[Uniwerstet Oros] Podziemia

1
Ciemność czekała, by w nią wstąpić. Nie musiała czekać długo. Pogodzony z nadchodzącym losem elf z prawdziwie elfią gracją zszedł po schodach i sam się nawet trochę zdziwił, że noga nie poślizgnęła mu się na zawilgotniałych stopniach oraz że obyło się jakoś bez noża w plecach. Asystent Tathara szedł za nim jak cień, także kiedy schody już się skończyły. Nie było większych wątpliwości względem drogi, jaką należało obrać, tunel był długi i zawiły, lecz pozbawiony rozwidleń. Wystarczyło iść przed siebie. Wędrowali więc, Felivrin pierwszy, a brodaty gbur za nim. Panował tu wilgotny chłód i, rzecz jasna, nieprzyjemny mrok, jedynym, lecz całkiem skutecznym przewodnikiem było odległe światełko na końcu tunelu i chórek dobiegających z tamtej strony głosów.

Kilkuminutowa wędrówka znalazła swój ostateczny cel w niezbyt wielkiej komnacie, jasno oświetlonej szeregiem zatkniętych na ścianach pochodni. Na miejscu okazało się, że zebranych tam osób jest mniej, niż się zdawało. Za mało, by nazwać je chórem. Psotne echo. Właściwie zgromadzenie liczyło do tej pory tylko trzy osoby: Tathar we własnej osobie, Gabor – ten sam, z którym nieprzyjaciel profesora Nargothronda rozprawiał tak zawzięcie i tajemniczo rano w bibliotece, i na dokładkę Rovin Złoty. Podczas gdy dwaj pierwsi stali pochyleni nad jakimiś zapiskami, rozłożonymi na długim blacie, ostatni z Czarodziejów krzątał się po sali, układając na stole więcej i więcej... śmieci. Bardzo podobnych do tych, które Felivrin widział już dzisiaj w jego gabinecie. Glinianych dzbanków, dziurawych garnków, połamanych desek, wyszczerbionych noży, brudnych szmat. Rovin pieczołowicie zapełniał tym barachłem całą powierzchnię stołu, kawałek po kawałku, w końcu nawet przegonił kolegów z ich dokumentami gdzieś na podłogę.

— O, jesteś, Borliss. — Wyjaśniło się, jak ma na imię gburowaty asystent. — Jesteście. Doskonale! — zawołał Rovin z szerokim uśmiechem. Gabor i Tathar nie podnieśli nawet głów znad swoich pism.

Późniejsze wydarzenia Felivrin Nargothrond zapamiętał tak: Rovin Złoty objaśnił mu naprędce, że bardzo potrzebna jest jego pomoc, bo z okazji obchodów rocznicowych, podobno do przedstawienia mającego w geście solidarności z magami leśnych elfów uczcić pamięć tragicznych wydarzeń z Fenistei, potrzebne są dekoracje. Skarby godne elfiej rodziny królewskiej, tak powiedział. A że Felivrinowi tak dobrze udały się te pomoce naukowe dla studentów, to mógłby jeszcze użyczyć im nieco swojego talentu... I zanim elf zdążył choćby podejrzliwie zmrużyć oczy, Doktor wydobył zza pazuchy znane mu już pudełeczko. Pudełeczko z granatowych jak nocne niebo muszli aphlia septhora, pełne srebrnego pyłu o zapachu hiacyntów. I Felivrin przepadł.

Jak wiele godzin spędził czarując w podziemnej komnacie, tego nie wiedział. Pod wpływem smoczego pyłu czas przestał mieć znaczenie, elf zapomniał o głodzie, zmęczeniu, nawet o tym, że tak naprawdę nie ma właściwie pojęcia, co i dlaczego tu robi. Liczyło się, że mógł płynąć w rzece magii. Na zmianę poddawać się jej nurtowi i nadawać mu kierunek przy użyciu zaledwie najlżejszych gestów, najcichszych myśli. Bez walki, z czystą przyjemnością. Był w ekstazie, która mogłaby trwać chyba bez końca.

Ale w którymś momencie coś wstrząsnęło stołem, przy którym pracował. Ba, stołem. Całą komnatą. Cały Uniwersytet zadrżał w posadach. A może nawet cały świat. W podziemiach nikt nie widział, że w środku dnia – tak, był już dzień – słońce na moment stało się czarne, a niebo zasnuły chmury w kolorze krwi, niosąc bezdeszczową burzę. W podziemiach nie dostrzeżono znaków, które ukazały się wówczas ponad dachami uczelni. Tylko jakby całe powietrze uciekło w głąb korytarza i zrobiło się ogromnie duszno, ogromnie gorąco, a potem ten wielki wstrząs i furkot rozrywającej się w strzępy zasłony czasoprzestrzeni.

Felivrin grzmotnął nosem w stół i runął na ziemię, a srebrny proszek – drogocenny katalizator magiczny – rozsypał się w ślad za nim. W gęstym powietrzu drobiny pyłu opadały wyjątkowo powoli. Kiedy wszystkie dotarły do wskazanego odwiecznym prawem ciążenia celu, jak gdyby na umówiony znak zapłonęły niebieskim ogniem. Oślepiająca eksplozja przesłoniła elfowi widok, więc nie mógł dokładnie dostrzec, co za piekielna siła porywa go gdzieś w rozsrebrzoną pustkę.
* Później działy się rzeczy, o których trudno mu było mówić i które jeszcze trudniej było w ogóle pojąć. Znalazł się w innym świecie. Ale wrócił.
* Elfi profesor obudził się z niemiłym wrażeniem, że z jakiegoś powodu ma strasznie obitą twarz.

— Otworzył oczy — oznajmił Tathar, ciężko orzec, czy bardziej z ulgą, czy jednak z rozczarowaniem. — Co to miało znaczyć, Nargothrond?! W co ty z nami pogrywasz?

Rovin powitał skołowanego Felivrina siarczystym policzkiem.

— Zapłacisz za to. Zapłacicie wszyscy, wy nieludzie, pfu.

Ściany i podłogę komnaty w podziemiach pokrywały ogromne zacieki krwi. W kącie leżała góra nieruchoma pełna piór, łusek, potężnych pazurów i cuchnącego mięsa. Wiele wskazywało na to, że jeszcze niedawno ruszała się nad wyraz ochoczo i gibko.

— I jeszcze za to, co tu za sobą przywlokłeś!
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwerstet Oros] Podziemia

2
Niezbadane są wyroki boskie na tym świecie. W jednej chwili Profesor rozpływał się w niebiańskich rozkoszach przy używaniu tak potężnego katalizatora... w drugiej ... co to było? Sen? Nie... to było nazbyt rzeczywiste... a jednocześnie jakby urojone. Nie maił jednak kiedy pomyśleć o tym po powrocie. Widać było iż ma duuuuże problemy. Głowa bolała go niemiłosiernie... sam nie widział czy od obrażeń fizycznych czy skutek tej dziwnej... podróży? Snu? Sulon raczy wiedzieć. Dość że wrócił do swojej szarej rzeczywistości. Chwycił się oburącz za głowę sycząc przy tym z bólu. Po czym nieco zdeformowanym przez napuchniętą twarz głosem zwrócił się do swojego "znajomego" Tathara.

— Pogrywam? To ja tu czuję, że ktoś ze mnie drwi... Czemu nie zabrliście mnie do uzdrowiciela... i powiedz mi proszę czemu czuję się jakby ktoś deptał mi głowę obcasem przez ostatnią godzinę...

Zaczął zrzędliwie przekomarzać się z Czarodziejem... gdy jego wzrok napotkał na kupę... czegoś. Mięso... szpony... bogowie raczą wiedzieć co. A potem przyszły słowa Rovina. Uwagę o nieludziach całkowicie zignorował i dodał do szerokiej szuflady "zwrotów które kiedyś sobie przypomni stojąc nad ścierwem danej osoby." Brwi Czarodzieja poleciały do góry. Chwila... "to, co tu za sobą przywlokłeś"!?

— Chwila... co to jest do cholery!? — twarz skrzywiła mu się z bólu... nie powinien krzyczeć, z kącika ust pociekła mu strużka krwi — Nie... co to było... czy to coś się pojawiło po tym jak walnąłem głową w... — tu zamilkł z rozszerzonymi oczyma wpatrywał się w krwawą miazgę jak w obraz.

Nargothrond dopiero teraz uświadomił sobie co zniszczył w trakcie tamtego wypadku. Taka ilość katalizatora magicznego... na dodatek tak silnego. Jeśli stracił przytomność w trakcie rzucania czaru mógł on zrobić z jego mocą co mu się podobało. Nie jest dobrze... jeśli nie działała tu żadna zewnętrzna siła to wszystko wskazuje na zwykły wypadek przy pracy, który mógł kosztować życie trzech LUDZKICH magów i był spowodowany przez jednego ELFIEGO "tak zwanego Czarodzieja". Wątpił czy jakikolwiek sąd w tym miejscu i tych czasach da mu łaskawy wyrok. No... konfiskata mienia na rzecz spłaty katalizatora jest murowana... pytanie brzmi ile lat dostanie. O ile puszczą go z życiem. Pięknie... po prostu pięknie.

Odwrócił oczy rozszerzone w czymś na wzór szoku zahaczającego wręcz o obłęd i wycharczał głosem w którym nie było ironii, zgryzoty i nerwów... nie... ten głos był pełen... pustki. Jakby umysł elfa błądził gdzieś daleko próbując uciec przed tą upiorną rzeczywistością.

— Po kolei... co tu się na wszystkich bogów stało?
Spoiler:

Re: [Uniwerstet Oros] Podziemia

3
— "Czemu nie zabraliście mnie do uzdrowiciela"? — powtórzył za Felivrinem Tathar, wyraźnie przedrzeźniając elfiego profesora. — Nasza... misja jest w najwyższym stopniu tajna, to oczywiste. Ty chyba nie wiesz, co by było, gdyby ktoś się dowiedział. No ale w zeszłym tygodniu to już nawet chcieliśmy cię jednak do kogoś zabrać, bo nie wiadomo czemu zrobiłeś się na mordzie taki fioletowy i posiniaczony, tylko wtedy nagle zniknąłeś. Zresztą tak się złożyło, że w tym czasie akurat zabrakło miejsc w lazaretach i wolnych medyków w całym Oros. I to ty nas pytasz, co się stało! Cóż. Miło, że jesteś z powrotem! I dziękujemy za prezent, nie trzeba było! Może nam chociaż powiesz, gdzież to bywałeś ostatnimi czasy?

Mag ziemi roześmiał się ponuro, wycierając swój zarośnięty policzek z rudoczerwonej mazi.

Wtedy Felivrin zauważył, że coś tu się zmieniło. Właściwie to wszystko. Poza oczywistą zmianą, jaką było truchło bestii w kącie, dostrzegł też ogólny nieład – resztki jedzenia, prowizoryczne posłania, trochę papierów, puste butelki, ślady namazanych kredą na podłodze i pospiesznie pozacieranych pentagramów – nieład świadczący o tym, że jego towarzysze chyba spędzali tu ostatnio dużo czasu. Nie zauważył za to ani śladu elfich dzieł sztuki, jakie z takim poświęceniem wyczarował. Srebrny pył też został skrupulatnie sprzątnięty. Gdyby Fel był kobietą, pewnie zauważyłby jeszcze, że stojący nad nim koledzy są też poubierani jakoś inaczej niż wtedy, gdy ich ostatnio widział. A gdyby ktoś był tak miły i dał mu zwierciadło, zorientowałby się, że i on sam wygląda, jakby się nie mył i nie czesał od jakichś dwóch tygodni.

— Nie dość, że zniszczyłeś tyle DROGOCENNEGO katalizatora... — wydusił blady z wściekłości Rovin — ...bo wiesz, co to było? Pył z kości smoka. SMOKA. A nie ma już smoków na tym świecie, Nargothrond... to jeszcze teraz PRZEZ CIEBIE sakirowcy praktycznie zajęli teren uczelni, robią tu co chcą, a król nie reaguje, cenzurują nasze pisma, wtykają swoje brudne łapy do biblioteki i dewastują bezcenne zbiory, torturują i zamykają studentów, wprowadzają strefy niemagiczne... Strefy niemagiczne w szkole magicznej, rozumiesz? To KONIEC UNIWERSYTETU W OROS! Koniec! Z winy jednego nieludzkiego nieudacznika! Zapłacisz za to, zapłacisz i nie wypłacisz się do końca życia.

Rovin nie był w tej chwili ani trochę Złoty. Przed chwilą blady jak trup, teraz czerwony od ryku, miał w oczach łzy, a ręce mu się trzęsły i w zasadzie nie wiadomo było, co jeszcze powstrzymywało go przed rzuceniem się na elfa i zamordowaniem go na miejscu.

— Dobra, uspokój się. Przestań się tak drzeć, bo i tu nas wytropią. Później zajmiemy się obciążaniem go kosztami. Może dowiedzmy się najpierw, co nasz szanowny kolega ma do powiedzenia.

Oczy wszystkich zebranych w podziemiu czarodziejów, w tym także siedzącego cicho pod ścianą Gabora i wycierającego stoły Borlissa, skierowały się wyczekująco na głównego bohatera tego skandalu.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwerstet Oros] Podziemia

4
Mózg Profesora musiał widocznie doznać pewnych uszkodzeń wskutek teleportacji gdyż zdało mu się iż usłyszał właśnie bardzo wiele dziwnych i szalonych rzeczy. Kilka razy niemo poruszył ustami po czym z już czymś definitywnie zahaczającym o obłęd rzucił przeciągłe spojrzenie każdemu z obecnych niemo błagając, aby któryś wybuchnął śmiechem i powiedział iż to tylko żart. Niestety nie było mu to dane. Oczy wyszły mu niemal z orbit, ręce zaczęły drżeć. I wtedy głosem sprawiającym wrażenie jakby elf sam nie wiedział czy mówi do siebie, do nich czy do ścian Felivrin zaczął mówić... a raczej bełkotać.

— Tydzień? Co jak? Pppprzecież chwilę tamu tu byłem... prawda? Toż dzisiaj czy wczoraj... zmieniałem te starocie... Prawda!? Gdzie aparatura!? Tak. Upłynął chyba jeden dzień... góra jeden. — rozbiegane spojrzenie i nerwowe ruchy dodawały jego wypowiedzi chaotyczności — A może mniej? Gdzie ja byłem? Byłe przecież tutaj... walnąłem głową w stół... było trzęsienie? Wstrząs jakiś? Dlaczego uderzyłem głową w stół? Miałem potem dziwny sen... tak. Śniło mi się, że płynąłem jakimś statkiem... To tłumaczył wrażenie przeskoku czasowego. Uderzyłem głową w stół i zapadłem w śpiączkę. — elf uśmiechnął się dziwnie... wręcz nienaturalnie. Zdawał się całkowicie utracić kontakt z rozmówcami na rzecz próby wyjaśnienia swojej sytuacji — Ale chwila. Zniknąłem... a to oznacza, że gdzieś być musiałem. A to by znaczyło, że tydzień leżałem w śpiączce bez żadnej opieki... powinienem być w takim wypadku w dużo gorszym stanie. Argah! To bez sensu! Cała ta sytuacja jest bez sensu! Jak niby miał upłynąć tydzień?! Powinienem być teraz na skraju śmierci, jeśli nie martwy.

Profesor spazmatycznie wbił swoje palce w czuprynę próbując powstrzymać ból przeszywający jego mózg. To wszystko wykraczało poza logikę. To musiała być magia. A jaka? Jego? Zakrzywił czasoprzestrzeń? Przeniósł się w czasie? Zahibernował się? Klnąc w obu znanych sobie językach znowu spojrzał rozszerzonymi w szaleństwie oczyma na swoich byłych współpracowników. Widział ich, a jednocześnie nie. Nie byli dla niego istotami żywymi a jedynie strzępkiem złej woli, którą los na niego zesłał. Z twarzą zasłoniętą w połowie przez rozczapierzone dłonie, a w połowie wygiętej w okropnym spazmie wychrypiał w ich kierunku. Jego głos urywał się, zmieniał tonacje, wysokość i momentami brzmiał niemal jak skrzek dzikiego ptaka.

— I co wy mi tu pierdolicie o jakimś prezencie i potworach? Ja do cholery ostatnie co pamiętam na pewno to przyrżnięcie w blat stołu. Potem jakieś porąbane sny o jeżdżeniu wozem i pływnaiu statkiem. I tak do wszystkich chędożonych plag Sulona wiem, że to był smoczy pył. I co niby z nim nieprzytomny zrobiłem?! — elf prychnął patrząc w ocyz starca którego niegdyś szanował z najszczerszym obrzydzeniem — Sam z siebie cały się magią zajął? A może nieprzytomny rzuciłem zaklęcie? I to przywołania? Cholera ja przywołanie zaliczyłem, ale to od razu nie znaczy, że pieprzonego potwora umiem przyzwać! Sprawdziliście chociaż czy w tym lochu nie ma jakiś pozostałości po innych eksperymentach? Bo jeśli nie to na pewno nie moją winą jest że ktoś przeoczył ślady jakiegoś niedotartego kręgu na podłodze czy inną pozostałość magii! I o czym wy tu ględzicie? To jakiś konkurs żartów ze mnie? A może to wy przypieprzyliście moja głową w stół i teraz bawicie się "kto bardziej wrobi Fela"? Jaki Zakon? Jaki koniec!? Mam kurde uwierzyć, ze po chwilowym zamroczeniu całą instytucje poszedł jebać przysłowiowy pies? Tortury? Cenzura? Koniec magii? — elf zachichotał — Tak... świetny żart, świetny żart! Nawet pokój przemeblowaliście. Coś mi z tą tajną misją z robieniem kopii dzieł sztuki nie pasowało. Ale muszę przyznać świetna przykrywka. Pewnie za drzwiami siedzi połowa Uniwersytetu i wymienia zakłady?

W następnym momencie elf znowu stracił kontakt ze zgromadzonymi. Skulił się, podciągnął nogi, wtulił twarz w kolana i zaczął mamrotać.

— To tylko żart. Tak. Tylko żart. Albo sen. Tak to sen. Za mocno przywaliłem głową i dalej się nie rozbudziłem. Dlatego takie dziwne rzeczy wszyscy mówią. Muszę się obudzić. Jestem na jutro umówiony. Nie mogę się spóźnić. Uderzyłem się w głowę i mam koszmary. Widać Sulon popracował nad ich jakością. Muszę się obudzić. A jak się nie obudzę... nie muszę się obudzić. Jak to szło. Iluzje i opętania wykład trzeci - sny i iluzje. Jeśli chcesz się obudzić ze świadomego snu zamknij oczy i przypomnij sobie gdzie zasnąłeś... — tu elf na chwilą uspokoił oddech... by po chwili znów zacząć drżeć i dyszeć — Czemu to do cholery nie działa! Jestem w śpiączce czy co?
Spoiler:

Re: [Uniwerstet Oros] Podziemia

5
— Gdybym chciał sobie pożartować i pofiglować, to wierz mi, że znalazłbym sobie lepsze towarzystwo niż elf-nieudacznik, który w dodatku wskoczyłby goły i usmarowany łajnem do prywatnych komnat rektorki, gdybym mu tylko kazał. — Słońce zachodzi, świat się zmienia, a Tathar wciąż pozostaje tym samym uprzejmym i sympatycznym gościem, nie ma co. — No, może nawet miałoby to pewien potencjał komediowy, ale nasza – mam tu na myśli wszystkich z uczelni – obecna sytuacja nie sprzyja żartom. Wierz mi również, że bardzo chciałbym, aby połowa Uniwersytetu siedziała za tymi drzwiami, a nie w zakonnych celach, na przesłuchaniach i torturach.

— Na skraju śmierci bądź martwy? Ty? — wtrącił się zacietrzewiony Rovin, z przekąsem powtarzając słowa nieszczęsnego Felivrina. — No, technicznie to jesteś, gwarantuję ci to! Osobiście gwarantuję!

Złoty raz jeszcze trzasnął elfiego profesora w twarz, ale Fel wbrew swoim oczekiwaniom wcale wybudził się dzięki temu ze swojego koszmarnego snu. Horror trwał dalej.

— Te ślady na podłodze to po rytuałach, którymi próbowaliśmy cię sprowadzić z powrotem — oznajmił spokojnym tonem Tathar. — Niepotrzebnie, bo wróciłeś sam. Tak samo jak zniknąłeś, tylko w drugą stronę. Za tobą przylazło TO. — Wymowne spojrzenie na cielsko potwora. — Wybacz, że nie zdążyliśmy posprzątać na twoje przyjście!

Borliss zarechotał głupawo znad swojego stołu i ścierki.

— Jeśli pamiętasz jeszcze coś z tego, czego uczy się tu każdego, nawet najmłodszego bachora już na początku Akademii, Nargothrond — kontynuował mag ziemi — swobodna teleportacja bez użycia stabilnej Bramy to pomysł skrajnie niebezpieczny i nieodpowiedzialny, dlatego zakazany i blokowany na wszelkie możliwe sposoby. Techniczne i prawne. Pomijając możliwość rozerwania podróżnika na strzępy, co nawiasem mówiąc może byłoby dla ciebie lepszym rozwiązaniem, to także ze względu na takie przypadki. Można coś za sobą przywlec. Prawie zawsze. Coś obcego, coś z innego wymiaru lub spomiędzy wymiarów, światów i czasów. Coś, z czym moglibyśmy sobie nie poradzić. Z tym akurat udało nam się uporać, ale Gabor raczej nigdy nie będzie już normalnie chodził. Nieznany jad wdał mu się w ranione kolano. Nie sądzę, by kiedyś ci to zapomniał. Cóż, wracając do twojego pytania, to rąbnąłeś głową w stół, rozsypałeś katalizator, ten zajął się ogniem niekontrolowanej magii. Co później zrobiłeś, tego nie wiem. Parę dni byłeś nieprzytomny i w jakimś transie, potem zniknąłeś. Jeździłeś sobie wozami i pływałeś statkami, podczas gdy my pracowaliśmy ciężko, a twoja porażka znacznie nam pracę utrudniła. Na szczęście udało się wszystko przeprowadzić stosunkowo zgodnie z planem.

W czasie gdy Tathar perorował, zachowując prawie cały czas raczej kamienny spokój, jego asystent nagle przestał wycierać meble i zajrzał nerwowo do bocznego pomieszczenia, do tej pory skrytego w ciemności. Zajrzał nie bez powodu. Stamtąd bowiem, spośród półek elegancko zastawionych najpiękniejszymi egzemplarzami dzieł sztuki i rzemiosła leśnych elfów, dał się słyszeć cichy świst. A później kolejny. I jeszcze jeden. Niby mało spektakularny, lecz w jakiś sposób złowieszczy.

Tu należy dodać, że pola magiczne zgromadzonych za ścianą bibelotów nawet z odległości kilkunastu kroków były dla Felivrina czytelne. Przedmioty w żadnym razie nie były jego dziełem, nie były to żadne owoce czarodziejskiej hochsztaplerki. To były fenistejskie oryginały. Prawdziwe cuda, aktualnie bezcenne i chyba niemożliwe do zdobycia. Jednak oprócz typowej dla nich aury otaczała je jeszcze pulsująca nieregularnie fala bardzo dziwnych, zupełnie nieprzewidywalnych i niezrozumiałych drgań, których profesor Nargothrond nie umiał powiązać z niczym sobie znanym.

Cała czwórka Czarodziejów zerwała się na równe nogi i wszyscy jak na komendę przybrali kredowobiałe barwy. Chwilę później rzeźbiony w bladoróżowym krysztale dzbanuszek ze srebrzonym brzeżkiem – mały cud cieszący oko jak kropla rosy na różanym płatku – wokoło którego nieustannie orbitowała drobna iskierka, podobna do jasno świecącej gwiazdki, samoistnie rozpadł się na kilka kawałków. Jeden z nich z gwizdem trafił Borlissa w oko. Mężczyzna zawył i zalał się krwią. Pozostałe odłamki uderzyły w inne, sąsiadujące obiekty, powodując reakcję łańcuchową. Zawartość całej środkowej półki, jednej z pięciu, w ciągu kilkunastu uderzeń serca uległa serii drobnych eksplozji. Reszta ocalała.

Gabor, Tathar i Rovin na wyścigi poczęli ciskać zaklęciami, usiłując opanować zniszczenie. Zjawisko nie reagowało na nic i ustało, kiedy uznało to za stosowne.

Ponad długim na jakieś dwa metry pobojowiskiem uniosła się opalizująca, fioletowo-zielonkawa, roziskrzona chmura. A później przemieściła się i poczęła wnikać w ścianę w ścianę, wspięła się po murze niby rój kolorowych świetlistych owadów i rozpierzchła się w różnych kierunkach, tak jak rozpierzcha się gromada świeżo wyklutych, przestraszonych pajączków.

— Kurwa, znowu — wyszeptał Gabor z niedowierzaniem.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwerstet Oros] Podziemia

6
Nowe myśli... nowe słowa. Umysł Profesora z każdą chwilą pogrążał się coraz bardziej w Otchłani. Świat, którego z taką siłą starał się darzyć przyjaznym uczuciem co chwilę wymierzał mu nowy policzek... cielesny i duchowy. Uderzenie za uderzeniem, cios za ciosem. Był winny? Czego? Mało zrobił w swym żuciu rzeczy godnych potępienia... a jeszcze mniej z tych rzeczy zrobił świadomie. Tak... znowu COŚ przejęło nad nim kontrole. Nienawidził gdy ktoś nim kierował. Miał dość... dość. Chciał zniknąć odejść... i na zawsze uwolnić się od tego szaleństwa. Jednak jedna... jedyna rzecz powstrzymała go tak jak przed lat... Zapewne gdyby opowiedział swą historię jakiemuś bardowi ten śpiewałby o pobudkach moralnych, chęci pomocy współbraciom i bezgraniczny oddaniu nauce. Felivirn nigdy nie zaprzeczyłby, że bez nich czułby się pusty. Jednak te obowiązki.. ten zbiór zasad i oczekiwań. On utrzymywał jedynie jego umysł w okowach normalności. Rzecz... nie uczucie... nie... pierwotny instynkt który pozwalał mu znosić cierpienie tego świata i z dnia na dzień popychał dalej i podtrzymywał jego chwiejący się promyk życia. Tak... to co mu pozwalał żyć było proste, pierwotne i niemal tak oczywiste, że nikt nie spodziewałby się tego po spokojnym, ugrzecznionym i na ogół spokojnym oraz wyśmiewanym Profesorze. W końcu każdy je znał... gdzie tu tajemnica? Gdzie doniosły cel, który powinien towarzyszyć uczonym? Gdzie chęć pomocy innym? Na twarzy? Czarodzieja pojawił się pogardliwy uśmiech. Dobrze wiedział, że wykorzystuje Uniwersytet. Nauczanie innych. Sam chciał się uczyć. A jego stanowisko nadzwyczaj to ułatwiało. Wszystko dla jednej prostej idei... jednego celu. A teraz ten cel uzyskał nową ofiarę. Kto go przeniósł? Kto stał za tym całym chaosem? Chciał wiedzieć. Nie ważne kto to był, co robił i czy był królem, szlachcicem, chłopem czy ślepym żebrakiem bez nóg. Chciał wiedzieć! A potem... poczeka. Znajdzie sposób, dojście... drogę. Na pewno. A wtedy...

Profesor przestał mamrotać. Wiedział już, że to nie sen... wiedział już co musi zrobić. Głęboki wdech... Musiał to przerwać. Ten pieprzony kącik wyśmiewania się z niego. Poderwał głowę i... jego w uwagę pochłonęły przedmioty z Fenistei. Piękne, prawdziwe.. skąd je mieli? I czemu tak jakoś dziwnie... Ale nie dane było mu nad tym rozmyślać. Jeden z nich... rozsadził się sam? A potem... potem było już gorzej. Na dodatek Borliss dostał odłamkiem gdzieś w okolice gałki ocznej... niedobrze. Kiedy wszystko ucichło elf wstał i jakby niebacząc na wcześniejsze słowa i dziwa, które miały tu miejsce podszedł do krwawiacego człeka i rzekł spokojnie.. za spokojnie jak na tą sytuacje.

— Nie miotaj się do wszystkich demonów. Gdzie dostałeś? Trzeba to usunąć, a nagłe ruchy sprawią iż odłamek zagłębi się tylko bardziej.

Jeśli Borliss będzie próbował drapać ranę będzie próbował go powstrzymać. Nie miał najmniejszej ochoty na kolejny problem w postaci złożonej operacji. Odwrócił się do reszty magów, którzy tak zaciekle i odważnie marnowali swą siłę na coś z czym walczyć widać się nie dało. Moment temu kulił się na podłodze i drżał. Teraz stał spokojnie jakby nieczuły na wszystko co się działo i dziać będzie. Zabawne... moment temu był amebą umysłową, a teraz myślał wręcz upiornie logicznie. Hmmm... zapewne przez tą zmienność maił tak niewielu przyjaciół. Nieraz w czasie podróży słyszał jak inny wędrowcy mówili iż nigdy nie mieli pewności co zrobi... i czy można mu ufać. Ale co poradzić? Miał zmienny nastrój i nie potrafił tego zmienić. Korepetycje, chęć przygarnięcia ucznia, mały romans, posłuszne wykonywanie zleceń, obluzganie przez plebs, niemalże utonięcie, Zakon w murach Uniwersytetu... naprawdę maił wymieniać co ostatnio go spotkało? Już niejednokrotnie porównywał życie do wielkiego oceanu chaosu. A po takim rozsądny żeglarz nawet nie spróbuje pływać. Ale on musiał. I nie mógł zawrócić choćby nie wiem co.

— Powiedzmy, że wam wierzę. Co nie zmienia faktu, że jedyne czego jestem pewny to to, że nie pamietam abym po utracie przytomności choć raz użył magii. Nie wiem nic o żadnej teleportacji, o tym dlaczego rozsypanie katalizatora w piwnicy sprawiło iż Zakon interweniował i dlaczego kryjemy się tu jak szczury. Nie mam też zielonego pojęcie dlaczego do cholery nie powiedzieliście mi tych... anomaliach? Czym to jest? Skąd wy to macie? Powiem wprost. Nie wiem nic czego mi nie powiedzieliście. Z mojej perspektywy z momentu na moment znienawidziliście mnie do stopnia jakiego po... przynajmniej części z was bym się nie spodziewał. Nie wiem co sobie uroiliście ale od utraty zmysłów miałem jedynie jakieś dziwne wizje i sny, ale na pewno nie przypominam sobie bym w którejś dokonał czegoś co ściągnęłoby mi na kark gniew Zakonu. Zresztą... uwierzcie... ostatnią rzeczą jaką chciałbym zobaczyć gdybym mógł po prostu od tak teleportować byłaby wasza trójka okładająca mnie pięściami i wyzwiskami... ale tu jestem i nic z tym nie mogę zrobić. Podsumujmy. Tathar mnie nienawidzi... bo mnie nienawidzi. Rovin chce mnie zabić bo w wyniku bliżej nieokreślonego wstrząsu stracił katalizator, a Gabor ma do mnie bodajże urazę, za to, że nieprzytomny i niezdolny do obrony zostałem w bliżej nieokreślonych okolicznościach teleportowany tu przez jakiegoś szaleńca w komplecie z jadowitym potworem?—wymieniając swoje "grzechy" patrzył po kolei z obojętnością na każdego z Czarodziejów — Zadziwiające ile straszliwych występków można dokonać będąc nieprzytomnym... Ale dobrze... jeśli tak bardoz jesteście przekonani, że to moja wina, to teraz może podacie mi jakieś bandaże czy co tam macie, bo zaraz okaże się, że to z mojej winy Borliss straci oko. Bo jeśli te przedmioty nie są jakoś ze mną powiązane to jestem mile zaskoczony.
Spoiler:

Re: [Uniwerstet Oros] Podziemia

7
— NIE DOTYKAJ MNIE! — zawył Borliss, wyszarpując się z zasięgu ramion elfiego profesora, a Gabor złapał Felivrina za kołnierz i gwałtownie odsunął go od epicentrum zamieszania. Nie uchroniło go to jednak przed zachlapaniem szaty krwią.

W ogólnym chaosie Tathar zatrzymał się na moment i popatrzył na elfa lodowato, nieprzyjemny jak gruda zmarzniętej ziemi.

— Wiesz co, Nargothrond? — warknął. — Wiesz co? Zamknij się już. I wynoś się stąd. Nie, Rovin, nie obchodzi mnie to! — wykrzyczał do zbulwersowanego na te słowa kolegi, który już zaczynał coś bełkotać i ciskać się z ogromnym oburzeniem, przypominając o swoim katalizatorze. — NIE OBCHODZI MNIE TO! POLICZYCIE SIĘ PÓŹNIEJ, TERAZ NIE MA NA TO CZASU! Wynoś się, elfie, nie chcę cię nigdy więcej widzieć na oczy! Borek, chłopie, trzymaj się... Rovin, na bogów, tamuj... Gabor, podaj mi... podaj mi... NO WYNOŚ SIĘ STĄD, ALE JUŻ!

Kolorowa mgła, jak się zdawało, wspiąwszy się po ścianie, wsiąkła w nią zupełnie. Parę chwil później gdzieś z góry dał się słyszeć stłumiony huk, ale tutaj póki co nikt na to nie zważał. Dziwne, ale naprawdę aż przykro było patrzeć na Tathara, który rwał sobie włosy z głowy i robił, co mógł, by pomóc swojemu asystentowi. Na nic się zdała szlachetność Felivrina, jego chęć pomocy rannemu Borlissowi spotkała się jedynie z niechęcią. Taki już chyba był jego smętny los.

— Sprowadź tu pomoc! Sprowadź medyka, do cholery! — krzyknął Gabor.
— COO? Powiesz komuś o nas słowo, elfie, a jesteś trupem! — zaprotestował Złoty. — Przestań, poradzimy sobie sami... A JEGO obecność na pewno nie pomoże, więc...
— SPROWADŹ TU KOGOŚ, Nargothrond, nie stój tak, IDŹ JUŻ!
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwerstet Oros] Podziemia

8
Dość. Elf miał dość. Ci ludzie... nie... te śmieci nie zasługiwali na pomoc. W ich oczach był jedynie manekinem... kimś kto służył do wyładowania się bandzie debili nie potrafiącym stanąć twarzą w twarz z własnymi demonami. Nie zasługiwali na życie... tak... niech tu gniją. Niech ich świat zacieśni się do tej komnaty. W takim tempie niedługo umrą od wybuchów i nieudanych eksperymentów. A nawet jeśli nie to pozostaje głód, choroba, Zakon... lub starość. Dziesięć, dwadzieścia... trzydzieści lat... zginą wcześniej czy później. Po co się nimi przejmować jeśli ich życie jest jedynie iskierką w dziejach świata? Ludzie chcą śmierci Czarodziei? Niech ich zabiją. Ale on nie ma zamiaru mieć już z tymi ludźmi nic wspólego. Są inne uczelnie... inne miasta. Ma jeszcze dużo czasu na osiągnięcie spełnienia... nie popełni drugi raz błędu współpracy z magmi bez faktycznej władzy lub poparcia ludu.

Felivrin spiął się w sobie. Poprawił potargany kołnierz i skrzywił się z obrzydzeniem. Miał już dość popsutą odzież... kto pozwolił tej łysej małpie niszczyć ją bardziej? Spojrzał na krwawiący kawał mięs zwijający się na ziemi... tak nic tu po nim. Ten Uniwersytet... ten kraj... ta rasa. Wszystko jest do niczego. Odwrócił się gwałtownie do drzwi wzburzając mały tuman kurzu i pyłu skrytego gdzieś w odmętach jego szaty. Pył zatańczył chwilę w świetle świec i przez moment wydawało się, że elfa pokrywa lekka srebrna łuna... ale czy ktokolwiek zwracał na to uwagę. Pewnie nie. Nie patrząc już na żałosne próby ratowania rannego sługusa Profesor rzucił przez ramię.

- Medyka? Z moją obecną wiedzą o sytuacji na powierzchni będę martwy w pięć minut. To was chyba zadowala... prawda? No... to żegnam. Miłego... substytutu życia.

Nie czekając na kolejne bluzgi wyszedł z sali trzaskając za sobą drzwiami i kierując się ku schodą. Śmierć? Dobre sobie. To była wymówka by nie szukać Medyka. Nie podda się tak łatwo... ale... Zakon... jest źle. Potrzebował jakiegoś ustronnego miejsca... informacji... i swojego ekwipunku. Podejdzie do końca stopni i będzie nasłuchiwał czy nad płytą nie znajdują się jakowyś ludzie. Musi poczekać aż będzie pusto... ale jeśli ktoś stoi tam bez ruchu? Jak go usłyszy? A może by tak....

Elf doczołgał się do końca schodów i nie podnosząc płyty położył ostrożnie na niej obie dłonie. Dla lepszej koncentracji zamknął oczy i odrzucił na bok myśli o ludzkich Czarodziejach. Po chwili zaczął miarowo sięgać w głąb pola płyty badając je ograniczając się do jego warstwy kształtu. Jego "badające macki energi" osłabił na tyle ile się dało ale też nie za bardzo... tak aby mógł rozpoznać po kształcie, biciu serca i oddechu istoty żywe. Nie mógł stracić teraz całej mocy... ani bezmyślnie wpaść w ręce inkwizycji. Bez przekształcania pola płyty posyłał macki mocy dalej i dalej. Tworzył punkty zaczepienia, łączył je między sobą.... tworzył stabilną sieć, którą miał nadzieje omotać całe pomieszczenie nad nim. Z przedmiotu na przedmiot, z robaka na robaka... aż znajdzie coś niepokojącego lub upewni się iż w pobliżu nie ma nikogo. Ludzkie pole miało własną energię, która utrudniała jego przemianę... więc jeśli natrafi na obiekt który będzie negował jego mocy... oznacza to iż ma nad głową nieproszonego strażnika. Wykrycie z kolei jakiegoś zwierzęcia po oddechu też nie jest niczym dobrym. Wtedy wyślę w jego stronę mocniejsze macki aby dokładnie zbadać z jakim gatunkiem ma do czynienia. Ale na razie.... chciał w ten nietypowy sposób uzyskać nieco informacji o tym czego może się spodziewać na powierzchni.
Spoiler:

Re: [Uniwerstet Oros] Podziemia

9
Jeszcze parę chwil wcześniej prawdopodobnie zdenerwowanie nie pozwoliłoby Felivrinowi dostatecznie się skupić, by cokolwiek odczytać, ale w jego umyśle został przekroczony pewien próg, za którym był już tylko spokój. Magiczny zwiad wypadł pomyślnie. Czujne macki wykryły wprawdzie gdzieś nieopodal ludzkie pole energetyczne, ale elf się nim nie zmartwił. Nawet stąd rozpoznawał głos i charakterystyczny krok pana Adberyta, leciwego kucharza z kulawą nogą. Kiedy ten się oddalił, elf odważył się podnieść okrągłą płytę i wystawić nos na powierzchnię. Zaryzykował.

Ledwo uchylił klapę, a zaraz bezlitośnie uderzył go intensywny blask słońca. Ze wszystkich uderzeń, jakich przyszło mu w ostatnim czasie doznać, to nie należało mimo wszystko do najgorszych. Uderzenie woni zepsutej kapusty, która zaścielała bruk równiutką warstwą do spółki z pożółkłymi liśćmi klonu, było już mniej przyjemnym odczuciem, ale nadal daleko mu było do kalibru, jakiego elf się spodziewał.

Musiało być koło południa. Niebo było niebieskie, bezchmurne. Oświetlone ciepłym blaskiem zabudowania kuchenne sprawiały prawdziwie sielankowy widok. Panowała leniwa, zupełnie spokojna i błyskawicznie usypiająca czujność cisza.

Wtem, przeszedłszy raptem kilka kroków wzdłuż podwórka, profesor zorientował się, że ktoś go właśnie wypatrzył zza zadymionej szybki kuchennego okna.

— CO? NAPRAWDĘ TO ON?! Nie gadaj!

Jakaś chuda, rozczochrana istota o słomianej czuprynie i bladoniebieskim spojrzeniu, odziana w czarno-czerwony kaftan upuściła na jego widok ogryzaną właśnie kość kurczaka i na złamanie karku rzuciła się do drzwi.

— To pan! O cholera, ale mam szczęście! — wykrzyknął chłopak. Dawno nikt się tak nie ucieszył na widok Felivrina, to chyba miła odmiana. Rozgorączkowany młodzieniec ściskał w garści dwa zapieczętowane zwoje pergaminu, które natychmiast podał Czarodziejowi. — Tyle pana szukałem po całym Uniwersytecie, a kiedy już straciłem nadzieję i poszedłem wyłudzić coś do jedzenia od tych waszych pięknych kuchareczek, pan akurat tędy przechodzi... Szukajcie a znajdziecie, prawdę mówi Maria Elena, nasza wielka prorokini! Już sądziłem, że i pana zgarnęli na te... przesłuchania czy coś... To by była lipa. Bo powiedzieli mi, że nie dostanę pieniędzy, póki nie dostarczę odpowiedzi od pana. A tu takie szczęście! Już zwątpiłem. Szansa jedna na tysiąc!

Osłupiały Felivrin po chwili trzymał w rękach dwa listy. Pierwszy, ten dużo grubszy i opatrzony kunsztowną srebrną pieczęcią, jako nadawcę wskazywał jakąś Emeline de'Sot, Czarodziejkę z Akademii Sztuk Magicznych w Nowym Hollar. Nie przypominał sobie, żeby kogoś takiego znał. Druga wiadomość już na pierwszy rzut oka wyglądała znajomo, prawie jakby napisał ją do siebie sam. Nic dziwnego. Jej nadawcą był Celebrim Nargothrond.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Uniwerstet Oros] Podziemia

10
Uspokojony swym magicznym rekonesansem Felivrin ostrożnie uniósł klapę. Światło. Oczy bolały go przez chwilę, jednak nawet to nie było w stanie zmazać z jego twarzy wyrazu wielkiego zadowolenia. Wiedział gdzie jest niebo, nie był otoczony już z sześciu stron, a jedynie z pięciu... coraz lepiej. Gdyby jeszcze Zakon nagle magicznie zaczął czcić elfy jak bogów byłoby idealnie...

Zdziwił go nieco fakt, że wszystko na razie wskazywało na jedynie szczątkową obecność Sakirowców na Uniwersytecie. Widać jego niedawni współlokatorzy piwnicy nieco przesadzali... Czyżby ograniczyli się do okupowania Biblioteki i wybiórczych przesłuchiwań? Cóż... tyle dobrego, że nie zmienili Uniwersytetu w koszary... tylko gdzie się teraz udać... gdzie jest bezpiecznie... Gabinet? Można by spróbować...

Jednak rozmyślania elfa przerwał okrzyk. Na początku Profesor niemal już czuł jak zaraz wyląduje na powrót w lochu... tym razem z tylko jednym baaardzo miłym panem z kilkoma... zabawkami. Jakaż byłą jego ulga i szok gdy zobaczył młodzika z wczo... sprzed tygo... Którego kiedyś spotkał. Mimowolnie na jego twarzy pojawił się uśmiech. Stał tak skołowany przez dłuższą chwilę z dwoma pergaminami w ręku próbując połączyć fakty. A więc jednak nie wszystko się zawaliło i cześć rzeczy nie uległa zmianie... dzieciak dalej mógł bez przeszkód tu się dostać... a to zwiększało szanse na to, że i jemu w tej czy innej postaci także się powiedzie. Ale po co tu przyszedł? A tak! List! Ma je w ręku. Tak to są listy...

Po otrząśnięciu się z szoku rozejrzał się wkoło aby upewnić się, że na okrzyk młodzika nie zleciała się cała komturia. Szybko przemieścił się w bardziej ustronne miejsce.. gdzieś za kolumnę, stertę beczek, czy choćby stając w jakimś cieniu... wszystko jedno byleby zobaczenie go z dużej odległości było niemożliwe. Chłopakowi dał znak ręką by podążył za nim. Kiedy upewnił się, że nie stoi jak słup soli pośrodku oceanu spojrzał jeszcze raz na pergaminy... a potem zastanowił się jak komicznie musi wyglądać perspektywy chociażby bogów. Jeszcze jakiś czas temu narzekał leżąc pokoju na nieludzkie natręctwo pukania... a teraz stał w ubrudzonej i pomiętej szacie, z obitą twarzą i potarganymi włosami obok kuchni i walczył z przemożnym uczuciem przygarnięcia chłopaka do serca i podziękowania za dwa kawałki pergaminu.

Jeden był od bliżej nie znanej mu Czarodziejki... nie. Na pewno jej nie znał. Więc nie był to raczej list rekrutacyjny... a nie zdziwiłby się gdyby takimi zasypano znajdujących się w parszywej sytuacji Czarodziei z Oros. Ale brak znajomości imienia oznaczał iż nie była on osobą ważną, a więc i nie mogła mu czegoś takiego wysłać... pozostawały sprawy zawodowe lub chęć handlu. Może chciała porady, albo miała coś ciekawego na zbyciu? I jedno i drugie ucieszyłoby znudzonego Profesora... tyle że teraz nie był znudzony... a i część z Profesorem była wątpliwa. Drugi zaś z listów był od... tak... nie było wątpliwości. Celebrim... nie. Elf nie mógł sobie teraz pozwolić na dekoncentracje. Czuł, że jeśli otworzy ten list to nieważne czy będzie tam soczysty opis rzezi czy prośba o okup i tak się rozklei...

Ale chwila. Nie mógł obecnie przeczytać żadnego. Nie miał czasu i miejsca.... a tym bardziej inkaustu, pióra i pergaminu. Czytelnia... gdzie by tu to w spokoju przeczytać. Biblioteka? Zapomnieć. Jeśli Zakon coś pilnuje to na pewno największy zbiór wiedzy magicznej na Herbii. Sale wykładowe? Zajęcia pewnie odwołane... a piór i pergaminu pochowanych po szafkach tam pod dostatkiem... a może... jego gabinet? Znajduje się niezbyt uczęszczanej części Uniwersytetu i wielu kolegów po fachu naśmiewało się z niego jako schowka na miotły... może Zakon go przeoczył? Trzeba się upewnić. Spojrzał na chłopca i pocierając brew rzekł.

— Zgarnąć to im się jak widać nie udało... ale było blisko... Więc potrzebujesz odpowiedzi powiadasz? — na twarzy elfa pojawił się wyraźny wyraz zamyślenia. Mieszać dzieciaka w cały ten syf? A zresztą... jako chłopiec gończy wpadnie w jakiś tak czy inaczej... a tak przynajmniej mu pomoże.

— Posłuchaj. Nie mogę raczej teraz tu zostać i przeczytać tego tutaj... zresztą nie mam też czym, ani na czym napisać odpowiedzi... Ale jeśli mi pomożesz to może odpowiedzi na oba listy dostaniesz zanim jeszcze słońce zaczerni na dobre ruszać ku swemu miejscu spoczynku.... Mówiłeś, że obleciałeś większość Uniwersytetu... czy mógłbyś mnie zaprowadzić do mojej komnaty w taki sposób by zminimalizować szanse na spotkanie z... osobami które mogłyby mnie na takie przesłuchanie chcieć zabrać? Bo wtedy raczej długo się nie doczekasz odpowiedzi. A i po drodze chciałbym, abyś mi opisał co się ważniejszego w okolicy zmieniło od czasu kiedy ostatnio przyszedłeś do mnie z listem.

Profesor po chwili namysłu poprawił włosy tak, by zasłaniały jego szpiczaste uszy na tyle, na ile było to możliwe. Wolał by mu splunięto w twarz niż wyrwano język. Pergaminy wsadził sobie pod ramię i przybrał postawę wyćwiczoną aż za dobrze... a więc lekko przygarbionego uczonego, który zdawałby się nie móc unieść nawet tych dwóch kawałków skóry. Następnie zerknął na chłopca i zapytał.

— No więc? Którędy idziemy?
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Uniwersytet w Oros”