Prace konkursowe - Dzień Dziecka (2015)

1
Dzień Dziecka 2015 był dla nas okazją do przeprowadzenia konkursu, który tym razem stał się raczej pojedynkiem. Tak czy inaczej - poczytajcie i uśmiechnijcie się.

I miejsce - Filipendoxx
Filipendoxx pisze:]Rzucone na szynkwas monety brzęknęły cicho, po chwili rozległo się ciche stuknięcie. Karczmarz zgarnął płynnym ruchem zapłatę, jednocześnie kładąc obok niewielki kluczyk do drzwi. Stojący przed nim mężczyzna podniósł go i skinął głową nieznacznie, po czym odwrócił się i ruszył w kierunku schodów. Znalazłszy się przed drzwiami do swego pokoju, otworzył je kluczem i wszedł do środka, zamknął drzwi i odłożył klucz na niewielki stolik znajdujący się obok prostego łóżka. Mężczyzna wyciągnął z torby butelkę, odkorkował ją, pociągnął z gwinta i odstawił ją obok klucza, a następnie zdjął wierzchni pancerz i usiadł na skraju posłania, po czym schował twarz w dłoniach. Nie miał już siły dalej walczyć, ostatnie wydarzenia dość mocno go rozbiły. Jedynie picie pomagało złagodzić jego cierpienie.

„Jak mam przywrócić chwałę swemu rodowi, jak mam być rycerzem takim, jakim był mój ojciec, skoro nie mam sił nawet oderwać się na dłużej od flaszki, nie mówiąc o innych słabościach?”

Westchnął cicho i padł bezwiednie na łóżko, wbijając swój wzrok w niezbyt szczelny sufit pokoju. Spróbował zająć myśli czymś innym, licząc sęki na każdej desce, lecz gdy tylko przestawał, uświadamiał sobie, że jego myśli dalej krążą wokół jego osoby, niczym sępy nad konającym żołnierzem, który wie, że ptaki rzucą się na niego, gdy ten choć na krótką chwilę zamknie oczy.

Mężczyzna zdjął swój naszyjnik i spojrzał na niego. Dumnie prezentujący się wyjący wilk, wyjący w gwiaździstą noc, przywodził mu teraz na myśl chorego kundla, który skomle ostatkiem sił z cierpienia i własnej niemocy.

-Wilk. Dumny, silny, lojalny, wolny… Jak mój ojciec, jak mój dziad, jak moi przodkowie… – wymamrotał cicho. Po jego głosie można było stwierdzić, że był już po kilku głębszych. Westchnął cicho, spojrzał na poprzecierany ryngraf, po czym przekręcił głowę i spojrzał na stojącą obok butelkę.

„A ja? Dumny? Niby z czego? Silny? Nie mam sił na oderwanie się od butelki. Lojalny? Niby komu, skoro straciłem wszystkich, którzy mi drodzy byli? Wolny? Zakuty w kajdany swego nałogu i nieudolności, nie mając sił ich zrzucić. ” – pomyślał, obracając w palcach swój ryngraf, a po dłuższej ciszy, położył go na piersi i zamknął oczy.
*** Obudziło go szczekanie psów. Mężczyzna otworzył oczy i rozejrzał się sennie. Znajdował się przed karczmą, a dokładniej – leżał pod jedną ze ścian. Nieco zdezorientowany, wstał, otrzepał się i ruszył w bliżej nieokreślonym kierunku, byle przed siebie. Nie wiedział, dokąd się udać, nie miał zresztą gdzie. Ostatnie monety wydał na nocleg i butelkę wina. Szedł zatem gdzie go nogi poniosą, mijając mniejsze i większe domostwa, rynek wiejski z kolorowymi straganami i pulchnymi przekupami, głośno zachwalającymi swoje produkty. Po chwili, rozległ się szybki, metaliczny stukot - zamknęła się za nim brama miejska. Mężczyzna spojrzał szybko za siebie, lecz po chwili machnął ręką z rezygnacją i ruszył dalej. Po kilku krokach zatrzymał się jednak i rozejrzał z dezorientacją. Znajdował się na placu przed jakąś dużą rezydencją.

„Kur… pomyliłem bramę miejską z bramą do czyjejś posiadłości. Ale nie mam teraz jak wrócić, muszę odszukać stróża jakiegoś…”

Jak na złość, drzwi obok bramy były zamknięte, a na pukanie odpowiedziała mu tylko cisza. Postanowił udać się do głównej posiadłości, toteż skierował się w tamtą stronę. Po drodze, dostrzegł leżącą na schodach książkę. Oprawiona była ona grubą, wygarbowana skórą, pozbawioną wszelakich zdobień czy nawet tytułu.

-Ktoś musiał chyba zgubić… - mruknął do siebie, pochylając się i podnosząc przedmiot. Prostując się, z zaskoczeniem cofnął się o pół kroku i spojrzał na stojącego przed nim młodego chłopca, który jakby wyrósł spod… schodów?

-Czyli tutaj ją zostawiłem! – zawołał wesoło – Dziękuję waszmości za odnalezienie!
Mężczyzna podrapał się po głowie, po czym wręczył książkę chłopakowi. Dzieciak miał na oko osiem, może nieco mniej wiosen, jednak widać było, że jak na swój wiek jest dość wysoki. Ubrany był w elegancki pikowany kaftanik, przy skórzanym pasie zaś miał krótki, drewniany mieczyk. Widać było, że pochodzi z dobrej rodziny.

-Waszmość wybaczy, ale jeśli do taty, to niestety nie ma, jeszcze nie wrócił… – oznajmił chłopak, mierząc wzrokiem nieznajomego. Skończywszy, usiadł spokojnie na schodach i przekrzywił ciekawsko głowę. Wyglądał w tej pozie dość zabawnie, choć widać było w jego oczach, iż czujnie obserwuje swego rozmówcę.
-Do taty? Nie, nie. Ja tylko się tu rozglądam, strażnika czy dozorcy szukam. Nie mogę wyjść, gdyż brama się za mn… co do licha!?

W miejscu, gdzie wcześniej znajdowała się brama, teraz ciągnął się jedynie szary, kamienny mur. Mężczyzna przetarł oczy i spojrzał to na chłopca, to na miejsce, w którym niedawno znajdowała się brama. Po chwili, poczuł lekkie stukanie w ramię.
-Przepraszam, Panie Rycerzu, czy wszystko w porządku? Skoro pan nie do Mariusa, to jak mogę pomóc? Może do wyjścia odprowadzić? Coś pan wspominał o wyjściu, prawda? A ja wiem, gdzie jest wyjście, mieszkam tu! – młody uśmiechnął się wesoło, wstając po chwili ze schodów.

Mężczyzna pokiwał głową i rozejrzał się z wyrazem zagubienia na twarzy, jednak w pewnym momencie znieruchomiał, jakby kto go spetryfikował. Młody zamrugał szybko oczami i szturchnął go kilkukrotnie palcem, po czym przekrzywił głowę na bok i wpatrywał się w nieznajomego. Ten zaś, po dłuższej chwili odwrócił się do chłopaka.
-Mógłbyś powtórzyć do kogo? – zapytał niepewnym głosem.
-No… do Mariusa. Marius to mój tato. Rycerz w dodatku, głowa naszego rodu! Pan zobaczy, mam nawet taki wisiorek z herbem naszym, o, tutaj! – wyciągnął zawieszony na łańcuszku, skryty dotąd pod kaftanikiem niewielki, okrągły medalion i pokazał go mężczyźnie, wypinając dumnie pierś.

Mężczyzna zrobił się dziwnie blady, nogi jego zaczęły się trząść, aby po chwili się ugiąć. Chłopiec podrapał się po głowie, podchodząc powoli do leżącego na schodach półprzytomnego rozmówcy.
-Panie Rycerzu, żyje Pan? Jak nie żyje, proszę nic nie mówić… Albo nie, jednak niech Pan powie, wolę mieć pewność. Tato mówił, że jak kto nagle zemrze, to ponoć później się jego duch błąka po świecie. Będzie pana duch się błąkać? Mój tato nie będzie zadowolony, jak mu powiem, że tu kto na schodach umarł i będzie sie jego duch nam po ganku błąkać.

Notorycznie szturchany nie palcem, a czubkiem drewnianego miecza, mężczyzna otworzył oczy i spojrzał na chłopca.
-Żyję, twój tato nie będzie musiał się martwić duchem na ganku…. Powiedz mi chłopcze, jak masz na imię? – zapytał słabym głosem, podciągając się ciężko i siadając na jednym stopniu.
-Ja? Filip. Filip Domedraug… um… jest Pan pewien, że nie umrze i nie zostanie duchem? Bo strasznie Pan zbladł… – odpowiedział chłopiec, ponownie pokazując swój medalion, po chwili kucając obok swego rozmówcy i z uwagą oglądając jego blade policzki.
-Nic mi nie… nie jest. Po prostu mi się zakręciło… w głowie…
*** „Śnię? Umarłem? Jeśli nie umarłem ani nie śnię, to co tu się dzieje? I czy naprawdę… naprawdę to… on?” – pomyślał z przestrachem, nie starając się nawet kryć swych odczuć. Po kolejnym szturchnięciu, otrząsnął się z przemyśleń i spojrzał na chłopca.
-Miło mi poznać. Słyszałem o Was wiele dobrego – uśmiechnął się blado, siadając wygodnie na schodku i rozmasowując pulsujące skronie. Po chwili namysłu, wskazał trzymaną przez Filipa książkę.
-Ta książka… to… kodeks rycerski, prawda? – zapytał niepewnie.
Chłopak pokiwał entuzjastycznie głową i otworzył książkę na losowej stronie.
-Zaglądał Pan, niech się Pan przyzna!
-Nie zaglądałem, słowo rycerza. Po prostu miałem takie… hmm… przeczucie? – Rycerz podrapał się po potylicy i zamyślił na powrót. Wzruszywszy ramionami, spojrzał na Filipa - I jak ci idzie czytanie kodeksu? Podoba się to, o czym tam piszą? – zapytał jakby od niechcenia.

Chłopak podrapał się mimowolnie po potylicy i spojrzał na książkę.
-Podoba… – mruknął – …Ale nie rozumiem niektórych słów. Na przykład… o, tu. Co to znaczy.. to? Kontr… kontrefekt? Kontr…konter…fekt? – chłopak stuknął kilkukrotnie w kłopotliwy wyraz. Mężczyzna przysunął się bliżej i spojrzał na wskazane słowo. Zmrużył nieco oczy i wpatrywał się chwilę, po czym przerzucił swój wzrok na Filipa.
-Konterfekt to inaczej podobizna, czyjś wizerunek. Przynajmniej tak mi się wydaje…
-Wizerunek…, podobizna… zapamiętam. Dziękuję! Jak to mój Tato mawia, uczymy się całe życie! – uśmiechnął się wesoło.
Mężczyzna odwzajemnił uśmiech, wpatrując się w chłopca. Poczuł coś dziwnego. Nie wiedział, co to jest, dlatego zignorował to dziwne uczucie. Spojrzał na zadowolonego Filipa, który zaczął przekładać strony w poszukiwaniu innych niezrozumiałych dla niego wyrazów.

Po chwili, młody stuknął palcem w kolejne słowo.
-A to?
-Teza… eee… Daj mi chwilę… Tezauryzacja – odczytał po chwili ciszy.
-I co to jest ta racja?
-To chyba jest takie… hmm… - podrapał się po potylicy, jak to często miał w zwyczaju, gdy się nad czymś zastanawiał – To jest coś związanego z kosztownościami, monetami. Takie gromadzenie, chowanie tego, żeby na później mieć. Chyba.
Nagle, Filip szturchnął lekko swojego towarzysza i zaśmiał się dźwięcznie.
-Ja to znam! Mój Tato tak robi! Ale on to chowa orzechy w miodzie, mówi, że jak zasłużę, to dostanę. I że od dużej ilości łakoci się zęby psują. Ale ja i tak wiem, że on je ukrywa pomiędzy ubraniami w schowku na piętrze!

Chłopiec uśmiechnął się, lecz po chwili nagle spojrzał przed siebie i zaczął się nad czymś zastanawiać, drapiąc się mimowolnie w tył głowy.
-Panie Rycerzu, mogę panu się do czegoś przyznać? Ale musi pan złożyć… tą… złożyć przysięgę, ze Pan nikomu nie powie!
Mężczyzna spojrzał nieco zdziwiony na chłopca, po czym skinął głową.
-Musi Pan powiedzieć, że przysięga!
-Przysięgam.
-I położyć dłoń na piersi.
-Mhm, dłoń na piersi.
-Słowo rycerza?
-Obiecuję, słowo rycerza.

Mały kiwnął głową i przysunął się bliżej.
-Bo ja czasem chodziłem do tego schowka i brałem ten słoik, co to w nim orzechy są. Tato chowa go zawsze na najwyższej półce, bo myśli, że nie dosięgnę. Ale ja mam sposób… wie Pan jaki? – zapytał półgłosem, przykładając dłoń do ust.
-Niech zgadnę… wchodzisz na odwrócone wiadro i wtedy sięgasz, hmm? – mężczyzna uśmiechnął się serdecznie, mrugając porozumiewawczo.
-Tak! Skąd Pan wiedział? Pan znów oszukuje! Nie wiem jak, ale wiem, że Pan oszukuje! – Filip naburmuszył się i cofnął do tyłu, po czym dźgnął mężczyznę w łydkę swoim drewnianym mieczem. Ten jedynie się zaśmiał i potargał lekko chłopcu czuprynę.
-Kiedy byłem w twoim wieku, też tak robiłem, ot, cały sekret mojego oszukiwania.
-I bolały później Pana zęby? Mnie bolały. Dlatego później z nich zrezygnowałem. Bardzo lubię orzechy w miodzie, ale nie chcę, aby mi się zęby psuły, bardziej lubię moje zęby, niż słodycze – młody wyszczerzył się szeroko, odsłaniając względnie zadbane uzębienie.
-Cóż… też mnie trochę bolały. Jeden mi chyba wypadł. Ale też później postanowiłem, że będę jeść mniej łakoci. I odtąd, zęby mnie nie bolą. I zobacz, też są zdrowe! – odpowiedział, pokazując swoje zęby.

Filip zaśmiał się wesoło, po czym wrócił do przeszukiwania książki. „Pan Rycerz” natomiast oparł się wygodnie i schody. Tajemnicze odczucie znów się pojawiło. Mężczyzna rozejrzał się powoli dookoła, po czym zamyślił się. Nie trwało to jednak długo, bowiem znów usłyszał głos dziecka.
-A to?
-Pokaż no coś tam znalazł… Bękart? Hm…. To takie mniej przyjemne określenie na nieślubne dzieci…
-Nieślubne dzieci? – chłopiec przekrzywił głowę – Znaczy takie, co ślubu nie wzięły? Ja nie chce brać ślubu, chce być bękartem!
Mężczyzna otworzył usta, aby coś powiedzieć, jednak po chwili je zamknął.
-Wiesz… twój tato chyba lepiej ci wytłumaczy….
*** Nagle, rozległ się dźwięk dzwonu. Chłopiec odwrócił się i westchnął cichutko.
-Muszę iść, będą na mnie źli, jeśli się spóźnię na obiad. A dzisiaj ma być po obiedzie legumina! Bardzo miło było Pana poznać, Panie Rycerzu! – uśmiechnął się.
Mężczyzna kiwnął głową i odwzajemnił uśmiech.
-Pamiętaj, żeby nie jeść za dużo słodkości! – mrugnął i odwrócił się. Przed sobą zauważył otwartą bramę, prowadzącą poza teren posiadłości.

Skierował swe kroki w tamtą stronę, lecz po chwili usłyszał głos chłopca:
-Panie Rycerzu, a jak pana zwą?
-Czy to ważne?
-Ważne! Chcę wiedzieć, kim Pan jest!
Mężczyzna uśmiechnął się do siebie.
-Kiedyś będziesz taki, jak ja! Obiecuję ci, słowo rycerza!
Po czym przeszedł przez bramę.
*** Ciepłe, jasne promienie słońca padły na jego twarz, zmuszając go do przekręcenia głowy. Gdy to uczynił, poczuł coś miękkiego na policzku. Rozejrzał się szybko. Leżał na swoim łóżku w pokoju, który wcześniej wynajął. Wziął głęboki wdech i odetchnął, po czym usiadł na skraju łóżka, przetarł twarz dłońmi i sięgnął po butelkę, aby ją wyrzucić, skończył z piciem. Jednak butelki nie było. Zamiast niej, na stoliku stał słoik z orzechami w miodzie. Mężczyzna zmarszczył brwi, lecz po chwili wybuchnął śmiechem. Znów poczuł to samo uczucie. Wiedział już, co to jest. Coś, czego nie czuł od wielu lat. To była radość. Beztroska, dziecięca radość…

KONIEC

II miejsce - Tessa
Tessa pisze:Statek pruł przez morze. W oddali nadal przedstawiał się niezmienny krajobraz niekończącego się pasma błękitu. Wiatr dął silnie w rozłożone żagle. Słońce skrywało się za chmurami. Pogoda sprzyjała żegludze, być może dzięki temu „Chętna Kurwa” dopłynie szybciej do celu niż zakładano.
Tessa nie miała zbyt wiele do roboty; żadnych obcych obiektów na horyzoncie ani dziwnych poruszeń na powierzchni wody. Nawet załoga była spokojniejsza niż zwykle. Każdy zajmował się swoją robotą, wyjątkowo nie szukając pretekstu do zaciągnięcia jednej z dziwek na bok bądź zaciukania kogoś, kto krzywo się spojrzy. Wszystko zdawało się biec w swoim leniwym rytmie, więc kobieta wróciła do przerwanej czynności, jaką było wpatrywanie się w dal i rozmyślanie nad swoją sytuacją raz za razem. Jakkolwiek by tego nie przeanalizowała, zawsze wychodziło na to, że wpieprzyła się w jeszcze większe gówno niż sądziła z samego początku. Domena Usala cały czas ją zaskakiwała, także korumpowała, odsłaniając przed Tessą nowe obszary zepsucia i autodestrukcji. Wszędzie była obecna śmierć. Nawet w tej chwili, gdy spoglądała na horyzont, nie dostrzegała jedynie uroków natury, lecz ciemność, która chętnie powita nowego mieszkańca. Wiecznie śmierdzące deski pokładowe nie pomagały w optymistycznym postrzeganiu problemu.
Może padła ofiarą ponurego żartu? A może do krainy śmierci wstąpiło inne mroczne bóstwo siejąc chaos? Z szerokim uśmiechem obnażającym zęby drapieżcy zaciskało palce na szyi, aby zaraz rozszarpać ją silnym zaciśnięciem szczęk…
Westchnęła głęboko, zaciskając palce u nasady nosa. Nie pogrążaj się, powtórzyła parokrotnie, aby zaraz potem zerknąć kontrolnie jeszcze raz na pokład, dostrzegając z dziobu statku wszystko, co mogłoby stanowić dla niej zagrożenie. Spokój i nuda. Kiedy ponownie oparła się o balustradę, poczuła na ramionach dotyk, który przeniknął ją lodowatym dreszczem. Wzdrygnęła się. Chciała stanąć na nogi, lecz drobne, jasne rączki objęły ją za szyję, przyszpilając w miejscu. Twarz połaskotały krótkie kosmyki włosów, zaś prawy policzek zdrętwiał w kontakcie z czymś, co zaraz Tessa zidentyfikowała jako całus małej istotki. Nie zdążyła wydać z siebie zaskoczonego okrzyku, kiedy napotkała wzrok dziewczynki.
- Nie możesz się teraz rozpraszać – powiedziała znajomym głosem. – Już niedługo ląd. Nie myśl o tych ludziach, o nikim szczególnym z tej załogi, ich i tak czeka ten sam los. Skup się na celu. Nie zajmuj się martwymi tylko żywymi.
Dłonie zacieśniły się mocniej w parodii dziecięcej miłości. Oczy, które skądś znała, wpatrywały się w nią, usta rozciągnęły się w słodkim uśmieszku ukazującym drobne ząbki. Rudą, podchodzącą pod ciemną czerwień czuprynę co rusz poruszał wiatr.
- Wiesz kto mnie wysłał i dlaczego.
Śmierć - pierwsza odpowiedź, jaka nasunęła jej się w myślach, na co dziewczynka skinęła pogodnie główką.
- Oni są martwi. Wszyscy z wyjątkiem ciebie są martwi. Nie zapominaj o tym.
- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę – niemal wycedziła przez zęby Reyes, czując, jak panika ustępuje irytacji. – Zejdź ze mnie.
Tessa nie zadawała sobie pytań, jakim cudem dziecko pojawiło się za nią, dlaczego znajduje się na wysokości balustrady i dlaczego nie czuje nacisku wątłego ciałka. Za to była pewna, że bachorek macha nóżkami w powietrzu, wisząc na jej szyi oraz świetnie się bawiąc. Kiedy dotknęła malutkich rączek, niecierpliwym ruchem zmuszając do stanięcia przed nią, przeszył ją kolejny dreszcz. Wpatrując się w dziewczynkę, która mogła mieć na oko pięć do siedmiu lat, nie wiedziała, co powiedzieć. Zapomniała języka w gębie. Z początku myślała, że ma do czynienia z córką jej siostry, lecz gdy ta pokręciła główką… Nie sięgała dalej myślą, dochodząc do jedynej, sprawdzonej prawdy - ten świat jest pojebany.
- Przypomnę ci dawne rady. Nie korzystaj z niczyjej pomocy, nie ufaj nikomu, używaj jak najmniej magii, najlepiej nie rozmawiaj z nikim, nie rozpraszaj się i, co najważniejsze, nie zatrać się.
- Nie jestem w stanie dotrzeć do Saran-Dun w tym posranym wymiarze, jeśli nie będę mieć towarzysza, jeżeli będę udawać niemowę i pozostając samej. To niewykonalne – odpowiedziała Tessa, odnosząc wrażenie, że dziecko ma zbyt dojrzałe spojrzenie.
Jej młodsza wersja fuknęła i pogroziła palcem. W jednej chwili usta sczerniały, otoczenie przybrało odcień czarno-biały, gdzieś z boku przemknęły ogniste cienie. Reyes poczuła, jak oblewa ją zimny pot.
- I prawie wszystkie złamałaś! Po co ci Śmierć daje rady? Abyś ich nie słuchała?!
- Robię to, co uważam za słuszne.
- Masz szczęście, że jeszcze nic ci się nie stało. Nie chcę, żebyś tu utknęła. Gdy tylko postawisz stopę na kontynencie, zrób porządek z tym bałaganem. Masz zadanie do wykonania i tylko ono się liczy. Nic więcej.
- Zabawna jesteś – stwierdziła po dłuższej chwili Tessa, szeroko uśmiechając się. Sięgnęła dłonią do czupryny dzieciaka, czule gładząc. Nie przejmowała się tym, że bił od niej chłód. Nie sprawdzała także, czy inni załoganci dostrzegali nowego pasażera. Była pewna, że nie.
- Zmykaj – powiedziała, czochrając ją ostatecznie. - Wiem, co robię.
- Nie bądź tego taka pewna.
Dziewczynka okręciła się wokół własnej osi i ruszyła biegiem. Krótkie spodnie do łydek spadały z chudego tyłka, jasnozielona koszulka była ze dwa razy większa od niej. To pewnie po starszym bracie, pomyślała Tessa. Gdy istotka omal nie wpadła na zbliżającego się do niej kompana, Reyes zamarła na moment, jakby oczekiwała, że przejdzie przez niego niczym duch. Tymczasem stanęła obok niego, wskazała palcem na spodnie w kroku mężczyzny i rzuciła jeszcze:
- Tym też się nie interesuj!
Zniknęła.
Współpasażer, nieświadomy towarzysz niedoli, a także bliski kompan, niczego dziwnego nie zauważył, lecz z pewnością zaskoczyło go zmieszanie, a następnie zażenowanie na twarzy Tessy, która na koniec szczerze roześmiała się.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Prace konkursowe – zbiór dzieł”