Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

91
— Nigdy nie widziałam takiej eksplozji. — Gerda przygryzła wargę i zastanowiła się przez moment, co powiedzieć dalej, żeby kochanek dobrze ją zrozumiał. — Sam się przekonasz, o co mi chodzi, jak będą pokazywać ci zgliszcza. Ale nie, to nawet nie to. Od tej pieprzonej rocznicy wszystko robi się tutaj tylko coraz gorsze. Gdybym wiedziała, na co się piszę, przyjeżdżając tutaj... Wiesz, ile osób zginęło w tym wybuchu? Ja nie wiem, bo ciągle liczą. Ciągle segregują szczątki. Tyle przypadkowych ofiar. Studenci, dzieciaki z Akademii, zwykli ludzie z miasta, którzy mieli pecha i mieszkali zbyt blisko... moi koledzy, moje koleżanki. I dobrzy, porządni Czarodzieje, którzy nigdy nikogo nie skrzywdzili i od początku z nami współpracowali. Nikogo nie oszczędziło, żadnej grupy. Komu mogło zależeć na zrobieniu czegoś takiego? Kto jest tak bardzo pozbawiony jakiejkolwiek moralności? To chore, że przez grupę elfich bandytów, terrorystów, którym dano dostęp do magii, których nikt nie nadzorował, których nikt nie pilnował przez wszystkie te lata, przez pieprzone pięćset lat... Powiedz mi, co dzieciaki zawiniły, żeby Fenistejczycy zrobili coś takiego z ich szkołą? Tu powinno być spokojnie i bezpiecznie. Dlaczego nikt nie rozumie, że tylko po to tu jesteśmy? Dla spokoju i bezpieczeństwa studentów? Dlaczego mają nas za wrogów? Cholernie niewdzięczną rolę nam dano. Nawet służba nami po cichu gardzi, nienawidzę tego, jak na mnie patrzą, jak za mną chodzą krok w krok, jakby coś knuli. Wszyscy, co do jednego, od sprzątaczek po kucharzy, mają takie ponure twarze. Oczywiście, masz rację – odbija mi. Do tego jeszcze te zniknięcia. Niewyjaśnione porwania kobiet. Nie, ja się nie boję... Nie o siebie. I jeszcze ta popieprzona nekromantka, która nam się wywinęła w chaosie przy wybuchu. Wiesz co? Podobno miała szczenię smoka. Tak, haha, smoka. Co więcej, podobno teraz po mieście biega ten smok i zabija. Taka miejska plotka, miejska legenda. Nie widziałam na własne oczy, nie sądzę, żeby... jakoś trudno mi w to uwierzyć,. Ale z drugiej strony to miasto ciągle nadwyręża mój zdrowy rozsądek. Oros jest nie do zniesienia. Jeśli sobie myślisz, że coś absolutnie nie ma prawa się zdarzyć, to tutaj zapewne właśnie się zdarzy. I pamiętaj, pamiętaj, bo to ważne, żebyś się nie rozczarował. Jeśli zostaniesz, to nie licz na niczyją wdzięczność. Będą na ciebie ukradkiem pluć i złorzeczyć. Będą ci życzyć śmierci. Tak – ty będziesz robić wszystko, żeby mogli normalnie żyć, a oni będą życzyć ci śmierci. Nie usłyszysz od ludzi z Oros ani słowa podziękowania. To miasto zabierze ci wszystko po kolei. Będziesz samotny, coraz bardziej samotny, jak ja.

Gerda, sakirowska wilczyca, mówiła dużo i szybko, jakby nie miała wielu okazji, by podzielić się z kimś tym wszystkim. Wino, ciemność i nieznajomy słuchacz – może tego właśnie jej było trzeba raz na jakiś czas, żeby nie oszaleć. Dopiero po jakiejś chwili Felivrin zdał sobie sprawę, że rozmowa o tych wszystkich trudach, cierpieniach i bolesnych emocjach paradoksalnie zdawała się tę kobietę w jakiś sposób rozpalać.

— Masz rację, cieszmy się, chcę przestać o tym myśleć. — Gerda pocałowała go namiętnie. — Ale nazwij mnie jeszcze raz zajączkiem, a przysięgam, że cię zagryzę!

Wiele czasu minęło, odkąd elf ostatni raz trzymał w ramionach kobietę. A teraz, mając do dyspozycji tylko jedną dłoń, poczuł się tak samo niezręcznie, jak podczas swoich pierwszych młodzieńczych podbojów. Proste rzeczy – te o których nawet się nie myślało, tylko zwyczajnie się je robiło – stały się nagle takie skomplikowane. Wszystko było kompletnie inne niż przez całe jego życie. Nagle z całą siłą odczuł, że jest cholernym kaleką i nie jest w stanie sobie poradzić... Zaczęła narastać w nim głupia panika.

Ale panika minęła prędko. Gerda nie pozwoliła mu się zrazić i rozmyślić.

— Jak ją straciłeś? — spytała bez ceregieli, z czystą fascynacją i podziwem w oczach, zostawiając ślad szminki na okaleczonej ręce kochanka. — Opowiedz. Chcę wiedzieć. Proszę.

Dłoń Gerdy sięgnęła ku twarzy nachylonego nad nią Felivrina, by odgarnąć mu za ucho opadające na policzek włosy...
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

92
Dla Profesora powoli stawało się jasne, że pozostawanie w stanie błogosławionej euforii nie będzie przy Inkwizytorce najłatwiejszym zadaniem. Po prostu nie pasowali do siebie. Za dużo gadała. I nie chodziło nawet o liczbę słów wypływających z jej ust, z których Felivrin złożyłby zapewne kilkanaście obszernych zbiorów zadań dla swoich podopiecznych. Problemem był fakt, że słowa które padały z jej ust były stokroć ciekawsze od niej samej. A elf miał tendencję do skupiania i unoszenia się nad najciekawszą rzeczą jaka wpadła mu w dłonie. Więc choć oczy jarzyły mu się rozmarzonym blaskiem to Gerda konsekwentnie i zapewne nieświadomie coraz to bardziej odsuwała od siebie jego uwagę.

Jednak to nie opisy zwłok ofiar eksplozji nim wstrząsnęły. Zwłoki dzieci, Sakirowców, uczonych... nie wzruszyły jego serca. Sam aż się nieco zdziwił tym faktem. Może to fakt, iż widział to już na własne oczy? Może zaś chodziło o to, że przeżył już inną magiczną katastrofę? Może zaś niedawnym pobyt w lochach, tortury i głodówka, które doprowadziły go do mentalnego paraliżu... nie odeszły dalej z jego umysłu? Profesor skrzywił się nieznacznie uświadamiając sobie, że pewna część "Felivrina" została w tym lochu i nigdy z neigo nie wyszła. W przeciągu ostatnich dwóch dni myślał o zdradzie praktycznie każdej napotkanej osoby, nawet przez krótki moment rozważał zabicie smoka. Notorycznie bił się ze swoimi myślami i wpółprzytomnie wędrował po Oros. Dopiero teraz jednak poczynał uświadamiać sobie jak bardzo wyniszczającym okazało się być to przeżycie. Dlatego też po całej tyradzie na temat zwłok i elfiej zdradzie mruknął tylko.

— Na czymś takim zależeć może tylko kompletnemu idiocie.

Jęczenie dziewki o niewdzięczności mieszkańców Oros nawet go rozbawiło. Gdyby robili porządną robotę i pilnowali faktycznie wszystkich Czarodziejów elf nawet mógłby chcieć dać im spokój. Ale skoro nie potrafili złapać Ernesta, zabezpieczyć smoka i zidentyfikować źródła wybuchu... na cholerę miał się pruć i nadstawiać własnego karku tylko po to by w mieście zapanował porządek? Dziewczyna poczynała go zachęcać do wykorzystania tych luk dla własnych korzyści i na dobrą sprawę jedyną osobą, która wytwarzała w nim jakiekolwiek wyrzuty sumienia w całej tej sytuacji był on sam. Patrzył teraz w oblicze skrajne niekompetencji uśmiechając się przewrotnie. Miło było mieć świadomość, że Zakon przechodził przez to samo co on pod koniec każdej sesji akademickiej. Takie uroki uczelni.

Zapewne niejedna osoba ujrzałaby to jako wymarzoną tragiczna scenę, w której bohater obleczony w tajemnice pada na kolana powalony siłą miłości i wyznaje swe grzechy... tylko, że to nie był ten rodzaj tragedii. Elf nie czuł już wyrzutów i jeżeli rozmowa ta dała mu cokolwiek to determinacje w dalszym realizowaniu swojego planu. Współpraca z porywaczem i mordercą Oroskich kobiet przeciwko systemowi, który pozbawił jego uczniów miejsca na uczelni, sprawił, iż jego bliscy musieli go opłakiwać, który zabrał mu rękę, dorobek życia, zapewne także żywot jednego z jego podopiecznych i ponad wszystko... zabrał jego kolekcje. Nekromanta i gwałciciel brzmieli jako o niebo lepsze towarzystwo w zaistniałej sytuacji. Zwłaszcza, że to dzięki nim spotkał jedyną bliską mu obecnie osobę, zawiązał nieco niepokojącą przyjaźń i nie skończył na powrót w więzieniu. Teraz zaś siedział pijąc wino i zabawiają się z wrogiem nad salą pełną jego dawnych kolegów, którzy przeszli po jego grobie i próbowali zapomnieć o tym co zrobili. W ogólnym rozrachunku... w Oros opłacało się być tym złym. Nie żeby tego kiedykolwiek chciał... ale w jego naturze było płynięcie z nurtem. Walka przeciwko przeznaczeniu i powszechnej opinii byłaby wielkim wrzodem na zadzie. Życie powinno być łatwe i przyjemne. Wystarczy, że badania doprowadzają cie na skraj obłędu. A skoro został okrzyknięty jednym z największych magicznych zbrodniarzy to jak to się mówi...
Jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one W pewien sposób rozochocony tym nietypowym ciągiem myślowym postanowił w końcu dać mu jakiś materialny upust. Wszak i tutaj przybył by kogoś udawać. Równie dobrze mógł to wykorzystać. Przycisnął niezgrabnie Inkwizytorkę bliżej do siebie i kwitując jej monolog zalotnie warknął.

— Większość życia ktoś życzył mi śmierci. To nic nowego za... — tu ugryzł się zawczasu w język i poprawił się — wilczyco.

Uśmiechnął się złośliwie i już miał kontynuować awanse puszczając mimo chodem pytanie Gerdy o kikut... gdy dostrzegł zbliżającą się w kierunku jego ucha dłoń. Na ułamek sekundy umysł elfa zamarł. Można by powiedzieć... wskoczył na obroty tak wysokie, że dla każdego innego zdawałoby się, iż nie ma w nim żadnego przepływu informacji. W ciągu tej chwili elf wykluczył jakikolwiek opór fizyczny, zakwestionował stabilność swojego magicznego systemu i wybrał najadekwatniejszą opcję. Puścił dziewczynę, którą obejmował dotąd zdrową dłonią i pchnął ją na kanapę. Nie mocno o czy agresywnie... ale liczył, że ta nagła akcja pozwoli jej stracić równowagę. Gdy ta zwali się na miękkie obicie rozsiądzie się nad nią okrakiem i chwyci dłoń, którą próbowała sięgnąć jego ucha, nachyli się nad nią i z zalotnym uśmiechem da jej to czego pragnie... historii jego ręki. Mówił cichym namiętnym głosem, maskując prawdę z kłamstwem, westchnięciami i... odpowiednią stymulacją.

— Więc... złapało mnie to tutaj. O... nad nadgarstkiem.

Jego dłoń zacisnęła się nieco pod dłonią dziewczyny uciskając ją odrobinę za mocno. Ot dla zobrazowania i uwydatnienia opowieści o bodźce fizyczne. A te z odpowiednią narracją i nastrojem... mogą zdziałać wiele.

— Potem gdy próbowałem się wyrwać doskoczyło bliżej rozszarpując mi przedramię...

Dwoma palcami przejechał delikatnie po skórze dziewczyny aż do łokcia i z powrotem łaskocząc ja przy tym odrobinę w miejscach gdzie skóra stawała się cieńsza. Gra wstępna do następnego etapu.

— Następnie pod skórę wpłynęła trucizna. Na początku paliło jak w demonicznej kuźni... czułem jakby skóra sama ze mnie odchodziła...

Przejechał po jej skórze paznokciami drażniąc ją i rozgrzewając a jednocześnie przytrzymując swoim ciężarem by nie mogła się wyrwać. Chciał by poczuła palące ciepło i delikatne swędzenie lecz nie mogła nic z tym zrobić. Chciał by poczuła się bezsilna.

— A potem... potem poczułem chłód... jakby obejmował mnie Usal... chłód szczytów Północy i lochów Srebrnego Fortu...

Zacisnął swą dłoń w okolicach łokcia w tak sposób by ograniczyć krążenie krwi w kończynie. Chciał by jego partnerka poczuła wszystko. Najpierw unieruchomienie, dreszcz przyjemności, ciepła i odrobiny bólu a następnie... chłodu i odrętwienia gdy jej ręka powoli drętwiała. Miał zamiar przytrzymać ja tak do momentu w którym faktycznie po puszczeniu nie będzie mogła przez chwilę ruszać dłonią jednak by umilić jej ten czas i dać pozory wyboru nachylił się jeszcze bardziej i naciskając nieco mocniej kciukiem na rękę wymruczał.

— Kontynuować opowieść?
Spoiler:

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

93
— O, tak! — westchnęła uziemiona inkwizytorka, która wyglądała na więcej niż usatysfakcjonowaną dotychczasowym obrotem spraw. — Co to było? Co cię schwytało? Mów dalej. Chcę usłyszeć wszystko.

Odchylona głowa Gerdy zwisała z kanapy, jasne loki rozsypały się w nieładzie po czarnym aksamicie obicia i po podłodze, a rozchylone usta z trudem chwytały płytkie oddechy. Spod półprzymkniętych powiek błysnął zielony płomień, kiedy kobieta, wykorzystując swoją przewagę, wolną ręką schwytała nagle Felivrina za włosy i gwałtownym ruchem przyciągnęła go jeszcze bliżej siebie. Jednocześnie kazała mu mówić i utrudniała to zadanie, znajdując dla ust kochanka zgoła inne zastosowania pomiędzy połami rozpiętej pospiesznie bluzki.

— Mów! — wychrypiała niecierpliwie. — Powiedz mi wszystko.

Wbite w jego przedramię paznokcie gotowe były je rozszarpać. Wpatrzone w niego oczy zieleniły się odcieniem najjadowitszej z trucizn. Bielsza od marmurów królewskiego pałacu skóra i spływająca z niej gładka jedwabna tkanina były chłodne... jak szczyty Północy i lochy Srebrnego Fortu.

Jak uścisk boga umarłych, który przysiadł być może właśnie tego wieczora gdzieś na gzymsie czy szczycie wieżyczki Pałacu Magicznego, oglądając z zagadkowym uśmiechem tych, którzy na własne życzenie wędrowali na zgubę, na sam skraj śmierci.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

94
Jedno musiał przyznać dziewce. Była bardziej dzika niż się spodziewał. Z momentu w którym przestawał zwracać na nią uwagę, do momentu, w którym zadziałał instynktownie broniąc się przed zagrożeniem... zatoczyli pełny krąg wracając do pieszczot i prób zapomnienia o bożym świecie w czasie... niespełna jednej krótkiej modlitwy do Sakira? Jeśli członkowie Zakonu byliby tak prężni w działaniu jak ta tutaj na kanapie zapewne dawno podbiliby cały Keron i założyli własne państwo. Na dodatek mimo przygwożdżenia kobiety do kanapy i znajdowania zdawać by się mogło idealnej pozycji do ewentualnego obezwładnienia jej w wypadku odkrycia jego osobowości... w kilka chwil skończył w jej biuście. Dobrze, że ten nie był największy. Przynajmniej nie musiał walczyć z każdą chwilą o powietrze i mógł między pieszczotami kontynuować swoją opowieść o bestii. I w międzyczasie znaleźć ucieczkę od nadmiaru namiętności.

— Co to było... co to było... jęzor miało jak u węża... — syknął nieco z bólu pod naporem paznokci Inkwizytorki

Przejechał językiem po mostku kobiety zostawiając chłodny ślad pomiędzy jej piersiami... i nie przerywając ruchu wjechał po szyi aż do ust Gerdy przygryzając jednak tylko jej dolną wargę przez długą, namiętną chwilę i z przekorą wracając w okolicę jej piersi.

— Szarpało mięso jak wilkołak... — rzucił łapiąc oddech odrywając się od alabastrowej skóry wilczycy

Zacisnął ostatni raz dłoń w okolicach łokcia Gedry i pościł go zostawiając przedramię Inkwizytorski odrętwiałe i osłabione na dłuższy czas. By jeszcze go przedłużyć nie opuszczał dłonią okolic tej kończyny aby znaczącym ruchami nie mogła przywrócić szybko krążenia. Przejechał paznokciem więc paznokciowymi w okolicach ramienia, mocniej i dziko. Tak jak ona robiła to z jego. Oko, za oko, ręka, za rękę, wbite paznokcie za... czy jakoś tak.

— I zabrało mi coś bardzo dla mnie cennego... coś czego wartości nigdy w pełni nie zrozumiałem... — wydyszał sięgając w na powrót w dolne części odrętwiałej kończyny kobiety

Chwycił posiniałą rękę w okolicach nadgarstka i podniósł niczym drapieżnik swoją ofiarę. Wilczyca nie miała nad nią władzy, nikt nie miał. Poza nim. Przejechał jej własną zimną dłonią po policzku kibiety. Coś co należało do niej było teraz... obce. Przyłączone do ciała lecz bez czucia, jej własna dłoń dotykała jej bardziej zmysłowo niż kiedykolwiek... bardziej zmysłowo niż on sam. Zimna, powoli odzyskiwała jednak czucie od ciepła jej rozpalonych policzków. Nim jednak iskierka radości z powrotu czucia zdążyła zapalić się w kobiecie... Felivrin na nowo zacisnął mocno swoją dłoń i odrywając jej rękę od twarzy przejechał nią po jej lewej piersi zahaczając kilkukrotnie odrętwiałymi palcami o sutki kobiety. Przez chwilę drażnił ją w ten sposób wywołując u niej dreszcze z powodu chłodu... a może i rozkoszy?

— Gdybym tylko wiedział czym to było... mógłbym po to sięgnąć... i ukarać — dodał z autentyczną nutką gniewu i zawiści. Zawiści do niepewności własnych grzechów, własnych błędów... czegoś czego nigdy się nie pozbędzie z powodu Zakonu.

Na koniec skierował jej dłoń dużo niżej. Tak by owa obca, chłodna i bezwzględna bestia, która przyssała się do jej ramienia sięgnęła tam gdzie pewnie chciała by Profesor sięgnął od dłuższego czasu. Jednak tego nie zrobił. Nie... niech Zakon poczuje jak to jest... być marionetką. Być niezdolnym do obiekcji. Nargothrond patrzył w piękne jadowite oczy powoli zjeżdżając niżej i niżej dłonią Gerdy. Odchylając sparaliżowaną ręką dziewczyny krawędź jej spodni czekał na reakcje gdy zimne, obce acz znajome ciało tknie okolice jej Oroskich Wzgórz. Chciał to zobaczyć... zapamiętać. I przywoływać ten wyraz jej anielskiej twarzy zawsze gdy Zakon będzie próbował przejąc kontrolę nad jego życiem.

Skoro aby wyrwać się z tego wszystkiego musiał zgasić ogień Inkwizytorki... równie dobrze mógł bo podsycić do granic możliwości by jej stos jak najszybciej spłonął. Chyba, że lodowata dłoń dziewczyny jakimś cudem faktycznie ją ugasi. Nie trzeba było jednak mieć tytułu naukowego magii ognia by stwierdzić, że aby powstrzymać ten ogień trzeba czegoś więcej. Elf postanowił więc pójść na całość z nadzieją, że przed zakończeniem realizacji planu zdoła uspokoić lub uśpić Gerde... jednym sposobem lub innym. A potem razem z jego rudą pomagierką zdecydują co robić dalej. Tak... to wszystko było elementem planu... a fakt, że przez jakieś pół roku nie był tak blisko z kobietą nie miał tu nic do rzeczy.
Spoiler:

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

95
— Ukarać? W jaki sposób chciałbyś mnie, hmm, znaczy to... jak chciałbyś to ukarać?

Nie musiała długo czekać, by się dowiedzieć.

Niepowstrzymana ręka sprawiedliwości, choć należała do niej samej, chwilowo poddawała się władzy innego pana, a zasądzony przez niego wyrok nie przewidywał najmniejszej szansy na ułaskawienie. Niezłomna inkwizytorka znosiła swą karę dzielnie, bez słowa skargi, bez ni jednego zająknięcia – a nawet zdałoby się, że jeszcze z wdzięcznością – przyjmując wszystko, czym wróg w przebraniu zechciał ją torturować. Tylko z jej oblicza dałoby się zgadnąć, jak wielkie i straszliwe cierpi męki. Gdyby Gerda miała w przyszłości zostać błogosławioną męczennicą, nie byłoby lepszej chwili dla odmalowania jej twarzy w śmiertelnej ekstazie. W istocie – tę twarz właśnie miał Felivrin jeszcze przez długi czas widywać w myślach, rozważając budzące zgrozę zbrodnie Zakonu lub podziwiając portrety sług Sakira, co cierpią katusze z heretyckich i diabelskich rąk.

Lecz bywa, że katowski topór ma dwa ostrza, a los lubi się odwrócić. Nie minęło wiele czasu, kiedy ten, który do tej pory karał, sam został postawiony pod sąd. Bez prawa do obrony. Kaźń była okrutna i nieznośnie długa. Podobno sakirowcy podczas procesów i przesłuchań lubują się w doprowadzaniu swoich więźniów do chwili, w której ci zaczynają sami skomleć o byle rychlejsze wykonanie egzekucji – Nargothrond nawet pamiętał mgliście takie przypadki z czasu swojego uwięzienia – a widać to jeden z tych nawyków, których inkwizytorom niełatwo się pozbyć. Wciągnięcie tamtych urwanych wspomnień i wrażeń w ten zupełnie nowy kontekst musiało zdrowo zamieszać elfowi w głowie, ale nie zdążył długo się nad tym namyślić, bo w końcu umarł.

Nie tak naprawdę, rzecz jasna. Jeszcze nie tym razem.

W zasadzie umarli oboje, bo los jest sprawiedliwy. Kilka długich i leniwych minut później Gerda siedziała na podłodze, plecami oparta o kanapę. Piła wino. Ze zburzoną fryzurą, rozmazaną szminką, kroplami potu na gładkich, białych jak alabaster plecach. I z czerwoną wstążką na szyi – tego jednego nie udało mu się z niej zerwać. Zaśmiała się cicho i położyła głowę na udzie zmęczonego elfa.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

96
"A ludzie mówili, że zemsta smakuje najlepiej na zimno... chędożeni kłamcy". Taka myśl przebiegła umysł Felivrina gdy po zatonięciu w oceanie płomieni zemsty i kary wypłyną w końcu na powierzchnię wraz ze swoim odwiecznym wrogiem. Czuł satysfakcję, spełnienie i nawet swego rodzaju niewytłumaczalne... przywiązanie do tej ekscentrycznej kobiety? Jakkolwiek jednak doznanie daleko znajdowało się od bycia nieprzyjemnym, to jednak coś w całym tym zajściu co nie dawało mu spokoju. Wymieszane i skotłowane pod jego głową wspomnienia jęły uciekać w trakcie... procesu i tortur jakie dopiero co przeszedł u boku Gerdy. Więzienne katusze, okropieństwa i skrawki zdartego lecz nie całkowicie pogrzebanego obłędu przed którym to niejednokrotnie stał poczynały do niego wracać tworząc w jego głowię mętlik, niepokój i niepewność. Wraz z ostygnięciem po płomiennych przeżyciach poczynała narastać w nim również świadomość absurdu zaistniałej sytuacji.

Oto on - Felivrin Nargothrond, martwy zbrodniarz magiczny siedział na kanapie u której stóp sączyła wino naga Inkwizytorka, która równie dobrze trzy dni temu mogła być jego katem. Była to w pewnym sensie najbardziej odrealniona rzecz jakiej doznał w przeciągu ostatniego roku... podejrzenie nieprawdopodobna. Fakt, iż mógł wielokrotnie się jej wymknąć lub ją zignorować poczynał odpływać gdzieś w meandry zbłąkanego umysłu Czarodzieja, zaś wcześniejsze próby usprawiedliwienia siebie poczynały kierować się w stronę prób zrozumienia motywów wilczycy. Wszak te nie mogły być tak proste... nic w Oros nie było już dla neigo proste. Każdy mógł być zdrajcą. Jego mistrz, jego przyjaciele, jego uczniowie... nie. Oni by tego nie zrobili... ale Inkwizytorka? Co jeśli z nim pogrywa? Jeśli wie? Jeśli wie o jego planie i o tym dla kogo pracuje? Co jeżeli podejrzewa i czeka na pretekst? Może po to sięgnęła do jego uszu? Może po to nie przerywała jego dręczenia i wykorzystywania jej... zapędów przeciwko niej? Czy te zapędy były w ogóle prawdziwe? Czy ktoś tak zepsuty i nieumiejący nad sobą panować mógł być członkiem Inkwizycji? Czy cokolwiek jest tu prawdziwe?

Zmęczony po długim boju umysł elfa ponownie wszedł w ten niewskazany dla niego stan nadinterpretacji, w którym Felivrin skupiając się na szczegółach przestawał dostrzegać najoczywistsze ścieżki. Pojęcie żądzy, zauroczenia czy miłości rozpuściły się w jego umyśle pod naporem czarnych myśli zostawiając na kanapie złamanego, zmęczonego, zestresowanego i przede wszystkim czujnego elfa. I to właśnie na jego udzie miała nieszczęście położyć głowę dziewczyna, która poznała go jako spokojnego i nawet na swój pokrętny sposób namiętnego osobnika.

Ten wyciągnął dłoń i z nadmierną wręcz delikatnością przejechał palcami po jej wzburzonych włosach. Z głową na jego nogach zdawała się taka... bezbronna. Jak dziecko. Po namyśle... ile ona miała lat? Musiała być od niego przynajmniej dwa razy młodsza. Może oceniał ją zbyt pochopnie? Wszak nie było w niej obecnie nic co mogłoby wzbudzić jakiekolwiek dalsze podejrze....

Wstążka

Prosty, najpewniej nic nie znaczący przedmiot jakich wiele było na balu stał się kroplą wystarczającą by wzburzyć w udręczonym i złamanym umyśle sztorm. Dlaczego dalej ją nosiła? Wszak spociwszy się musiało być jej w niej niewygodnie? Co jeżeli miało to jakiś ukryty cel? Może była zaklęta!? Podsłuchiwali go? Czekali aż się wygada? A może ma ona blokować magię i dać jej chwilę na obezwładnienie kaleki? Uszka tym był. Kaleką. Kazali się jej z nim przespać by nie miał przy sobie ekwipunku. Wiedzieli, że nie ma kondycji i liczyli, że zaśnie... tak jak on z nią. Był głupi. Przecież to nie tak, że Zakon nie wiedział, że tu przyszedł. Wpuścili go... obserwują go... myślą że ma moc zdolną wywołać kolejną katastrofę i czekają na dogodny moment. Musi działać ostrożnie. Być czujny. Nie ufać nikomu. Jeśli dobrze to rozegra to wyjdzie stąd bezpiecznie i zdąży ostrzec Ernesta oraz swoich uczniów. Pewnie wiedzą już, że się z nimi ma zamiar skontaktować.

Przejechał lekko drżącą dłonią w dół karku dziewczyny ciągle igrając jej lokami. Nie był zbyt spięty. Był na to zbyt zmęczony. Tylko dłonie lekko mu drżały co równie dobrze mogło być także objawem wycieńczenia. Przez naprawdę długą chwilę igrał z włosami dziewczyny w okolicach jej ucha, aż w końcu zjechał palcami na jej alabastrową szyję. Przejechał po niej kilkukrotnie palcami, aż za którymś razem niby to przypadkiem zahaczył jednym z palców o wstążkę. Nie za mocno, nie za długo... ale i nie za krótko. Dość by po prostu sprawdzić czy jest w niej cokolwiek nietypowego. Inna struktura, gęstość materiału, odrobina magii... cokolwiek. Jednocześnie nachylił się nad ucho dziewczyny i wyszeptał zmysłowo.

— Piękne akcesorium... na jeszcze piękniejszej niewieście. Mogę się spytać o twórcę czegoś godnego zdobienia tak wdzięcznej szyi?

Zaraz po skończeniu sentencji opuścił niby przypadkiem jeden z palców na tętnicę szyjną. Nawet jeżeli nie będzie miał żadnej reakcji... wystarczy, że serce zacznie bić szybciej. Tego nawet tak zgrabny agent jak ona nie zdoła skryć. Musi wiedzieć ile przed nim ukrywa. Musi wiedzieć czy ma jeszcze szansę uciec....
*** W tej chwili najpewniej w odmętach Oroskiej Uczelni duchy zmarłych z powodu obłędów czy własnej głupoty uczonych śmiały się do rozruchu przekrzykując się jeden przez drugiego jakich to jeszcze wyimaginowanych wrogów i zagrożeń dopatrzy się nieszczęsny elf w cieniach i załamaniach światła wieży. Ci , którzy dopiero po śmierci uświadomili sobie własną ignorancje i płacąc za nią w życiu pośmiertnym wieczną tułaczką za jedyną rozrywkę mięli obserwowanie jak inni popełniają te same błędy. A może było na odwrót? Może właśnie zgodnie przyklaskiwali kolejnemu przedstawicielowi ciała pedagogicznego, który ją dostrzegać ukryte zło drzemiące w skrawku aksamitu? Z magią jest wszakże tak, że nigdy nie wiesz czy jutro nie zje cie własna kanapka. Być może był to krok we właściwym kierunku by przystosować się do groźnego i ostatnimi czasy morderczego świata magii? Jedno było pewne.
Umysł Felivrin począł działać zdecydowanie inaczej niż zazwyczaj.
Spoiler:

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

97
— A co, chcesz takie sprawić swojej żonie? — Inkwizytorka roześmiała się, prawdziwie zadziwiona tym osobliwym pytaniem. — Kawałek aksamitki od krawca, nic niezwykłego. Ale miło, że ci się podoba.

Gerda mruknęła jak kocię, z przyjemnością znów poddając się dotykowi drżącej ręki na swojej szyi i – ku niedoli Felivrina, albo jego uciesze, albo ku jednemu i drugiemu na raz – odczytując tę pozorną pieszczotę jako znak, że kochanek, tak samo jak ona, nie ma jeszcze dość. Chociaż prawda była taka, że jednak raczej miał. Obróciła się w jego stronę, pozwalając gładzić się do woli.

Nie wyczuł od wstążki nic niezwykłego, a choć młode, najwyżej dwudziestoparoletnie serce Gerdy biło prędko, to należało raczej przypisać ten fakt raczej temu całemu płomiennemu huraganowi, przez jaki razem przed chwilą przeszli, niż jakimś ukrytym zdradzieckim czy szpiegowskim intencjom. O dziwo.

— Nie pomyliłam się co do ciebie. Nie zawiodłeś mnie. Twoje szczęście! — Żartobliwie ugryzła go w kolano. — A teraz zmykam. — Wstała. — Wino się skończyło, a ja umieram z pragnienia!

Obserwowanie sposobu, w jaki młoda inkwizytorka z powrotem zakłada swój elegancki mundur, było w jakiś dziwny sposób prawie równie ekscytujące, co uprzednie zdzieranie go z jej ciała.

— Cieszę się, że cię do nas przysłali — rzuciła, zanim jeszcze zbiegła po schodach. I mrugnęła. Trochę zmysłowo, trochę śmiesznie. — Liczę na dalszą owocną współpracę!
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

98
Czarodziej z niemałą irytacją stwierdził, że nie dość iż aksamitka nie była magiczna to jeszcze został spławiony niczym chłopiec na posyłki i zostawiony nim zdążył jakoś zareagować. Wszak jak miał odczytać jej nagłe zniknięcie? Nie udało jej się nic z neigo wyciągnąć? A może uciekła nim dojdzie to zmasowanego ataku mającego na celu obezwładnić jego osobę? Gdzieś w odmętach jego głowy cichy głos krzyczał, że po prostu poszła się napić i zapewne zabawić się jeszcze na parkiecie... ale kto by go słuchał. Uniósł tylko rękę w niemym pożegnaniu i przeklinał w myślach zmarnowaną okazję na wyciągnięcie z niej większej liczby informacji. W ostateczności zaś mógł ją użyć jako żywą tarczę... ale trudno. Trzeba było sobie radzić teraz bez tego.

Przez dłuższą chwilę nie robił nic. Ot z przymkniętym oczyma nasłuchiwał oddalających się odgłosów stóp Gerdy licząc na nagłe zatrzymanie i cichy szept sugerujący, iż komuś coś właśnie melduje. Następnie ją ostrożnie się przyodziewać sprawdzając przy okazji czy w jego przyodziewku nie doszło do pewnych ubytków lub czy Inkwizytorka nie podrzuciła mu między pergaminy i mapą jakiegoś...talizmanu śledzącego? Cholera wiedziała co ci szaleni Inkwizytorzy mieli w głowie. Trzeba było być teraz ostrożnym. Resztki ekscytacji i pragnienia poczęły przygasać zastąpione stresem i niepewnością co do powodzenia misji. A jeżeli chodziło o to by odwrócić jego uwagę i aresztować rudowłosą? Musiał się śpieszyć i spróbować znaleźć ją albo przy toaletach albo w którymś z ustalonych miejsc.

Przed wyruszeniem sprawdził jeszcze dokładnie kanapę. A nóż Gerda coś zgubiła? Oczywiście tylko w obecnym umyśle elfa istniało prawdopodobieństwo na to, że znajdzie tam karteczkę z napisem "Jestem szpiegiem"... ale to nie zrażało go w dokładnym obejrzeniu miejsca... zajścia. Następnie otarł wolnym rękawem twarz z pozostałości szminki, niezgrabnie wsunął go między guziki na piersi i chwycił pozostawioną po Gerdzie pustą butelkę. W tej części balu lepiej wyglądać na odrobinę podchmielonego aby nie wzbudzać zbyt dużych podejrzeń. Dopiero ubrany ruszył na spotkanie ze swoją pomagierką w nadziei, iż kryjący się w cieniu Sakirowcy jeszcze jej nie dopadli.

W głowie jednak ciągle przebłyskiwała mu twarz rozpalonej Inkwizytorki i jej imię. Gerda... Gerda... jeszcze dowie się o niej prawdy. Nawet jeśli będzie musiał wywlec z niej to siłą. A wtedy...
... zobaczymy czy znowu da radę uciec.
Spoiler:

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

99
Nic nie znalazł, nic nie usłyszał, nic nie odkrył. I chociaż ostatnia resztka rozsądku z głębi jego duszy wołała, że to dlatego, że nie ma się czego bać, to paranoiczny umysł przecież wiedział swoje. Nic nie znalazł, bo Gerda jest sprytna i zna się na swojej robocie. Prawda?

Kiedy Felivrin na powrót znalazł się na dole, żaden z sakirowców nie krył się w cieniu. O, bynajmniej, bo atmosfera bankietu zdążyła w międzyczasie rozluźnić się jeszcze bardziej. Muzykanci wzięli się za bardziej młodzieżową muzykę, a zgromadzeni na bankiecie studenci szaleli w rytmie największego szlagieru lata 87, który zdawał się doskonale odpowiadać pełnym wzajemnych podejrzeń nastrojom w Oros i poprzez ironię choć trochę rozładowywać to straszne napięcie. Czarodziej nie był wprawdzie na bieżąco z najnowszymi muzycznymi modami, miał sporo do nadrobienia, ale zdawało się, że utwór już od pierwszych taktów chwycił go za serce. Poruszył. Przyciągnął uwagę.

— Jestem szpiegiem! Szpieguję wszystko!
Świat to jest jedno wysypisko.
Jestem szpiegiem, szpieguję wszystkich,
starców i dzieci, dalekich i bliskich!


Tłum pogrążał się w zapomnieniu i beztroskiej zabawie. Większość świec w międzyczasie poprzygaszano, sala nie była już tak rzęsiście oświetlona, lecz spowita w przyjemny i odbierający niepotrzebną nieśmiałość półmrok. I dobrze. Na stół wniesiono nadziewane fasolą zające, szczupaki z rożna i pieczone łabędzie, podane ozdobnie razem z piórami. Tych ostatnich z jakiegoś powodu nikt nie tknął. "Nie radzę" — szepnął poufale ktoś, kto zobaczył, jak Felivrin zawiesił na nich na dłużej oko. Przyniesiono również mnóstwo wina. Nie było obawy, że komuś go zabraknie, choćby mieli bawić się jeszcze przez trzy dni i noce. Furkotały długie płaszcze i suknie, stukały podkute buty, brzęczało szkło, a muzyka grała tak, że słyszeli ją chyba w Nowym Hollar. Słyszeli i zazdrościli.

— Niech nikt nie stęka na moją pracę,
nie mam niczego, ja tylko tracę.
Złodziejem być to zwykła chała,
a zostać szpiegiem – to jest chwała!


Raz po raz wyławiał z tłumu znajome twarze. Tam jeden z tych nowo mianowanych Mistrzów tańczył z Niną Heisenhauser, tam znowu młodziutka uzdrowicielka, dawniej zapatrzona w Angilę jak w obrazek, pląsała w objęciach sakirowca o obliczu księcia z bajki, raz po raz wtulając twarz w jego biały kołnierz. Tutaj Lwica z Oros upijała się z ponurą miną, tam obejmował w talii jakąś pannę inkwizytor, którego oblicze niemiło, choć mgliście, kojarzyło się elfowi z długimi godzinami przesłuchań.

— ...a on mi na to, że jest z Fenistei! Hahaha!

Z opowiedzianego właśnie dowcipu zaśmiali się jednym głosem, o mało co nie rozlewając wina ze swoich kielichów: sam komtur Oros – Gustav von Tieffen, Finarfin ze swoją nie tak dawno poślubioną żoną, Łucją, którą Felivrin miał wątpliwą przyjemność poznać, będąc intruzem w jej domu, jakieś dwie młodziutkie czarodziejki, których zbyt dobrze nie kojarzył, pani kapitan Lotta Bauer, Adelajda Bloom – cała w złocie i skowronkach – oraz... Gerda. Gerda, która osobiście opowiedziała właśnie zgromadzonemu towarzystwu ten wyborny żart.

— Szpieguję plany, szpieguję myśli,
od razu wiem, co kiedy się przyśni...


Muzykanci wciąż grali – z zapamiętaniem i zapałem tak wielkim, jakby siłą swojej muzyki mogli na nowo wznieść biblioteczne mury i wrócić życie wszystkim tym, których pogrzebała eksplozja.

Ruda "najemniczka" Felivrina stała kilkadziesiąt kroków dalej, przy przejściu do toalet, po cichu rozmawiając o czymś z niziutką i pulchną kobieciną w skromnym ubraniu, zapewne strażniczką świątyni higieny, znaczy się - babcią klozetową.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

100
Elf czuł się przechytrzony i oszukany. Zirytowany zachodził po schodach zastanawiając się jakie były prawdziwe motywy Inkwizytorki. Odstraszenie go? Zaintrygowanie? Czego jeszcze mógłby chcieć od niego Zakon? Tyle pytań... a tak mało odpowiedzi.

Powróciwszy na salę balową zastał ją w dość niespodziewanym stanie. Chodziło oczywiście o muzykę. Profesor doceniał farsę czy krytykę poprzez sztukę... jednak nie potrafił ukryć zniesmaczenia na dźwięki słów piosenki. Nie znał jej, nie słyszał i nie chciał słyszeć. A mimo to wwiercała mu się w głowę. Kto był szpiegiem? Oni? Czy On? Czyje jest Oros? Zakonu czy magów? Kto więc szpieguje kogo? Kto jest tutaj szczurem żerującym za zdrowym ciele. A jeżeli nie ma już od dawna zdrowego ciała... to czy komukolwiek można robić wyrzuty? Przez chwilę bolesne wspomnienia zdawały się wręcz wypalać na oczach elfa, zaś nerwowe myśli wstrząsały jego umysłem... jednak po chwili parsknął cicho. Pogrążył się w kontemplacji. Myślał i uśmiechał się. Bardzo zabawne przyjaciele. Podoba wam się teatrzyk? Podoba wam się zabawa? Podoba się ta prześmiewcza muzyka? Cieszcie się pionki, cieszcie się i tańczcie do upadłego.

Obojętnym wzrokiem potoczył po sali. Znajome twarze, znajomi ludzie. Tak wielu i tak blisko. A wszyscy przeciw niemu. Był w jaskini lwa i nie czuł już lęku przed cieniami. Przeminął gdy te nabrały twarze jego dawnych współpracowników. Czuł teraz wściekłość. Furię. Rozsadzała go ona od wnętrza zmuszając do spazmatycznego zaciśnięcia pięści by nie wpuścić ją na swoje lico. Chciał krzyknąć, rozsadzić wszystko i stać się dokładnie tym o co go oskarżano. Ale wstrzymał się. Czekał. Nadejdzie okazja. Nadejdzie dzień w którym to goście tegoż balu będą skomleć i cierpieć jak on. Gustav, Finarfin, Łucja, Lotta, Bloom i... Gerda. Czuł że oto przeznaczenie postawiło przed nim jasny sygnał kto jest wrogiem. Prawdziwym wrogiem. I tym razem nie chciał już pętać się moralnością i przepisami by wymierzyć sprawiedliwość swym oprawcą. Lecz na dzień dzisiejszy... jeden cel. Potem drugi, trzeci... czwarty. Ale najważniejsze to zacząć.

Przez krótką chwilę zawiesił wzrok na Iris i walczył z chęcią dołączenia do niej i spicia się wygrażając Zakonowi. Ale On w przeciwieństwie do jego biednej rówieśnicy nie miał łańcucha na dłoniach... nie miał zresztą jednej z dłoni... i chciał to wykorzystać. Odwrócił głowę w poszukiwaniu swojej towarzyszki. Rozmawiała z kimś... źle. Trzeba było to odpowiednio przerwać. Dlatego też podszedł spokojnie do rozmawiających kobiet i z zamiarem poczekania na odpowiedni moment gdy któraś podniesie głos lub zagestykuluje zbyt gwałtownie. Wtedy przerwie ich dysputę urokliwym "Czy coś się stało drogie panie?"
Spoiler:

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

101
— Nic, panie! Proszę się nie troskać! — odparła spłoszona kobiecina i usłużnie pochyliła głowę. — Przepraszam najmocniej, jeśli panu przeszkodziłam.

Ruda szepnęła jej jednak do ucha coś, co w mig rozwiało pozę pokornej służki, onieśmielonej majestatem nowo przybyłego rycerza Zakonu Sakira. Ta pokiwała głową ze zrozumieniem i uśmiechnęła się przebiegle. Na poznaczonej zmarszczkami twarzy Felivrin dostrzegł mściwą determinację.

— Pani Hania nam pomoże, jeśli będzie trzeba — oznajmiła lalka. — Jest jedną z nas — wyjaśniła, nie wyjaśniając zarazem w zasadzie nic. — Za to nasza znajoma, na którą czekamy, ciągle jest w towarzystwie, nie było szansy się do niej dyskretnie zbliżyć. Co robimy?
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

102
Niespodziewany sojusznik. Usta elfa rozszerzyły się w bliźniaczo przebiegły sposób. Co nie było trudne bo jego wydręczona twarz dość dobrze potrafiła go oddać. Nie wiedział czemu Bloom była tak nienawidzona. Miał teorię... parę teorii. Mogła być głową... pomysłodawczynią całego tego porozumienia. Musiał to wyjść od kogoś... nie od Iris oczywiście. Znał tą starą lwicę dość dobrze by to wiedzieć. Bloom zdawała się być sercem całej ten afery. Towarzyska, gadatliwa... tacy ludzie potrafią czasami ukrywać pod maską motyla twarz kobry. Ale to tylko jedna teoria. Druga brzmiała... czara się przelała. Bloom zdenerwowała niewłaściwych ludzi i tylko czekali by można było uzasadnić jej zabicie wyższym celem. Jakkolwiek by nie było... była teraz jego biletem do wiedzy. I nie miał ochoty z niego zrezygnować. Wiedza była ostatnią rzeczą której był pewien w tym parszywym świecie. I miał zamiar jej użyć. Dlatego też szeptem podjął.

— Bloom a obok niej... Zakon, Zakon, Zakon do tego małżeństwo starych zdrajców i dwie młódki... te ostatnie są najmniejszym problemem. Musimy tylko dokonać sabotażu pochłaniającego Finarfina z małżonką i Zakonników... hmmm. Pani Haniu proszę ich obserwować. Ja ze swoją towarzyszką musimy coś przygotować.

Szybki spacer w bardziej to ustronne miejsce. Ławka wyryta w ścianie gdzieś na ustroniu, niewielki parapet w bocznej nawie. Cokolwiek. Felivirn staje obok swojej towarzyszki i wspiera lub siada obok niej chwytając ją za biodro. Ot aby wyglądali jakby chcieli być sami. Jednocześnie szepce jej do ucha.

— Wyciągnij z mojej torby czysty zwitek papieru i inkaust. Będziesz moimi dłońmi w sporządzeniu listu. Nie dbaj o kaligrafię... byleby było czytelne. Pewna toporność nawet wskazana. A teraz złap pewnie pergamin i pisz płynnie i nie nerwowo. Jakbyś pisała wiersz czy wyznanie miłosne.

Elf zrobił głęboki wdech. Potem drugi. Zbierał słowa i łączył je w zdania. Wszak nie na codzień miało się okazję napisać list tego typu do swojego dawnego mistrza... świat lubi zaskakiwać. Przełknął ostatni raz ślinę i rozpoczął.
Do Zgniłolicego Alchemika

Za twe straszliwe zbrodnie wobec Czarodziejskiej braci skazujemy cie na utratę rzeczy najcenniejszej dla Czarodzieja. Twego dorobku naukowego. W przeciągu godziny od otrzymania tego listu dom twój zostanie wysadzony w powietrze przy użyciu twoich katalizatorów, które znaleźliśmy i naszych własnych. To twoja ostatnia szansa. Padnij na kolana i wyrzeknij się Zakonu lub stracisz wszystko. Spróbuj nas powstrzymać lub uprzedzić psy Sakira... a stracisz więcej niż rzeczy.

Z wyrazami najszczerszej obrazy dla twojej obecnej postawy,
Zjednoczony Ruch Odrodzenie Braci Oroskiej

PS: Twojej ślicznej żonie przyślemy jutro kwiaty.
Wiadomość była wyważona pod osobowość jego mistrza. Rozpoczęta od obrazy i drażniąca tylko tyle by utrzymać go przez cały list... lecz nie dość przesadzona. Ot banda fanatyków chce coś wysadzić. Znowu. Zapewne tak brzmiałby ich list gdyby jakowyś napisali. Przynajmniej w takim świetle byli pokazywani przez Zakon. A nawet jeśli Fin wie, że kłamią w żywe oczy... uzna, że ktoś począł grać w ich grę i za cel obrał sobie pierwsze imię w kategorii podpisów przy tej całej współpracy. Dlatego po tym wszystkim kazał rudej zwinąć pergamin i kazać go przekazać Pani Hani wraz z konkretnymi instrukcjami. Ma opisać jak to wielki i barczysty drab w kapturze chwycił ją za fraki koło toalety i kazał jej przekazać list za kwadrans albo ukręci jej kark. Znając jego mistrza trafi go szlag, zacznie krzyczeć i pobiegnie do swojej chałupy zaś Sakirowcy zaczną robić to co zawsze. Węszyć. Będą musieli po tym co się stało z Biblioteką. Pani Hania musi po prostu zgrywać no... siebie. Starą babę którą prawie zabito. Niech płacze i tak dalej. Byłaby najmniej podejrzana z całej ich trójki gdyby razem nieśli list. To najlepsze wyjście. Każda z opcji jest lepsza niż trzech Inkwizytorów i dwóch Czarodziejów. Tych drugich trzeba było wyciągnąć... a Zakon sam zacznie się rozchodzić. Dlatego wybrał za cel ataku dom swojego mistrza znajdujący się kawał drogi stąd. Dlatego też kazał napisać "wysadzimy". Gdyby ogłoszono tu ewakuacje wybuchłaby panika. Ludzie myśleliby że chodzi o drugą Bibliotekę. Będą chcieli rozwiązać to po cichu z komturem i Zakonem zaś Bloom zostanie by nie wzbudzać podejrzeń. A gdy Inkwizycja będzie otaczała dom jego mistrza i gonić cienie... wtedy uderzą na nową Mistrzynię.
Spoiler:

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

103
— ...i wtedy zerwał się ten wielki wiatr! — relacjonowała z przejęciem Adelajda Bloom, nowo mianowana Mistrzyni, po raz kolejny rozprawiając nad wydarzeniami z dnia katastrofy. — Myślałam, że mnie poderwie z ziemi, mnie, starą babę, słowo daję. Ledwo dowlokłam się do swojego mieszkania. Mam rację, dziewczyny?

Dziewczyny, czyli Emily Vengen i Nivienn Drongfort, stały po jej dwóch stronach, odziane w śliczne wieczorowe stroje, które nie były w stanie jednak przyćmić złota, w jakie Bloom była dzisiaj spowita od stóp do głów. Od zgrabnych pantofelków po diadem z szykowną siateczką na jej szpakowatych włosach, z szytą na miarę u najlepszego krawca szatą po drodze. Pani Adelajda, Mistrzyni Adelajda, była dziś szczęśliwa jak nigdy dotąd. Wreszcie doceniono jej wieloletnie wysiłki, jej zapał, jej zasługi dla tej uczelni. Nawet tragiczne okoliczności, jakie towarzyszyły dzisiejszemu świętowaniu, nie były w stanie wygnać z jej błękitnych oczu tej iskry radości. Nie zmieniało to oczywiście faktu, że wybuchem Biblioteki Uniwersyteckiej wciąż była ogromnie przejęta, wstrząśnięta i przerażona. Tak jak chyba wszyscy. Wino pomagało jej stłumić to przerażenie i skutki wstrząsu, za to wzmagało przejęcie. A przejęta Adelajda strasznie dużo mówiła.

Bankiet, który zorganizowano już dwa dni po tragicznym wybuchu, przebiegał bez zakłóceń. Wnętrze Pałacu Magicznego było świetnie udekorowane, muzykę grali naprawdę niezłą, przekąski znikały ze stołów w mgnieniu oka, a alkohole jeszcze prędzej, gadało się, tańczyło się i piło. Wreszcie można było trochę się zapomnieć. Zdaje się, że nawet sakirowcom było to potrzebne – bądź co bądź, każdy kryzys, jaki rozgrywał się w Oros pod ich panowaniem, stanowił w dużej mierze właśnie ich problem. A ich obecność miała tym kryzysom i problemom zapobiegać. Wszystkim przydało się więc choć na ten jeden wieczór znieczulić się drogim winem i poprzytulać w tańcu miłe studentki, miłych studentów, miłe profestorstwo, miłych inkwizytorów, miłe paladynki, a nade wszystko miły i do tego zamożny kwiat oroskiego towarzystwa, które chętnie wrzucało srebrne gryfy, a niekiedy i nawet te złote, do licznych skarbonek noszonych przez najpiękniejsze panny z Uniwersytetu. Impreza bowiem miała wymiar charytatywny: oprócz tego, że świętowano mianowanie trojga nowych Mistrzów Magii, zbierano także fundusze na rzecz ofiar eksplozji oraz na odbudowę Biblioteki.

Bloom i jej ulubienice stały w kółeczku razem z kilkoma jeszcze osobami. Byli to: Gustav von Tieffen, komtur Oros we własnej osobie, dzisiaj wyjątkowo pogodny i sympatyczny, choć wciąż z katarem; pani kapitan Lotta Bauer, druga po komturze pod względem ważności (na równi ze Steinmeyerem) osoba wśród sił Zakonu, czterdziestoletnia kobieta o surowych chłopskich rysach i stanowczym usposobieniu, która twardą ręką trzymała cały pion paladynów i pilnowała porządku wszędzie tam, gdzie próbował wkraść się przyrodzony temu miastu chaos; Gerda Hagen, młodziutka wesoła inkwizytorka z lekko zwichrzonymi blond lokami i odrobinę rozmazaną szminką, dziewczyna, której trzymały się żarty i z którą Emily i Nivienn bez problemu mogłyby się zaprzyjaźnić; wreszcie – doktor Finarfin Thonam, stary i zdziwaczały alchemik, wraz ze swoją świeżo poślubioną żoną Łucją z Saran Dun, równie starą, co i on, która po raz pierwszy przybyła do Oros na feralne obchody pięćsetlecia w ramach delegacji ze stołecznej Akademii Magii, zakochała się w nim i już została.

Pogaduszki z nimi wszystkimi były oczywiście miłe, ale dziewczyny nie były tutaj tylko po to, żeby się bawić. Miały ze sobą skarbonkę, która powinna wypełnić się pieniędzmi zbieranymi od gości... a nie wypełniała się ona w ogóle, kiedy Mistrzyni Adelajda bez przerwy ciągnęła je za sobą i nie pozwalała chodzić swobodnie po sali. Skrzyneczka, która stała teraz u ich stóp, ciągle była żałośnie lekka, a już na początku dano im do zrozumienia, że późniejsze rozdzielanie zgromadzonych funduszy pomiędzy ofiary spośród pracowników uczelni – wśród których była pozbawiona mieszkania i całego dobytku Nivienn – będzie pozostawało w ścisłej zależności do ich zaangażowania w zbiórkę. Sytuacja przedstawiała się zatem dość kiepsko.

Emily Vengen, należąca do uczelnianej formacji Magów Bojowych, była ponadto jedną z osób odpowiedzialnych za bezpieczeństwo imprezy. Powinna dyskretnie patrolować salę, wypatrywać wszystkich potencjalnie groźnych sytuacji i w razie potrzeby – błyskawicznie działać. A nie stać w kącie z ręką Mistrzyni Bloom na ramieniu i zaśmiewać się z żartów Gerdy o leśnych krasnoludach z Fenistei. A miała przeczucie, że zaraz coś się stanie.

Tymczasem wzrok młodej pani profesor padł na stojącego po przeciwnej stronie sali sakirowca. Miał nietypowy mundur, trochę inny niż ci wszyscy tutaj. Zapewne był przyjezdny. Sprawiał wrażenie bardzo ważnego... i bardzo hojnego. Z jakiegoś powodu nie obsiadły go jeszcze te cholerne małolaty ze skarbonami, więc była szansa, że gdyby do niego podejść, to sypnąłby groszem... Jej uwagę odciągnęła nagle pani Thonam:

— Nivienn, masz śliczną sukienkę — zagaiła staruszka Łucja, sama w gołębioszarych aksamitach przybranych kwiatami pomarańczy przy dekolcie. Złota cienka obrączka połyskiwała na jej pomarszczonej, ale wciąż szlachetnej w kształcie dłoni. — Kto ci ją uszył? Ach, słyszałam, że wszystko straciłaś w tym wybuchu, biedactwo! Gdzie teraz mieszkasz, dali ci jakiś zastępczy pokój? Jeśli czegoś potrzebujesz, to wiesz, my z Finem mamy dużo miejsca w naszym domu, miałabyś wprawdzie dalej na uczelnię, ale za to wygodnie i...

Emily też go wypatrzyła. Widziała, jak gawędzi z rudowłosą dziewczyną, chyba też sakirówką, oraz pilnującą szaletów służącą, po czym znika w bocznej nawie, obściskując jedną ręką tę pierwszą.

— Emilko, kochana ty moja, a ty gdzie byłaś, jak rozpętał się wtedy ten wicher? — dopytywała się Bloom. — Nic ci się nie stało? Strasznie wiało, oj, strasznie, prawda? Do wieczora, no naprawdę, tłukło, ale to tak tłukło, że... Aj, niemożliwie!

Gerda dyskretnie przewróciła oczami zza kielicha z winem i mrugnęła porozumiewawczo do panny Vengen. Jeden guzik swojej krótkiej czarnej pelerynki miała jakoś krzywo zapięty...

— Pomocy! Ratujcie! — wykrzyknęła znienacka rozdygotana kobietka, w której Emily rozpoznała tę babcię klozetową z drugiego końca sali. Teraz stała tuż obok nich i dzierżyła w ręce zwitek pergaminu. — Przyszedł tam taki... straszny taki... mówił, że mnie zabije, jak... kazał mi przynieść ten list do pana w brązowej szacie z medalionem na szyi... — Do opisu kobieciny pasował doktor Finarfin i to jemu wręczyła wobec tego rzeczoną wiadomość. — Mówił, że mnie zabije, ratujcie! Wielki był taki, złapał mnie o tu, nóż mi do szyi przystawił!

Adresat wiadomości nie zwrócił większej uwagi na lamenty służącej, tylko czym prędzej przeczytał list... a kiedy tak zrobił, pot wystąpił mu na czoło, twarz pobladła. Mężczyzna zaczął ciężko dyszeć, złapał się za pierś, zrobił kilka kroków w tył, stracił równowagę i runął na posadzkę, chyba nieprzytomny. List ciągle ściskał w dłoni.

Całą tę scenę obserwował Felivrin Nargothrond, stojący... gdzie właściwie?
Spoiler:
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

104
Profesor Nargothrond, czy też raczej "tajemniczy Sakirowiec" stał właśnie dość daleko od zagadanej grupki przy niewielkim stoliku zapełnionym kieliszkami z winem. Dyktowanie okazało się być niezwykle męczące dla gardła i czuł potrzebę zwilżenia jego jak i ust odrobiną trunku. Sama treść listu zostawiła w niewyjaśniony sposób również pewien nieprzyjemny posmak, który próbował właśnie zatrzeć. Dopiero słysząc przygłuszony przez muzykę i tłum krzyk oderwał od ust w połowie opróżniony kawałek szkła i z częściowo autentycznym zdziwieniem zwrócił twarz w stronę Bloom i kompani. Co prawda głos tonął w kakofonii dźwięków i gdyby nie fakt, że jego towarzyszka lekkim skinieniem głowy potwierdziła jego przypuszczenia... pewnie by go zignorował. Co innego ci, którzy byli bliżej. Ale to nie głośność była tu problemem. Mówił "graj" ale na bogów... ktoś to wziął sobie zbyt do serca. Jeśli wybuchnie panika to komuś może faktycznie stać się krzywda. Komuś niewinnemu... nie żeby było tu wiele takich osób... ale jednak.

Przesunął się odrobinę w kierunku ściany i w stronę grupy tak aby móc podziwiać efekt swego listu w pełnej krasie jednocześnie biorąc pod ramie swoją rudowłosą lalkę i próbując nie wylać przy tym reszty wina. Widział jak jego Mistrz sięga po list, jak go czyta, jak łapie się za pierś. Światło odbijało się na jego twarzy sprawiając, iż zielona skóra wyglądała jak jadeit... czyżby się pocił? Z tej odległości ciężko było stwierdzić. Jego nerwowe ruchy, rozpacz w gestach podsycała radość elfa, którą maskował całą siłą woli. Już, już zdawało mu się, że nie wytrzyma i parsknie, gdy nagle...

Upadł

Finarfin runął na ziemię trzymając się za serce niczym kłoda. I choć jego cierpienie powinno cieszyć zdradzonego ucznia, choć wszystko do tej pory zdawało się chcieć wyrzucić jego Mistrza z jego umysłu, uczuć i pragnień... pierwsze co zrobiło jego ciało to nagły, krótki i słaby zryw w jego stronę. By mu pomóc, by go pocieszyć, by nie cierpiał. Ramie zahaczone jednak wkoło jego towarzyszki zatrzymało go i tylko odrobina szkarłatnego płynu skapnęła na posadzkę zaś rudowłosa dziewczyna musiała zapewne odrobinę się zaprzeć na ziemi by nie stracić równowagi. Elf przez chwilę patrzył z autentycznym przerażeniem w oczach na bezwładne ciało człowieka, który znał go zapewne pod wieloma względami lepiej niż ona sam siebie... po czym jak gdyby w delirium wycharczał cicho do swojej partnerki.

— Rzuć mi się na pierś... ale już.

Gdy ta go posłuchała i zakryła jego pokrytą zgrozą osobę nerwowo objął ją i równie nerwowym głosem jął mówić wsparty na jej ramieniu.

— Już dobrze... nic się nie stało. To pewnie nic. Na pewno nic.

I choć wyglądało to jakby uspokajał dziewczynę, która po prostu wykonała jego cichy rozkaz ale w rzeczywistości próbował zapanować nad własnym strachem. Odwracał wzrok on bezwładnej postaci Alchemika i wpatrzony w nienaturalnie gładkie powieki swojej towarzyszki próbował zdusić emocje. Bezskutecznie. Widział jego twarz w każdym, nawet najdrobniejszym zielonym elemencie, w oczach dziewczyny, w kolorowych sukniach... wszędzie. Twarz, którą poznał tak dawno temu... tak dawno...
*** Młody elf siedział w Bibliotece widocznie znudzony i wpatrzony w regały. Znowu zalegał z lekturami. Tak jakby siedzenie w tym zakurzonym budynku miało kiedykolwiek uczynić z niego dobrego Czarodzieja. Nie miał zamiaru skończyć jak ci starzy i nudni uczeni. Chciał przygód, ryzyka, igrania z przeznaczeniem! Nie siedzenia wśród ksiąg. Nie wyobrażał sobie by kiedykolwiek był w stanie dobrowolnie wytrzymać w tym budynku dłużej niż godzinę na szukaniu ksiąg. Jednak z tych niemrawych rozważań wyrwał go znajomy i ociekający energią głos. Głos, który za nic miał zasadę ciszy bibliotecznej. Głos przyjaciela.

— Feli! Jakiś staruch się o ciebie pyta! Czeka przy wyjściu i mówi, że jak się nie pojawisz to dopilnuje żebyś nie zaliczył semestru.

Młodzieniec spojrzał spode łba na roześmianą twarz Findego. To było tak do neigo podobne... ale i nieco na wyrost.... czemu...

— Czemu się tak szczerzysz? Wiesz, że jak mnie wywalą nie będziesz miał od kogo ściągać na Historii Magii?

Finde mimo to dalej zdawał się mieć świetnych humor i nawet zdawał się powstrzymywać parsknięcie ze śmiechu.

— Nie rozumiesz... jego... twarz... zresztą sam musisz zobaczyć.

W końcu zrezygnowany student wywlókł się z budynku podejrzewając, iż dziekan wreszcie dowiedział się kto podrzucił mu tą pachnącą jak skunks szatę do gabinetu. Jednak to co ujrzał przerosło jego najczarniejsze oczekiwania. Zgniłozielona cera na twarzy, dzikie spojrzenie w oczach i kruczoczarna broda wpatrywała się w niego niczym jakiś egzotyczny demon z Urk-hun. Felivrin cofnął się mimowolnie krok w tył gdy lico owe wygięło się w przyjaznym lecz i złowieszczym uśmiechu.

— Więc ty jesteś Felivrin? Felivrin Nargothrond? Ten który na zajęciach z alchemii podstawowej wysadził połowę stanowiska w taki sposób, że odłamkami oberwali oboje twoi koledzy z grupy? — zapytał przymilnym głosem potwór

— Tak... — wycharczał elf.

— Ale ty nie maiłeś nawet jednej drzazgi?

— Tak...

— Dobrze! Idziesz ze mną. Może ty przynajmniej wytrzymasz dłużej niż tydzień. — mruknął w zamyśleniu dziwak

— Przepraszam bardzo? — wyrwało się z gardła studenta

— Jestem Profesor Thonam, a ty od dzisiaj jesteś moim... trzecim... piątym... którymś tam uczniem. I nie waż mi się kończyć na wydziale medycznym przed przerwą międzysemestralną! — oznajmiła postać chwytając go za ramię i ciągnąć w stronę wydziału Alchemii. Bezradny młodzieniec zdążył jeszcze tylko wyszczerzoną twarz Findego w drzwiach biblioteki nim jego życie zmieniło się raz na zawsze...
*** Teraz zaś patrzył jak ta sama osoba, która sprawiła, iż zdecydowanie ryzyko obrzydło mu na studiach aż nadto leżała na podłodze jak martwa. Czy tego chciał, czy tego pragnął? To byłą cena jego zemsty? Utrata wszystkiego co kochał? Czy to było warte... nie. To nie on zabrał sobie mistrza... to Zakon go porwał... ta obłudna kobieta odebrała mu go zastąpiła go pustą marionetką... więc czemu... czemu to tak bardzo bolało gdy widział go na ziemi? Czemu skoro myśli o jego mistrzu przepraszającym na kolanach były tak przyjemne? Czemu to nim tak wstrząsnęło? Jaka była różnica?

"Różnica... nie ma żadnej. Robisz dokładnie to samo." — mruknął głos w jego głowie

— Co masz na myśli? — szepnął uczony

"Oczerniasz, kłamiesz, wykorzystujesz i knujesz przeciw dawnym bliskim... a nawet torturujesz psychicznie i możliwe, że przy tym wszystkim ich zabijesz. Wiesz dobrze, że nie ma między wami różnicy"

— Nie wiem o czym mówisz...

"Nie udawaj... chcesz tego. Przez pół roku doświadczałeś tej siły. Chcesz jej, chcesz tak bardzo, że imitujesz ją każdym swym czynem. Nawet ubrałeś się jak jeden z nich"

— Nie... to tylko...

"Kłamstwo!? A na czym opiera się cała okupacja Oros? Czym jest petycja ludzkich uczonych? Czym były zarzuty wobec ciebie? Nie uciekniesz od tego. Ogień roznieca ogień. Więc jesteś tym samym ogniem... jesteś..."

— Zakonem — niemal niesłyszalny dźwięk został poniesiony z oddechem a jednak był tak bolesny.

Cicha wymiana zdań z własnymi myślami wtulonego w ramię rudowłosej kukły sprawiła, iż jego drżąca dłoń się uspokoiła. Nerwy opadły zaś gniew wygasł. Pozostał... spokój połączony z pewną... rezygnacją? Efl spojrzał ostatni raz na swojego mistrza z daleka... zarówno w fizycznyn jak i metaforycznym sensie. Następnie przeniósł dyskretnie spojrzenie na resztę towarzystwa. Jak zareagowali? Co robili? Myślał o tym wszystkim, próbując zagłuszyć palące czucie winy. Nie czas teraz na rozpacz. Wszak ten stary wyga przeżył gorsze rzecz. Na zgryzotę czas przyjdzie gdy będzie pewne, że ten umarł... wszak... może udaje? Może to spisek... może... może nie. Ale nie może go to teraz oderwać od celu. Nic nie może. Inaczej straci również zaufanie jedynego "przyjaciela" który faktycznie może mu teraz pomóc. To nie on przelał pierwszą krew... musi to wytrzymać... nie dać się złapać. Przeżyć. Rozpacz musi poczekać na potem... nawet jeżeli wtedy wyrzuty o bierność rozerwą mu duszę...

Wszak śmierć jednego czarodzieja nie powstrzymałaby Zakonu... a więc i on próbując z nim walczyć musi być równie bezwzględny... nawet jeśli oznacza to niesienie na własnych ramionach odpowiedzialności równie okropnych czynów co cała organizacja. Było za późno by zawrócić... czas niewinności odszedł w płomieniach zdrady już dawno temu. Ręka, dorobek, Mistrz i praca... nie pozwoli odebrać sobie kolejnych drogich mu rzeczy...
Spoiler:

Re: [Uniwersytet Oros] Pałac Magiczny

105
Emily przytaknęła Adelajdzie, która mogło się zdawać powtarzała tą samą historię setny raz.
“To miało miejsce dwa dni temu…” – Pomyślała czarodziejka, powoli ogarniała ją irytacja.

Czarodziejka spojrzała na swoje stopy, niesłyszalnie westchnęła i przebiegła wzrokiem po swoim stroju. Odziana w czerwień połączoną z czernią w eleganckim lecz miłym stylu, delikatne przejścia między kolorami, ciężkie do opisania kształty w podkreślającej biodra sukni, która sięgała jej kostek, góra można by pomyśleć, że jest bardziej “formalna” przez jednolity kolor czerni, opinający ciało magiczki i kończący się gwałtownie na szyi, chowając pod sobą dekolt.

Trzymała w ręku kieliszek wina, który został jej prawie na siłę wciśnięty przez sama nie wiedziała kogo, popijała trunek, wcześniej rozcieńczając go z wodą. Nie chciała się upijać, wolała jedynie zwilżać gardło.

W głębi duszy nadal męczyły ją wydarzenia sprzed dwóch dni, niektórzy mogli zauważyć zmartwienie na jej twarzy, któremu zaprzeczała za każdym razem aby zaraz po tym zniknąć w tłumie lub zmienić temat rozmowy. Wiedziała, że to było straszne przeżycie dla każdego, kto był magiem bądź przebywał w okolicy.

Nie zadawała pytań Nivienn, jeszcze nie. Chciała odpocząć kilka dni od myślenia, zmartwień i dziwnych zdarzeń. Rytuał na samym początku ją co najmniej zdziwił, później zaczęła rozumieć młody wygląd przyjaciółki.

“Czemu wcześniej mi nie powiedziała o tym…?” – Podniosła wzrok na stojącą po prawej stronie Mistrzyni.

Skierowała wzrok na gości, obok których stała. Nie do końca chciała o nich myśleć, miała ważniejsze sprawy. Musiała być skupiona na swoich zadaniach, na wypełnianiu skrzynki oraz na zapewnieniu bezpieczeństwa gościom, których od początku bankietu lustrowała wzrokiem.


Czarodziejka zatrzymała wzrok na inaczej ubranym sakirowcu, przyglądała mu się chwilę, lecz jej uwagę odciągnęła Adelajda, po raz kolejny zagadując ją.

– Tak, wiało, tłukło… Nic mi się nie stało pani… Przepraszam, Mistrzynio Bloom. – Posłała swojej rozmówczyni delikatny uśmiech. Zaraz po tym przeniosła go na Gerdę.

Magiczka gwałtownie odwróciła głowę w stronę, z której dobiegał krzyk. Chciała zastąpić drogę babci, lecz nie zdążyła.

– Spokojnie, gdzie to było? – Przerwała Emily, która przybrała dość poważną minę, cały czas w ręku trzymając w połowie pełną lampkę wina.

Chciała przejąć list, gdy jeszcze nie trafił do rąk alchemika, lecz coś ją powstrzymało przed wyciągnięciem ręki.
Gdy mężczyzna złapał za serce, czarodziejka postanowiła złapać go pod rękę, aby choć trochę zamortyzować upadek, wiedziała, że nie utrzyma takiego ciężaru a on prędzej czy później upadnie.

– Niech ktoś sprowadzi pomoc! – krzyknęła gdy opuściła się na ziemię razem z doktorem.

Wróć do „Uniwersytet w Oros”