnoludów i ludzi znacznie więcej ucierpiało. Kapitan Kompanii Wyzwolenia Północy Alaster Vander wykazał się tym, czego Emperel nie potrafił nazwać, ale czego teraz pożądał i zaczynał szanować. Poszedł na kompromis i napisał sam z siebie w kierunku Crucios Turinn, prosząc o pomoc. Każdy był wyniszczony, ponosił ogromne straty, każdemu brakowało rąk. Czas kompromisów. Czas zmian.

Przez krótką sekundę, słysząc zdanie o egzystencji diabelstw jako wkurwiającej, zastanowił się czy płomienie dosięgną wszystkich krasnali na raz. Czuł się niesprawiedliwie. Niemniej, jego własne uczucia i intencje nie były teraz najważniejsze. Najważniejsza była Północ i Petram. Bezpieczeństwo jego podopiecznych. To od niego zależało, czy po jego śmierci Petram rozrośnie się, czy upadnie pod naporem demonów, tłumów hołoty z pochodniami, czy napadami samozwańczych łowców.

Nakazał jednemu z diabelstw, które odpowiedzialne było za opiekowanie się zapasami podzielenie się nim z krasnoludami. Akurat z jedzeniem nie mieli problemu i to prosperowało u nich bardzo dobrze. Niemniej, dodał w języku demonicznym, widząc, że krasnolud posługuje się swoim własnym, by dać im tyle, żeby samemu Emperelowi i jego kompanii starczyło na późniejszy powrót z Palladium do Crucios Turinn.

Nie jedno zbiorowisko demonów, a demon z Palladium. Sam nie wiem, czy go pokonamy razem z kapitanem Alasterem Vanderem. I nie chcę względnego spokoju. Chcę całkowitego wyzwolenia Północy. Mamy umowę pod jednym warunkiem, a właściwie dwoma. Jeśli dowiesz się cokolwiek o diabelstwach, które gdzieś są przetrzymywane albo nie wiedzą, co ze sobą zrobić, powiadom mnie jakoś, albo wyślij je do mnie. Wy pozbędziecie się ciężaru, a ja dam komuś tego potrzebującego bezpieczny azyl. Po drugie... Mów mi Emperel, na przyszłość, akurat ja rogów nie mam — uśmiechnął się delikatnie, trochę wyzywająco na sam koniec, wyciągając stanowczo dłoń do Herghana i czekając usilnie, aż ją uściśnie. Jeśli tego nie zrobi, okazując mu kompletny brak szacunku, momentalnie czarownik nie pozwoli mu odejść.

W głowie zaś pojawił mu się chwilę później obraz ogromnej tafli wody, w której odbijały się góry i wzgórza straszliwej i pięknej Północy. Być może było to wspomnienie tego źródła, które mieli nieopodal. Musiał wysłać wiadomości. Wysłać listy i wprawić instrumenty w melodię. Wielka Gra już się zaczęła, a Emperel właśnie otrzepywał buty z błota, przechodząc przez próg.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

188
Dłoń krasnala przejechała po raz ostatni przez jego brodę wytrzepując z niej kawałki sadzy i igliwia by następnie wyciągnąć się do przodu i zacisnąć w najtwardszym uścisku jaki Książę pamiętał. I nie chodziło nawet o samą siłę zacisku. Dłoń krasnoluda była starta, zabliźniona, chropowata i miejscami wręcz wygarbowana. Do tego stopnia, że nawet czarownik mający co dzień nie najlepszą cerę poczuł się odrobinę niekomfortowo czując jej teksturę na swojej ręce. Zęby krasnoluda błysnęły, twarz pomarszczyła się w uśmiech a chwilę potem druga jego dłoń opadła na ich złączone ręce i potrząsnęła nimi kilkukrotnie. Jedyną ucieczką od myślenia o twardości uścisku były słowa krasnala.

—Więc mamy umowę. Pamiętaj Emperelu. Niecałe dwa tygodnie. Zero ataków, zero aktywnych demonów. Od tego zależy jak będzie postrzegał cie Baron. Zrób co w swojej mocy, my zrobimy co w naszej. Paktowanie z twoim rodzajem nie cieszy się dobrą opinią, więc spróbuj nie kusić niepotrzebnie losu. Jeden błąd może kosztować nas obu więcej niż ten półwysep jest prawdopodobnie faktycznie warty. Chociaż... ładny ogródek, nie powiem. Uważaj tylko by ci się druidzi nie zagnieździli. No! To żegnam. Muszę uspokoić chłopców na tyłach nim zaczną mieć durne pomysły... a potem się zabieram z powrotem na północ. Mam nadzieję, że wszystko się ułoży. Inaczej któryś z nas skończy jako tutejszy nawóz.

Tu parsknął śmiechem i odmaszerował razem z dwójką swoich krasnali. Podreptali marszem w kierunku reszty grupy zostawiając nieopodal ognia dwóch żołnierzy z minami równie nietęgimi co twarze większości diabelstw. Kazano im wcześniej czekać na odebranie prowiantu i ewidentnie pozostawali w towarzystwie rodzinki Księcia tylko przez wzgląd na ten rozkaz. W ich oczach odbijała się pewna rezygnacja podczas gdy oczy diabelstw dalej błyszczały ową absolutną dezorientacją na temat zachowania Herghana. Przez krótką chwilę panowała nieprzyjemna cisza, w której to trwaniu fizycznie dało się wręcz poczuć brak inicjatywy ze strony dzieciaków czarownika. Przerwał ją dopiero Tanataris podchodząc do Emperela jednocześnie ciągle patrząc spode łba w kierunku krasnali i rzucając Księciu jedno jedno z fundamentalnych pytań, które winny przejść do historii.

— Co teraz Ojcze?
Spoiler:

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

189
Emperel pożegnał Herghana skinieniem głowy i uśmiechem. A więc krasnoludy lubią ubijać umowy i interesy. Skoro tak, chyba nie złamie danego słowa i nie zdradzi mnie w każdej pierwszej chwili? Książę uspokoił się. Kolejny krok w kierunku uczynienia z Petram prawdziwego państwa, królestwa. Dobrze zdawał sobie sprawę, chociaż wszyscy zapewne uważali inaczej, kto będzie nosił tą koronę i wiedział doskonale, że nie będzie to on. Inni jednak nie muszą wiedzieć. Jeszcze długa droga przed nimi, jego dziećmi. On może ich tylko do niej przygotować, wskazać odpowiednią ścieżkę, poprowadzić. To oni zbudują prawdziwe Petram. Ufał, że krasnolud nie idzie teraz robić zasadzki. Byłoby to wielce nierozsądne.

Spojrzał na Tanatarisa i uśmiechnął się delikatnie, kładąc mu dłoń na ramieniu:

Nie dzisiaj. Spokojnie — powiedział mu w języku demonicznym i uspokajającym gestem poklepał po ramieniu.

Spojrzał się na dwójkę krasnoludów, idąc w kierunku juków i jedynych ludzi, których mieli w kompani, rzucając niby mimochodem:

Ludzkie mięso, czy wolicie chleb i suszoną wołowinę, hę? — zaśmiał się szczerze i wydał rozkazy podarowania krasnoludom przez ludzi trochę zapasów. Niedużo, rzecz jasna. Tyle, by im samym wystarczyło na podróż w dwie strony - do Palladium i z powrotem.

Trzymajcie, panowie. Bezpiecznej drogi — zapewnił ich tym pożegnaniem.

Czekał, aż odejdą, po czym skierował się w stronę Shuashena i cicho powiedział:

Pilnuj ich, czy faktycznie wracają i w którym kierunku idą, ale nie odchodź za daleko, dobrze? — po czym usiadł przy ogniu i westchnął głośno i ostentacyjnie, zapraszając swoje dzieci do ognia gestami rąk. Zachęcał je, by podeszły bliżej i usiadły wraz z nim.

Dzisiejsza lekcja. Kto mi powie, czego się dzisiaj nauczyliśmy? Śmiało, nie bójcie się. Żadna odpowiedź nie jest zła. Każdy może zgadywać, a potem wyjaśnię Wam, co dokładnie się stało, dlaczego i czemu miało służyć. No, słucham — rozparł się wygodnie na kolanach i rozejrzał po diabelstwach, wyjmując ze swoich kazamatów ubrania jakąś zwykłą chustkę, którą podał swojej córeczce, Lilianie.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

190
Wydanie żywności jakimś cudem obyło się bez rozlewu krwi na skutek zetknięcia się przypadkiem krasnoludzich i diabelskich dłoni, braku obecności przywódcy karłów czy też niekoniecznie będącego w dobrym smaku żartu Emperela. W niedługim zaś czasie oddział odmaszerował mniej-więcej w kierunku z którego przybył zdecydowanie szybszym marszem niż w tą stronę. W niedługim czasie migotliwe światło ich pochodni i latarni zniknęło w mrokach nocy zostawiając Księcia samego razem z niemal wszystkimi swoim dotychczasowymi towarzyszami. Diabelstwa zabrały się wkoło swego przywódcy z widocznym wyrazem niepewności na twarzy. Wszyscy tu zebrani zgodzili się w na towarzyszenie mu w tej wyprawie, jednak widocznym było, że mało który z nich spodziewał się takiego przebiegu wydarzeń. W ich głowach musiały kłębić się istne chmary wątpliwości i rozmyślań gdyż na zadane przez Emperela pytanie niemal każdy z nich miał coś do odparcie. Poczynając od Lilian ocierającej z wyrazem ulgi łzy z oczu.

— Zrozumieliśmy, że możemy uzyskać sympatię od innych rasy? Że wcześniejszy list nie był tylko odosobnionym przypadkiem? — rzuciła z niepewnym uśmiechem.

Chwilę potem jednak jej cichy głos został przerwany przez kąśliwy wręcz przytyk lecący z ust cichego przez większość dzisiejszego dnia Uga. Ten zdawał się być zadziwiająco poirytowany zarówno ze względu na akt przekazania żywności jak i obojętnego nastawienia ogółu na odejście krasnali.

— Nauczyliśmy się raczej, że osławiona krasnoludzka zaradność jest w stanie omamić twoje zmysły. Księciu chodziło o zrozumienie przez nas sztuki negocjacji. Czegoś co widać ci umyka.

Tu z kolei Lelo postanowił wtrącić swoje trzy grosze do dyskusji na chwilę przestając bawić się w czyszczenie swoich odnóży. Aczkolwiek przez przerwy między zdaniami trudno było powiedzieć na ile chciał faktycznie mówić, na ile zaś zmusiły go do tego słowa Ojca.

— Mówisz o negocjacji i obrażasz swoją rodzinę... Ciekawe jak rozumujesz... Może to tobie coś umyka?

Gdy dwójka diabelstw mierzyła się wzrokiem zaś diablica zdawała się zadziwiająco miast zacząć płakać począć dalej argumentować Tanataris uciął wszystkim pełnym gniewu i mocy głosem.

— Wszyscy chrzanicie. To lekcja o konieczności obrony naszej ziemi! Uczucia i gadanie nie mają tu nic do rzeczy. Przez takie właśnie myślenie mamy teraz problemy z ludźmi!

Napięcie między diabelstwami sięgało zenitu. Iksan zaś jakby dla podsycenia płomieni gorzejących i tak bardziej niż ognisko dodał marszcząc brwi w namyśle.

— Krasnolud jest zły. Ale i dobry?

Następnie zaś diabelstwa jęły się poważnie kłócić, argumentować i upierać nad swoimi racjami w sobie tylko znane sposoby. Tanataris próbujący przekrzyczeć resztę, Liliana próbująca pokazać coś przy pomocy iluzji niewzruszonemu na żaden słowa Iksanowi, Ug krytykujący i obracający każde słowo skierowane przeciwko niemu w inną stronę i Lelo próbujący wmówić odrobinę rozsądku w bardziej absurdalne teorie diabli. Słowem... poczynało się robić niebezpiecznie gdyż świeżo zmodyfikowane moce i możliwości grupki poczynały pod wpływem emocji wymykać im się spod kontroli. Tutaj z ziemi wyskoczył niewielki krzaczek, tam mignęła fatamorgana palmy, za dynamiczny gest ręką prawie kosztował kogoś oko. Sytuacja eskalowała się tak szybko, że nawet czarownik na chwilę zamarł w zdumieniu. Kiedy jednak głosy zaczynały mieszać się w niezrozumiały jazgot przez uszy, umysł i duszę Emperela przebiegł głos. Ciepły, delikatny i niezbyt stanowczy, ponad jednak wszystko spokojny i jednocześnie przyjemny. Kontrastujący z hałasem i dający mu kres. Diabelstwa bowiem wraz czarownikiem znały go dość dobrze by niemal jednocześnie porzucić zwady i ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy spojrzeć w stronę pobliskiego drzewa w którego cieniu, wsparta o drzewo postać z zamazanymi przez cień rysami rzekła z zadziwiającą determinacją jak na swój niedawny stan:

— Czegokolwiek Ojciec nie pragnął na pewno nie była to wasza kłótnia.

Następnie sylwetka Telano pociągnęła głośno nosem, syknęła z bólu i chwytając się za twarz osunęła się na powrót na ziemie mamrocząc coś o bolących nozdrzach. Nie było to może zbyt majestatyczne zakończenie przemowy ze strony obecnego następny Włodarza Crucios Turinn jednak wystarczyło by diabelstwa zmieniły tor swojej rozmowy rzucając się z stronę swojego upadającego brata. Na czele z Ugiem, który rzucił tylko.

— Lilian... coś ty tak zasadniczo mu wtedy zrobiła?

Młoda zaś diablica, która przez ostatnią minutę miała na twarzy najbardziej przerażający wyraz jaki widział u niej dotąd Książę na powrót jąkając się zwiesiła głowę i cofając się od reszty grupki wyglądała jakby chciała zapaść się pod ziemię. Tymczasem Telano dalej jęczał dając znak próbującym pomóc mu diabelstwom i czarownikowi, że dalej jest przytomny... przynajmniej do pewnego stopnia.
Spoiler:

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

191
Emperel w milczeniu słuchał swoich dzieci. Kochał je, ale teraz widział jakie minusy istniały w fakcie zamieszkiwania w Wieży, bezpiecznym azylu odciętym od reszty plugawego świata. Byli rodziną nad zwyczaj dziwną i nieświadomą w pewnym stopniu. Ich jedność i uczucia były mieczem obosiecznym. Oczywiście, gdyby miał tą pewność, że bariera chroniąca Crucios Turinn wytrzyma wszelkie ataki z zewnątrz przez wiele, wiele lat, zachowywałby się inaczej. Gdyby miał tą pewność, że będą bezpieczni i będą mogli swobodnie cieszyć się ochroną murów i ścian Wieży, to spałby spokojniej. Zamiast wojennych wypraw nakazałby hodować na dziedzińcu krzaki winorośli. Sprawiłby, by nigdy nie musieli stawiać nogi poza barierą, gdyby nie musieli. Jednakże, by ich chronić, musiał realizować swoje marzenie Królestwa Północy. Bez tego, będą nadal celem. To Telano pewnie zdecyduje, czy będą podążać za tym marzeniem, czy może wypracują sobie spokój od wszelkich niebezpieczeństw i względny pokój z sąsiadami. Teraz jednak, musiał ich przygotowywać. Każdą sytuację zamieniać w lekcję.

Trochę bolało go to, jak się ze sobą kłócili i nie potrafili się do końca dogadać. Każdy chciał się wznieść w hierarchii grupy. W końcu ich społeczeństwo było bardzo małe i hermetyczne, przez co nie każdy znajdywał tam swoją niszę. Słuchał i nie komentował. Uśmiechnął się jeno pod nosem. Ah, te dzieci. Każda wypowiedź miała w sobie swój własny sens. Każda wypowiedź lekko krążyła wokół tego, co on sam chciał im przekazać. Nie przeszkadzał im jednak, lecz słuchał, jak radzą sobie bez niego. Zbyt bardzo zmienił zdanie o ich przyszłości rozmawiając z krasnoludem, by być Wszechpotężnym Ojcem na zawsze. Idolem, bożkiem. Musiał sprawić, by radzili sobie sami - najlepiej jednak pod wodzą Telano. Gdy o wilku była mowa, a raczej o diablęciu Usala, Emperel poderwał się na tyle, na ile mu stare kości pozwalały, słysząc łupnięcie i chrupnięcie, które wywołało u niego wewnętrznego wilka właśnie, gdy zawył do swoich organów za pomocą nerwów i stawów Auuuu.

Telano! Ug, synu, przynieście go tutaj! — zwrócił się do Uga głośno, chociaż dopiero po chwili zobaczył w ciemności, że ten jest już dawno przy leżącym. Uśmiechnął się z nadzieją i pokrzepieniem. Krew i ból nie były im obce, więc pomimo trosk dobrze było widzieć, że ten wraca do żywych. Rozejrzał się od razu za czymś zimnym, ale przecież nie było wokół śniegu. O ironio. Na Północy brakuje śniegu akurat, kiedy go brakuje. Dzięki Ci, Osurelo, o bogini. Słysząc zwrot o Lilianie zasępił się w środku, chociaż twarz nie pozbawiła się uśmiechniętego wyrazu. Wątpił, by zrobiła mu coś specjalnie. Telano był jego ulubieńcem, ale słodka Liliana na pewno chciała jedynie pomóc.

Hej, nie przejmuj się — podszedł do niej mówiąc ciepło z wyprzedzeniem, by jej nie wystraszyć, po czym położył jej dłoń na ramieniu — Nie możesz czuć się źle z powodu chęci pomocy. Nie udało się i tyle. Jesteśmy twardzi. Ja, Ty. Telano również. Twój brat przeżyje. Prawda, Telano? — tutaj zwrócił się już podniesionym głosem w stronę jedynego według niego dziecka, który niemal za każdym razem w pełni rozumiał jego zamiary i poczucie humoru.

Przeżyjesz, prawda? Wyglądasz gorzej, niż po tunelach — nawiązał do ich wędrówki, kosztującej życie Igora, podczas której Telano pokazał Emperelowi swój potencjał. Nie można jednak zapominać, że to Igor jednak zabił mrocznego elfa w kazamatach Crucios Turinn, wbijając w niego sztylet potężnym rzutem — Ug! Co teraz zrobicie? Telano potrzebuje pomocy, najlepiej zimnego okładu i czegoś na ból. Mamy rannego na nieprzyjaznym terenie. Co robicie? — zadawał podniesionym i rzeczowym głosem pytania, namawiając ich tym samym do samodzielnego działania, samemu stojąc przy Lilianie z rękami już założonymi przed sobą na klatce piersiowej, wpatrując się w nich z zachęceniem i równocześnie ostrożnie przyglądał się, czy aby nie zrobią Telano krzywdy. Miał im dużo do powiedzenia, ale to mogło chwilę poczekać. Najpierw kolejna, szybka lekcja.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

192
Improwizowana pomoc diabelstw zostawiała wiele do życzenia. Była jednak zadziwiająco skuteczna i skoordynowana w porównaniu do chaotycznej przepychanki na temat opinii. Głównie dlatego, że pierwszy i największy problem - stłoczone nad potrzebującym pomocy diabla rozpierzchły się szukając czegokolwiek co pomogłoby ich bratu zostawiając go w ramionach, a raczej ramieniu Uga, który próbował podtrzymać osłabłe ciało następcy Emperela. Po dłuższej jednak chwili ciemna i ledwo widoczna w cieniu ciecz jęła wypływać cienką stróżka spod dłoni Telano, on sam zaś począł kasłać i charkać. Widać było, że same świeże powietrze nie pomagało a kaszel i prawdopodobne krwawienie przeszkadzały mu w słuchaniu a co dopiero odpowiadaniu na pytania Ojca.

Liliana po chwili poddenerwowana wydukała coś pod nosem i machnęła dłonią i chwilę potem kilka mdłych światełek pomogło Księciu i wracającym ze swoimi "odpowiedziami" diabelstwom przyjrzeć się twarzy pacjenta. Ta wyglądała dość normalnie. Może lekko podkrążone oczy i krwawienie z okolicy nosa czy ust były powodem do zmartwienia. W żadnym jednak wyrazie diable Usala nie wyglądało na poważeni zagrożone. W niedługim czasie jego głowę owinął mokra szmata przyniesiona przez Tanataris, nos został wydmuchany w brudną od oleju chustkę oferowaną mu przez Iksana, a usta zwilżyła manierka z bliżej niezidentyfikowaną wepchnięta mu w usta oooodrobinę na siłę przez Tanataris. W końcu jednak po kolejnej, krótszej fali kaszlu i minucie zapewniania wszystkich łącznie z pytającym go ojcem, że ma się lepiej Telano niezdarnie powstał podpierając się na długim kiju podanym mu przez Telano. Nie wyglądał idealnie i kilka pierwszych kroków dawało we znaki, że kończony mu nieco zdrętwiały. Stał jednak, o zasadniczo własnych siłach niespełna piętnaście minut po swoim nagłym upadku. Przynajmniej dość długo by z odrobinę błędnym spojrzeniem dotrzeć do ogniska usiąść przy nim z pomocą Uga i zwrócić się z dość przekonująco niezmęczonym i mocno ochrypłym głosem do Czarownika.

— Jest... khe... dob... gh... rze. Troch... pali.

Diabelstwo trzymało się za gardło przełykając co chwilę nerwowo ślinę i oblizując wargi. Na policzkach dalej pozostawały ślady krwi zaś oczy zdradzały zmęczenie. Głownie jednak wpatrywały się z uporem w i przez ognisko w pokryte nocnym całunem zielone wzgórza. Przez dłuższą chwilę Telano siedział cicho, widocznie zbierając myśli po czym zwrócił się powtórnie do Emperela. Tym razem mniej ochryple a raczej słabo, widocznie chcąc uniknąć kaszlu.

—O czym... była mowa?

Reszta dzieci również zebrała się wkoło ognia. Po części zerkali nerwowo na osłabionego brata, po części wyczekiwali słów Emperela. Przez ostatnie pół godziny byli niemal ciągle na krawędzi. Teraz zaś gdy stres odrobinę opadł spodziewali się widać czegoś od swojego przywódcy.
Spoiler:

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

193
Książę spojrzał na swojego Pierwszego Syna z najbardziej ojcowskim i opiekuńczym uśmiechem, na jaki było go stać. Był synem idealnym. Wcale nie potrzebował słuchać tego, co będzie mówił teraz Emperel - on doskonale to wiedział. On wiedział to wszystko. Cholera, jaka duma rozpiera, mogąc to sobie samemu powiedzieć. Telano wiedział to, co będzie mówił Emperel. W tym to właśnie momencie Książę tym bardziej utwierdził się w przekonaniu, że powierza Petram w dobre ręce.

Zacznę od tego, że... Dobra robota. Jak na razie spisujecie się świetnie. Opowiem Wam co nieco ważnego — tutaj rozsiadł się wygodniej na skrzyżowanych nogach i rozglądał po diabelstwach, mówiąc do nich jakby opowiadał im bajkę na dobranoc w bezpiecznym salonie Crucios Turinn.

Jam jest Emperel. Włodarz na Crucios Turinn i Książę Wolnego Petram. Jestem silny. Cholernie silny. Moja magia jest zaawansowana. Mój umysł biegły. Moje zaklęcia są unikatowe. I no właśnie. Magia. Jestem potężnym czarownikiem, ale mam już swoje lata i moje bebechy mają wiele problemów — tutaj ściszył głos i z jego twarzy zniknął uśmiech, chociaż nadal panował na niej błogi spokój, nie zmącony żadnym zmartwieniem.

Dużo przeżyłem w długich latach. Wszystko, co do tej pory mnie spotkało, prowadziło tylko do jednego celu - utworzenia bezpiecznego i silnego azylu dla naszych braci i sióstr. Miejsca, gdzie niechciani i nękani mogą czuć się bezpiecznie, ale i bezpiecznie poza nim. Marzyłem o miejscu, gdzie da się żyć we względnym pokoju z sąsiadami. Dlaczego? Dla Was. Nie stworzyłem Petram dla siebie, dla zachcianki, dla dumy. Stworzyłem Petram właśnie dla Was i wszystkich, którzy do tego miejsca pasują. Żeby jednak Petram przetrwało, Wy też musicie być silni. Wiem. Wiem, że już jesteście — tutaj podniósł ręce jakby w geście obrony i zaśmiał się ciepło, reagując zanim ktoś odezwie się komentarzem na temat tego, kto z ich drużyny ma największe ramiona bądź najlepiej macha mieczem.

Jesteście wyjątkowi. Naprawdę. Jestem z Was wszystkich dumny. Z każdego z Was. Może zdarzyć się i tak, że przez przypadek trafi mnie strzała z zasadzki. Może zdarzyć się i tak, że dopadnie mnie choroba. Spadnę ze schodów po zbyt wielu kielichach wina — tutaj nie chciał dodawać, że w sumie i tak mu to niezbyt zagraża, bo przecież ich piwnice zaczynały wiać pustkami, jeśli chodziło o pełne beczki z winem. Posadzić winorośla, do cholery.

Teraz zaś, chcę Was już teraz zacząć przygotowywać na moment, kiedy mnie zabraknie. Nikt nie żyje wiecznie. Wiem, że każdy z Was jest silny. Jesteśmy w stanie stawić czoła demonom i ludziom. Krasnoludom i potworom. Na przykład ten Herghan. Gdybym chciał, zabiłbym ich wszystkich. Wy zrobilibyście to bez mojej pomocy. Ale co potem? Potem przyjdzie ich stu. Zabijemy wszystkich, ale ktoś z naszej rodziny również zginie. Przyjdzie następnych stu. I następnych. Nas natomiast będzie coraz mniej.

Dzisiaj pokazałem Wam, co chcę Wam przekazać. Nie zawsze drogą jest droga miecza i krwi, płomienia i śmierci. Nie mówię też zapomnieć. Nie mówię zapomnieć naszych krzywd, ran i cierpień, bo ja nigdy tego nie zapomnę. Nigdy nie zapomnę, co inni zrobili moim dzieciom. Musimy jednak, ale to powtarzam, musimy pamiętać, że nasze życia są ważniejsze niż ich śmierć. Nie mówię, że mamy się wyrzec naszych zwyczajów, naszej siły. Musimy nadal być silni. Nadal być groźni. Musimy jednak pomyśleć o przyszłości.

Wspomniałem Wam, że moim celem jest Petram. Petram to tylko nazwa. Faktycznym celem jesteście Wy. Wy jesteście Petram. Nie Wieża, nie mury, komnaty, zbrojownie. Wy i inni mieszkańcy. Dlatego też, z dniem dzisiejszym, zacznę dawać Wam więcej władzy. Będziecie podejmować decyzje. Czasami dobre, czasami złe, ale to będą Wasze decyzje i nauczycie się dużo z obydwu. Nie bójcie się. Wszystko powoli, po kolei. Dzisiaj pokazałem Wam, że można. Mieliśmy przed sobą krasnoluda wynajętego przez barona. Kilka razy chciałem go rozszarpać na strzępy, a tego nie zrobiłem. Zobaczcie. Nie myślcie, że to oznaka słabości. Spójrzcie na to z mojej perspektywy. Dzięki temu, Wasza przyszłość będzie lepsza. Będziecie bardziej bezpieczni. Będziecie mieli więcej dróg rozwoju. Nadal silni. Nadal groźni. Bezpieczni. Mądrzejsi. Jak myślicie, obywatele Petram? Uda nam się? — zapytał na samym końcu po swojej dobroczynnej przemowie, gdy na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Rozejrzał się po twarzach diabelstw spoglądając im w oczy. Finalnie spojrzał przelotnie na Telano, aby zgarnąć jego reakcję na słowa Emperela. Czas działania nadszedł. Wiosna jego ludu już się zaczęła.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

194
Przemowa czy raczej prezentacja swojej osoby Emperela wywołała szeroką paletę reakcji u jego podopiecznych. Ci bardziej zapatrzeni w wojaczkę i życie z dnia na dzień marszczyli brwi w namyśle słuchając słów ojca. Ci szukający pocieszenia i nadziei poczynali emanować nowym blaskiem z twarzy. Zrozumienie i konfuzja mieszała się na twarzach jego dzieci w jeden obraz. Obraz piękny, który to Czarnoksiężnik od tak dawna starał się chronić. Tylko Telano nie wpatrywał się oblicze ojca. Przymknięte podkrążone oczy skierowane był w sam środek ogniska. Jednak na oświetlonej tańczącymi ognikami, zmęczonej twarzy było widać wyraźnie rosnący uśmiech w miarę przemowy Księcia. Skulona, drobna i zmęczona sylwetka diabelstwa, które przed jeszcze chwilą zapędziło swoją kondycją wszystkich w obozie do współpracy rzucała teraz całkowicie normalny już cień w kręgu światła. Widok tych dwóch obrazów napawać mógł każdego iskrą radości. Zwłaszcza gdy w tych okolicach chwile szczęścia były cenniejsze niż kiedykolwiek.

Pod koniec swej przemowy diabelstwo dostrzec mogło na niektórych twarzach łzy, na innych wściekłość. Mogło dosłyszeć mamrotania na wydechu o tym, że nie powinien mówić o śmierci, lęk na twarzach tych, których chwalił i których ostrzegał. Reakcje dalej jednak pozostawały różnorakie. Jedni brali sobie do serca konieczność dialogi, inni stali i siły. Niektórzy chcieli wypatroszyć krasnala inni zdawali się być zdziwieni tym, że było to opcją. Wszyscy jednak ostatecznie znaleźli w przemowie coś co przekonało ich do racji Emperela. I choć niejeden Kerońscy herold, wyniosły wysokolficki mówca i krasnoludzi mnich drapałby się w głowę nad tym jak owa przemowa nie sprowokowała żadnych "ale" oraz czyjejś interwencji nafaszerowanej kontrargumentami... to wszyscy oni zapominali o jednym. To była daleka Północ. To były słowa Księcia do jego poddanych. To były słowa ojca do dzieci.

Emperel nie był tu mówcą służącym ideologi czy wyższemu celowi. Na tym opuszczonym, zapomnianym półwyspie był on dla swych dzieci ideologią i celem samym w sobie. Jedynym celem w promieniu wielu mil. I kto wie, czy w ich oczach nie jedynym celem większym od samego przeżycia dla diabelstw jako takich. Przemowa zdecydowanie to utwierdziła jednak odpowiedź na ostatnie pytanie Księcia nie zdawała się płynąć z umysłu nasyconego jego słowami lecz z serc jego poddanych... jego rodziny. Nieme kiwnięcie głową Iksnana, radosny głos Lilian i spokojne utwierdzenie Emperela w jego racjach z ust Telano. Wszystko zlało się w kakofonie dźwięków i obrazów które krzyczały "jesteśmy z tobą" bardziej niż fanatyczne zastępy krzyczące ową frazę jednym głosem. Na koniec zaś rozległ się chyba po raz pierwszy od dawna wzruszony głos Tanatarisa.

— Czego od nas oczekujesz... Książę?
Spoiler:

Re: [Stalowy Klif] Wieża Crucios Turinn

195
Czego od Was oczekuję? Cóż — Emperel uśmiechnął się szeroko, ciepło i szczerze, spoglądając jak na razie na Tanatarisa — Jestem już stary, Wy jeszcze jesteście młodzi. Oczekuję po Was, że spoglądając z lustra Tego w Koronie z Jelenich Rogów będę z Was nieskończenie dumny — tutaj rozejrzał się szybko po całym kole diabelstw.

Oczekuję od Was spojrzenia dalej, niż dzisiaj i jutro. Oczekuję, byście myśleli w taki sposób, żeby mieć dobrze za rok, za dwa, za dziesięć, a nie tylko dzisiaj i jutro. Szerszej perspektywy. Chodzenia na kompromisy. Przełykania dumy i chęci zemsty od czasu do czasu. Oczekuję Waszej współpracy, gdy mnie zabraknie, żebyście sobie całkowicie poradzili beze mnie i podejmowali dobre wybory. Całkowicie Wasze wybory, ale z wiedzą, którą Wam dzisiaj przekazałem. W końcu do tego należy główny obowiązek ojca. Ochraniać jego rodzinę i przygotować ją jak tylko może do momentu, kiedy go zabraknie, żeby ją chronić — wyszczerzył białe zęby jakby również wzruszony, rzucając spojrzeniem w płomienie, jakby był to całkowicie pozbawiony nerwów, stresu i emocji wieczór. Zastanowił się, czy może nie powinien zacząć robić częściej takich wypraw.

Dla przykładu. Myśl dzisiejsza. Urąbać krasnoludowi łeb. Ale myśl jutrzejsza, to zawiązać współpracę. Ja wiem. Ja naprawdę niektórych z Was rozumiem. Mam równie tyle powodów do nienawiści, co Wy. Jestem jednak gotów na ustępstwa, kompromisy, odrobinę przebaczenia. Dla Was. Więc postarajcie się też dla mnie. Nie mówię, zmieńcie się w kogoś, kim nie jesteście. Nie, jesteście tacy, jacy jesteście i tacy macie pozostać. Ale bezpieczni. Z drugiej strony, trochę cuchnie. Jeden z tych krasnali chyba nabrudził gacie jak żeście wyszli z traw — zaśmiał się szczerze, nie spodziewając się dużego odzewu, bo nie był to żaden wyśmienity żart. Jego jednak bawił. Starcze poczucie humoru często obcowało w brak poczucia humoru dla młodych.

Kurwie syny niskie. Ale zazwyczaj dotrzymują słowa. Przed świtem ruszamy. Telano. Mamy Ciemnoskrzydła rosnącego w siłę w Palladium i czekającą na nas Kompanię Wyzwolenia Północy. Mamy Senide pełne demonów na Stalowym Klifie, która zagraża nam i prowokuje barona. Jesteśmy pomiędzy. Na szlaku. Co robimy dalej? — zapytał rzeczowo i wymagająco, przypatrując się Telano bez uśmiechu, bardziej z wyczekiwaniem, za którym mogła kryć się kolejna z wielu prób. Rozsiadł się wygodniej, przekazując Pierwszemu Synowi decyzję o dalszej wędrówce, samemu jednak wiedząc, że nadal trzyma władzę i dominuje, nawet swoją głupią, rozluźnioną pozycją jaką przyjął. Sam zdecydowałby najpierw ruszyć na Palladium, by może uzyskać nawet dodatkową pomoc od Kompanii i z ich pomocą ruszyć na Senide. Jednego był pewien - nie mógł prosić o pozwolenie ludzi barona, bo musiał im pokazać, że dadzą sobie z tym radę sami.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla
Obrazek

Wróć do „Wolne Księstwo Petram”