"Kiedyś to było" - prace na konkurs na 10. urodziny Herbii

1
Prace nadesłane na konkurs "Kiedyś to było" z okazji 10. urodzin Herbii.

I MIEJSCE: GUEDE
Guede[Bot] pisze:Hollar, rok 920 II Ery Baszta eksplodowała. Biegnący wzdłuż muru Iarlai nie był tym zachwycony, w ostatniej chwili uchylając przed lecącym mu na głowę fragmentem krenelażu. Pryskając żwirem spod butów, puścił się pędem przez dolny dziedziniec, zostawiając za sobą płonący barbakan. Nie oglądał się za siebie. Musiał dostarczyć wiadomość.

Kiedy dysząc niby zdychający mamut, wybiegł prosto na ulice miasta, rychło przypomniał sobie stare przysłowie o deszczu i rynnie.

W mieście trwała bitwa.

Nie była to zwykła bitwa. Żadne tam przeciągające się oblężenie z powodu kłótni o słupy graniczne, ani odbywający się średnio raz w miesiącu rajd skrzyknięty przez któregoś z watażków z południa. Nie chodziło o bogactwa ani zemstę, przynajmniej nie bezpośrednio. Szło o całkowite wyniszczenie, a matką trwającej już ćwierć wieku Krwawej Wojny i jej rozgrywającego się dziś finału był strach. Ojcem zaś — jak powszechnie wierzono — sam Drwimir. Patrząc na obecną panoramę miasta, trudno było nie wierzyć.

Hollar wyglądało jak konająca gwiazda. Dawna stolica Elfiego Imperium nosiła w sobie więcej pałaców, niż garnizonów, co stwarzało konieczność zastosowania niekonwencjonalnych środków obrony. Psychokinetycznych tarcz, przeciwczarów, magii wplecionej subtelnie w białe marmury, nadającej nienaturalną trwałość filigranowym krużgankom i arkadom, dzięki czemu kłaniały się one artylerii równie rzadko, co grube mury zwartych fortec. Atakujący wiedzieli o tym i dlatego w pierwszej kolejności przeciwstawili się tym środkom własnymi, także wymykającym się konwencji. Słowem, starczyło wyjść z domu, by mieć spore prawdopodobieństwo spotkania przed nim napierdalających się magów. Mało kto wychodził. Jeśli nie musiał.

Powietrze kipiało od ulatniającej się mocy niszczycielskich energii, którym z coraz większym trudem przeciwstawiali się obrońcy miasta oraz spajane przez nich na bieżąco strzępy zaklęć ochronnych. Niebo nad miastem, mieniące się tęczą kolorów, co rusz przecinały błyskawice mocy, cięgiem gasły i zapalały na nim znaki towarzyszące aktywowanym i przełamywanym osłonom. Jedna z nich, znajdująca się centralnie nad Spalonym Parkiem, pękła właśnie z przetaczającym się przez miasto hałasem, przypominającym dźwięk kamertonu o sile akustycznej bliskiego grzmotu. Atmosfera nad dzielnicą zafalowała niby rozgrzane pustynne powietrze, odkształcając się w krótkiej implozji zakrzywiającej pobliską przestrzeń. Atakujący natychmiast wykorzystali powstałą lukę w obronie, deszczem płynnej pożogi przekształcając dzielnicę na kształt w pełni zgodny z zawartym w nazwie opisem. Bicie dzwonów przybrało na sile, a trzęsący się przez ostatnią godzinę Skwer Olszyn na Niskich Tarasach, wybrzuszył i rozpęknął, przecinając całą okolicę głęboką na dziewięć sążni wyrwą w ziemi, w której zniknęła połowa zachodniego skrzydła tamtejszej szkółki magicznej. Wyrzucony na setki łokci w górę, płonący i wrzeszczący w locie czarodziej, minął się o włos z główną iglicą Jaskółki otoczoną szalonym pokazem magicznych fajerwerków. Czwórka zgromadzonych u jej szczytu czarodziejów uruchomiła magiczne zwierciadło, które błysnęło skoncentrowaną wiązką światła, ewaporującą załogę znajdującego się setki stóp w dole żaglowca, wpływającego do miasta głównym kanałem. W każdym szerszym zaułku i na każdej większej ulicy rozgrywały się dziesiątki indywidualnych starć między czarodziejami. Przekrzykiwano hałas inkantacjami, furczały rzucane raz za razem zaklęcia, z taką intensywnością, że sztukateria spływała z elewacji ocalałych budynków niby roztopy do Sary na wiosnę.

Spoglądający na to wszystko Iarlai, doszedł do wniosku, że oddałby dwa palce za możliwość jednorazowej i bezpiecznej teleportacji na przekór blokadzie. Nie zatrzymał się jednak, ani nie cofnął. Ścierając z twarzy resztki brwi, pobiegł przez piekło z głową ciężką od myśli. Musiał dostarczyć wiadomość.

„Potrafimy zmieniać materię z prędkością myśli, samą siłą skupionej woli. Zostaliśmy wyposażeni w instrument poznawczy, pozwalający nam dostrzegać metazjawiska poruszające filarami naszej rzeczywistości. Moglibyśmy być o krok od stworzenia prawdziwego życia i świadomego ingerowania we własne, w taki sposób, by poprawić jego jakość. Mamy ku temu wszelkie predyspozycje. A używamy ich, żeby ciskać w siebie ogniem, walić gradem, ruchem ręki rozwalać na miazgę.”

Jakby na potwierdzenie jego rozmyślań, jeden z łuczników osłaniających mu odwrót, napęczniał i pęknął w oczach, siejąc wokół girlandami flaków.

„Albo zaspokajać chorą ciekawość i najpłytsze pobudki, mylnie uznając je za prawdę, która nas wyzwoli. Akurat. Kiedyś posuniemy się za daleko w naszych dążeniach.”

Wpadając na plac Złotej Ery, Iarlai zmuszony był przeczekać za załomem rozwalonego domostwa, dopóki ożywiony magią olbrzymi posąg Sarunldara nie przestał rzygać strumieniem pary na umykających mu spod nóg napastników.

„Kiedyś przegniemy różdżkę i przyjdzie nam wypić eliksir, którego sobie nawarzyliśmy. Jeśli nie my, to nasi potomni.”

Na drodze stanęła mu zbrojna obstawa z czarodziejką na czele. Ufryzowaną i w pełnym makijażu, obwieszoną klejnotami, a do tego wystrojoną w odświętną, czerwoną szatę szamerowaną złotą nicią i drogie, skórzane pantofle na obcasie. Poruszająca się z wypraktykowaną choreografią, wkładająca wysiłek w każdy ruch, w pierwszej kolejności bardziej skupiona na sprawianiu dobrego wrażenia, niż na otoczeniu. Gdyby nie to, Iarlai dałby się zaskoczyć. Odruchowo złożył się do czaru rozproszenia, biorąc ją za iluzję lub projekcję, tracąc cenny czas. Jak się okazało, miał go więcej niż dosyć. Towarzyszący jej kusznicy, musieli zrepetować, ona zaś guzdrała się z oddaniem mocy. Biorąc głęboki wdech, niby orator przed przemową, uniosła z wolna dłoń oraz podbródek we władczym geście, mierząc długim palcem w Iarlaia.

Iskrzący piorunie, uwalniam cię! Przynieść mi zwycięstwo, a zgubę mym wrogom! Fulgure potens!

Składając palce w krótki gest, usmażył ją trzystopniową pirokinezą, zanim dotarła do „piorunie”. Miast pompatycznej inkantacji, z jej ust wydobyło się już tylko zwierzęce wycie. Iarlai wiedział, że wyłaby jeszcze głośniej, gdyby zobaczyła, co zostało z jej nóg. Szczęśliwie, oczy spłynęły jej po twarzy razem z makijażem, zanim miała ku temu okazję. Śmierdziało palonymi włosami. Powstrzymując wymioty, kuszników oślepił już tylko błyskiem. Chciał myśleć, że przez litość, nie żeby oszczędzać moc. Prawda była jednak taka, że nie mógł pozwolić sobie na nieprzygotowanie, kiedy następny wróg gotowy był czaić się za rogiem. A on musiał dostarczyć wiadomość.

„Unicestwimy się jako gatunki, albo pychą sprowadzimy sobie na głowy kataklizm, który nas w tym wyręczy. Bogowie, nawet jeśli faktycznie nimi są, zaczną się nas bać.”

Pokonując porzuconą barykadę z gruzu pośrodku alejki, Iarlai skonstatował, że przeczucie go nie myliło. Tym razem jednak to przeciwnik okazał się szybszy. Gdy zeskoczył po drugiej stronie blokady, coś długiego i tępego uderzyło go w napierśnik. Kilka mokrych kropel upstrzyło mu twarz, a patrząc na skruszony lód leżący mu pod nogami, zorientował się, że właśnie dostał soplem.

Sublimowanie zgromadzonej w powietrzu pary w lód, żeby unieruchomić nim przeciwnika lub nadać kształt pocisku, a stosowną prędkość psychokinezą, nosiło znamiona niepoprawnego optymizmu, a nawet marzycielstwa. Było też kolejnym dowodem na to, że strategiczny potencjał elementalistów nie zawsze przekłada się na warunki bezpośredniego starcia. Zanim czający się za węgłem autor zaklęcia zdążył rzucić kolejne, bardziej praktyczne, Iarlai zrobił mu szybkie spięcie synapsach płatu czołowego, od którego mózg zagotował się tamtemu tak nagle, że krew jednocześnie walnęła mu z obu nozdrzy i uszu.

Iarlai z najwyższym obrzydzeniem, także do samego siebie, przestąpił nad śliniącym się przeciwnikiem. Nieszczęśnik mógł już tylko telepać się na ziemi, niby ryba wyrzucona na brzeg, w takt ostatnich, spastycznych podrygów odmawiających posłuszeństwa mięśni.

Dym. Dym i lustra. Nigdy się nie nauczą — wydyszał Iarlai, zatrzymując się, żeby złapać oddech. Na minutę i ani chwili dłużej. Zaraz potem wznowił bieg na czekającej go ostatniej prostej. Musiał dostarczyć wiadomość. Był coraz bliżej.

„Pewnego dnia, niechybnie poprzedzonego serią znaków, wydarzy się coś, po czym Herbia nigdy nie będzie już taka sama. Coś, co na zawsze…”

Iarlai, zwolnił i uniósł głowę głowę, gdy znalazł się w końcu w cieniu wieży, przysłaniającej zmierzające w kierunku horyzontu słońce. Czując intensywne wibracje i zapach ozonu wydzielany przez pracujące bariery tak ciężkie i szczelne, że nie przeleciałaby przez nie jętka. Właśnie dotarł na miejsce.
***
Wstrzymać zaklęcia! Otworzyć wrota! To Iarlaith posłaniec! Nie widzicie znaku na napierśniku? Hej, Iarlai! Ładuj się tu, prędzej!

Iarlai władował, bez dodatkowej zachęty. Prosto do przedsionka wieży, wystrojem i przepychem mogącym konkurować z pałacowymi sieniami. Zostawiając za sobą wrzaski walczących, huk wybuchów i towarzyszące im wstrząsy. Na potrzeby spotkań wewnątrz wieży, bariera była również dźwiękoszczelna.

Skinieniem głowy podziękował dowódcy warty, przechodząc z biegu na szybki marsz, lecz nie zatrzymując. Ignorując wyczekujące, pełne niepewności spojrzenia gwardzistów, ruszył w kierunku schodów, a ich stopniami na kolejne piętra, prosto do Sali Narad.

Przekraczając próg, Iarlai wstrzymał oddech, kłaniając się krótko, lecz z szacunkiem. W dzisiejszy dniu pełny ceremoniał nie był wymagany.

Szanowny Primusie, wielmożni… — zaczął z już prawie uspokojonym oddechem.

Wszyscy pentarchowie obecni w miejscu obrad, odwrócili głowy znad kryształów ukazujących wizję miasta w czasie rzeczywistym lub od jego trójwymiarowej iluzji wyświetlanej nad blatem rzeźbionego stołu. Jako pierwszy zareagował siedzący najbliżej wejścia Briadach z Milczących Dzwonów, od pół wieku sprawujący funkcję konsula i miejskiego starosty, kierując swoje marsowe, wyłaniające się zza kaskady białych włosów oblicze w stronę drzwi. Dźwięcznie i czysto zaszczękał zbroją Somharil Niezrodzony, prefekt gwardii i kawaler orderu Złotego Smoka, odruchowo kładąc dłoń na głowicy swojego morderczego Kierlesza, fosforyzującego od drzemiącej w nim magii. Wyprostował się pochylony nad blatem Olcan Osini, przydomek Kwitnący Spinel, dożywotni członek Rady Mistrzów i Wielki Kwestor. Powoli uniosła głowę arcymistrzyni Sioda Saran-Sanai, „Senna poranna mgła ponad wierzchołkami drzew”, jedyna kobieta w ich gronie i jedna z ostatnich obecnych przedstawicielek hollarskiej oświaty, po tym jak z jej własnego polecenia część nauczycieli i większość podopiecznych magicznych szkół opuściła miasto, by ratować jego zbiory.

Wszyscy bez wyjątku przyglądali się posłańcowi, z malującą się na twarzach troską i pytaniem. Ale tym, który je zadał był Ardagal dun Sé, Pierwszy Pośród Magów i posiadacz tytułów tak licznych, że wymienianie ich wszystkich, gdy na zewnątrz miasto pogrążało się w ruinie, byłoby co najmniej niestosowne i dekadenckie.

Jakie wieści przynosisz? — rzekł krótko, zachrypniętym głosem kogoś, kto ostatnie noce spędził bezsennie i na stymulantach.

Garnizon nie wytrzymał. Osłony słabną pozbawione źródła zasilania po zbezczeszczeniu głównego sanctum. Załoga zachodniego posterunku pod dowództwem kapitan Vi’Torny prosi o wsparcie. Oddział Nialla o pozwolenie na wycofanie się na pozycje bliżej centrum. Padł też barbakan na wschodniej bramie, a Spalony Park…

Wiemy. Widzieliśmy nawet z okna — wtrącił starosta Briadach, krzywiąc twarz w pełnym goryczy uśmiechu.

Na ulicach trwają walki. Wróg ma zdecydowaną przewagę liczebną. Jeżeli sforsują barierę i wkroczą też regularne oddziały, Hollar czeka rzeź.

Prawda — mruknął kwestor Osini. — Od tygodnia stoją pod miastem, wyczekując niby sępy. Wznosząc przy tym okrzyki, w których wcale nie kryją się z tym, co zamierzają nam zrobić, kiedy już wejdą.

Niech wejdą. — Niezrodzony wyszczerzył się wilczo, a znaki na klindze Kierlesza rozżarzyły się zapowiedzią spełnienia dźwięczącej w słowach groźby. — I spróbują.

Obecnie bronią się już tylko dwa główne posterunki. Spajacze jeszcze podtrzymują tarcze nad miastem, ale te powoli słabną. Czekam na dalsze dyspozycje.

Jakieś wieści — zaczęła z niewzruszonym spokojem Sioda Poranna Mgła — Od innych posłańców? Spotkałeś któregoś po drodze?

Nie, szanowna mistrzyni. Nie spotkałem.

Ardagal słuchał, zachowując milczenie najdłużej ze zgromadzonych. Jako Primus miał prawo przemawiać jako pierwszy, choć dalece częściej mówił tak, by to jego słowo było ostatnim. Wyglądając w zadumie przez okno, kazał podziwiać swój szlachetny profil, rysujący się echem kształtów wszystkich twarzy Boskiego Odbicia. Majestatem, w którym zaklęty był cały splendor Złotej Ery. Lecz to jej mądrość miała dopiero przemówić jego ustami.

Gówno — powiedział spokojnie, spoglądając po zebranych zmęczonym spojrzeniem oczu w kolorze roztopionego ołowiu. — To koniec, panowie. I pani.

Nie musiał dodawać więcej, zrobiło to jego spojrzenie. Spojrzenie Ardagala dun Sé, wyrażało więcej niż cała proza i poezja o upadku Hollar, która miała powstać przez najbliższe pięćset lat.
W spojrzeniu Ardagala dun Sé, Pierwszego Pośród Magów, Ostatecznego Autorytetu Hollar przyczajona była tęsknota i towarzyszący jej spokój. Zrozumienie, że nie zdołają już niczego zmienić. Żal, że po raz kolejny w historii swej rasy wzlecieli tak wysoko, tylko po to by upaść.
Zbudowali miasto na fundamencie magii, wierząc, że będzie równie wieczne co ona. Zapominając, że istniała pod tym niebem siła daleko od magii potężniejsza. Będąca jej odwieczną przeciwniczką i zupełnym przeciwieństwem, w całej trywialnej prozaiczności swojego jestestwa. Tak pospolita i przyziemna, jak tylko było możliwe. Nie wzięli pod uwagę zwykłej ludzkiej zawiści. Tej samej, która wespół ze strachem podsycała walące do bram tłumy, lepiej niż uczynił to którykolwiek slogan, rozkaz czy głoszona z ambon racja stanu. Zawiść przechadzała się dziś między wszystkimi, którym natura poskąpiła Daru i wyjątkowej więzi, którą miały z nim elfy od zarania stworzenia.

Kwestor Osini przerwał ciszę jaka zapadła na sali. Słowami, w których więcej było wahania niż stwierdzenia.

W takim razie wynieśmy się stąd. Im szybciej, tym lepiej.

Dokąd? — parsknęła arcymistrzyni. — Do Daugon, jak Erispen Lassaro? By za jego przykładem pogrzebać się żywcem, wspominając dawną chwałę?

Żal dać przepaść chwale. Nawet tej minionej — westchnął Briadach. — Erispen, choć zapatrzony w przeszłość, zachował część dziedzictwa. A ono jest piękne, nawet jeśli utracone.

I co zamierzasz uczynić dla zachowanie tej chwały, Briadachu? Posłużyć inkluzją w skali makro i wtopić całe miasto w gustowną bryłę kwarcu wysoką na trzysta sążni? A może zalać je żywicą? Dziedzictwo miasta to my. I nasi obywatele.

Podziwiam waszą troskę o dziedzictwo i obywateli, panowie. Być może docenicie w końcu fakt, że zajęłam się nimi zawczasu, ewakuując z miasta naszą młodzież, a razem z nią zawartość miejskich archiwów. Nie chwalę się, tylko przypominam. Mogliście tego nie pamiętać, nazbyt pochłonięci piękną, choć przecież abstrakcyjną ideą honoru.

Tą samą — dodała po chwili. — Przez którą nie ma teraz w mieście ani jednego elfa, który nie życzyłby sobie w nim przebywać. Nie znajduję innego wytłumaczenia. Na to — Biała dłoń mistrzyni wysunęła się z rękawa odświętnej szaty, wskazując na projekcję pola bitwy w krysztale, widzianą z lotu ptaka i ledwie czytelną z powodu pożarów i rozbłysków eksplozji. A jednak nadal pozwalającą dostrzec pojedyncze sylwetki obrońców na ich tle.

Zapadła cisza. Kłująca w uszy cisza, wśród której na Iarlai spadło poczucie własnej nieprzydatności. Tego jak mało w istocie znaczyła i niewiele zmieniała dostarczona przez niego wiadomość. A mimo to, czekali na nią. Czekali na nią do samego…

To koniec — przyznał jako pierwszy Briadach, powtarzając wypowiedziane wcześniej słowa Ardagala.

Na to wychodzi — poparł go kwestor, uśmiechając się blado i smutno. — Cóż nam zostaje?

Nie domyślają się panowie? — spytała retorycznie Sioda.

Śmierć — dopowiedział Somharil, spokojnie i obojętnie.

Wprost przeciwnie.

Nagła zmiana w głosie wypowiadającego się po Somharilu Ardagala, sprawiła, że pięć par obecnych w sali oczu natychmiast podążyło w jego kierunku. Tylko po to, by przerazić blaskiem szóstej, jaśniejącej czymś, przy czym nawet straszliwy Kierlesz Niezrodzonego ze swoim upiornym blaskiem zdawał się zaledwie dziecinną zabawką.

Pierwszy spośród Magów podszedł do stołu, wspierając dłonie na jego blacie, wyrastając swoją strzelistą sylwetką ponad iluzję miasta i jego wież.

Powiem wam co nam zostaje. A przede wszystkim, co pozostanie po nas.

***
Wszyscy nieliczni pozostali przy życiu świadkowie, twierdzili później zgodnie, że to, co z początku działo się w mieście, nie było piekłem, a zaledwie nędznym jego przedsionkiem. O tym co stało się potem, trudno było mówić nie używając wielkich, pełnych trwogi słów. I krócej niż przez następne milenium.

Pierwotne wersje tej historii, przekazywane z lękiem z ust do uszu w obozach oblegającej miasto armii, zawsze zaczynały się od tego, że w jednej chwili runęły bariery chroniące miasto, a ono zaraz po nich, przy wtórze gromów i płomieni na niespotykaną dotychczas skalę. Grzebiąc zarówno atakujących, wlewających się do środka wszystkimi możliwymi lukami oraz powstrzymujących ich obrońców.

Powiadano, że sygnał do zagłady dał sam Pierwszy Wśród Magów, który pojawił się na balkonie Lśniącej Wieży, na krótko przed tym jak się zawaliła, rażona piorunem. Szeptano, że szaleństwo bijące z oczu Primusa było widać nawet z murów, a jego triumfujący śmiech usłyszano aż w Zaavral.

Złaknieni wiktorii generałowie oblegających miasto armii, przeklinali ulatujące w niebo dymy i dusze poległych żołnierzy. Upokorzeni i pozbawieni prawa do triumfalnego wjazdu przez bramy zdobytego miasta, płakali bezsilni nad jego popiołami, gdyż to co zostało z Hollar trudno było nazwać nawet ruiną. Niektórzy wierzyli też, że jeden z dowódców oszalał z tego powodu i już nigdy nie zaznał spokoju. Wyruszył na podbój krain centralnych, by pozyszczyć ich największe miasta, lecz żadne z nich nie mogło równać się glorii dawnego Hollar, które na zawsze pozostało niezdobytym.

A na wieki w pamięci żyjących.

***
Kiedy osiem lat później, nieliczne ocalałe Wysokie Elfy położą fundamenty pod budowę Nowego Hollar, pierwszym obiektem, wokół którego powstanie reszta miasta będzie Miejsce Odrodzenia, zwane także Zaczątkiem Wieczności lub po prostu — Placem Feniksa. Swoją ostatnią, potoczną nazwę będzie zawdzięczać figurze ognistego ptaka wieńczącej górujący pośrodku placu obelisk, na którym umieszczono imiona uczestniczących w bitwie pentarchów oraz obywateli miasta. Ozdobiony u swej podstawy złotą tabliczką z krótkim czterowierszem w starej mowie wysokich elfów, głoszącym:
Dla Hollar trwaliśmy do końca,
na przekór szaleństwu żywiołu
Niech trwa nam dłużej od słońca,
jak feniks wstający z popiołów
Niech będzie zapisane także i to, że pośród imion wykutych w obelisku znalazł się również posłaniec Iarlai, który dostarczywszy swą wiadomość, zdecydował się zostać w mieście, by przekazać kolejną, o wiele ważniejszą. Nie dlatego, że musiał, ale dlatego że mógł i chciał.

Naprawdę chciał w tym uczestniczyć.
II MIEJSCE: SYLVIUS
Sylvius pisze:Dzwony z najwyższej wieży Akademii Sztuk Magicznych, które górowały nad całym Nowym Hollar, zabiły trzy razy, rozbrzmiewając przeraźliwie godzinę zgromadzenia ludu i czas dobrej nowiny, rozgłaszanej, co tydzień o tej samej porze przez ponoć niezależnego herolda, który wyraża swoje indywidualne zdanie, aczkolwiek powołanego przez zarządcę miasta. Na niewielkim podeście, ustawionym na głównym rynku, pojawiła się wiekowa kobieta, ubrana w tradycyjny ludowy strój czarodziejów z wyszywanymi własnoręcznie błękitną nitką jednorożcami na granatowym aksamitnym materiale. Ciemne długie włosy miała splecione w kok, odsłaniając tym samym swoją bladą, pokrytą zmarszczkami twarz. Dookoła podwyższenia pojawiło się wielu ludzi, którzy ciasno zapełniali całą wolną przestrzeń rynku.
- Przez pięćdziesiąt ostatnich lat nowoholarki i nowoholacy byli ignorowani przez dyktatorską władzę Pogody, przychylną królewskiej niewoli, który nie wsłuchiwał się w potrzeby naszych mieszkańców! Gdy wspaniałomyślna Callisto Morgestein doszła do rządów za aprobatą większości obywateli, zastała Nowe Hollar w ruinie! Wyciągnęła jednak w ciągu tych miesięcy stolicę magii do dawnej chwały, samemu wychodząc ze slumsów na salony!
Naszych Nowo Hollarskich spraw nie rozstrzygnie ani ulica, ani zagranica, ani ręka podniesiona w Saran Dun, ni obietnice, ale praca na rzecz ogółu! I zwracam się do szerzących wśród zwykłych obywateli propagandę przeciwko naszej mocodawczyni, tak jesteśmy Ludzkimi Panami, w przeciwieństwie do was. A wasze bojówki, demonstrujące elity w obronie własnych przywilejów, zostaną stłumione, jeżeli będzie taka potrzeba! Nie będziemy się bali podnieść ręki, gdy cierpi lud i jego szloch jest zagłuszany przez kwik szlachty oderwanej od koryta. Nie zatrzymacie rewolucji, która toczy się w naszym mieście, a która pożre również całą prowincję i cały Keron. Obrońcy prywatnych kramów, właściciele faktorii, wysoko postawieni magowie i pedofile stanowią twarze oporu przeciwko reformą w Akademii Sztuk Magicznych!
Kiedyś za murami uczelni szerzyła się korupcja, przywileje dla bogatych i urodziwych, nauka ograniczała się jedynie do wąskich aprobowanych ścieżek czarodziejstwa. Uzyskiwanie tytułów magicznych były ustawiane przez wybraną przez Pogodę i jej przychylnych specjalistów spod strzechy. Teraz zapewniamy każdemu żakowi równe warunki przyjęcia w ramiona naszej uczelni oraz zapewniamy takie same szanse jej ukończenia!
Kiedyś obywatele musieli płacić spore sumy za usługi znachorów i lekarzy, którzy postępowali niezgodnie z własnym sumieniem. Teraz część pieniędzy będzie pochodziła ze skarbca, ale lekarze będą opierać się na tym samym jednym sumieniu, które wytyczy Callisto! Wszyscy różni, jedni tacy sami. Kiedyś u władzy byli oligarchowie i złodzieje. Teraz władza należy do sprawiedliwości i prawa!
Kiedyś miasto było zrujnowane, obywatele tworzyli slumsy, ponieważ nie było kamienic i mieszkań. Bezdomni umierali na ulicach. Choroby przenosiły szczury. Lazarety pękały w szwach. Cmentarze rozrastały się na niebotyczne ilości. Teraz jest to tylko smutna przeszłość, która nie wróci! Miasto się rozrasta, dzięki czemu nie spotkamy bezdomnych na ulicach!
Kiedyś w mieście panowała bieda i ubóstwo, ale od kiedy Callisto Morgerstein wprowadziła 500 gryfów na każde drugie dziecko i kolejne, żyje się lepiej, a tym samym zapewniła obowiązkowe zatrudnienie każdemu powyżej 12 roku życia, tym samym polepszając sytuację nie tylko naszej gospodarki, ale również sytuację materialną każdej rodziny!
Kiedyś nie mieliśmy porządnego przemysłu. Port przestał powoli funkcjonować przez złe zarządzanie, nierentowne umowy z Archipelagiem i konflikty w Ujściu. Zakłady rzemieślnicze, sklepiki i targi zostawały zamykane na rzecz produktów sprowadzonych zza naszych granic. Nałożyliśmy, więc podatki na kupców, zapewniając lepszy wewnętrzny rozwój! Musimy w naszym mieście odbudować nowoczesny przemysł morski! Warto mieć w Nowym Hollar stocznie i silne rybołówstwo. Od niedawna doprowadziliśmy do tego, żeby w nowohollarskich stoczniach były budowane statki wojenne, a nasze bandery wróciły na morza!
Kiedyś Nowe Hollar było na skraju demilitaryzacji. Ciągłe rozboje na ulicach i niepewne bezpieczeństwo stawiały nas na zagrożonej pozycji. Zwiększone finansowanie z podatków na armię pozwoli nam wywalczyć wolność, autonomię i suwerenność!
III MIEJSCE: SEPTO
Septo pisze:Ośrodek reedukacyjny zakonu niedaleko Nowego Hollar. Rozmowa dwójki zakonników idących na przesłuchanie.

Do czego to doszło, złapać tak starego wampira podczas dobierania się do pospolitej zwierzyny hodowlanej.

Powinniśmy i tak na niego uważać, może i mieliśmy szczęście, bo był na chwilkę nieuważny, jednak powinniśmy uważać.

Dwójka zakonników podeszła do celi w której zakuty był wiezień.

No panie pojmany, opowiedz nam to o tym jak to nakryto cię na upuszczaniu krwi tej biednej krowie. _

Po chwilce ciszy i delikatnego ruchu w którym to więzień postarał się nieco wstać, rozpoczął nieco dumną przemowę.

— Zasrane czasy... Jakieś plagi wytruwają wszystko to przesunąłem się bliżej Nowego Hollar, myślę sobie skoro te okolice nie padają ofiarą klątwy to będzie spokojnie. Nic bardziej mylnego kiedyś dumne elfy teraz każdej sztuki pilnują, dzień i noc. Nie rozumiem czyżby nie było jak za starych dobrych lat ? Wy może i pamiętacie jedną dłuższą zimę. Ale były jeszcze czasy gdy wybuchła rewolta, przez głód w Keronie, wtedy owe Hollar było spokojniejsze, można było sobie podjeść w okolicy, a teraz nie ma szans. Czujni jak by na coś się szykowali. To wręcz aż dziwne zawsze mieli spokój. Odkąd pamiętam nawet kiedy byłem jeszcze naiwny, a Saran Dun wojowało z Irios o to kto jest prawowitszym władcą. A plagi żadna nowość, choć ta wydaje się coś duża... dziwnie poruszając... —

Wampir zakuty w kajdany zamilkł. Milknąc w swoich przemyśleniach.

Naprawdę musimy słuchać tego biadolenia ? Zgłodniałem.

Właściwie to nie, chodźmy coś zjeść ten tak zaraz nie ucieknie a akurat zamilkł. On pewnie i tak nie jest głodny, nie pamiętam aby go karmili.

Zaśmiali się złowieszczo kiedy wampir ponownie osunął się w dół.
KOT CZELADNIK
Kot Czeladnik [Kot] pisze:Praca na WIELKI JAK EGO WIELKIEGO CZŁONKA konkurs.

"Pół dekady na Herbii"

>Bądź mną
>lvl 25
>2k18/9
>Władze ogłaszają konkursy
>Ponadkurwadziesięć konkursów
>ohgodwhy.gif
>ludzie wariują
>No wincyj się nie dało?!
>Czasu coraz mniej
>sadfuneralinrainmusic.mp3
>Wybuchają zamieszki
>Andhisnameisjohncena.gif
>Nowe Hollar płonie
>Czat pęka od hejtów
>Hurr durr, kunkursy, hurr dur nie robię
>Przypomnij sobie jak było kiedyś
>Buforload.gif
>Kurwa
>Tak samo
>Sadpepe.img
>Czuję dobrze, bo tam byłem
>hehe, nooby
> xD
>kiedyś to było kurła, nie to co teraz
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Prace konkursowe – zbiór dzieł”