Spoiler:
Spoiler:
Kashiar pisze: 10 wrz 2020, 11:02 "Werbujący tygrys, uciekająca małpa" *** — Otwieraj ty leniwy gadzie, wszo przeklęta, małpo cyrkowa! — zadudnił głos za drzwiami kajuty.
Roni otworzył jedno oko. Później drugie. Poczuł wtedy to nieznośne uczucie, jakby zmęczenie przybrało postać ziarenek piasku, które utknęły pod jego powiekami. Z niemałym wysiłkiem zerknął w stronę drzwi, by po chwili z rezygnacją schować głowę pod poduszkę. Wiedział, kto czyha na niego za ścianą. Wczorajszy wieczór majaczył urywkami wspomnień, które teraz nieśmiało wychylały się zza pijackiego amoku. Wino z rumem na przemian zalewały mu gardło słodyczą i goryczą, a muzyka pokładowego grajka skutecznie poprawiała humor, wprawiając nogi w samoistny taniec. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie żart na kapitanie. Może byłoby inaczej, jeśli rybie łby wrzucone przez niewielkie okno wylądowałyby jedynie w butach kapitana — w końcu taki był plan. Niestety resztki z obiadu zasmrodziły również świeżo wyprane koszulę, spodnie i leżące obok gacie. Koordynacja ruchowa w stanie upojenia zdecydowanie nie była mocną stroną Roniego. Jak łatwo było można się domyślić, głos zza drzwi zwiastował rychłe kłopoty i zemstę kapitana Czarnego.
I kiedy tak Roni krążył myślami wśród szczątkowych wspomnień minionego wieczora, przeplatanych obawami przed nadchodzącą złością właściciela statku, drzwi, będące jedyną barierą właśnie przed tą marynarską wściekłością, z hukiem wyleciały ze ściany. Wśród drzazg i pyłu stał barczysty mężczyzna, ubrany od stóp do głów na czarno.
— Aj, aj, kapitanie — mruknął Roni, który chwilę wcześniej z wrażenia rozerwał poduszkę, wzbijając w górę tumany pierza.
Białe piórka wirowały leniwie, opadając na podłogę, łóżko i czarną koszulę kapitana. Po ciasnym pomieszczeniu rozchodził się nieprzyjemny zapach zdechłych ryb.
— Ciągniesz się za mną niczym śmierdzący żebrak, nie robisz nic, a żresz mój prowiant i pijesz moje wino. Jeszcze we łbie ci głupie wybryki! Dosyć. Kurwa. Tego! — To powiedziawszy, rzucił w kierunku młodego chłopaka spory pakunek.
Ciężar paczki obalił Roniego na łóżko, skutkując kolejną falą latającego pierza. Już w pełni przebudzony żartowniś zerknął na niespodziewany „podarunek”.
— Papier? — zapytał niepewnie, drapiąc się po blond czuprynie.
— Nie, kurwa, cukierki! — ryknął kapitan. — Jutro rano przybijemy do brzegu, a nie mamy wystarczająco dużo tego cholerstwa!
Czarny podniósł rękę. W potężnej kapitańskiej dłoni niewielka kartka papieru wyglądała groteskowo. Był to plakat z manufaktury ojca Roniego, któremu Syndykat zlecił stworzenie setek takich afiszów. Ogłoszenie rekrutacyjne zachęcało do wyprawy na Kattok, zapewniając przy tym sowitą zapłatę, ucieczkę od kłopotów i spełnienie honorów ku pokrzepieniu serc niewiast. Nuda. Bo Roniego już dawno znudziło życie wyspiarza, dlatego też poprosił ojca, by ten przekonał kapitana do zebrania dodatkowego pasażera w rejs ku kontynentowi. Kapitan kręcił nosem, ale w końcu uległ pod naporem nalegań i ciężaru sakiewki. Chłopak zabrał z domu kilka cenniejszych pamiątek oraz mieszek wypchany monetami. Plan był prosty: gdy tylko jego noga dotknie lądu, zniknie w najbliższej uliczce i rozpocznie nową młodzieńczą przygodę. Nie miał zamiaru dłużej wysłuchiwać planów ojca, w których to przejmuje interes, zajmuje się rodziną i płodzi kolejnych następców. A teraz, po długim wyczekiwaniu i monotonnej podróży, ta łajba dobijała do kontynentu, zwiastując tym samym nowe życie.
— Czy ty mnie słuchasz? — głos kapitana wyrwał Roniego z zamyślenia. — O świcie ruszysz swoje chude dupsko razem z innymi i zaczniesz rozwieszać plakaty, żeby werbować ochotników na wyprawę. A do tego czasu masz przygotować nowe ogłoszenia!
No tak, plakaty. Część wyprodukowanych w ojcowskiej manufakturze materiałów zamokła podczas ostatniego sztormu. A teraz Roni miał sam przygotować setki nowych kopii. Żart równie nieśmieszny co rybie łby pośród gaci. A gorsze od takich żartów były jedynie nudne zajęcia typu praca. Gdy kapitan wyszedł, mrucząc pod nosem kolejne przekleństwa i kopiąc po drodze pozostałości po drzwiach, Roni już kombinował jak to zrobić, by się nie narobić. Przydatny okazał się jego talent do magii, o którym nikomu nie rozpowiadał. Im mniej wiedzą, tym mniej od ciebie wymagają. Ot, prosta zasada przydatna, gdy chcesz leniwie żyć. *** Następnego dnia, gdy statek, według ustalonego planu, dotarł do brzegu w pobliżu kilku większych wsi i rozbudowanego miasteczka, Roni pokornie udał się z członkami Syndykatu, by zwerbować żądnych przygód oraz pieniędzy maruderów. Na plecy zarzucił swój plecak, do pasa przypiął woreczek z gwoździami, a do rąk wziął pozwijane kartki papieru i młotek. W drodze do pierwszej wsi ofiarą chłopaka padało każde co grubsze drzewo i wszystkie znaki na rozdrożach. Wśród śmiechów towarzyszy próbował nawet przybić papier do wielkiego głazu leżącego obok drogi. Wtedy też kamraci spostrzegli, jak z bliska prezentowały się plakaty chłopaka.Były to właściwie kwadratowe ulotki, ozdobione rysunkami kości oraz symbolem Syndykatu, głową tygrysa. Obrazki były estetycznie wykonane, pismo pewne i schludne – znać było w tym szlachecką rękę. Nikogo nie zastanawiało to, dlaczego każda kartka wygląda właściwie tak samo. Nikt też nie przyjrzał się na tyle dokładnie by spostrzec niewielki napis u samego dołu. Były tylko przepełnione zachwytem pogwizdywania , klepanie Roniego po plecach i kilka komplementów.Spoiler:
— Dobra robota, młody! — powiedział jeden z Tygrysów. W odpowiedzi Roni uśmiechnął się szeroko.
Niedługo później załoga podzieliła się na mniejsze grupy, by szybciej obstawić spory teren. Roni wraz z dwoma innymi chłopakami udali się do miasta. I nim właściwie tamta dwójka się obejrzała, ich towarzysz zniknął. Jeszcze przed chwilą go widzieli, a teraz jakby wyparował. Rozglądali się, podpytywali, wskazywali na ulotki. Nikt nic nie wiedział, wiele osób patrzyło na nich dziwnie, inni śmiali się im w twarz. W końcu jeden rosły facet powiedział im coś konkretnego.
— A był taki, wpychał to badziewie każdemu do rąk. To jakiś głupi żart, czy co? — powiedział mężczyzna, wskazując umorusanym ziemią palcem drobny napis u dołu kartki.
Młody Tygrys spojrzał na ulotkę i przeczytał na głos.
— Nie dotyczy w przypadku śmierci, dezercji lub szaleństwa. Zapewniamy godny pochówek. O cholera! *** — Jak to, kurwa, zniknął?! A zresztą pies go drapał, co miał zrobić, to zrobił. Prawda? — zapytał kapitan, gdy jego ekipa wróciła wieczorem na statek, tłumacząc się przy tym z nieobecności Roniego. — Ale dlaczego tak mało chętnych, wymarli wszyscy, czy ki czort?
Czarny spojrzał na kilka nowych twarzy. Nie wyglądali na rozgarniętych, wątpił nawet, czy wszyscy potrafili pisać i czytać.
— No bo kapitanie, te plakaty, co ten młody zrobił… one, no… niech pan spojrzy. — powiedział z przejęciem jeden z marynarzy.
Kapitan wziął do ręki ulotkę.
— Jebany żartowniś! – krzyknął, gdy odczytał na koniec drobne literki. — Nic dziwnego, że tylko ta garstka tu przylazła. Przecież to wygląda jak pierdolona komedia!
— I właściwie to jedyny plakat, który był no… prawdziwy. Przysięgam, że my widzieliśmy jak on je wiesza, wyglądały normalnie, ale później tusz z nich zniknął. Została tylko ta, przybił ją zaraz po wyjściu na ląd. To chyba były tylko jakie iluzje, bo później też zniknął jak za sprawą czarów! No i z tyłu jest wiadomość, dla jego ojca. I chyba do pana kapitana też. — powiedział Tygrys, z jeszcze większym przejęciem, jakby nie chcąc jeszcze bardziej denerwować kapitana swoim istnieniem.
— Tato, Nie szukaj mnie, wyruszyłem na swoją przygodę, by zostać tym, kim sam zechcę. Dopisek: Małpa zawsze będzie mądrzejsza od Tygrysa, aj, aj, kapitanie!
Spoiler:
Mordred.
Spoiler:
Spoiler: