Re: Zachodnia Ciemnica

46
Spoiler:
- No kurwa, oczywiście. - Warknął półgłosem Mordred, z frustracją waląc pięścią w pole siłowe.

Po chwili jednak przetarł ręką po twarzy starając się uspokoić i zebrać myśli. W pierwszej chwili chciał poprosić Mandy, by spróbowała cisnąć jakimś zaklęciem w barierę, ale przypomniał sobie pewien istotny szczegół.

- Ta elfka o tobie nie wie. - Zwrócił się do Mandy. - Może podnieść raban na twój widok. Nie wydaje się szczególnie opanowana. Lepiej ukryj się zanim cię zobaczy. - Zasugerował z westchnięciem.

- Osobiście nie sądzę, żebyśmy zdołali sforsować barierę siłą. - Powiedział spoglądając na przeszkodę. Może mówił do siebie, może do Mandy a może i do Księcia. W każdym razie dotarło do wszystkich. - Powstała by trzymać sirtuiny w środku a wiemy już, że potrafią mocno przywalić. - Rzekł rzucając okiem na arcaliona.
- Najlepszym rozwiązaniem byłoby zawiadomić Lorelei, tylko jak dać jej znać przez pole maskujące...
W zastanowieniu potarł usta placami. - Bariera jest pewnie zaprojektowana by odpierać bezpośrednie uderzenia, ale Lorelei zdołała ją chwilowo otworzyć. Ponadto żeby obejrzeć sirtuiny, muszą jakość zdejmować maskowanie, więc nie blokuje wszystkich rodzajów magii...

- Spróbujemy więc tego... - Mruknął spoglądając na arcaliona. - Książę. Zobacz czy zdołasz dosięgnąć tej elfki swoja telekinezą. Spróbuj nie uderzać w barierę, ale celować za nią. Przez nią. Wystarczy, że pociągniesz ją za guzik. Jeżeli to nie zwróci jej uwagi, to mam pomysł jak to zrobić. Jeżeli w ogóle nie zadziała, będziemy kombinowac dalej. - Oznajmił wreszcie, gdy okruchy planu zaczęły się formować w jego głowie.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Zachodnia Ciemnica

47
- O kim nie wiem? - spytała Lorelei.

- Pan w czerni, czy to ty? Halo? - stukała w barierę będąc na zewnątrz. Echo bitej po eterycznej bańce pieści niosło się niczym bąbelki spod wody.

- Proszę się odsunąć. Będę czarować! - zapowiedziała doniośle, jakoby nie dowierzając własnym zdolnościom, które, jak dobrze oceniała Nehema, były nie najwyższych lotów.

Mandy podniosła głowę tak jak zrobiłaby to pogrążona w głębokim letargu łasica. Jej niezwykle jasne, krwistoczerwone oczy prześwietlały konfratra na wskroś. Spoglądała na niego z taką miną jakby gołąb narobił mu na ramię. Musieli się pożegnać. Ostrożnie wyciągnęła ku niemu dłoń, delikatnie chwytając za rękę w czarnej rękawiczce i zniknęła w wielkim płomieniu, który nie godził w Mordreda. Arcalion umknął przerażony, gdy kula ognia wybuchła przed mężczyzną, otulając go jak diabelskie sidła językami płomieni. Wkrótce potem pozostał tylko dym niosący ostry drażniący nozdrza fetor siarki. Wszystkie perfumy Herbii nie zamaskowałyby tego smrodu.

- Xored, teirgane xored! - usłyszał wtem znajomą inkantację. Coś huknęło, puknęło i pękło. Rzuciwszy spojrzeniem przez lewe ramię, spostrzegł jak różowiótka tafla niby zaklętego szkła przedzielana jest drobnym kraterem. Ten z każdym okrzykiem elfiej studentki powiększał swe rozmiary, aż w końcu był na tyle duży, że Mordred mógł przezeń przejść.

Re: Zachodnia Ciemnica

48
Mordred miał ochotę walnąć się dłonią w twarz. Na szczęście w porę przypomniał sobie, że nosi ciężką, pancerna rękawicę i zaoszczędził sobie kretyńskich obrażeń. Skoro bariera blokowała widoczność, błędnie założył, że nie przepuszcza też dźwięku.

Szczęście w nieszczęściu, wreszcie ktoś poza nim wykazał się inicjatywą i elfka domyśliła się, że istotnie to on, zanim zdążył coś powiedzieć.

To dało mu chwilę na nieme pożegnanie się z fizyczną formą swojej kochanki. Mandy nie wyglądała na zadowoloną. Może dlatego, że musiała chować się przed inną kobietą? Może po prostu wkurzało ją, że musi się ukrywać. Ale przecież o zmianę właśnie tego walczyli. Powoli i uciążliwie, krok po kroku ale kiedyś dojdą do tego punktu. Na tym czy innym świecie.

Na ten moment jednak, Mandy dała wyraz swojemu niezadowoleniu poprzez pozostawienie siarczanej woni dookoła. A przecież Mordred widział już, że potrafi się ukryć bez nadmiernych naleciałości, więc najpewniej był to przejaw jej frustracji. Będzie musiał pomyśleć jak jej to wynagrodzić, gdy znów będą sami.

Na tę jednak chwilę, musiał znów wkroczyć w szary i nieprzychylny świat.

- Chodź Książę. Wynosimy się stąd. - Rzekł do nieco spłoszonego arcaliona i gdy tylko przejście rozrosło się wystarczająco, niezwłocznie przeszedł na drugą stronę, w ręku pewnie trzymając klatkę z ordinariusem.

Gdy już bezpiecznie stanął na zewnątrz, zwrócił się do elfki. - Dzięki za czujność. Nie wiedziałem, że bariera przepuszcza głos i gotów byłem zacząć eksperymentować...

- Teraz tylko dostarczyć to komu trzeba a potem z kamieniem do starego, niech działa swoje cuda... - Mordred mruknął, podnosząc schwytanego sirtuina na wysokość oczu. Niby niewiele się dzisiaj zdarzyło i był to wręcz spacer w porównaniu do na przykład, infiltracji śnieżnej wioski a jednak czuł się emocjonalnie zmęczony. Jego psychika przypominała mięsień, zbyt długo napięty. Nie mógł się doczekać, kiedy będzie mógł się rzucić na swoje łóżko i zdrzemnąć, najlepiej ze swoją ukochaną przy boku. Ale w tej chwili, zdawało mu się to wciąż strasznie odległe.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Zachodnia Ciemnica

49
- Ja to wezmę - w rękach wysokiej elfiej studentki spoczęła klatka z wciąż nieprzytomnym zwierzakiem. Dobrowolnie lub nie, przejęła pakunek od kruczowłosego wojownika. Pełna nadziei, że nie przyjdzie im kłócić się w blasku księżyca. Ostatnimi czasy nastroje w Hollar były niepokojące. Wzmożono czujność strażników, delegowanych licznie jak nigdy dotąd, w celu utrzymywania porządku. Tylko tego im brakowało, kłótnią rodem smarków ściągnąć sobie na głowę zastępy wysokich zbrojnych. Z drugiej strony, wtedy Mordred trafiłby znów przed oblicze Callisto. O ile dożyłby ranka.

- Spotkajmy się jutro w ogrodach w samo południe - dodała próbując wybudzić sirtuina w klatce. - Będę czekać z kamieniem.

Obróciła się na pięcie i zniknęła w ciemnym jak melasa mroku.

Czas spać, pomyślał Mordred.

Re: Zachodnia Ciemnica

50
- Jesteś pewien, że wiesz co robisz? - Mandy syknęła niezadowolona, że elfka zabrała ich zdobycz.

- Rzadko jestem czegokolwiek pewien. - Odparł czarnowłosy - Ale jest na tyle hałaśliwa, że ściagnęłaby nam na głowę patrol gdybyśmy zaczęli się kłócić. Pozostaje miec nadzieję, że była szczera... - Mruknął. Wcale nie pogniewałby się, gdyby sama wymieniła sirtuina na potrzebny im kamień. Pewnie miała lepsze dojścia i znała tego kolekcjonera lepiej niż on. Na razie jednak... Łóżko wzywało.

...

Gdy dotarli do domu, Książę skacząc po stworzonych przez siebie "schodach" wspiął się na dach, by jeszcze popatrzeć na księżyc. Byc może to właśnie księżycowe światło było jego głównym pożywieniem? Dziennik nie wspominał o ich diecie. W każdym razie, Mordred zostawił dla niego uchylone okno, choć przypuszczał, że arcalion poradziłby sobie i z zamkniętym, za pomoca telekinezy. Niemniej, był to drobny gest by ich nowy towarzysz wiedział, że teraz to też jego dom. Na koniec, zdjął z siebie pancerz i z ulgą padł na posłanie. Po chwili, był już nieobecny dla świata, jak zdmuchniety płomień świecy.

...

Śnił o bezgwiezdnym niebie, czarnym niczym otchłań. Mandy była u jego boku. Tutaj nie miało znaczenia miasto na krawędzi zamieszek, czas ani zmęczone ciało. Jakby Magistri wyrwał dla nich chwilę poza czasem, by mogli nadrobić to na co tak często nie mieli okazji...

...

Powrót do rzeczywistości był jak odklejanie się od smoły. Powolny i oporny, zanim Mordred znów przywykł do ciężaru ciała. Czuł się jednakże lepiej. Na sercu i na umyśle było mu lżej a ciało odzyskało siły. Książę spał koło niewielkiego pieca, a Mordred nie widział potrzeby go budzić. Do południa było jeszcze sporo czasu, więc zdążył sie oporządzić i kupić na targu składniki na śniadanie. Kupił też kilka daktyli z Karlgaardu po okazyjnej cenie. Może słodki owoc posmakuje arcalionowi. Obiecał mu w końcu jakiś łakoć za dobrą robotę. Po powrocie, pożywił się i zostawił daktyle na stole w miseczce. Jezeli sirutiny były choć trochę podobne z natury do kotów tak samo jak z wyglądu, to Książę nie będzie pytać się o pozowolenie.

Widząc, że ma jeszcze trochę czasu w zapasie, wyciął na lewej dłoni symbol, tak jak pouczyła go Nehema. Od teraz będzie wystarczyło upuścić z niego krwi by zaczął działać. Pomyślał przez chwilę i w przypływie geniuszu natchnienia, wyjął niewielki gwózdek wystający z podłogi. Dokładnie oczyścił go z rdzy i brudu i odkaził. Potem, ostrożnie wsunął go pod kątem między płytki w rękawicy tak, że ledwo wystawał. Teraz, mógł wykonywać nią wszelkie gesty i gwóźdź pozostawał na miejscu i nie wadził nieczemu. Ale jeżeli przetrzeć dłonią o dowolną powierzchnię pod odpowiednim kątem, gwóźdź wsunie się głebiej i upuści krwi, co pozowli uaktywnić runę. To umożliwi Mordredowi korzystanie ze zdolności, nawet mając wolną tylko jedną rękę i w niedogodnej pozycji.

Uporawszy się z niezbędnywmi drobiazgami, ruszył na umówione spotkanie. Zauważył, że Książę także mu towarzyszy, ale cwana bestia potrafiła tak manewrować, by unikać wzroku przechodniów. Mordred był pewien, że widzi sirtuina tylko dlatego, że ten mu na to pozwala.

...

Wreszcie, dotarł z powrotem do ogrodów. Było dokładnie południe.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Zachodnia Ciemnica

51
Na śniadanie był twaróg, szczypior, jajka, mleko i razowy chleb, zakupione na Hollarskim targu.

Mordred jadł, czując na sobie wzrok małego Arcaliona. Magiczny kot nie zamierzał zajadać się przyniesionymi daktylami. Owszem wąchał je, obchodził kilka razy, jakoby próbując, lecz każda z tych prób kończyła się fiaskiem. Koniec końców Mordred odszedł od stołu, zajęty poranną toaletą musiał się spieszyć, jeśli chciał dotrzeć do ogrodów akademii na czas. Wszystko działo się bardzo szybko, a w całym tym chaosie ledwie spostrzegł opuszczając izbę w centralnej części miasta, że Arcalion zajada się resztkami usmażonego jaja z talerza. Kto by pomyślał, smakosz jaj, ot co.

***

Gnał ile sił w nogach, a i tak czuł, że przelatuje mu pół dnia. Uliczki miasta i wraz z nimi leśne alejki, które prowadziły do ogrodów pod akademią, nie miały końca. W centrum panował porządek. Dotąd kolorowe miasto nabrało surowości. I chociaż z fontann tryskały rozmaite płyny, nad głowami latały zaczarowane kapelusze, świeciły kolorowe światełka w kształcie motyli czy ptaków, coś się zmieniło. Hollar nie było już tym beztroskim miejscem, do którego przybył przeszło pół roku temu Mordred. Straże na ulicach, posępne miny mieszkańców, skupieni na swej pracy robotnicy, dla których fortyfikacja Nowego Hollar zdawała się przeznaczeniem, jakie muszą wypełnić. Dopiero na leśnych alejkach odetchnął od ponurego zgiełku miasta. Arcalion chował się za drzewami, co rusz znikając i pojawiając się, jakoby były to najwspanialsze herce pod słońcem.
Spoiler:
- Oto kamień - Lorelei wręczyła mu perłowy klejnot ostrożnie. Nie zdążył rozprostować nóg, gdy studentka elfiej maści podbiegła do niego. Musiała przybyć wcześniej, o wiele wcześniej, tego był pewien. Zachowywała się bardzo nieswojo. Była niespokojna, zdenerwowana, a może nawet podniecona, co zdradzały ostro zarysowane wypieki na policzkach. Niewątpliwie oddychała głęboko, jak po dobrym seksie.

Kamień księżycowy, który znalazł się w posiadaniu Mordreda, swoją nazwę zawdzięcza wyjątkowemu połyskowi, który od wieków kojarzono z blaskiem serowego tytana. Wiadomo, że kamienie te są bardzo rzadkie i powstają z adularu lub ortoklazu w noc przesilenia, kiedy rozświetlający mrok księżyc przekazuje minerałom część swojej mocy. Z tego względu wykorzystywany był przez arcymagów jako źródło energii zdolne zasilać całe wieże czarodziejskie. Kruczowłosemu, a raczej profesorowi Civiale, miał posłużyć do fuzji materiału pobranego od Mordreda z jajem Delphoxa. Był tak blisko...

- Wszystko gotowe? - usłyszał znajomy głos poprzedzony stukotem pewnie stawianych kroków. Nie musiał podnosić wzroku znad kamienia, żeby wiedzieć, że nadchodzi ona. Zamaskowana czarownica Nehema.

- Ale po co nam księżycowy kamień, co teraz zrobimy? - spytała nerwowo młoda elfka, dając do zrozumienia, że została częścią grupy. Nehema westchnęła głośno, potem wypuszczając powietrze przez nos.

- Yhm - mruknęła w myślach Mandy.

Arcalion zniknął z pola widzenia.

Re: Zachodnia Ciemnica

52
- Dobra robota... - Wojownik oznajmił biorąc klejnot z rąk elfki. Poza jedną uniesioną w zdziwieniu brwią, nie skomentował też jej... Ekhem. Pobudzonego wyglądu. Nie bardzo wiedział, czy chce kierować myśli w kierunku potencjalnych przyczyn. Miał przy tym co innego na głowie...

Mordred nie był całkiem pozbawiony zmysłu estetyki - Spędził trochę czasu wśród krasnoludów i potrafił docenić artyzm i elegancję wykonania. Z tego samego jednak powodu, na wszystko spoglądał przez pryzmat użytecznosci. Księżycowy kamień, którego niezwykły wygląd dla wielu możnych stanowiłby rzadką ozdobę, dla Mordreda był przede wszystkim narzędziem, mającym posłużyć realizacji planów.

Trzymając klejnot w rękach, Mordred poczuł jak cierpnie mu skóra. Mając u boku Mandy, niewidzialną dłoń Magistri za plecami i pewność raju przed sobą, niewiele już rzeczy potrafiło wzbudzić w nim strach. Jednak mając w dłoni przedmiot tak rzadki i tak ważny oraz będąc tak blisko kluczowego momentu w ich misji, cała jego paranoja i niepewność grzmiały mu w duszy w obawie przed wszystkim co mogło pójść nie tak i zrujnować całe tygodnie wysiłków o krok od kamienia milowego.

Jednak jak już wielokrotnie musiał to czynić, ukrył swoje emocje za maską spokoju.

- Mamy kamień. - Odrzekł wiedźmie - Teraz musimy zdać się na specjalistę.

- A z nią co? - Mandy zapytała z irytacją, którą i tym razem Mordred podzielał, choć nie był pewien, czy z tych samych powodów.
Pytanie dotyczyło oczywiście Lorelei, która najwyraźniej wczuła się w całą eskapadę bardziej niż ktokolwiek planował.

Nie znał elfki długo, ale z tego co zdążył zaobserwować, nie zdoła jej zbyć łatwo a już na pewno nie bez głośnych konsekwencji. Nie chciał wtajemniczać nikogo spoza sekty bardziej niż to konieczne a elfka wypełniła już swoją rolę. Jednak jej... Permanentne usunięcie, byłoby szczytem podłości i niewdzięczności. Tak czy siak, pomogła im nawet wbrew prawu i mimo wszystko okazała się użyteczna w ich planach. Nie należała do agentów Magistri ale... Kto wie czy nim nie zostanie. Jej energiczność i ciekawość, mogły dać jej umysł dość otwarty by w przyszłości wstąpić w ich szeregi.

Mordred zastanowił się. Technicznie rzecz biorąc, nie robili nic nielegalnego (Ta część była już za nimi). Akademia Hollarska, zapewniała dużą swobodę w prowadzeniu zajęć a nic co zamierzali zrobić, nie było wymierzone ani w miasto ani w obecną władzę. Z prawnego punktu widzenia, był to kolejny eksperyment jakich Civiale pewnie przeprowadzał z tuzin miesięcznie. Nawet jeżeli słowo o ich obecnej działalności wymsknęłoby się z - wątpliwej szczelności - ust elfki, nie było podstaw o podejrzenie złamania prawa. Mordred nie musiał więc kłamać. Wystarczyło, że powie uproszczoną prawdę.

- Kamień jest nam potrzebny do badań akademickich. - Rzekł wzruszając ramionami, jakby sprawa była calkiem zwyczajna. - Profesor jest dość... Ekscentryczny więc nie chcemy nadużywać jego cierpliwości. Kamień jest zdecydowanie najszybszym - i bezkrwawym - pomyślał wspominając ofertę Nehemy - rozwiązaniem by zasilić proces.

- Teraz, wracamy do pracowni. - Oznajmił zarówno elfce jak i dwóm wtajemniczonym kobietom. - Przekonamy się czy się powiedzie, czy wszystko szlag trafi... - Głos trochę mu zgrzytnął pod koniec, na myśl o tej możlwości.

Na sam koniec jeszcze raz zwrócił się bezpośrednio do Lorelei. - Pracownia gdzie się wybiaramy to dość nieprzyjemne miejsce. Jesteś pewna że chcesz zaglądać do takiej nory? - To był ostatni wybór jaki Mordred dał elfce w wyborze dalszej drogi.

Książę zniknął mu z oczu. Pozostawało mieć ufność, że umie o siebie zadbać i znajdzie się w swoim czasie. Tak czy inaczej, ruszali z powrotem do Civiale. Czy Lorelei odejdzie, czy zostanie z nimi mimo wszystko, było już jej decyzją.

- Tak za pamięci... - Mordred zwrócił się jeszcze do Mandy - Nie zrób jej krzywdy, nawet jeżeli jest trochę irytrująca. Kojarzy mi się z przerośniętym dzieciakiem. Przyda ci się do trenowania cierpliwości, na czas gdy będziesz miała własnego malucha. - Dodał łagodząc ton wypowiedzi, by nie brzmiał jak przygana. Przypadek Anais nadal wisiał nad nimi w milczeniu. Wszyscy na tym ucierpieli a Mordred nie chciał powtórki. Nie zamierzał jednak otwarcie tego wywlekać - Mandy dość już się wypłakała.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Zachodnia Ciemnica

53
Elfiej maści dziewczyna zaciągnęła wyżej opończę, prezentując się niczym najprawdziwszy rycerz przed oddaniem hołdu. Wyprostowana, promieniująca, zatarta swym blaskiem w mglistej jasności akademickich ogrodów, zabrała głos.

- Nie wiem w jakim kierunku podążacie, ale wasze zadanie jest transcendentne względem pobieranej w akademii nauki - nie cofała się już przed niczym. Odrzuciła głowę w tył, potrząsnęła włosami i dodała - Kariery już tutaj nie zrobię.

- Prawisz mi wykłady - mruknęła salamandra - gdy ta dziewucha ma tyle rozumu, co kaflowy piec.

***

Nadchodzili od południa od różanej ścieżki ogrodu zoologicznego Hollar. Szli pieszo, a puszczonego wolno arcaliona nie widział żaden z nich. Było późne popołudnie i studentów wraz z nauczycielami brakowało pośród prowadzonych za sprawą magii plantacji. A przecież było tak ładnie za oknem.
Uliczka do tylnego wejścia - pusta. Za nią drzwi skryte między białymi kolumnami Spalonego Parku. Nikt nie spodziewał się, że mogą prowadzić do jednej z lepiej zagospodarowanych izb akrosolium. Laboratorium profesora Civiale rozciągało się pod ziemią, jak komora mrówczej królowej w mrowisku. Chociaż Wysokie Elfy od niedawna "schodzą pod ziemię", pragnąc wykorzystać atuty kompleksu piwnic, holi wraz z tunelami, które według legend prowadzą do samego wnętrza ziemi. Doprawdy nikt z żywych nie znał genezy tych podziemnych miejsc, ani tego, co mogły skrywać głębiej.

Uchylono drzwiczki, a potem dopadł ich niedający się opisać smród śmierci. Trupi cuch rozkładu, ostatecznej degradacji oraz degeneracji.

- To podziemia akademii - oznajmiła Lorelei. - Tu schodzą wybrani, by konserwować zwłoki i zgłębiać wiedzę o ciele. - wyjaśniała chcąc robić za przewodnika.

- Czy ona nie wie, że już tu byłeś? - spytała z przekąsem Mandy.

- Czarownicy przekazują tu studentom tajniki magii zakazanej. Nakromancja, klątwy, sztuka niszczenia, bólu, cierpienia... - w jej głosie wyczuł gorycz. Mandy też ją czuła. Dokładnie tak, jakby nie pochwalała praktyk wprowadzonych przez Callisto. Nehema zaś milczała, trzymając się z tyłu z pochodnią niesioną wysoko ponad poziomem głów.

Schody, którymi schodzili były wiekowe. Spękane, porozsadzane kombinacją mchów z paprociami. Zygzakowały w dół, co rusz przecinane kolejnymi i kolejnymi drzwiami z rozwidleniami. Mordred znał jednak drogę. Przed sobą ujrzał znajome wrota laboratorium. Byli tuż-tuż.

Weszli.

Ogromna hala, gdzie na początku leżała drewniana konstrukcja na wzór szubienicy. Na ścianach kajdany, liczne deski naszpikowane grubymi i długimi prętami pełnymi brązowej rdzy. Laboratorium różniło się od tych, które znali z opowieści. Było dosyć ciemno oświetlone niebieskimi chrząszczami w słoikach zawieszonych przy ścianach i ułożonych na stołach. Długie stoły o blaszanych blatach, pełne szkła, pełne słojów, rektort, kolb, probówek w drewnianych statywach, rurek, soczewek. Po prawo stały połączone szklaną, ale okopconą rurą od pieca zestawy. Syczące oraz bulgocące alembiki. Ostro śmierdziało eterem, spirytusem, formaliną i czymś jeszcze, czymś magicznym.

- Na mą duszę - odparła Lorelei przecierając oczy z nie dowierzania.

Re: Zachodnia Ciemnica

54
Ja nie bronię jej inteligencji, choć trzeba przyznać, że ułatwiła nam robotę. Jakąś wiedzę widać posiada. – Mordred przewrócił oczami.
Ale chyba nie jesteś zazdrosna o kaflowy piec? Po tylu latach, powinnaś miecz lepsze pojęcie o moim guście... – Westchnął. – Zresztą... W porównaniu z pewnymi matołami z jakimi już pracowaliśmy, ta elfka jest niemal geniuszem. – Mruknął wspominając, niektórych swoich skrajnie bezużytecznych kompanów.

W między czasie wkraczali coraz głębiej w podziemia. Lorelei jednak zdecydowała się dołączyć do ich kompanii pogan i heretyków. Mordred zastanawiał się jaką karierę mogłaby zrobić w tym towarzystwie, ale nie skomentował tego. Może dlatego, że sam nigdy nie myślał się nad realną karierą. Nawet jego fucha najemnika była bezcelowym dryfowaniem. Nie bardzo mógł skupić się na pogoni za sukcesem zawodowym, gdy połowa Keronu chciałaby jego głowy gdyby wyszły na jaw jego romantyczne preferencje, nie mówiąc już o... Religii, z braku lepszego słowa. Ponadto zdawało się, że najlepiej służy swemu panu jako obieżyświat, choć własny kąt czynił tułaczkę znośniejszą, nadając jej punkt zaczepienia. W tym momencie miał wyraźny cel, ale potem? Pewnie znów wróci do najemnej ochrony, dopóki Magistri nie da mu kolejnego znaku, lub nie natrafi na okazję by polepszyć swój związek z Mandy. Poza gigantycznym głównym celem, nie widział kroków jakie stawiać by do niego dotrzeć.

Pogrążony w rozważaniach, nie kwapił się by odpowiadać na jałowe komentarze Lorelei. Znajome drzwi powitał niemal z ulgą... Dopóki równie znajomy zapach go nie owionął.

Zapomniałem jak tu śmierdzi. – Mruknął. Pociągając jednak nosem raz i drugi, zmrużył oczy. – Ale jest też coś... – Nie dokończył tej myśli. Zapach magii nie był przecież niczym nadzwyczajnym w magicznej akademii. Zamiast tego, zwrócił się do elfki.
Uprzedzałem cię, że to paskudna dziura. Ale być może, stworzymy tutaj historię... – Dodał ciszej.

Rozejrzawszy się po ponurej pracowni, nie spostrzegł jednak Civiale.

Profesorze. – Powiedział tonem nieco głośniejszym niż zwykle. – Jest pan tu? Mamy kamień.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Zachodnia Ciemnica

55
W laboratorium nikt nie ozwał się ni słowem. Weszli zatem wgłąb, ostrożnie omijając mogące budzić mieszane uczucia stoły z narzędziami czy zdeformowanymi pozostałościami Hiruin wie czego. Wszystkie perfumy Herbii nie zamaskowałyby zapachu, z którym przyszło im walczyć. Podnosili szybko ręce zasłoniwszy nosy, tak jakby lada chwila mieliby pozbyć się ich na zawsze.

Zabrawszy manele i zostawiwszy żeliwne stoliki z wnętrznościami w blasku niebieskiego światła lampionów ze ścian, przeszli do głównej sali, gdzie z wolna smród przestawał drażnić nozdrza i szczypać w oczy. I tym samym wpadli na dzierżącego w ręku skalpel, Civiale. Profesor jak zawsze był wymizerowany, o siwych lejących się po smukłej twarzy włosach. Okryty długą szmaragdową szatą akademicką, która lata świetności dawno miała już za sobą, poprawił szarą opończę z kapturem. Ręce miał zakrwawione, tak jak i skalpel. Dobrał żółtej szmaty, którą wcześniej zmoczył w kuble wody i przetarł dłonie. Miejsce skąd odchodził zastawione było długim drewnianym stołem na czterech dębowych nogach. Cały przykryty szarym prześcieradłem. Nie musieli zgadywać, co znajdowało się pod narzutą, a na pewno nie chcieli.

- Ah, to ty - odparł odchrząkując flegmę.

- Nasz eksperyment - mruczał pod nosem, po czym sięgnął do słoika wypełnionego do połowy bezbarwnym roztworem. Zamerdał tam długimi palcami i czym prędzej dobiegł do Mordreda.

- Patrz - wystawił wprost przed oczyma z lekka różową kulkę wielkości ziarna grochu. Po zapachu Mordred rozpoznał, iż wyciągnął to właśnie z alkoholu. - To coś zlokalizowane jest w dole czaszki. Nie wiem dokładnie czym to jest, ale odkryłem, że wpływa na proces wzrostu kości i mięśni. Dlatego pozyskuję wydzielinę wzrostu poprzez izolację z tego ziarenka z ludzkich zwłok.

- Przyda nam się, przyda - potakiwał sam sobie.

Re: Zachodnia Ciemnica

56
Civiale, szczęśliwie znajdował się w pomieszczeniu gdzie jakość powietrza nie była gorsza niż w dupie. Oszczędzi im to trudności w oddychaniu przy każdym słowie.

Profesor musiał przerwać prace niedawno, skoro ciało było już przykryte, ale ręce i skalpel nadal zakrwawione. Z tym ostatnim, poradził sobie (z grubsza) za pomocą mokrej szmaty a następnie podzielił się z Mordredem swoim nowym, pachnącym alkoholem odkryciem. Z właściwym sobie brakiem poszanowania prywatnej przestrzeni.

Mordred znał najbardziej podstawowy zakres anatomii, niezbędny w polowej medycynie. Nie potrafiłby nazwać poszczególnych kości ale wiedział z grubsza gdzie się znajdują, żeby móc je nastawić. Wiedział też, że uderzenia serca odpowiadają za ruch krwi w ciele i że z pewnych żył krew się sączy a z innych potrafi trysnąć. Wiadomość, że w ludzkim ciele znajduje się specyficzna część, która wpływa na wzrost nie bardzo go więc zaskoczyła. Bardziej imponujące było jak Civiale zdołał do tego dojść. Było to jednak daleko poza zrozumieniem Mordreda. Może Hunmar by się połapał i zdołał wytłumaczyć, ale akurat w to, wolał nie mieszać krasnoluda. Tym co bardziej zaprzątnęło umysł mężczyzny, była wydajność tej drobiny.

- Nie jest to duży element. - Stwierdził pod adresem różowej kuleczki. - Ile można z tego pozyskać wydzieliny? Ile nam jej potrzeba? - Zapytał.

Wydobył też kamień z torby i sprezentował go profesorowi. - Mamy też kamień. Na którym etapie możemy go użyć?

Nawet gdy zadawał pytanie, myśli krążyły wokół kwestii, czy mają dość składników by ruszyć proces, czy też będą musieli sprowadzić dajmy na to... Marynowane lewe jądro goryla z Kattok. Niektóre składniki alchemiczne po prostu przekraczały wszelkie pojęcie.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Zachodnia Ciemnica

57
Wystarczająco, by stymulować rozwój naszego eksperymentu - warknął, oburzony brakiem entuzjazmu ze strony kruczowłosego. Profesor Civiale był dziwakiem. Nie nosił się z charakterystyczną dla Wysokich elfów dumą. Ta przepełniała go dopiero podczas wykładów, które uwielbiał urywać również podczas neutralnej dysputy. Wykorzystywał każdą możliwą okazję, coby wpełzać na tory nauki tudzież jej pogranicza z magią. Szaty nosił zaniedbane, gdzieniegdzie przetarte i wyblakłe. Różniły się znacząco od tych, które mieli nauczyciele, ale i studenci ponad poziomem akrosolium, wyżej, na innych wydziałach. Co ciekawe, profesor doskonale władał językiem potocznym, tak jakby wychował się w ludzkim gmachu bądź spędził z nimi przynajmniej połowę swego długiego życia. Mordred nie doszukał się Hollarskiego akcentu ni kurtuazji, jaka zwyczajowo przepełniała niemalże każdą wypowiedź mieszkańca Hollar.

- Magnífico! - jego niezmiernie jasne, szaroniebieskie oczy zaszkliły się jak na płacz. Profesor ostrożnie wyciągnął ku niemu spękane dłonie. Długimi pazurami kościstych paliczków powoli głaskał kamień, który przedstawił mu Mordred.

- Teraz! - odparł bez chwili zastanowienia. - Czas rozpocząć transformację! - profesorska predylekcja do niebezpiecznych oraz jakże nieetycznych eksperymentów mogła budzić odrazę do jego osoby.

- Za mną - zarzucił szarozieloną togą machając ręką.

Przeszli dalej. Tam, gdzie poza świetlikami na ścianach wisiały kandelabry zaopatrzone w grube woskowe świece. Ich płomienie dodawały wizualnego ciepła temu obskurnemu laboratorium. Civiale stanął po drugiej stronie blaszanego stołu, podpierając się rękoma o blat zawalony papierzyskami, a krucze włosy spłynęły mu na ramiona, okalając posępną twarz. Gibko i z wyuczoną ostrożnością sięgnął po znajome naczynie. Trójnoga szklana kolba z szeroką szyjką, a w niej pozbawione jądra jajo Delphoxa. Dokładnie pokryte brązową błoną. Tą samą, na którą przełożył materiał pobrany od Mordreda, tak więc cienka galaretka bogata była w część kruczowłosego.

- Daj kamień! - burknął pod nosem, zrzucając papiery na ziemię i szykując miejsce na eksperyment. Dookoła kolby, rozłożone w kształt trójkąta, leżały trzy inne minerały o różnych odcieniach. Karminowy, liliowy oraz beżowy. Civiale wspominał, że ich energia zapewnia optymalne środowisko dla rozwoju jaja.

Sięgnął po duży moździerz, ledwo utrzymując go w słabiutkich rękach. Część oparł na udzie, a potem usytuował we wpukleniu księżycowy kamień. Dobierając poręcznego tłuczka, huknął porządnie. Coś zazgrzytało, kamień pękł wpół. Grzmotnął w każdą część osobno, a te jak jeden przepołowiły się. I dalej, aż po kilku minutach wartościowy kryształ przeobraził się w lśniący niczym magiczny brokat puder. Profesor majaczył coś pod nosem - Fuzja... Organizm... będą cię wychwalać Civiale!

Otulony z każdej strony moździerz, dźwigał niczym matula lulająca swe dziecię. Ledwo przechylił go nad odkorkowaną wcześniej kolbą. Ręce mu drżały, a naczynie zdawało się, że lada chwila wypadnie z pomarszczonych dłoni. Lekki proch powolutku sunął w dół, jak piasek w klepsydrze. Osadziwszy się najpierw na ściankach, dopiero po kolejnej porcji zasypał otaczającą jajo pomarańczową błonę.

Trzask! Moździerz wylądował na ziemi. Lorelei pisnęła, lecz Nehema szybko zasłoniła jej usta, nie pozwalając na dekoncentrację uczonego.

- Novam nativitatem. Merge nuclei! Merge nuclei! Merge...

Energia, materializując się w otaczającej jądro Delphoxa kolbie jako oślepiający promień, uderzyła w cel. Huknęło tak, że Mordreda zakłuło w uszach, a od wsysanego przez implozję powietrza aż zaszumiały mury. Siła uderzenia nacierała ogłuszająco, aż wzbili się w górę, zakołowali, odlecieli na przeciwległą ścianę. Wybuch światłości oślepił wszystkich.

Re: Zachodnia Ciemnica

58
Jakąś małą niezobowiązującą cząstką, Mordred rozumiał niezadowolenie Civiale. Chęć podzielenia się ekscytacją z kimś, kto kompletnie nie rozumiał o czym mowa. No, ale szukanie profesorowi przyjaciela do konwersacji wykraczało dalece poza jego obowiązki i ochotę.

Na szczęście przyniesiony minerał zdał się poprawić humor starego elfa. Poprowadził ich dalej w głąb pracowni, w stronę naczynia które Mordred rozpoznał z poprzedniej wizyty i z entuzjazmem zabrał się za rozcieranie księżycowego kamienia na proszek.

Słuchając jego mamrotań o chwale, apostoł Rubionookiego nie miał nic przeciwko temu, by Civiale przywłaszczył sobie zasługi.
Może dawniej, gdy był jeszcze nieświadomy, wyobrażał sobie sławę i dramatyczne przydomki. Teraz rozumiał już, jak niegościnny jest to świat i jak łatwo stracić bliską osobę na drodze cudzych knowań i planów. Dzisiaj Mordredowi nie chodziło już o rozgłos swojego imienia ale o sam fakt dania Magistri nowego instrumentu. To z jego ręki otrzyma swoją nagrodę.
Był w tym też pragmatyczny aspekt - im mniej o nim słyszano, tym mniejsza szansa że jakieś ugrupowanie zachce jego głowy. Toczenie prywatnej wojny na kilku frontach, dodatkowo opóźniłoby projekt.

Mamy jakieś dalsze plany względem Callisto? – Teraz, gdy byli już tak blisko postępu, głos Mandy przywołał pierwotną kwestię z jaką w ogóle przybyli do miasta.

Mordred powstrzymał się od fizycznego skrzywienia ust, jednak ślad irytacji był słyszalny w jego myślach. – Nic więcej w praktyce nie możemy zrobić. Nie chciałem by ktoś stał się pionkiem w boskiej rozgrywce, ale nie mamy rzeczywistego wpływu na jej działania. Gdyby nawet wysłać jej anonimowy list z ostrzeżeniem by nie babrała się w demonicznej magii, jej szpiedzy szybko nas wytropią. Co gorsza, opieramy się tylko na słowach Anais i nie mamy nic na ich poparcie poza naszą wiarą a to nie wystarczy Callisto. – Wyjaśnił ponuro. – Właściwie, gdybyśmy nawet przynieśli jej bezpośrednią korzyść, pojawiłyby się podejrzenia, skąd u nas takie zainteresowanie jej osobą. Nie... Możemy działać tylko pośrednio i nigdy w sposób, który zdaje się ukierunkowany na nią. Ściągnąłem tu apostatów między innymi by dać jej alternatywę i odwrócić od Mroku. Jeżeli projekt się powiedzie, może to także da jej więcej opcji. Wolałbym uniknąć użerania się z wrogim apostołem lub wcieleniem, ale na razie skończyły nam się ruchy w tym kierunku, więc zostawmy Callisto jej wyborom i skupmy się na tym co możemy realnie osiągnąć.

Telepatyczną rozmowę, przerwał trzask moździerza lądującego na ziemi oraz pisk elfki. Szczęśliwie ta została uciszona zanim zdołała rozproszyć inkantację profesora.

A potem nieźle jebło.

Ogłuszająca siła cisnęła nimi o ścianę a nagły błysk oślepił. Mordred zaklął ale nie usłyszał własnych słów na skutek dzwonienia w uszach. Poczuł wibrację uderzenia jaka przebiegła przez jego ciało po zderzeniu ze ścianą, ale zarówno pancerz jak i własna wytrzymałość, pozwoliły mu w miarę szybko się pozbierać.
Ze zmysłami poszło gorzej. Oczy i uszy były jednymi z tych elementów, których za cholerę nie dało się zmusić do współpracy. Rozcierając jedne i drugie, próbował odzyskać kontrolę nad wzrokiem i słuchem.

To chyba najbardziej pokazowe zapłodnienie jakie widziałam.

Znajomy głos dosięgnął go mimo rozkojarzenia podstawowych zmysłów. Telepatia nie potrzebowała uszu, co doprowadziło do dziwnego rozdźwięku między tym co słyszał z zewnątrz i wewnątrz.

Mam nadzieję, że to nie kwestia moich dodatków, bo możemy mieć problem w przyszłości.

Odparł żartobliwie, co jak zwykle pomogło mu się uspokoić.

Wszyscy cali? – Zawołał gdy odgłosy ruchu i chyba jęknięć zaczęły wreszcie przebijać się przez dzwonki w uszach. Oślepiające plamy także powoli ustępowały miejsca... Ciemnym plamom. Nehema i Lorelei, były odziane w dość obcisłe szaty, zatem ta obszerniejsza plama chyba była Civiale. Albo prześcieradłem.

Profesorze! Czy wszystko w porządku? – Zapytał dwuznacznie. W jednym sensie, czy proces się powiódł. W drugim przypadku, elf stał najbliżej reakcji. Chyba nikt nie spodziewał się, że proces może być tak gwałtowny ale w końcu wkraczali na nieznany nikomu teren...
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Zachodnia Ciemnica

59
Tu robi się niebezpiecznie! – wrzasnęła, krzywiąc się złowróżbnie Lorelei.

Nie. – skonstatowała zimno Nehema.

Sprawa wymyka mi się spod kontroli, rozumiesz? Nie można tego opanować.

Cały sufit laboratorium jarzył się nagle i rozbłyskał. Rzucana przez promieniującą kolbę jasność rozpływała się w ciemności. Westchnienia kobiet, rozdarte szaty, dzwonienie w uszach. Ledwie słyszał wołanie salamandry, chodź to nie należało do niegłośnych. Próbując zwalczyć skutki eksplozji, małymi kroczkami odzyskiwał wzrok, a także słuch.

Kiedy Mordred powtórnie otworzył oczy, piasek w klepsydrze przesypał się już do końca,
co oznaczało, że jego letarg był nawet dłuższy, niż należało. Zniknęły złote plamy, wraz z nimi kolejne – czarne. Jego niezwykle jasne, bladoniebieskie oczy prześwietliły otoczenie na wskroś. Nadstawił uszu – usłyszał jęk. Zmysły działały już normalnie. Civiale mruczał poobijany. Palce miał sine i zbite lewe lico, które puchło jakby użądliła go niewyobrażalnie jadowita osa. Mordred chwycił go oburącz, ale stary wysoki elf leciał przezeń. Musiał mocno go trzymać, tak by nie mógł się poruszyć. Rzucił spojrzeniem. Patrzył na kruczowłosego jak pogrążony w letargu niedźwiedź.

Jajo! – raptem w zaciśniętej dłoni wojownika został szarozielony fragment akademickiej szaty. Profesor z gibkością, o która go nie podejrzewano, wymknął się Mordredowi. Czym prędzej dopadł do miejsca eksperymentu. Stanął przy stole, podpierając się zasiniałymi knykciami o blat. Ujął kolbę w dłoń, przesunął ręką po szyjce naczynia mrucząc formułę pod nosem, po czym lekko, zakorkował walcem z trocin.

Cisza.

Odsunął z lekka się od blatu. Rzucił jeszcze raz spojrzeniem na Mordreda, a potem na czarodziejki. Trzymając kolbę przed sobą, wystawił ją ponad poziomy głów.

W życiu każdego są dwa wielkie dni. Pierwszy, gdy się rodzimy i drugi, gdy odkrywamy po co. – rzekł wyniośle Civiale, a barwa jego głosu była czysta jak nigdy przedtem. – Jesteśmy bogami! – dodał raptem typowym dla siebie skrzeczeniem starca.

Ruszył wgłąb laboratorium. Pod wielką ścianę pełną żeliwnych rur, maleńkich wężyków, rureczek i wielkich szklanych kapsuł. Gramolił się, obolały, zdrętwiały, posiniaczony. Stawiając stopy na krześle, zrzucił pokrywę szklanego sarkofagu. Wtem buchnęła para, a znad powierzchni zasyczały drobne bąble powietrza. Usta miał blade, choć co rusz zagryzał z podniecenia wargę. Na kości policzkowej duży krwiak od uderzenia. Civiale wyciągnął korek, pochylił się nad otwartą kapsułą, a następnie ceremonialnie przechyliły zawartość kolby. Maleńkie niebieskozłote jajeczko potoczyło się po ściance naczynia, zawirowało w szyjce i wpadło do wody, jak śliwka w kompot...
Obrazek

Re: Zachodnia Ciemnica

60
Wreszcie odzyskał kontrolę nad zmysłami i własnym ciałem. Wraz z nimi przyszła ulga, że wszyscy są w jednym kawałku. Civiale był poobijany, ale bardziej żwawy niż Mordred by się spodziewał, wyrywając się jak węgorz w stronę eksperymentu. Nic więcej nie wybuchło.

Profesor zwrócił się do nich podniośle po czym pognał w stronę wielkich zbiorników które Mordred widział już podczas pierwszej wizyty. Czarnowłosy spojrzał jeszcze na kobiety i upewniwszy się, że są w stanie nie gorszym od Civiale, zwrócił się do Lorelei z ledwie zauważalnym półuśmiechem.

Jak się podoba w tej króliczej norze? Witaj w naszej krainie czarów. Wszystkim nam tu już dawno odwaliło.

Następnie nie czekając na odpowiedź dogonił profesora, który właśnie przelewał zawartość kolby to jednego z wielkich naczyń.

Po tym wszystkim tylko tyle? – Fuknęła Mandy. – Jajko zmieniło kolor?
Przyznam, że po tym pokazie też jestem trochę rozczarowany – Wyznał wojownik – ale być może moja cierpliwość nie jest już taka jak dawniej. Niemniej, wypada oddać szacunek tam gdzie on należny... – Odparł swojej kochance, nim zwrócił się do elfa.

Gratulacje profesorze. – Przemówił z nikłym uśmiechem. – Dokonał pan tego czego żaden śmiertelnik przed panem. To już nie wynaturzenie czy mutacja, jak olbrzymie skolopendry czy wężogońce. To początek prawdziwie nowej, inteligentnej rasy. Dogonił pan bogów w dziele stworzenia profesorze. – Zakończył Mordred, skłaniając lekko głowę.

Prawdę mówiąc, mimo wizualnie mikrego postępu, sam czuł pewną ekscytację a nawet dumę. Oto wkrótce stworzą na Herbii Plemię Głębin. Na wzór pierwszych - wedle zapisków z jego młodości - czcicieli Wielkiego Smoka Głębin. Protoplastów Granfalloon. Magistri otrzyma nową siłę w tym świecie i Mordred odczuwał z tego powodu dziwną radość. Dziwną, bo nie była ona tak górnolotna ani wyniosła jak ta widoczna u Civiale, ale czuł się raczej jak małe dziecko kończące laurkę, którą pokaże rodzicom. Szczęście lekkie i rozedrgane. Na chwilę przypomniał sobie czasy gdy był jeszcze malcem w rodzinnej wiosce przed pogromem. Oraz później, momenty gdy Magistri pochwalił go za dobrze pojętą naukę czy wykonaną pracę. Fala nostalgii unosiła go przez oddech - może dwa - nim Mandy sprowadziła go do teraźniejszości.

Mordred... – Salamandra brzmiała na... Skupioną.

Mordred znał ten ton. Świadczył o tym, że jego partnerka doszukała się czegoś co faktycznie uznała za istotne niż raczej tylko czegoś o co może się z przekory doczepić.

O co chodzi? – Zapytał więc.

Jeżeli faktycznie mamy uzyskać inteligentną istotę, to znaczy, że będzie musiała skądś tę inteligencję pozyskać. Istnieje duża szansa, że będzie musiała zostać wychowana i kształcona a na to nie mamy czasu. Cholera, nie wiemy nawet, czy będzie w stanie o siebie zadbać. Ich rodzaj posiada zdolność przekazywania szczątkowych wspomnień z rodzica na potomstwo, żeby były wstanie rozpoznać pokarm i zagrożenie, ale tutaj mamy pierwszego osobnika. Nie ma po kim odziedziczyć tych wspomnień. – Wcielona pożoga wyrzuciła swoje obawy jednym, napiętym tchem.

Mordred przygryzł wnętrze wargi w zamyśleniu. Faktycznie mógł to być problem. Jednak istniała pewna szansa... – Nie wiem na ile się to sprawdzi, ale technicznie posiada moją "krew", co czyni mnie poniekąd przodkiem tej istoty. Niektóre owady podobnie jak ryby, posiadają ten sam rodzaj dziedzicznej pamięci... – Wspomniał jedną z nauk przyrodniczych. – W swojej rodzinnej wiosce, nigdy nie spotkałem Magistri a jednak instynktownie wiedziałem, że mogę mu zaufać gdy przyszedł po mnie w krasnoludzkiej twierdzy. Jestem pewien, że to właśnie pozostałość po moich rodzicach, rozpoznała go jako przyjaciela...
Ale wybiegamy za daleko na przód. Zobaczymy jak dojdziemy do tego punktu. – Skwitował wreszcie ich rozważania, po czym znów skierował wzrok na Civiale.

Profesorze, ponieważ mamy do czynienia z pierwszym w swoim rodzaju przypadkiem, pytanie jest czysto teoretyczne, ale jak pan sądzi ile czasu trzeba do osiągnięcia kolejnych etapów? – Zagadnął, po chwili uściślając swoje pytanie. – Od teraz do podstawowej samodzielności, do dojrzałości i wreszcie zdolności rozmnażania?

Mogło się okazać, że przed nową istotą jeszcze lata czekania nim da genezę pozostałym. Wówczas wypadałoby znaleźć inny kierunek działań. Jeżeli jednak potrzeba czegoś jeszcze, wypadałoby się dowiedzieć.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Akademia Sztuk Magicznych”