Część mieszkalna

61
POST BARDA
Aremani

Nellrien pokiwała głową, zerkając w stronę przymkniętych drzwi do schowka. Docierały stamtąd dźwięki przytłumionej rozmowy, ale póki co nic niepokojącego.
- Lua przebiła go mieczem. Myślę, że... myślę, że mógł tam umrzeć, gdyby nie... - wahała się przez chwilę, zanim potrząsnęła głową i opuściła wzrok na trzymaną koszulę. - Gdyby ten medyk go nie wyleczył. Ale to nie był przyjemny widok. Korzystał z magii krwi, jak wszyscy tutaj. Jeśli dobrze rozumiem, do leczenia magowie na powierzchni korzystają z żywiołu wody? To łagodzi ból, uspokaja. W leczeniu tego starego elfa nie było niczego spokojnego.
Potem przez łaźnię przeszedł rozwścieczony Auth, a chwilę później drzwi huknęły pod wpływem kopniaka Biriana, aż wszystkie trzy podskoczyły. Zanim jednak zdążyły się jakkolwiek pozakrywać, czy choćby o tym pomyśleć, bard zrobił w tył zwrot i wrócił tam, skąd przyszedł. Jego okrzyk o żonie, którego nie stłumiły przymknięte drzwi, sprawił, że Nellrien zaśmiała się cicho, choć w jej oczach nie było ani krzty rozbawienia. Podała zielarce koszulę, rozpaczliwie starając się zachować ten uśmiech na twarzy. Wyglądało to dość beznadziejnie.
- To nic - odparła sucho na niewypowiedziane pytanie, a gdy Ara wciąż na nią patrzyła, westchnęła. - Nic sobie nie obiecywaliśmy, tak? To była tylko jedna noc. Dwie... właściwie. Dużo się działo, emocje nas poniosły. Może to tylko... sposób na ich rozładowanie. Żadnych zobowiązań.
- Co jest z wami wszystkimi, do cholery, nie tak?
- zirytowała się nagle Neela. Złapała jakiś ręcznik i zaczęła się wycierać, a w jej gestach było zaskakująco dużo złości. - Nic nie obiecywaliśmy, żadnych zobowiązań? Świat tak nie działa! Nie można całe życie uciekać od odpowiedzialności! Czy to wina Archipelagu? Aż tak was wszystkich zepsuł? Słyszałam o tym, że panuje tu pewna swoboda pod tym względem, ale wy jesteście po prostu... beznadziejni! Beznadziejni!
- Neela...

Białowłosa zachwiała się na brzegu basenu, ale na szczęście złapała pion. Rzuciła w Nellrien ręcznikiem, a potem wciągnęła na siebie czarną sukienkę. Ciemny kolor zdecydowanie jej nie pasował; przynajmniej była już czysta.
- Nie neeluj mnie tutaj! Następna! Neeluś, Neela, są pewne rzeczy, które musisz zrozumieć... Nie! To wy nie rozumiecie! I ty, i Shiran, i Dandre, i Yunana! Jesteście wszyscy siebie warci. Do jednego łóżka się wpakujcie wszyscy najlepiej, w wielką kotłowaninę rąk i nóg i innych części ciała, a potem opowiadajcie dalej, że nie ma to żadnego znaczenia. I może nie ma. Może to w tym właśnie leży wasz problem. Poddajecie się chuci jak zwierzęta, a wszystko inne spychacie na dalszy plan, kiedy to powinno być zupełnie odwro...!
Zamilkła dopiero, gdy ze schowka wypadł Shiran i pobiegł za Authem. Obie odprowadziły go spojrzeniem; sztuczny uśmiech Nellrien zniknął, zastąpiony pewną pustką w oczach, tak, jakby słowa szlachcianki okazały się zaskakująco trafne. Podeszła do niej i pomogła jej zawiązać pasek sukni, choć nie było to nic, z czym dziewczyna nie byłaby w stanie poradzić sobie sama, nawet lekko podpita. Chyba po prostu chciała coś zrobić z rękami.
- To nie jego wina, uprzedzał. Dobrowolnie się na to pisałam. Byłam uwiązana kontraktem, sama nie miałam... wiele do zaoferowania. Ale wiem. Masz sporo racji. Nie wiem tylko, czy to faktycznie kwestia Archipelagu. Myślę, że prędzej spierdolonego życia. W pewnym momencie nie oczekujesz już zbyt wiele pod tym względem.
- Gówno prawda.

Nellrien westchnęła i uniosła wzrok na Aremani. Gdy padła propozycja podsłuchania rozmowy, spojrzała najpierw w stronę schowka, a potem schodów. Przez chwilę wahała się, wyraźnie walcząc z samą sobą. Powinna mieć do nich zaufanie, prawda? Dandre i Shiran ponoć wiedzieli, co robią. I podsłuchiwanie było wybitnie nieeleganckie. Nie wypadało.
Z powrotem utkwiła wzrok w zielarce, by po długiej chwili z wahaniem skinąć głową. Neela prychnęła z dezaprobatą.
- Idę się położyć. Przekażcie Dandre, że... nie wiem. Zostawię mu jakiś koc - mruknęła i zabrawszy swoją jasną, brudną sukienkę, zostawiła je i ruszyła po schodach na górę.
Aremani mogła przygotować się do zaklęcia tak, jak chciała; ubrać się do końca i usiąść na ławce. Choć kapitan równie dobrze mogła sama zebrać się i pójść do schowka, z jakiegoś powodu wolała nie ingerować w przesłuchanie bezpośrednio. Świadomość gładko wysunęła się z Ary, unosząc się w górę i spoglądając na nie spod kamiennego sufitu. Nie miała lustra, ale przynajmniej w ten sposób mogła zorientować się, jak wygląda. Brak włosów szczególnie nie ujmował jej urody; miała tylko podkrążone oczy i była wyjątkowo, jak na siebie, blada. Potrzebowała odpoczynku, jak oni wszyscy. Później jej jaźń przeniosła się do schowka, gdzie mogła niezauważona przysłuchiwać się dalszej rozmowie, jaką Dandre sam na sam prowadził z Luą.

Shiran i Dandre

- Nie wiem, czym jest sroko - syknęła magini. Jej wściekłość wynikała już teraz chyba tylko z bezradności. - Miała dużo szczęścia. Ale to znaczy, że wykorzystała już całe. Tak, jak wy wszyscy.
Przezornie milczała, gdy w pomieszczeniu miało miejsce całe zamieszanie; gdy usłyszała obcy głos, gdy Dandre wypadł ze schowka i wrócił, gdy z Shirana zaczęła kipieć furia. Pólelf widział, że jego słowa zapiekły ją do żywego. Jej oczy pociemniały, a jej górna warga drgnęła, jak u drapieżnika, który szykuje się do ataku, ale wciąż pozostawała przecież związana, więc na złowrogim patrzeniu się skończyło.
- ... - otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale zrezygnowała, zanim wydała z siebie jakikolwiek dźwięk. Nie padły żadne groźby, obietnice, zgody ani protesty. Zupełnie jakby do reszty straciła już motywację do dłuższej walki o osiągnięcie swoich celów, jakie by one nie były. I teraz, po raz pierwszy odkąd ktokolwiek wszedł do niej, do schowka, wyglądała, jakby wreszcie była pokonana.

Dandre

Nieświadoma tego, że przysłuchuje im się teraz Aremani - tak samo zresztą, jak nieświadomy był Dandre - oparła głowę o regał za plecami i uniosła wzrok na tego, który został tu razem z nią. Patrzyła na niego długo, bez słowa, chyba równie bezradna, co on sam, choć z zupełnie innych przyczyn. Może czekała na następną propozycję, albo kolejną groźbę, ale te nie padały. Milczenie przeciągało się, gdy walczyła sama ze sobą.
- Dlaczego zabraliście mnie ze sobą? - spytała w końcu. - Dlaczego nie pozwoliliście mi tam umrzeć? To byłaby dobra śmierć. W walce. Twarzą w twarz z wrogiem.
Mówiła cicho i spokojnie, w kontraście do wszystkich tych krzyków i wściekłych wybuchów, jakie miały miejsce między nimi dwoma... a właściwie trzema.
- Czego mieszaniec ode mnie chce? Shiran? Oczekuje współpracy. Jakiej? Macie już kogoś, kto wam pomaga, kimkolwiek on jest. Niech on wam udzieli informacji, wskaże drogę, wypuści na Wielką Równinę i doprowadzi was po niej do bramy. Co zmieni to, że wyrzeknę się Shiaddani? Stracę moc i co? Zrobicie ze mnie niewolnicę? Chcecie, żebym tańczyła na powierzchni ku uciesze waszych władców?
Do jej głosu wróciła buta, choć już nie w takiej sile, jak przedtem.
- Jeśli mnie zabijecie, Shiaddani was znajdzie. Nie pomoże żaden ogień. Zostaną po was wysuszone truchła. Po was i po tych, którzy postanowili zdradzić. A jeśli chcesz zmusić mnie do wyrzeknięcia się jej... będziesz musiał mnie rozwiązać. Musiałabym wyrysować krąg. Rozlać krew. Przeprowadzić rytuał. Jesteś gotowy zaufać mi, że nie zrobię tego tylko po to, żeby ją tu przyzwać? - przekrzywiła głowę w bok, a ta niewielka linia słabego światła, jaka wpadała przez uchylone drzwi, padła na fragment jej ust i jedno fioletowe oko. Niewątpliwie mogła być enigmatyczna i fascynująca, gdy nie zwracało się uwagi na fakt, że w rzeczywistości stanowiła wcielenie okrucieństwa, a zadawanie bólu i patrzenie na cierpienie innych sprawiało jej szczerą przyjemność.
- Wasi przodkowie odebrali nam słońce i zepchnęli nas do podziemi. Jeśli nie jesteście zadowoleni z tego, co zastaliście u nas, to im możecie podziękować - pochyliła się do Biriana. - Śpiewałeś o tęsknocie. Myślisz, że ci, którym odebrano słońce, nie tęsknili za nim dzień za dniem? Patrzyli, jak ich skóra szarzeje, szukali pomocy wśród istot zamieszkujących ten świat, by przetrwać, aż stracili resztki nadziei. Nikt nigdy nie uznał, że odpracowali swoje błędy. Nikt po nich nie wrócił. Zasłużyliście na to samo. Nikt po was nie przyjdzie. Nikt was stąd nie wyciągnie.
Oparła się z powrotem, podciągając nogi pod siebie.
- Powiedz, czego ty chcesz ode mnie. A jak nie masz nic do powiedzenia, to wyjdź. Albo zabij mnie tu i teraz, i poznaj gniew Shiaddani.

Shiran

Auth nie czekał. Choć z pewnością słyszał pędzącego za nim Shirana, szedł cały czas przed siebie, po schodach na górę, w kierunku przejętej przez nich pracowni. Drzwi zatrzasnęły się za nim, tuż przed nosem półelfa, ale gdy ten je popchnął, nie okazały się zablokowane. W chwili, w której wszedł do pokoju i opadł na kolana, demon obrócił się w jego stronę. Czarne skrzydła wystrzeliły na boki, a mrok, który unosił się wokół jego stóp, gdy szedł, teraz zdawał się wypełniać całe pomieszczenie. Te cechy jego wyglądu, którymi dopasowywał się do śmiertelników, zdawały się zanikać, gdy targały nim emocje. Rogi wydłużyły się, na czole wyrosło trzecie oko, szpony i zęby zabłysły w ciemności, a jego klatka piersiowa przyjęła dziwny, kanciasty kształt. Nie był już wzrostu Shirana, a górował nad nim o prawie dwie głowy. Mimo to, trzymał dystans, choć wyglądał, jakby rozszarpanie półelfa mogło zająć mu kilka sekund i kosztować absolutne zero wysiłku.
- Minęły lata, zanim powiedziałem ci prawdę. Minął jakiś ułamek skrawka czasu, odkąd to zrobiłem. Tyle, co nic, a ty już? - odezwał się, a jego głos dobiegał zarówno z jego ust, jak i z samej głowy Shirana. - Oddałem ci dziesiątki lat swojego życia. Wybrałem cię. Ciebie. Tylko ciebie.
Cień zawirował, ale wciąż trzymał się z dala od półelfa.
- Jeśli miałbym wybierać kogoś jeszcze, byłaby to Nellrien, o ile w ogóle. Nie wiedźma. Nie chcę jej. Powiedziałem ci to wcześniej, kiedy siedzieliśmy ramię w ramię pod tymi drzwiami. Słuchasz, ale nie słyszysz? Nie chcesz słyszeć? Czy chcesz słyszeć tylko to, co ci pasuje? Zawsze podobały mi się twoje metody i szaleństwo, jakie w nich jest, ale nie chcę oszustw, kłamstw i manipulacji, kiedy dotyczą tego. Nie tego. Nie godzę się na to. To jest moje życie. Krótkie i w ukryciu. Nie takie, o jakim marzyłem, ale takie, jakie wybrałem. I decyzje, które podjąłem sam. Dla ciebie, głupcze.
Po tych słowach zamilkł i szeroko otworzył oczy, ale zanim zdołał powiedzieć cokolwiek więcej, mrok zaczął się kurczyć i zwijać. I nie minęły dwa uderzenia serca, zanim w miejscu wściekłego demona została pojedyncza, smutna strużka dymu. W głowie półelfa rozbrzmiało ciężkie westchnięcie, a dym przyjął znajomy kształt kruka.
Skończył się splendor przeszłości, rzucił gorzko, tym razem już tylko w głowie Shirana.
Zamilkł na dłuższą chwilę, a potem przeleciał w stronę zmiętego posłania i z rezygnacją wylądował na jednej z poduszek.
Tłumacz się, jeśli chcesz.

Spoiler:
Obrazek

Część mieszkalna

62
POST POSTACI
Dandre
Bard patrzył spod lekko opuszczonych powiek na syczącą wściekle czarodziejkę. Oddychał ciężko przez nos. Sama jej obecność doprowadzała go do szewskiej pasji. Czerwień sukni Yunany działała na niego jak płachta na byka, wywołując podobnie intensywną reakcję, co wtedy, gdy dostrzegł ją po raz pierwszy na jej prawowitej właścicielce, choć zdecydowanie nie tak pozytywną.
- To ptak. Lubi kraść błyskotki – wydusił przez zaciśnięte zęby. – Szczęście nie uwolniło nas z waszych kajdan. Szczęście nie spaliło tego przeklętego pałacu i nie zabiło żołnierzy, którymi w nas ciskaliście. To nie szczęście rzuciło wielką shrar na kolana – starał się uspokoić drżący ze złości głos, ale nie szło mu to najlepiej. Nie krzyczał, ale kiedy wypowiadał ostatnie zdanie, znów ruszając o pół kroku w stronę kobiety, mimowolnie zgrzytnął zębami przy przywoływaniu jej tytułu. Wyglądał, jakby miał powiedzieć coś jeszcze, ale wreszcie ugryzł się w język. Był tu od kilku chwil, a miał już dosyć.

Nie trzeba było czekać długo, by zszargane nerwy barda w końcu puściły. Zmęczenie, konsternacja, ta cała przeprawa z Neelą… Był na krawędzi, a absurdalne słowa Shirana i nagłe pojawienie się Autha kompletnie wybiły go z rytmu.
- Kurwa, wybitnie! – krzyknął jeszcze tylko w przestrzeń, nim wystrzelił z pokoju.
W parę mgnień oka później pojawił się z powrotem, chyba jeszcze bardziej zirytowany. Milczał. Stukot jego palców na ścianie towarzyszył kolejnym zdaniom Shirana, podczas gdy sam Birian patrzył to na kobietę, to na swego kompana. Półelf zdawał się robić fikołka, obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i uderzał teraz w podobne tony, co sam Dandre przed kilkoma minutami.
- ”wartościowych jednostek…” – mężczyzna prychnął cicho, kiedy kolejne warknięcie Shirana dotarło do jego uszu, jednak powstrzymał się od dalszych komentarzy, gdyż łeb mu już kręgiem wirował.
Uniósł lekko brwi, kiedy okazało się, że jest groźnym, ukręcającym łby siepaczem, po czym wzruszył lekko ramionami. Pamiętał skrzące się podekscytowaniem spojrzenie Luy, kiedy mówiła o pokazie ichniej sztuki, który na niego czekał. Odkąd zobaczył skatowaną, podwieszoną przy suficie Yunanę, czuł, że takim jak ona nie przysługiwała litość. I Bogowie mu świadkiem, że gdyby miał teraz przy sobie broń, słowa Shirana mogłyby mieć w sobie jeszcze więcej prawdy.
- Dobrz… – odpowiedział wychodzącemu Shiranowi i ponownie zamilkł. Wiedźma wyglądała jakby faktycznie poczuła się dokładnie tak bezużyteczną szmatą, jaką malował ją półelf. Gniew powoli z niego schodził. Znów był przede wszystkim zagubiony.


Nie przerywał milczenia. Przestał atakować paluchami ścianę. Założył ramię na ramię, oparł się plecami o ścianę, tak jak ona o regał, i trwał w ciszy, w ich małym, pełnym konfuzji impasie.
Wzniósł oczy do odległego nieba, kiedy w końcu się odezwała.
- ”Nie wiem, nie wiem na chuj tu jesteś” – żachnął się w myślach do uparcie milczącego sufitu, nim powrócił do niej wzrokiem.
- Wydałaś się być wartościowym jeńcem. Prawa ręka pana podziemi, z ciotką, której… sztuka zdobiła jego pałac. W naszym świecie ktoś taki jak ty mógłby stanowić pewną gwarancję bezpieczeństwa – kłamał jak z nut, ale nawet brew mu nie drgnęła. Patrzył na nią chłodno, jakby faktycznie miał to wszystko dokładnie przemyślane. Jego spojrzenie łagodziło tylko szumiące mu w głowie wino. – Teraz… nie jestem tego taki pewien – mruknął po chwili, przekrzywiając lekko głowę, choć w panującej w składziku ciemności nie widział prawie nic.
O śmierci nic nie mówił, choć nieświadomie pokiwał powoli głową. Gdyby tam zdechła, wszystko byłoby prostsze.

Wzruszył ramionami. Nie miał siły na dalsze ciągnięcie tej farsy.
- Nie wiem. Gdybym wiedział, to bym się tak nie wk… – cmoknął niezadowolony i zamilkł raz jeszcze. – Jesteś… planem awaryjnym? – rzekł w końcu bez cienia pewności w głosie. Kolejne jej pytania pozostawił bez odpowiedzi, prychając jedynie cicho, kiedy wspomniała o tańczeniu ku uciesze ich władców. Kręcił głową, jakby była to rzecz kompletnie absurdalna, a ona sama kompletnie niezdolna do porywania cudzych spojrzeń.

Spiął się lekko, kiedy do jej tonu powróciła ta irytująca go buta. Odbił się plecami od ściany i postąpił krok w jej stronę, jednak nie zbliżał się doń dalej.
- Kim jest ta cała Shi…ddani? To jakieś wasze bóstwo? Czort jaki, któremu duszę zaprzedałaś, jak mierny grajek? Zawsze myślałem, że takie… byty są jak królowie – podrapał się po brodzie w zamyśleniu. – I nijak nie dbają o swoich subiektów, gotowi cisnąć ich na bok, gdy tylko przestaną być przydatnymi – nieświadomie przekrzywił głowę w bok, powtarzając ruch elfki. Patrzył w to fioletowe oko, błyszczące w tej odrobinie światła, która wpadała do ciemnego pomieszczenia.
- Zaufać? Tobie? Oczywiście, że nie. Prędzej połamałbym ci palce.

Zaśmiał się cicho, kiedy pochyliła się w jego stronę. Przysiadł na ziemi, niejako się z nią zrównując, choć już przez myśl nie przechodziło mu zmniejszanie dzielącego ich dystansu.
- Jak łatwo odepchnąć od siebie odpowiedzialność. To nasi przodkowie sprawili, że kaźń to dla was jeno zabawa? To przez nich z taką przyjemnością taplacie się w cudzej krwi? Nigdy nie widziałem takiego zamiłowania do okrucieństwa, nawet wśród tych, których wcześniej uznawałem za potwory – wydął usta w nieskrywanej pogardzie. Niechęć była jasno wymalowana na jego odmłodzonej twarzy, która wcześniej służalczymi uśmiechami próbowała wkraść się w łaski spętanej kobiety. – Myślę, że tęsknili – pokiwał głową w szczerej zadumie. – Myślę, że nie jestem sobie w stanie nawet wyobrazić, jak bolesne musiało być pożegnanie się ze wszystkim tym, co się znało, by tonąć na wieki w mroku, w ciemności bez gwiazd – przekrzywił lekko głowę, raz jeszcze starając się odnaleźć wzrokiem jej oczy. – Tak samo jak nie jestem sobie w stanie wyobrazić, co wasi przodkowie musieli zrobić, by sprowadzić na siebie taką karę... By wszystkie ludy Herbii stanęły ze sobą ramię w ramię i zepchnęły ich do czeluści godnych Otchłani, skazując ich na zapomnienie. Nie mnie oceniać, czy wszyscy winniście cierpieć za błędy tych, którzy żyli przed wami… Ale gdybym miał patrzeć na takich jak twój pan, na takich jak Ty… – zacisnął na chwilę usta.
- …to potrafiłbym zrozumieć tę karę – rzekł cicho i zamilkł na chwilę. Jej jadowite słowa spłynęły po nim jak po kaczce. Chyba nie był już fizycznie w stanie zmartwić się bardziej.
- Zasłużyliśmy sobie na to samo? Tym, że zapomnieliśmy? Tym, że mieliśmy czelność żyć pod tym samym słońcem, którego was niegdyś pozbawiono? Czy dlatego, że nie ugięliśmy się, nie złamaliśmy pod waszym cholernym butem na naszych gardłach? – warknął cicho. Wziął głębszy oddech i kontynuował spokojniej. – W moim… w naszym świecie jesteście jeno legendą. I to na poły zapomnianą. I aż strach mi myśleć, co twoi przodkowie musieli zrobić, by zasłużyć sobie na tę… ciszę.

Uniósł brew.
- Ja? Ni cholery niczego od ciebie nie chcę – wzruszył ramionami, jednak nie ruszał się z podłogi. Po chwili namysłu przesunął się, szorując tyłkiem po ziemi, w stronę wyjścia, by oprzeć się plecami o ścianę naprzeciwko elfki.
- Próbuję tylko zrozumieć.
Obrazek

Część mieszkalna

63
POST POSTACI
Shiran
Czymże jest desperacja? Może inaczej... Niezrozumienie. Czymże jest niezrozumienie w obliczu desperacji? Nie pojmiesz tego, póki nie znajdziesz się w takiej właśnie sytuacji. I brzmię jak jakiś rozgoryczony dramaturg, ale prawda jest taka że sam nie wiedziałem co robię. Przez mój łeb przetoczyło się całe jebane spektrum emocji - począwszy od radości i euforii z Nellrien, przechodząc przez strach, idąc przez rozgoryczenie, rozczarowanie, po zagubienie, odczucie potęgi, kończąc na samotności, poczuciu złości, bezsilności i niesprawiedliwości.
Byłem zmęczony. Bardzo zmęczony - nie wiem czy to kwestia tych wszystkich "otwierających" doświadczeń, czy może po prostu tego pojebanego dnia. Nie na co dzień przecież przeżywa się swoją śmierć, próbuje zmącić w głowie szalonej magini, uprawia ognisty seks, by na koniec dnia poczuć samotność, która równie dobrze mogłaby być wytworem mojej wyobraźni. Wszak Auth wydawał się zły, ale... Był tylko zły. Nie chciał mnie zostawiać. Co ja sobie myślałem?
Mrok, który zapanował, gdy zatrzasnąłem drzwi, wpływał mocno na postrzeganie. Ludzkie kształty demona przestały być widoczne. Stał przede mną, w swojej pełnej okazałości, prawdziwy demon - mój przyjaciel, a teraz może nawet i brat. Dodajcie do naszego emocjonalnego rollercostera strach, bo tego jeszcze dzisiaj nie było. Uwierzcie mi, sami robilibyście w gacie. To takie sytuacje przypominają mi, kim tak naprawdę jest Auth. Że mój los związany jest z prawdziwym demonem.
Chrząknąłem, próbując mu odpowiedzieć. Głos ugrzązł mi w gardle i wcale nie tak prosto było wydobyć z siebie choć jedno zdanie. Słuchałem jak tłumaczy mi swoją rację. Przerażony, ale z wyzwaniem wpatrywałem się w jego mroczne oczodoły. Czułem, że nietaktem byłoby odwrócenie teraz wzroku.
Zrozumiałem. Chyba.
Poruszyłem wszak strunę, która była dla Autha drażliwa. Wydałem jedyny dźwięk, który dla mojego przyjaciela był niczym łyżka dziegciu w beczce miodu. To było poniekąd jak próba zabrania mu jego wolności, którą w tak ograniczonym świecie sobie cenił. Był taki jak ja. A przynajmniej bardziej podobny niż mi się wcześniej wydawało.
Gdy mrok zaczął się zwijać, a Auth kurczyć, opadłem na tyłek. Z rezygnacją dopełzłem do drzwi, o które oparłem się plecami. Ostatnie słowa odbijały się echem po mojej pustej głowie. Kruk przeleciał na posłanie. Zgadywałem, że forma ptaka nie była dobrowolnie przyjętą. Stało się... Moc się skończyła. To jednak pozwalało mi na podjęcie jakichkolwiek wytłumaczeń. Tylko... Czy było co tłumaczyć.
Oparłem głowę o drzwi, gapiąc się w sufit.
- Przepraszam - Nie były to naturalne dla mnie słowa. Wpatrywałem się dalej w sklepienie chatki, próbując zebrać słowa. - Nie zdawałem sobie pojęcia... Myślałem... - szukałem odpowiednich słów. - ...Nie chciałem Ci zabierać wolności. I tak, mówiłeś że jej nie chcesz, ale wydaje mi się, że może być wartościowa. Sam mówiłeś o tym, że nie wiesz do końca co przetrzymuje Twoją moc. I że nie masz pojęcia co tam znajdziemy. Co jeśli po drodze spotkamy Dalala, czy jakąś inną mroczną kurwę? No i gdyby się do nas przyłączyła, jednocześnie nie mielibyśmy statusu uchodźców. Mogłaby udawać, że nas eskortuje, czy inszy chuj... - rozpędzałem się z kolejnymi słowami. - ...Ale prawda jest taka, że nie mam pojęcia co robię, Auth. Znasz mnie. Jestem chaotycznym, chodzącym rozpierdolem, który najpierw mówi i robi, a potem myśli. I to najgorsze wytłumaczenie na ziemi, ale uwierz mi, że w życiu nic nie cenię mocniej od wolności i wyboru. Nie zabierałbym tego Tobie... - opuściłem głowę, patrząc na kruka.
- Nie będę Cię używać jako karty przetargowej. Jeśli tak to zabrzmiało to... Naprawdę nie to było celem. Chciałem tylko rozwiązać nasze problemy, które sam nam stworzyłem. Sam mówiłeś, że nie możemy jej zabić. A jak przyzwie Shiadanni, to będziemy w dupie. Wyrzeknięcie się jej, wydaje mi się najrozsądniejszym sposobem - mówiłem, machając rękoma, jakby wizualizując jakiś rutuał. - W tym wszystkim nie chcę nikogo do niczego zmuszać. Niech każdy podejmie swój wybór, Auth.
Wgapiłem się znowu w sufit, milknąc. Wiele myśli miałem w głowie, ale nic co byłoby odpowiednie na teraz. Splendor przeszłości...
- Może i coś się skończyło, ale jak odzyskamy Twoją przeszłość, nowa przyszłość otworzy się na nowo - Próbowałem chyba pocieszyć kruka, ale z marnym rezultatem. - Odzyskam dla Ciebie te moce. Z Luą, czy bez, ale postaram się. Nie będziesz musiał wracać nigdy więcej do tej postaci - mówił, że jej nienawidzi. I nawet, jeśli ją lubiłem, nie zamierzałem mu teraz tego mówić.

Część mieszkalna

64
POST BARDA
Shiran

Auth milczał, może zdając, a może nie zdając sobie sprawy z faktu, że słowo "przepraszam", padające z ust Shirana, było wyjątkowym wydarzeniem. Siedział w swojej kruczej formie, która tutaj, w podmroku, utkana była z cienia, i patrzył na półelfa dwoma jarzącymi się na złoto punkcikami. Po postaci, jaką prezentował przez ostatnie kilka godzin, nie pozostało nic poza właśnie tym. Mógł być demonem, potężnym w pełni swojej mocy, ale teraz wyglądał równie żałośnie, co skopany kundel.
Milczał też później, gdy Shiran skończył mówić, nie wiedząc nawet, jak ciężka jest taka cisza. Nie docierały do nich żadne dźwięki, ani z pomieszczeń dookoła, ani z piętra niżej... a przynajmniej do momentu, w którym usłyszeli ciche kroki i kogoś, kto wchodził do drugiej sypialni. Biorąc pod uwagę, jak się rozdzielili, musiała to być Neela, albo Dandre. W końcu ptak poruszył się w miejscu.
Zabiorę was do domu. Zabiorę was tam, gdzie będziecie chcieli. Na Kattok, do Taj'cah, do Irios, do Karlgardu, na daleką północ. Przeniosę was bezpiecznie przez bramę, odzyskam wasz dobytek, zrzucę was z nim tam, gdzie sobie zażyczycie. Tylko pomóż mi ją odzyskać. Tylko to. Nie będziecie musieli robić nic więcej.
Podleciał i miękko wylądował na oparciu krzesła, po lewej stronie półelfa.
Jesteś zagubiony. To nie jest twój świat. A decyzje zawsze podejmujesz pod wpływem chwili. Powinienem mieć dla ciebie więcej wyrozumiałości. Ale mógłbyś czasem pomyśleć o innych, elfie.
Wciąż brzmiał dość smutno, ale przynajmniej już się na niego nie wściekał... a może zwyczajnie nie miał na to siły, przytłoczony powrotem tego, od czego pragnął ucieczki przez ostatnie lata.
Nie pomoże wam. Jest zepsuta do szpiku kości. Zdradzi was przy pierwszej lepszej okazji. Całe życie spędziła w nienawiści do tych, którzy odebrali im słońce i gwiazdy. Ale możesz ją zabrać, jeśli chcesz zaskarbić sobie przychylność waszych władców, waszych wojsk, czy waszych magów. Będzie wartościowym więźniem, dobrym łupem dla tych, którzy na powierzchni badają całą tę sprawę. Jeśli przytargałbyś im z podmroku kogoś takiego, jak ona, mógłbyś znacząco wpłynąć na sytuację. Tam ją spacyfikują, wyciągną z niej co trzeba. Podejrzewam, że nieczęsto udaje się schwytać kogoś o takiej renomie, takiej wiedzy i takiej mocy. Ale nie będzie twoją przyjaciółką, nie będzie twoją partnerką, nie będzie twoją kochanką. Kusiła cię tylko po to, żeby spróbować zabić cię w trakcie. Znam takie, jak ona. Nie możesz wierzyć w ani jedno jej słowo.
Drzwi otworzyły się nagle i oparty o nie półelf poleciał do tyłu, upadając na plecy u stóp zaskoczonej Nellrien. Rudowłosa patrzyła na niego z góry przez chwilę, zanim przeniosła wzrok na demona, a później na zmięte posłanie - ciepłe wspomnienie tego, co działo się godzinę wcześniej. Shiran nie dostrzegł jednak w jej twarzy tej samej łagodności, jaka pojawiła się tam, gdy poprzednio byli sami. Z zaciętą miną wyminęła leżącego na podłodze mężczyznę i weszła do środka.
- Jestem zmęczona, chcę się już położyć - poinformowała ich.
Rozmawiamy.
- To porozmawiajcie gdzieś indziej. W tej chwili mogę albo iść spać, albo iść połamać mrocznej dziwce ręce. Wasz wybór.
Auth nie odpowiedział. Patrzyli tylko na siebie przez chwilę, zanim Nellrien, uznając to za jednoznaczną odpowiedź, uśmiechnęła się krzywo, ściągnęła buty i położyła się, szczelnie owinięta w jeden z pledów.
- Dobranoc - rzuciła cicho.
Dobranoc, mała Nellrien. Nie martw się. Jutro zabiorę cię do domu, odparł Auth i wybił się z krzesła, żeby uprzejmie wylecieć z pokoju. Shiran nie widział go już, ale usłyszał jeszcze pytanie. A ty? Idziesz, czy zostajesz? Ja nie potrzebuję snu. Będę was pilnować. Was wszystkich.

Dandre

W fioletowym oku elfki dostrzegł to zwątpienie, jakie usiłował osiągnąć od samego początku. Nie odpowiedziała na jego pytanie o istotę bytu, który nosił imię Shiaddani, ale też przestała wpatrywać się w niego z tym niekończącym się wyzwaniem w oczach. Opuściła wzrok i z powrotem schowała się w cieniu.
Słowa Biriana musiały poruszyć jakąś strunę w jej sercu, bo nie spojrzała na niego już więcej. Zresztą, mógł być prawie pewien, że poruszył ją także podczas swojego występu w pałacu. Widział wtedy, jak coś w jej mimice się zmieniło, coś w tej masce pękło. Nie mógł być tylko pewien, na czym ta zmiana polegała. Może to była chwila, w której zastanawiała się, czy ich działania aby na pewno są słuszne, ale równie dobrze mogła też dokładnie wtedy znienawidzić ich do reszty. Może to stąd wzięła się ta żądza mordu, jaka płonęła w jej oczach i niechęć do jakiejkolwiek współpracy, kto wie? To były tylko domysły.
Opuściła głowę, a jej twarz zniknęła za zasłoną białych włosów. W milczeniu słuchała tyrady barda, tak samo, jak obecna tam duchem Aremani. W jego słowach była czysta prawda, ale czy ona była w stanie to zrozumieć, czy po prostu uznała, że dalsze kłócenie się nie ma sensu? Z całą pewnością nie wyglądała już na tak pewną siebie, jak wcześniej. Poza kogoś, kto ma jeszcze nad czymkolwiek kontrolę, zniknęła, pozostawiając po sobie tylko zwiniętą w kącie, zrezygnowaną kobietę - taką, jaka z pewnością obudziłaby w Shiranie kolejne opiekuńcze instynkty, z którymi Dandre musiałby walczyć.
- Nie zrozumiesz - odpowiedziała w końcu cicho. - Nikt z was nie zrozumie. Nie słuchaliście ovchi, którzy przynosili historie z powierzchni. O słońcu, o niebie w kolorach, jakich nie znamy. Kiedyś wrócili z farbami w kolorze... twojej skóry. Nie całkiem taki, podobny. Mówili, że macie takie kwiaty. Że macie takie niebo, kiedy słońce chodzi spać.
Podciągnęła znów nogi pod siebie i przez chwilę milczała.
- Nie doceniłam was. To był mój błąd. Teraz płacę za to... karę. Płacę za to karę - przyznała gorzko. - Wyjdź. Wróć, jak będziesz wiedział, czego ode mnie chcesz, albo nie wracaj wcale.
Nie odzywała się już więcej. Poczekała, aż bard zbierze się w sobie i opuści schowek, zostawiając ją tam z powrotem samą. I dopiero, gdy do tego doszło, gdy przekroczył próg, ale jeszcze nie zamknął za sobą drzwi, ponownie usłyszał jej niski głos:
- Dandre Birian. Qo'shiqchi. Nie zapomnę cię.
I choć w innych okolicznościach i z innych ust mogłoby to brzmieć jak miłe pożegnanie, teraz po jego plecach przeszedł wyjątkowo nieprzyjemny dreszcz.
Gdy wyszedł i zamknął za sobą drzwi, dostrzegł siedzącą na ławce Aremani, umytą i przebraną, a obok niej młodego Jalena.

Aremani

Widząc, że rozmowa w schowku dobiega końca, zielarka mogła wycofać świadomość z powrotem do swojego ciała - o ile nie chciała zostać nakryta na bezczelnym podsłuchiwaniu. I gdy wróciła do siebie, zorientowała się, że Nellrien nie ma już przy niej. Rudowłosa musiała zdenerwować się, albo znudzić czekaniem i pójść jednak za Shiranem. Zamiast niej, na ławce obok siedział Jalen. Uśmiechnął się do niej lekko.
- Nie powinnaś się teraz przemęczać zaklęciami - powiedział, a ona faktycznie poczuła, jak lekko kręci się jej w głowie. Potrzebowała odpoczynku, a nie ptasiego widzenia. - Kapitan prosiła, żebym cię popilnował.
Poderwał głowę, gdy drzwi do schowka trzasnęły, a w łaźni z powrotem pojawił się Dandre.

Spoiler:
Obrazek

Część mieszkalna

65
POST POSTACI
Dandre
Wymieniali się ciszą, choć jej trwała znacznie dłużej i podszyta była szczerym, zdawałoby się, zwątpieniem. Udało mu się zdusić w niej tę doprowadzającą go do szału butę i sprawić, by wielka magini wycofała się z wąskiego skrawka światła, który padał do niewielkiego pokoju, i schowała w cieniu. Nim to zrobiła, zdążył jednak dostrzec jeszcze jak opuszcza wzrok.
Nie był najlepszym człowiekiem, a przynajmniej zdecydowanie się tak nie czuł od rozmowy z Neelą, ale w gruncie rzeczy rzadko korzystał ze swoich oratorskich talentów, by wgnieść kogoś w ziemię. To zasypywanie ludzi komplementami i podbudowywanie ich na tyle, na ile mógł, przychodziło mu naturalniej… A jednak widział teraz, że potrafił użyć języka, by wbijać szpile tam, gdzie najbardziej zaboli.

Nie unosiła więcej wzroku. Zdawało mu się, że z każdym jego zdaniem malała. Przypomniał sobie wyraz jej twarzy, gdy kończył swój występ w pałacu. Przez cały ten czas starał się dostrzec w niej ułamek człowieczeństwa. Wtedy był gotów uwierzyć, że jest w niej coś poza bezgranicznym zepsuciem, coś czystego, do czego można było dokopać się sztuką. Lecz może był to tylko chwilowy szok, zdziwienie, że robaki, które sprowadziła do ich świata, również potrafiły tworzyć, że wyszydzenie ich wcale nie przychodzi tak łatwo, jak by chciała.
Kobieta opuściła głowę. Zostało już tylko zrezygnowanie, zniknęła buta i próby roztoczenia wokół siebie iluzji, jakoby wciąż miała nad czymkolwiek kontrolę. Na chwilę zrobiło mu się jej żal, więc odwrócił wzrok. Myślał o Yunanie, o tym co jej zrobili.

Zacisnął usta. Trudno było nie czuć tragizmu egzystencji tych elfów. Trudno było… nie współczuć, nawet jeśli z tyłu głowy czaiła się słuszna myśl, że kara tak dotkliwa, nigdy nie dotyka niewinnych. Jeno fakt, iż ci, którzy zostali tu wygnani, nie żyją od setek lat. I tylko ich potomkowie, coraz mniejsi, bledsi, coraz pełniejsi nienawiści, zostali, by na swych wątłych barkach unosić ciężar bezbrzeżnej winy, z którą mogli nie mieć już nic wspólnego.
Jego spojrzenie złagodniało na chwilę.
- Mogę tylko próbować. Tak jak wy mogliście próbować wrócić bez wojennej pieśni na ustach. Bez stali w dłoniach, bez śmierci i pożogi. Mówić o tym, jak odpokutowaliście błędy waszych przodków. Nie wiem, czy ktoś by was zrozumiał. Nie wiem, czy napotkalibyście cokolwiek, poza niechęcią i strachem. Moi rodacy… – urwał, kręcąc tylko głową. – Wybraliście inną drogę. Kto wie, może tą samą, która niegdyś pogrzebała żywcem waszych praojców – westchnął cicho.
- Gdy słońce chodzi spać, a księżyce nikną pod pierzyną chmur, wszyscy nikniemy w tym samym mroku, tak samo mali. Jak wy – mruknął, choć w gruncie rzeczy zdawał sobie sprawę z tego, że ciemność z powierzchni nigdy nie mogła być tak absolutna i tak opresyjna, jak ta, w której bez ustanku żyli jej rodacy.

Kiwnął głową. Po chwili zrobił to jeszcze raz i począł powoli cofać się w stronę wyjścia z pokoju. Nie mówił nic więcej, póki nie oparł dłoni na zimnej krawędzi drzwi i nie pchnął ich do przodu. Jej głos sprawił, że przeszedł go nieprzyjemny dreszcz. Obrócił się na chwilę, mierząc ją chłodnym, choć łagodniejszym niż wcześniej wzrokiem, mimo niepokoju, który znów w nim wywołała.
- Shrar Luo… – pokłonił się lekko, tym razem bez krzty ironii. – Spróbuj… odpocząć. Nie wiem, co przyniesie ci przyszłość.
Zamknął za sobą drzwi. Stał przed nimi przez krótką chwilę, próbując ułożyć sobie to wszystko w głowie, ale w końcu jeno potrząsnął nią i odwrócił się w stronę łaźni. Uśmiechnął się słabo do Aremani i Jalena.


- Młodzieży… – zaczął z lekkim uśmiechem tańczącym mu na ustach, jednocześnie rozglądając się po pomieszczeniu w poszukiwaniu jakiejś butelki. Nie powinien. Ale jak tu inaczej zasnąć?
- Wracajmy na górę. Wszyscy musimy odpocząć… A ty w szczególności. – dodał, podchodząc do Aremani i oferując jej rękę, gdyby potrzebowała pomocy z podniesieniem się do pionu. – Nadal jesteś blada, a nie mam chyba siły wkurwiać cię na tyle, byś znowu oblała się tym zdrowym rumieńcem.
Obrazek

Część mieszkalna

66
POST POSTACI
Shiran
Siedzieliśmy tak w przedłużającym się milczeniu. Powiedziałem wszystko co miałem w głowie. Czy to miało jakkolwiek naprawić nasze relacje? Nie miałem pojęcia. Z ptasich oczu nie można było za wiele wyczytać, a mimika kruczego dzioba, wcale nie ułatwiała odczytywania wszelakich sygnałów niewerbalnych, czy tam werbalnych - nigdy nie mogę zapamiętać, które są które. Jedyne co mówiło o obecnym stanie Autha, to jego ton zdań, które wypowiadał już w myślach, po powrocie do swojej "mizernej" postaci.
Nie docierał do nas żaden dźwięk. Szczerze mówiąc, zacząłem wtedy żałować tego całego teatru. Sprawy z Luą, swojego emocjonalnego podejścia do rzeczy i tej sprawy z Authem. Nie chciałem go tracić, ale naprawdę miałem już dość. Czułem się wypalony, tak, jakby ogień przetrawił wszystkie emocje, pozostawiając po sobie zgliszcza. Zwalę to na zmęczenie i niedawną śmierć, ale... Właśnie? Czy istniało jakieś ale?
W końcu się odezwał.
- Mówiłem Ci, że pomogę. I że nie mogę ręczyć za pozostałych. Jeśli chcesz liczyć na ich pomoc, będziesz musiał się też przed nimi otworzyć - nie tylko przede mną, czy przed Nellrien - wyjaśniłem - Nie wiem co jest między nią, a mną, ale wydaje mi się, że jeśli nic nie odjebiemy, będzie chętna do pomocy - uśmiechnąłem się słabo, maskując emocjonalne zmęczenie.
- Nie spotkałem jeszcze swojego świata... - powiedziałem z rozmysłem, ale wprawne ucho, mogło wyczuć w głosie nutę zawahania i smutku. - Auth, ja... - Szukałem odpowiednich słów. - Mylę się, czasem nawet o wiele częściej, niż chciałbym to przyznać. Nigdy nie będę operował wspaniałym językiem, jak Pajac. Nie będę naukowcem, jak nasz kwiatuszek. Nie będę miał też w sobie takiej odwagi i szaleństwa, jaką ma w sobie Nellrien. Jestem... Kimś jestem. Nie wiem kim. - Skończyłem myśl, ale zabrakło mi tam jakieś puenty.
- Robię co wydaje mi się słuszne. Często idę pod prąd. Nie słucham innych... - powiedziałem, a chwilę później zaśmiałem się sucho. - A potem się okazuje, że znikąd pojawiają się ludzie którzy za mną idą. Nie minie chwila, a mam swój własny, niepisany gang, na którego czele stoję i cokolwiek nie powiem, jest brane jako słowa jakiegoś nieomylnego bóstwa. Było to... męczące - Dziwne to były czasy. Organizacja wtedy nie istniała, Ci ludzie to był prawdziwy chaos, a cokolwiek nie powiedziałem, szli w to jak w pewnik. Nigdy tego nie chciałem. Bez żalu więc zniknąłem z ulic, porzucając rodzinne miasto.

Pokiwałem głową na jego wywód o magini. Zepsuta do szpiku kości, jak ją nazwał. Musiałem jednak zaprotestować, gdy przeszedł do części o kochance i partnerce.
- Coście się wszyscy tak usrali tych partnerek i kochanek, kurwa. Auth, szanujmy się. Już nie raz mówiłeś mi, bym nie myślał penisem. Ostrzegałeś mnie przed nią. - Może i podobała mi się jej tajemniczość, ale umiałem nad tym zapanować. - Chciałem, by dołączyła, bo widziałem w niej potencjał. Bo wydawała się przydatna. Bo, kurwa, lubię improwizować i robić głupie rzeczy, a nie układać jakieś plany - warknąłem, może nieco zbyt agresywnie. - Przepraszam... Po prostu, nie wiem dlaczego, ale każdy widzi mnie jako gościa, który myśli tylko o dymaniu - mruknąłem, akurat w momencie, gdy otworzyły się drzwi.
Poleciałem na plecy, by zobaczyć nad sobą Nellrien. Jej włosy w kolorze płomienia były niczym fioletowe oczy Luy. Takiej górującej wersji pani kapitan jeszcze nie widziałem. Zaskoczenie szybko zostało zastąpione dziwnemu nieugięciu, które pojawiło się na jej twarzy. Na ile ją znałem, coś było nie tak.
- Jak dla mnie, możesz jej połamać te ręce - rzuciłem ze zmęczeniem w głosie. Auth wyleciał, Nellrien zakryła się kocem, a ja zostałem na podłodze. Czy mówić Nellrien co wydarzyło się na dole? Patrząc jak Lua potrafiła zamieszać i manipulować, może to byłby dobry pomysł. Przedłużająca się cisza zdawała się irytująca.
- Próbowała mnie oszukać i mówiła, że zginęłaś - zacząłem, przerywając milczenie. - Stwierdziłem, że to świetna okazja do zagrania w jej grę. Wydobycia informacji o tym świecie. O słabych punktach całej tej magii krwi i Dalala. Próbowała mi zaoferować siebie... Głupia. Wtedy wpadł ten Pajac, Birian i zepsuł mi cały plan, mówiąc że wszyscy przeżyli. Nie powiem, trochę pomógł ją złamać, ale i tak nie chciała gadać - Wypuściłem powietrze ustami. - Zaoferowałem jej, że jeśli wyrzeknie się swojej bogini, która jest dla nas zagrożeniem, Auth rozważy jej kandydaturę na swoją poddanicę. Wściekł się po tym tak, że nigdy nie widziałem go w takim stanie. Powiedział mi, że żałuje tego że wybrał mnie, by mnie ocalić - Spojrzałem się w sufit. - Wydawało mi się, że go stracę... Wybiegłem za nim. Zabawy w manipulacje są złe i chyba nie dla mnie... Myślisz, że tą propozycją naprawdę przegiąłem? - zapytałem. Prawda i tylko prawda. Mówiłem jej o wszystkim, zdając raport z przesłuchania i odpowiadając na pytania, jeśli jakieś miała. Jeśli w ogóle mnie słuchała.

Część mieszkalna

67
POST POSTACI
Aremani
Każdą informacją na temat życia w Świecie pod Światem była badawczo zafascynowana. Makabryczna sztuka służąca wyłącznie boskiej egzaltacji, ciekawe przykłady flory i fauny, lokalna kuchnia, użycie magii krwi zamiast wody w rytuałach leczniczych. Wszystko to miała ochotę zaraz zapisać w swoim dzienniku. Ale nie, bo zamiast tego wkopała się w sam środek miłosno-zalotnej dramy swoich towarzyszy. Zamiast zagłębić się w strony swego notatnika zabłądziła w powieści posuwisto-zwrotnej. I to wszystko za sprawą swojej dziwnej empatii, której działania jeszcze do końca sama nie rozumiała.

Bo oto na przykład nie zadziałała ona, gdy Neela postanowiła wyjść. Nie miała zamiaru jej zatrzymywać - jej jęczenie na temat rozwiązłości co niektórych osób spowodowało, że rozbolała ją głowa. I jeszcze miała rzucić teraz zaklęcie? "No, ale zobowiązałam się, czego się nie robi dla przyjaciół! Ech, ty głupia pukwo." Machnęła więc do kapitan przyzywającym gestem.
- Jakbym odleciała i trzeba mnie było łapać... to mnie łap.
Chwila zamknięcia oczu, parę głębszych wdechów i poczucie odrywania się od ciała zadziałały jednak zbawiennie, gdyż na chwilę oddaliła się od bólu głowy. Aremani jeszcze nie przywykła do tego, jak działa jej Ptasie Widzenie od czasów dramatycznego Zaćmienia. Nie była już bezpostaciową nibymgiełką patrzącą na siebie samą z góry. Miała skrzydła, ogon, dziób... "Ojczymek zawsze mnie przezywał papugą. Chyba jednak znał mnie lepiej niż sądziłam." Tylko w odróżnieniu od prawdziwych ptaków ona wiedziała, że nic się nie stanie kiedy skieruje się w stronę ściany. Z pewnością więc przeniknęła swoją jaźnią prosto do piwnicy.
Niestety nie zastała w niej celu swoich podsłuchów jakim był Shiran. Sama go przecież widziała wylatującego z piwnicy za swoim cieniokruczym towarzyszem. W związku z tym mogła tylko nasłuchiwać smętnej wymiany zdań między bardem a ich niedoszłą oprawczynią. "Zaskakujące jak role się odwróciły. Ze w ogóle chciało im się ją targać." W sumie nie wiedziała, czego się spodziewała, ale zdecydowanie nie tego. Ich rozmowa była... zaskakująco szczera? Nieprzepełniona groźbami, przekleństwami, głupawymi uwagami? Aremani już miała szansę poznać mroczniejszą stronę Dandre, ale to było coś na wyższym poziomie. Tak czy inaczej nie znalazła tu nic, czego szukała, więc po mału wycofała się z powrotem do swojego ciała.

Powrót ten nie należał do najprzyjemniejszych. Nie dość, że znów zaczęła odczuwać ból głowy to zmęczenie po zaklęciu tylko spotęgowało efekt. Dodatkowo w dezorientacji nie dostrzegła nigdzie Nellrien, a zamiast niej pojawił się Jalen. "Czyli to wszystko na nic a ta nawet nie raczyła na mnie poczekać? No zajebiście.
Dała Jalenowi znać, by pomógł jej wstać.
- Uch, moja głowa. Ty to masz niezwykły dar do pomagania mi w najgorszych moich momentach, co nie? Przyznaj się, jesteś moim aniołem stróżem w przebraniu przystojnego marynarza. - zaczęła w marazmie paplać bez sensu.
Zaraz też pojawił się przy niej Dandre oferujący swoją pomoc, więc pionizacja Ary przebiegła dość sprawnie. Uśmiechnęła się na komentarz barda.
- Och, Panie Birian. Sama pana obecność wystarczy, by skutecznie podnieść mi ciśnienie. Oj... - zawahała się na nogach niemrawo. - Może nie na tyle jednak, by samej dojść do łóżka. Pomoglibyście panowie? Zgadzam się w zupełności - trzeba ten parszywy dzień pożegnać głośnym chrapnięciem.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Część mieszkalna

68
POST BARDA
Shiran

Auth nie miał nic więcej do powiedzenia. Wysłuchał Shirana do końca, a potem wyleciał, zostawiając go leżącego na podłodze. I choć wciąż wydawał się zrozumiale urażony, tak półelf wiedział, że przecież demon go nie opuści. I nie tylko dlatego, że byli teraz związani, na kolejne kilkadziesiąt lat... albo przynajmniej do śmierci któregoś z nich. Bo w końcu żaden z nich nie był niepokonany - nieśmiertelność Autha uleciała w chwili, w której wyrzekł się go jego bóg. Czy był gotowy przyznać się do tego komuś innemu, niż Nellrien i Shiran? Tego nie wiedzieli.
Rudowłosa też początkowo nie reagowała na to, co mówił. I faktycznie, nie wiedział nawet, czy go słucha. Gdy zadał pytanie, przez chwilę jeszcze panowała ta świdrująca w uszach cisza, zanim kobieta podźwignęła się na łokciach i usiadła, wciąż częściowo owinięta w koc. Utkwiła w półelfie enigmatyczne spojrzenie, z którego nie był w stanie nic wyczytać, nawet jeśli próbował. Jedyne, czego był pewien, to fakt, że wyglądała na wyczerpaną, zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Mogła cieszyć się z nowo odzyskanej wolności, ale wciąż ten ostatni dzień, czy dwa, odcisnęły na niej spore piętno - jak na nich wszystkich.
- Myślę, że tak - odpowiedziała w końcu, przerywając milczenie. - Taka propozycja nie powinna wychodzić od ciebie. Nawet jeśli była tylko manipulacją.
Patrzyła jeszcze na Shirana przez chwilę, zanim poklepała lekko posłanie obok siebie.
- Chodź tutaj. I zamknij drzwi.
Poczekała, aż mężczyzna podniesie się z kamiennej podłogi i dołączy do niej w tym prowizorycznym łóżku, które przygotowały dla nich elfy, a gdy już się tam znalazł, przytuliła się do niego i w milczeniu zaczęła przesuwać palcami po czarnych piórach, porastających teraz jego kark. Nie zasypiała jednak; choć minęło dużo czasu i mogło się tak Shiranowi wydawać, to wreszcie odezwała się ponownie.
- Auth cię nie zostawi. Nieważne, jak bardzo się pożarliście, zawsze będzie przy tobie. Powinieneś o tym wiedzieć. Ludzie się czasem kłócą. Czasem się nie zgadzają. Czasem nie potrafią się zrozumieć. Ale to nie znaczy, że zaraz muszą się ostatecznie żegnać i iść w dwie strony świata. Myślę, że z półelfami i... i z upadłymi demonami? Jest podobnie. Możecie się przecież czasem pokłócić.
Westchnęła cicho.
- Miałam... inne przypuszczenia - przyznała. - Zwłaszcza po tym, co usłyszałam przez uchylone drzwi od Dandre i po reakcji Autha... Myślałam, że...
Błądzące po jego karku palce znieruchomiały, kiedy szukała odpowiednich słów, ale ich nie znalazła, a może uznała, że nie powinna wypowiadać ich na głos. Miała zamknięte oczy, ale kiedy w końcu zebrała się w sobie, otworzyła je i uniosła wzrok na Shirana.
- Wiem, że nie jestem kimś, kogo rozpatrywałoby się w kontekście długoterminowych związków, ale też nieszczególnie lubię się dzielić - wyrzuciła z siebie szybko. - Więc proszę cię tylko, żebyś najpierw powiedział mi, że kończymy tę zabawę, zanim pójdziesz do innej. To będzie w porządku. Wobec mnie. To byłoby... myślę, że to byłoby w porządku. Wiem, co powiedziałam w pałacu. Nie wszystko pamiętam, ale pamiętam twoją minę. I nie wiem, Shiran, dlaczego to powiedziałam. Byłam otępiała, nie wiedziałam, co się wokół mnie dzieje, wszystko było... dziwne, moje myśli były za mgłą. Możesz przestać się bać, że usłyszysz to ponownie. Nie usłyszysz. To nie było nic innego, jak typowe pierdolenie po pijaku; równie dobrze mogłam mówić do ciebie tato.
Wypuściła powietrze z płuc w długim, zmęczonym wydechu, a jej ramiona rozluźniły się. Dobrze było wyrzucić z siebie to, co jej ciążyło, nawet jeśli było to nieprzyjemne. I choć wcześniej dręczenie Shirana zdawało się ją bawić, po pobycie z pozostałymi kobietami w łaźni skutecznie jej przeszło. W jej głosie rozbrzmiewała bliżej nieokreślona gorycz.
- Ale dobrze, że tą inną nie jest ona. Próbowała manipulować mną, próbowała manipulować tobą. Zresztą, kurwa mać, ta dziwka próbowała zrobić ze mnie pierdoloną kochanicę tego... księcia, czy kimkolwiek on był. Odgryzłabym mu twarz, gdyby tylko spróbował mnie dotknąć - warknęła. - I zrobię to... jutro. To znaczy, nie twarz, ale z przyjemnością połamię jej ręce. Tak będziemy bezpieczniejsi, a ona nie będzie stanowić zagrożenia. Niech się zdziwi, jak bardzo żywa jestem.
Oparła czoło o klatkę piersiową półelfa, więc nie widział już jej twarzy.
- Jestem wykończona, idę spać. Ty też powinieneś - mruknęła cicho.

Dandre i Aremani

- Co? Nie - odparł Jalen. - Co? Nie - powtórzył i zaśmiał się nerwowo, a końce jego uszu zaczerwieniły się. Podrapał się po potylicy, przenosząc wzrok na Biriana, jakby miał on stanowić rozwiązanie jego braku umiejętności przyjmowania komplementów. - Pilnowałem, żebyś nie była sama. Jest... jest wszystko dobrze. Zaprowadzę cię do łóżka. Albo... właściwie...
Wahał się przez chwilę, by w końcu pochylić się i chwycić zielarkę pod plecami i kolanami, a potem podnieść. Być może byłaby w stanie dotrzeć piętro wyżej, ale z pewnością słaniałaby się na nogach, zwłaszcza po wyczerpującym zaklęciu - na wyniki którego osoba zainteresowana nawet nie raczyła poczekać. Ale co poradzić; Nellrien Maver nigdy nie słynęła z cierpliwości.
Zaniósł ją na górę, idąc za Birianem. Temu z kolei rzuciła się w oczy sterta rzeczy, leżąca pod ścianą w salonie. Był prawie pewien, że wcześniej jej tutaj nie było.
- Ach, właśnie... wasz przyjaciel, ten... dziwny - zaczął Jalen, gdy wyłapał jego spojrzenie. - Przyniósł to wszystko wcześniej. Mówił, że to wasze. Ale, że powie wam jutro. Właściwie to chyba nie powinienem się wtrącać, w takim razie. Może nie ruszajcie, żeby go nie denerwować.
Ostrożnie odłożył Aremani na szezlong. Mebel był zbyt wąski, by mieściły się na nim dwie osoby i za krótki, by była w stanie wyprostować nogi, ale przynajmniej stanowił ciepłe i miękkie posłanie, o którym jeszcze trzy godziny temu nie śmiała nawet marzyć. Sam marynarz rozłożył sobie koc na podłodze obok i ułożył się na nim w miarę wygodnie, splatając ręce pod głową. Spojrzał na dziewczynę, odprowadził wzrokiem barda, a potem westchnął i skupił się na ciemnoszarym suficie.
- Odpocznij, jak dasz radę. Nie wiadomo, co czeka nas jutro.

Gdy Dandre wszedł do pokoju, jaki zajmował z Neelą i Yunaną, obie kobiety leżały na łóżku, obrócone do siebie nawzajem, ale na osobnych poduszkach i pod osobnymi kocami. Twarzy szlachcianki nie widział; światło kryształu odbijało się od opatrunku i jej białych włosów. Wydawała się już spać, ale równie dobrze mogła udawać, a on nie miał jak tego w miarę bezinwazyjnie sprawdzić.
Na niego czekało posłanie na podłodze. Choć Neela była na niego zła, mimo wszystko przygotowała mu miejsce, w którym mógł dość komfortowo się wyspać - gruby pled, bliżej nieokreślone futro i cała reszta poduszek, z których nie korzystały one, pozwoliły mu ułożyć się na tyle wygodnie, by nie czuł twardości i chłodu kamiennej podłogi. Czy chciał pójść spać od razu, czy jeszcze poświęcić trochę czasu butelce zabranego z dołu alkoholu, wcześniej czy później raczej zapadł w sen; sen, który nie przyniósł standardowego ukojenia, tylko kolejne koszmary, trudne do odróżnienia od rzeczywistości.

***
Wszyscy

Poranek nie przyniósł śpiewu ptaków, a promienie światła nie wpadły przez szpary w okiennicach i nie położyły się długimi liniami wzdłuż podłogi. Nie zapachniały cytrusy i nie było słychać śmiechu wyspiarzy, beztrosko szykujących się do świętowania dnia równonocy. Gdy budzili się powoli, jedno po drugim, witała ich tylko cisza i ten sam chłodny blask kryształów, jak ten, przy którym zasypiali.
Gdy Aremani się przebudziła, Jalen jeszcze spał. Obrócony na brzuch, z dłońmi splecionymi pod głową i twarzą ukrytą w gęstwinie jasnych, splątanych włosów, oddychał równo i spokojnie. Ona nie miała już dreszczy od zimna i jedynym wspomnieniem wczorajszych przeżyć była ogolona, pulsująca bólem głowa. Gdy podniosła się nieco, dostrzegła krzątającą się przy stole mroczną elfkę; ta zerknęła na nią krótko, ale nic nie powiedziała, skinęła tylko głową i kontynuowała przygotowywania. Na stole stało jedzenie i nie tylko - pełno było tam tobołków i innych przedmiotów, z daleka trudnych do rozpoznania, nie licząc broni, naturalnie. Sama Vicna ubrana była w wygodny, ciemny strój, ze sznurowanymi po kolana butami i spodniami zamiast sukni, zupełnie jakby zamierzała się wybrać razem z nimi.
Shiran też obudził się wcześniej, niż Nellrien. Choć nie miał skąd tego wiedzieć, rudowłosa spała obok niego w dokładnie tej samej pozycji, co Jalen piętro niżej: na brzuchu, z dłońmi splecionymi pod głową. Twarz obróconą miała w jego stronę, a na niej - absolutny spokój. W pomieszczeniu nie widział Autha.
Dandre z kolei był ostatnim, który odzyskał przytomność w sypialni Vicny. Gdy otworzył oczy, dostrzegł Yunanę, która pomagała Neeli sznurować suknię na plecach. Zerknęły na niego jednocześnie, słysząc, że się poruszył. Yunana uśmiechnęła się do niego lekko, niemal niezauważalnie, Neela natomiast szybko odwróciła wzrok, tym razem nie wyglądając na wściekłą i rozżaloną, a na kompletnie zażenowaną.
- Wstawajcie! - rozległ się z korytarza głos Trisafa. - Nie możemy zwlekać. Trzeba wyruszyć, zanim obudzi się miasto.

Spoiler:
Obrazek

Część mieszkalna

69
POST POSTACI
Dandre
Uśmiech na ustach Biriana zdawał się być jego ostatnią, beznadziejną linią obrony, za którą skrywało się obezwładniające zmęczenie. Kryło się, nie tak znowu dobrze, w jego pozbawionych blasku oczach i zmarszczonym, nawet teraz, czole.
Wyraz twarzy barda na chwilę wygładził się, kiedy śmiejący się nerwowo Jalen zerkał w jego stronę.
- Chłopak dziarski, krasny, a do tego jeszcze taki pokorny – klepnął zmieszanego młodzika po plecach, puszczając mu oczko, przez co biedny pewnie jeszcze bardziej chciał zapaść się pod ziemię. – Pani kapitan ma oko.
Żartobliwie zgiął przed dziewczyną kark w namiastce ukłonu.
- Serce me raduje się, słysząc, że wciąż mam na panienkę taki efekt – rzucił, nim doskoczył do niej by pomóc jej ustabilizować się na nogach. – Widzę jednak, że to nie najlepsza chwila na bycie tak zwalającym z nóg – mruknął, upewniając się, że dziewczyna nie poleci dalej na podłogę. W chwilę później Jalen podniósł osłabioną Arę, co Dandre skwitował kiwnięciem głowy.
Bard ruszył przodem, nieśpiesznym, ciężkim krokiem wspinając się na kolejne schody.


Birian uniósł lekko brew kiedy dostrzegł stertę rzeczy leżącą pod ścianą w salonie. Był pewien, że wcześniej jej tam nie było. Pytającym wzrokiem spojrzał na Jalena.
- Dziwny…? Auth? – zapytał cicho, po czym machnął ręką. Nie było to teraz ważne. Skoro mieli o tym usłyszeć jutro; niech tak się stanie. Zmęczonemu mężczyźnie po głowie chodził teraz jeno sen, w którym upatrywał się tej rozkosznej chwili zapomnienia. Zdawało mu się, że wybitnie miłym będzie to krótkie zniknięcie. Może potrzebował tego nawet bardziej od tej nieszczęsnej flaszki, która wciąż chodziła mu po głowie.
Kiedy młody marynarz ostrożnie układał Aremani na szezlongu, Dandre pochwycił pierwszą z brzegu butelkę, która wydała się warta jego uwagi. Ściskając ją nieco zbyt mocno na wysokości szyjki, ruszył w stronę schodów na górę. Kostki jego dłoni bielały, szkło niemal trzeszczało pod jego dotykiem, zupełnie jakby wypadł za burtę, a ten mały przedmiot był wszystkim tym, co mogło utrzymać go na powierzchni.
- Wyśpijcie się – rzucił tylko przez ramię, głosem kompletnie głuchym i pustym. Z opuszczonymi ramionami i zgarbionymi plecami wspinał się na piętro, aż w końcu zniknął im z oczu.


Wydawało mu się, że drzwi nie skrzypiały, gdy zamykał je za sobą po wejściu do pokoju, ale może był zbyt skupiony na gładkiej fakturze szkła w dłoni. Spojrzał na śpiące w łóżku kobiety i poczuł jak kącik ust drga mu w jakiejś namiastce uśmiechu. Miał nadzieję, że choć sen będzie dla nich łaskawy. Ze szczerą troską w zasnutych zmęczeniem oczach zawiesił wzrok na opatrunkach Neeli i westchnął ciężko. Nie miał słów, by wyrazić jak wdzięczny był Arze za szybką reakcję i sprawną pomoc młodej szlachciance.
Może powinien spróbować jutro?


Dopiero po chwili dostrzegł, że na podłodze czekało na niego prowizoryczne posłanie. Neela musiała się tym zająć, po tym jak już wyszła z łaźni. Poczuł lekki ścisk w gardle.
Uniósł butelkę do ust i zębami wyrwał z niej korek, który zaraz przerzucił do wolnej ręki. Na lekko chwiejących się nogach dotarł do swojego miejsca, na które zaraz opadł z ciężkim pufnięciem. Chaotyczny szum słów wirował mu w głowie. Odruchowo sięgnął ku przewieszonej przez ramię torbie, gdzie zazwyczaj podczas podróży trzymał rysiki i papier, ale oczywiście odnalazł jeno pustkę.
Wzruszył ramionami, sięgając znów po butelkę, tak kuszącą swym radosnym chlupotem.
”Kiedy cię spotkam, jak mam spojrzeć,
żebyś nie mogła w oczach dojrzeć…”

Pociągnął kilka głębokich łyków. Nie przejmował się bólem jutrzejszej pobudki… tak długo, jak zostawi sobie wystarczająco dużo alkoholu w butelce, powinno być przecież dobrze.
Oparł się o ścianę, chłód kamienia promieniował do jego rozgrzanej głowy niezrażony dość bujną przecież czupryną barda.
”…starego głodu, którym hojnie
obdarowałem tyle spojrzeń”

Nie wiedział, jak długo tak siedział, sam na sam z myślami, z których próbował cokolwiek wykuć.
Pamiętał, że czuł jak jego usta rozciągają się w uśmiechu, kiedy powieki ciążyły mu już jak ołów. Był z ludźmi, a jednak gdzieś obok. Było to dla niego dziwne uczucie, wciąż obce, a jednak powracające raz za razem, odkąd wrócił z Ujścia.
Sen miał wreszcie wciągnąć po niego swą dłoń. Z niezamierzenie głośnym stukotem odłożył butelkę na podłogę, cudem chyba tylko nie przewracając jej na płask. Potem nastała ciemność.
I sny, w których miast rozkosznego zapomnienia, odnalazł jeno kolejne męki.


Obudził się zmęczony. Osurela miała w sobie dość litości, by sprawić, że nie pamiętał snów, które gnębiły go przez noc, ale czuł, że całe jego ciało jest spięte. Spod półprzymkniętych oczu spojrzał na swój grajdołek. Futro, którym się okrył, leżało skopane i zmięte przy jego prawej nodze. Zadygotał z zimna i wtedy poczuł na sobie spojrzenia dwóch zacnych dam, z którymi przyszło mu dzielić pokój.
Uniósł na nie zamglony wzrok, akurat w porę, by wyłapać lekki uśmiech krawcowej i szybką ucieczkę Neeli.
Chciał coś powiedzieć, ale sapnął tylko, krzywiąc się, kiedy dotarł do niego głos Tristafa. Jak na razie nie wydawało mu się, by kac ściskał mu głowę, ale ostry ton elfa wziął go pod włos.
Podniósł się do siadu, nie omieszkując się prędko zwilżyć sobie gardła resztką zawartości butelki.
- Witam w Otchłani, drogie panie – burknął, powoli wstając. Jęknął cicho, kiedy rozprostowywał plecy i poczuł jak spięte miał barki. – Dziś nasz wielki dzień. Mam nadzieję, że Osurela spojrzała na was łaskawym okiem i spałyście spokojnie? – zagaił, jednocześnie kierując się już w stronę drzwi. Powoli zabierał się do walki z przekrzywioną, rozchełstaną koszulą, ale guziki uparcie wymykały mu się z palców, co kwitował cichymi przekleństwami.
Obrazek

Część mieszkalna

70
POST POSTACI
Shiran
Nie wiem czy jakiekolwiek moje słowa przekonały Autha do mojej "niewinności". Wciąż nie potrafiłem zrozumieć skąd tyle emocji. Może faktycznie nie byłem najlepszy w te całe gierki i gry pozorów. Kruk wyleciał bez słowa, nie dając nic po sobie poznać. Co miał w głowie? Może mógłbym wysondować swoim nowym kanałem, ale czułem że to może być już spore przegięcie. Mimo wielkiej pokusy wolałem nie ryzykować.
Opowiadałem więc (nie)śpiącej Nellrien jak przebiegły wczorajsze negocjacje w piwnicach. Po pytaniu zapadła jednak świdrująca cisza. Milczenie, które przeszywało swoim brzmieniem całe jestestwo. I gdy byłem pewny, że całe to moje dukanie poszło na marne, Rudowłosa postanowiła zareagować. Uniosła się na łokciach, a jej płomienne włosy spłynęły kaskadą ognia, jakby żywe. Wciąż częściowo owinięta w koc, spojrzała się na mnie tak nieodgadnionym spojrzeniem, że równie dobrze mógłbym próbować rozczytać jakąś zaszyfrowaną wiadomość przesyłaną między szpiegami. Jedno mogłem stwierdzić - była zmęczona, ba, wyczerpana w stopniu podobnym do mojego. Może moje wypociny i wytłumaczenia nie były teraz najlepszym pomysłem?
Mimo wszystko odpowiedziała na pytanie. Pokiwałem głową, rozważając jej słowa. Nie odzywałem się... Gdy poklepała posłanie obok siebie, przez chwilę ociągałem się ze wstaniem, ale gdy to zrobiłem, w mgnieniu oka zamknąłem drzwi i dołączyłem do pani kapitan. W międzyczasie pozbyłem się koszuli, pozostając jedynie w dolnej części garderoby. Gdy ułożyłem się obok, poczułem jak drobne ciało Nellrien wtula się we mnie. Moja gorąca skóra działała jak ognisko, ale nie takie parzące - przyjemnie otulające ciepłem, przy którym siada się chłodnym wieczorem z gorącym naparem. Przy tym wszystkim, poczułem dziwny spokój. Wszystkie nerwy i zmęczenie, zdawało się nie być aż tak absorbujące. Cały świat zdawał się być sprowadzony do tego niewielkiego pokoju i kobiety, która leżała obok mnie. Zaskakujące odkrycie, które ściągało całe zmęczenie dzisiejszego dnia. Czułem jak przesuwa palcami po moich czarnych piórach - nowej fryzurze do której jeszcze nie zdążyłem przywyknąć. Pieszczota była przyjemna, niezależnie od tego, czy znajdowały się tam włosy, czy pióra.
- Może masz rację... - mruknałem. - Po prostu... Nigdy nikt się dla mnie tak nie poświęcał. I nigdy... Nowe jest dla mnie to wszystko, Nellrien. - Mój oddech był spokojny, a myśli odpływały powoli ze świadomości. - Zawsze to ja uciekałem, wiesz... A teraz nie chcę. Nie chcę by teraz ktoś uciekał - mamrotałem bardziej niż mówiłem, ale jeśli chciała, mogła mnie zrozumieć.
Mówiła... Mówiła dużo. O uczuciach i o tym, że chce bym powiedział gdy będę chciał kończyć "zabawę". Mój mózg starał się to przeprocesować, ale opierał się - chciał odpocząć.
- Rozumiem... - powiedziałem, po czym ziewnąłem przeciągle. Obecność Nellrien działała o wiele lepiej od alkoholu. Mówiła o łamaniu rąk magini i o tym, co ta jej zrobiła. Nie dziwiłem się, naprawdę. - Nie mogę się doczekać, kiedy będę mógł jej życzyć połamania rąk - zaśmiałem się sam do siebie, chociaż zmęczony mózg nie wyłapał, że może być to zabawne tylko dla mnie. I choć gdzieś z tyłu głowy, pojawiły mi się smutne fioletowe oczy, tym razem ogniste włosy przysłoniły je całkowicie.
Nie kontaktowałem już za bardzo. Coś tam jeszcze mówiłem do Nellrien.
- ...nie wiem...ale co... - Słowa przerywane były głębszymi oddechami. - ...jeśli ja... też Cię... mogę... Ko... - Nie byłem świadomy wypowiadanych słów. Nie będę ich pamiętał rano. Nie chciałem ich pamiętać. Bałem się ich. Bałem się odpowiedzi. A wiemy, że nie powinno się zadawać pytań, na których odpowiedzi nie chcemy znać.

***

Obudziłem się wypoczęty. Obolały, ale wypoczęty. Bez kaca. Otworzyłem oczy, a obok mnie leżała płomieniście ruda piękność. Czy mógłbym przyzwyczaić się do takich poranków? Może...? Nie pamiętałem kiedy zasnąłem. Pamiętałem jedynie, że rozmawiałem z Nellrien, a ta chciała wyjaśnić sprawę między nami. Chyba się udało. Choć zasnąłem w trakcie. Mam nadzieję, że nic nie chlapnąłem dziwnego. Przekręciłem się i przez chwilę obserwowałem, jak kobieta spokojnie oddycha. Uśmiechnąłem się sam do siebie, nie przyjmując do głowy zabawnej myśli na skraju jaźni.
- Jaka wspaniała pobudka! Ruszcie dupy, bo przypominam, że jesteście uciekinierami. Co jak co, ale nie potrafią w morale - uśmiechnąłem się lekko do budzącej się Nellrien. - Jak spała nasza ognistowłosa Piękność? - trochę się drażniłem, ale trochę chciałem ją skomplementować.
- Gotowa na łamanie rąk i szaleńcze pościgi? - zapytałem, przekręcając głowę.
Podniosłem się z łóżka i odszukałem swoją koszulę.
"Auth?", zapytałem. Chciałem wiedzieć, czy dalej jest obrażony. Ubrałem się i poczekałem, aż Nellrien wytaraska się z łóżka. Może nawet jakiś poranny pocałunek w polik udało mi się wcisnąć. Miałem świetny humor. Teraz wycieczka na dół. Coś wrzucić na żołądek i... Trzeba było upomnieć się o broń!

Część mieszkalna

71
POST POSTACI
Aremani
Ciężko było powiedzieć, ile spała. Normalnie rytmem dobowym Aremani dyktowało słońce, tak jak zresztą było w przypadku większości Wyspiarzy. Tutaj jednak nie dane im było rozkoszować się tą abstrakcyjną dla mieszkańców Podmroku dogodnością. W związku z tym jedyne co mogła powiedzieć o swoim śnie to to, że na pewno był długi. Mroczna aura plus jej somatyczne, psychiczne i magiczne zmęczenie zdecydowanie się do tego dołożyły.
Aremani bardzo niemrawo wygrzebywała się ze swojego za małego barłogu. Ciało może było powyginane a głowa lekko pobolewała, ale zdawała się funkcjonować normalnie. Do tego stopnia... że przejechała ręką po głowie. W tym wszystkim miała choć cień nadziei, że łysa glaca jest tylko omamem poprzedniego dnia. Niestety była tak samo prawdziwa, jak jej fakt bycia ocalałą z płonącego pałacu i wychłodzenia w skalnej szczelinie. "Uznajmy to za koszt tego, że jeszcze żyję." Ze smutkiem zaakceptowała wreszcie ten fakt i rozejrzała się dookoła, by znaleźć jakieś pocieszenie - okazał się być nim widok śpiącego Jalena. Wiedziała, że zaprowadził ją tutaj, ale szczegóły tego faktu umykały jej pamięci. Fakt, że spał na podłodze i w dodatku przy niej...
Gdy się wyprostowała na łożu dostrzegła elfkę, której odwzajemniła skinienie głową. Jej brzuch od razu zareagował na widok przygotowanego przez nią jedzenia. Nie chciała być niegrzeczna, ale nieokrzesanie wzięło górę. Poza tym miała ambitny plan. Aremani leciutko wstała i na paluszkach podeszła by chwycić jeden z tutejszych wypieków. Następnie złapała za swoją torbę, gdzie znajdował się sponiewierany dziennik wraz z paroma węgielkami. Usiadła sprawnie z powrotem na szezlongu i skubiąc bułkę zaczęła szkicować śpiącego marynarza. Było coś w jego prostolinijności co wymagało uchwycenia. A może po prostu potrzebowała pretekstu, by móc sobie popatrzeć dłużej na jego szeroko oddychającą klatkę, rozczochrane włosy i... "Mmm, dobra ta bułka."

Gdzieś niedaleko niej rozległo się głos Trisafa. Trochę przestraszona, jakby robiła coś nielegalnego, zamknęła szkicownik i szybko pochłonęła resztki tego, co trzymała w ręce. Następnie wstała i podeszła do Jalena, który być może obudził się na dźwięk głosu elfa. Niemniej chciała się upewnić, że jej kompan na pewno wstanie. Mogła odwdzięczyć mu się za wszystko przynajmniej odrobiną wzajemnej troski.
- Jalen, wstawaj. - szturchnęła go lekko w bark. Kolejny pretekst by tym razem móc go dotknąć? - Chyba musimy iść na... Zaraz, na miasto? - wyprostowała się, trochę ostentacyjnie pokazując swoje niezrozumienie polecenia.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Część mieszkalna

72
POST BARDA
Być może Yunana byłaby skłonna pomóc Birianowi z guzikami koszuli, ale nie było to rozsądne, gdy w ich pokoju znajdowała się także Neela, więc biedny bard musiał z tym wyzwaniem poradzić sobie sam. W oczach wyspiarki wciąż czaił się mrok, który udało się im poniekąd odpędzić wczoraj, ale przynajmniej zdawał się nie obezwładniać jej tak, jak wcześniej.
- Nie najgorzej - odpowiedziała na pytanie. - Nie wiem, kiedy minął ten czas, więc chyba spałam dobrze. A przynajmniej mocno.
Neela milczała, pozornie obojętnie wpatrując się we własne paznokcie, gdy Yunana kończyła wiązanie jej sukni. Na opatrunku widniały dwie plamy zaschniętej krwi, ale stosunkowo nieduże, co świadczyło o tym, że przynajmniej te rany nie miały przynieść jej końca - nie dziś, w każdym razie, według profesjonalnej ekspertyzy Biriana.

Nellrien zamruczała cicho i obróciła głowę w stronę Shirana, z trudem otwierając oczy.
- Zawsze - odparła ochryple, choć wcale nie wyglądała, jakby była gotowa na cokolwiek.
Podniosła się do siadu i przez chwilę rozglądała się po pomieszczeniu, jakby spodziewała się, że będzie na nią czekać butelka napoczętego wina. Trudno było się pozbyć starych nawyków, nawet jeśli wczorajsza euforia sprawiła, że dla odmiany Nellrien Maver poszła spać trzeźwa. Nie była już tak radosna, jak poprzedniego dnia, ale Shiran nie wiedział, czy wynika to z zaspania, ze stresu tym, co ich czekało, czy z słów, które wypowiadał wczoraj zasypiając, nie do końca przytomny. Chyba nie unikała jego wzroku, a i całusa nie odmówiła, więc wszystko zdawało się być w jak najlepszym porządku, prawda?
Jestem na dole, odezwał się Auth w głowie półelfa. Nie brzmiał na obrażonego. Patrzę, jak dziewczyna rysuje marynarza.

A mnie narysujesz?
Głos Autha rozległ się w głowie Aremani nagle, sprawiając, że rysik przejechał te kilka milimetrów za daleko, zostawiając nieładną kreskę, której nie powinno tam być. Cienisty kruk zleciał gdzieś znad jej głowy i miękko wylądował na oparciu leżanki. Spojrzenie złotych oczu zawisło na jej twarzy, a głowa ptaszyska przekrzywiła się w dobrze znajomym geście.
Czy rysujesz tylko śpiących? Ja nie sypiam.
Jalen drgnął pod dotykiem zielarki i otworzył jedno oko, a potem obrócił się na plecy. Brzeg poduszki odciśnięty na jego policzku świadczył o tym, że spał naprawdę mocno... zresztą tak samo, jak oni wszyscy, wycieńczeni wszystkim, co się wydarzyło.
- Miasto - powtórzył, odgarniając włosy z twarzy i przecierając oczy. - Tak, jechaliśmy pomiędzy budynkami wczoraj, kiedy uciekaliśmy z pałacu. Niektóre są wolnostojące, inne... wydrążone w skale. Jak ten.

Powoli, stopniowo, w saloniku zbierali się wszyscy. Zarówno Vicna, jak i Trisaf wyglądali na gotowych do wyruszenia w drogę; pytanie tylko, jak daleko zamierzali z nimi iść. Ale z całą pewnością ich pomoc nie kończyła się w tym momencie, nawet jeśli wczoraj twierdzili, że rano ich goście mają się zmyć i nie zostawić po sobie ani śladu. Trzeci, młody elf, choć nic nie rozumiał z języka wspólnego i nie miał pojęcia, co właściwie zaszło, pomógł przygotować śniadanie i przynieść wszystko to, co przynieść kazało mu rodzeństwo. Wkrótce, wypoczęta i najedzona, drużyna mogła skupić się na ostatecznych preparacjach.
- Brama znajduje się na końcu Wielkiej Równiny - tłumaczył Trisaf. - Musimy wyjechać z części mieszkalnej, dalej, poza... - użył kilku słów w swoim języku, które nikomu nic nie powiedziały, a potem wzruszył ramionami. - I poza zabudowania, na otwarty teren. To nie będzie bezpieczne. Samo przebycie Równiny zajmuje kilka godzin i nie ma niczego, co pozwoliłoby się wam ukryć. Musicie liczyć na szczęście. Na to, że nikt nie zwróci na was uwagi. W najgorszym wypadku... przygotować się na walkę. Ale jeśli do niej dojdzie, nie będziecie mieć szans. Jest was za mało. Nawet jeśli pomaga wam ta... istota. Kimkolwiek ona jest.
Istota ma inny plan, odezwał się Auth w ich głowach. Pomóżcie mi odzyskać moją moc, a sam was przeniosę na powierzchnię. Obejmę was cieniem i zabiorę pod słońce, bez ryzyka, o jakim mówi ten elf.
Przefrunął na stertę przedmiotów, leżących pod ścianą i przykrytych skrawkiem materiału. Tkanina nie ugięła się pod jego ciężarem.
Przyniosłem wasze rzeczy. Jako prezent. Jako dowód, że mogę poruszać się w tę i z powrotem, kiedy mam siłę. Wczoraj jeszcze miałem. To dla was, wasze rzeczy. Pomożecie mi? Pomóżcie. Moja moc jest tutaj. W podmroku. Czuję ją, jest niedaleko. Odbierzcie ją dla mnie i zabiorę was do domu.
- Czy on do was mówi? - spytała Vicna, widząc uwagę zebranych skupioną na złotookim cieniu.
- Tak - odparła Nelllrien, a potem podeszła do sterty i ściągnęła z niej materiał, a na widok tego, co skrywało się pod spodem, zaśmiała się cicho. - No, ładnie.
Sięgnęła w dół i podniosła swoją kuszę - starą i podrapaną, ale od lat idealnie wpasowującą się jej w dłoń. Potem pochyliła się i złapała miecz, który ostrzem w dół podrzuciła do Shirana. Gdy go złapał, natychmiast go rozpoznał: to była ta sama broń, którą Nellrien sprezentowała mu na Barakudzie.
Zabiorę was do domu, jak mi pomożecie.
Na podłodze leżało jeszcze sporo innych rzeczy: miecz Biriana, owinięty w dziwne, czarne futro, a także dwie lutnie - jedna jego, druga ewidentnie należąca do Torberosa, jakby Auth nie potrafił określić, która jest czyja, więc na wszelki wypadek wziął obie - do tego toporek i długi nóż Aremani, a do tego torba Neeli i jej wąski, krótki miecz.
To jeszcze dla ciebie.
Auth w bliżej nieokreślony sposób chwycił niewielki woreczek i zrzucił go zielarce na kolana. Wewnątrz znalazła suszone larwy, które demon z jakiegoś powodu uznał za idealny prezent dla niej.
A to dla grajka.
Na kolanach Biriana wylądował zdobiony kałamarz, wypełniony dziwnym, skrzącym się płynem, a wraz z nim nieduże, granatowe pióro ze złotą stalówką.
I dla ciebie, elfie.
Worek cukierków, który prawdopodobnie bardziej doceniłaby lubująca się w słodyczach Nellrien, niż on, trafił w jego ręce, razem z eleganckim, wyłożonym aksamitem pudełkiem, w którym znajdowały się dwa malutkie kły niewiadomego pochodzenia. Wraz z tymi przedmiotami dostał także coś, co wyglądało jak okrągły dziadek do orzechów, choć wykonany z obcego mu, przezroczystego materiału. Dostał najwięcej - może w ramach przeprosin za wczorajszy wybuch?
Nie idźcie na równinę. Pomóżcie mi, a zabiorę was do domu.

Spoiler:
Obrazek

Część mieszkalna

73
POST POSTACI
Dandre
Mężczyzna był zbyt skupiony na zaskakująco nierównej walce z wymykającymi mu się raz za razem z nieco zastałych palców guzikami, by zerkać w stronę dwóch kobiet, a co dopiero myśleć, że jedna z nich mogłaby w swej dobroduszności pomóc mu z tym wyzwaniem. Nie, zaspany, zmęczony Birian był zdeterminowany, by poradzić sobie z tą przeszkodą samemu, jak na dużego chłopca przystało. Dopiero gdy drugi z nich wskoczył na swoje miejsce, a kawał materiału narzucony na jego ramiona ponownie zaczął wyglądać jak element ubioru, uniósł nieco zamglony przez nagłą pobudkę i krążący my w żyłach alkohol wzrok na swoje towarzyszki. Uśmiechnął się ciepło i szczerze.
Raczej nie wierzył, że tak prostym gestem będzie w stanie odgonić ten mrok, który wciąż czaił się w oczach Yunany, ale cóż innego mu pozostało? Może pozostanie tam już na zawsze? Nie wiedział, czy można przetrwać coś tak okropnego i wyjść z tego nienaruszonym. Zdawał sobie sprawę jeno z tego, że próby, które stawiało przed nim życie nie były chyba aż tak trudne, a i tak sprawiły, że w głębi duszy muzyka zakorzeniła się ciemność, przed którą nie potrafił uciec. Widok chłodno obojętnej Neeli z pewnością nie pomagał. Zmarszczył lekko czoło widząc plamy zaschniętej krwi na jej opatrunku, ale przynajmniej nie były zbyt duże. Nie zmieniało to jednak faktu, że poczuł jak zaciska mu się gardło.
- Cieszę się, że choć tobie przyniosła dziś odrobinę ukojenia – mruknął, wracając do batalii z guzikami. Poddawały się jeden za drugim; pierwsze małe zwycięstwa torowały mu drogę ku ostatecznej wiktorii. Cmoknął z zadowoleniem, gdy zapiął się pod samo gardło.
Poczekał aż krawcowa skończy pomagać Neeli, po czym otworzył drzwi, pokłonił się leciutko i szarmanckim gestem zaprosił je, by szły przodem. Tymi małymi szaradami próbował stworzyć choćby i sobie jakąś namiastkę normalności w tym nieprzyjaznym miejscu.


Lekko kręciło mu się w głowie, gdy schodził po schodach, ale dzielnie trzymał niemal nienaganny pion, dość kurczowo trzymając się poręczy. Przywitał się z zebranymi na dole towarzyszami i prędko zabrał się do pałaszowania przygotowanego dla nich śniadania. Co jakiś czas zerkał z zainteresowaniem na elfie rodzeństwo. Zastanawiał się, czy zamierzali wziąć sobie jego wcześniejsze słowa do serca i spróbować uciec wraz z nimi. Wszystko co mówił wczoraj, mówił szczerze… Ale nie miał pojęcia, jak mogliby zapewnić swoim wybawcom bezpieczeństwo, gdyby naprawdę do tego doszło.
To był jednak problem przyszłego Dandre. Bardzo je lubił, dopóki z jakiegoś powodu nieuchronnie nie gryzły go w dupę.
Teraz mógł skupić się na zapełnianiu pustego żołądka i powolnym wracaniu do rzeczywistości. Nie omieszkał oczywiście po raz kolejny podziękować gospodarzom za ich gościnę, nim rozsiadł się na krześle i ze skupieniem zaczął słuchać słów Trisafa.


Ni chuja nie rozumiał, co tak właściwie na nich czeka. Brakowało mu jakiegokolwiek punktu odniesienia, nie był w stanie sobie nawet wyobrazić czym właściwie są te Wielkie Równiny. Gigantyczną, pustą jaskinią? Powoli formułował kilka pytań, jednocześnie kiwając mechanicznie głową… Dopóki głos ptaszyska nie rozegnał myśli barda na wszystkie strony, sprawiając, że mężczyzna drgnął lekko na krześle. Nie potrafił przyzwyczaić się do sposobu, w jaki Auth się z nimi porozumiewał. Głos ptaszyska był zbyt głośny, zbyt wyraźny i zbyt niespodziewany. Mała cholera.
Podążył wzrokiem za krukiem, kiedy ten przeleciał w stronę przykrytej skrawkiem materiału sterty leżących pod ścianą rzeczy.
- Tak – rzucił w tym samym momencie, co Nellrien. Przekrzywił lekko głowę, na razie nawet nie interesując się specjalnie tym, co udało się Authowi sprowadzić pod ziemię.
- Jak niby mamy ci pomóc? Co my właściwie możemy dla ciebie zrobić, Auth? Przecież jeśli chodzi o kwestie magyi, to… – rozłożył ręce, po czym westchnął cicho. Kruczysko, w przeciwieństwie do rodzeństwa, nie mówiło nic o żadnym ryzyku, ale przecież, na Bogi, byli w samym środku mrowiska, w którym każda jedna mrówka chciała ukręcić im łeb. – No i co znaczy niedaleko? Jak duże wiąże się z tym ryzyko? Przecież jesteśmy, za przeproszeniem… – uśmiechnął się lekko do Vicny – [/b]… w gnieździe żmij. Możemy być spaleni jeśli ktokolwiek zobaczy choćby skrawek naszej skóry [/b] – zacisnął usta i zastukał nerwowo palcami w stół.


Podniósł się z krzesła i powolnym krokiem ruszył w stronę ich gratów. Uśmiechnął się lekko widząc swoją lutnię, ale zaraz jego twarz wykrzywiło nieskrywane niezadowolenie.
- …no naprawdę…? – żachnął się, biorąc do ręki instrument Torberosa. Gdzie temu kawałkowi drewna do jego kochanego instrumentu? Rozeta, zdobienia, nawet drewno, wszystko było nie tak! I choć poczuł lekkie ukłucie żalu na myśl o tym, że biedny śpiewak najprawdopodobniej nie żyje, tak dominowało w nim oburzenie, że Auth mógł nie być pewnym, która lutnia należała do Biriana.
Z niechęcią odłożył obcy element z powrotem na ziemię, nim obrócił się w stronę Autha.
- Ufam ci, kruku… – powiedział w końcu – …ale prosisz o naprawdę wiele. Pomagałeś nam raz za razem, więc choćby przez zwykłą, ludzką przyzwoitość wypadałoby mi się odwzajemnić – uśmiechnął się lekko, po czym spojrzał na ich elfich gospodarzy.
- Auth… – zaczął, wskazując na kruka – …zaproponował, że pomoże nam wydostać się na powierzchnię, jeśli my pierw wesprzemy go w odzyskiwaniu jego mocy. Ponoć to, czego szuka jest gdzieś tutaj, gdzieś blisko. Co o tym myślicie? Czy to szaleństwo? Większe od przeprawiania się przez Wielkie Równiny? – wrócił na krzesło i usiadł, pochylając się nad stołem. – Jesteście teraz jednymi z nas i zdecydowanie powinniście mieć w tym wszystkim głos – mruknął, masując sobie skroń. – No i… co z wami właściwie będzie? Chcecie uciec z nami? – uniósł wzork na Trisafa, akurat, kiedy kruk rzucił w stronę barda kałamarz i pióro.
Dziwny prezent, szczególnie w takich okolicznościach.

Na wpół świadomie wziął pióro do ręki, może szukając ukojenia w znajomym ciężarze, cieniu dawnej rutyny.
- „Czy istnienie naszych światów zaprawdę zawiera się w tak boleśnie absolutnej dychotomii? Czyż nie widziałem przesłanek ku istnieniu szans na choćby częściową inkluzję? W teorii choćby i jeden wspólny element zaprzecza temu kategorycznemu, niemal aksjomatycznemu kontrastowi. Ach, żeby tak przejść się ulicami tego ciemnego miasta i zobaczyć, jacy naprawdę są jego mieszkańcy, żeby tak to zebrać, spisać i porów…” – wypuścił pióro z dłoni.
Co to za pierdolenie. Nie czas to, ni miejsce na podobne rozważania.
Dychotomia, na Bogi!
Obrazek

Część mieszkalna

74
POST POSTACI
Shiran
Złapałem jej spojrzenie, gdy rozglądała się po pokoju. Jakiś stary nawyk, albo i próba zorientowana się w obecnej sytuacji. Coś mi jednak nie pasowało w jej zachowawczym "byciu". Niemniej, krótki cmok nie spotkał się z dezaprobatą, zaś wyraz twarzy nie prorokował żadnego dramatu, który miał się za chwilę odegrać.

Auth wydawał się więcej nie buczyć, co mnie uradowało. Kolejny problem z głowy. A to, że ich lista była jeszcze długa, nie było zmartwieniem na obecną chwilę.
Stoczyliśmy się z Nellrien po schodach, na dół, do pomieszczenia, gdzie wszyscy powoli się zbierali.
- Jak tam misiaczki? Kace moralne poleczone? - zapytałem, wyciągając ręce nad siebie i przeciągając się. Czułem się nieco stężały, ale całkiem możliwe, że był to wynik dość poważnych wczorajszych urazów. Mimo wszystko, dzisiaj czułem się o niebo lepiej.
Jedzenie było wyjątkowo płaskie - nic nie porwało mnie na tyle, bym rozkoszował się smakiem. Zjadłem bez narzekania, wiedząc że muszę mieć siły na przeżycie kolejnego dnia.

- Ja pasuje z tych Wielkich Równin - odezwałem się, jeszcze zanim Auth zdążył wyjaśnić swój plan. Krukowaty, w dość oszczędnych słowach, wyjawił niezbędne minimum. Nie zamierzałem rozwijać jego myśli - starczy mi jeden kryzys zaufania.
Uśmiechnąłem się, gdy Nellrien i Birian, odpowiedzieli twierdząco na pytanie Vicny. Obserwowałem jej reakcję z zadowolonym uśmiechem. Chwilę później Nellrien rzuciła w moją stronę miecz - podarunek, który wcześniej sprezentowała mi na Barakudzie. Zważyłem miecz w dłoni, na nowo przyzwyczajając się do jego ciężaru. Był idealny. Uśmiechnąłem się do pani kapitan.
Kolejnym prezentem był woreczek ze słodyczami. Spojrzałem na Autha. Czyżby wiedział, że rudowłosa ma słabość do słodyczy? Przekręciłem głowę patrząc w jego czarne jak noc oczy. Do tego dziadek do orzechów i dwa małe kły w pudełeczku. Muszę go o to wypytać w wolnej chwili.
- Wiesz, że nie musisz nas przekupywać, co? - zagadnąłem, spodziewając się kolejnych pytań i wątpliwości od reszty. A te nastąpiły wręcz błyskawicznie.
- Jak to co zrobić? Iść z nim, tam gdzie chce. Może obić komuś pysk. Albo rozbić jakiś wazon. Może złożyć ofiarę z jakieś dziewicy - Uśmiechnąłem się paskudnie, ale nie byłem pewny, czy na pewno był to żart. Znając kruka, nie przyznałby się od razu, jeśli musielibyśmy wykonać coś aż tak drastycznego.
- Jak sam zauważyłeś, już jesteśmy w głębokiej dupie. Gorzej być nie może... Tyle, jeśli chodzi o ryzyko - odpowiedziałem spokojnie na wątpliwości barda.
Kątem oka obserwowałem prezenty innych. Usta same rozciągnęły się w uśmiechu, gdy dostrzegłem co dostała Ara. Złośliwe ptaszysko.
- Z całym szacunkiem, ale... Niezbyt mnie obchodzi wspólne głosowanie - Przypiąłem miecz do pochwy, po czym zmierzyłem się z każdym z osobna spojrzeniem. - Ufam Authowi. Idę z nim. Komu się to podoba, czy nie. Nie będę was prosić, ani namawiać. Może być niebezpiecznie. Być może to być nasz koniec... Finalnie jednak to wasza decyzja - zawiesiłem głos. - Ale jeśli jesteśmy coś komuś winni, to temu tu Authowi i naszym życzliwym gospodarzom - dokończyłem. -Dziękujemy za gościnę. Za narażanie się dla nas. Niesmacznym byłoby prosić o więcej - powiedziałem w języku szaroskórych, nieco kalecząc gramatykę, kierując słowa do Vicny i jej brata. - Jeśli chcecie uciec z nami, zabierzemy was, ale nie wszyscy z nas idą od razu na górę - spojrzałem się po towarzyszach podróży, zatrzymując się na dłużej przy Nellrien. Jaką decyzję podemie?

Część mieszkalna

75
POST POSTACI
Aremani
Dziewczyna podskoczyła i przeklęła soczyście w myśli gdy ptaszor ją przestraszył, jednak zrobiła to wewnętrznie, by nie obudzić Jalena przedwcześnie. "Nie rysuje demonicznych, gadatliwych kurczaków!" pomyślała sobie w głowie, mając nadzieję że Auth telepatycznie ją usłyszy.

Aremani starała się słuchać mrocznego z elfa z dokładnością. Nie tylko ze względu na ważne informacje, ale również z ciekawości. Najpierw dowiedziała się, że mroczni strukturują sobie miasta wydrążone w skale, co było bardzo intrygujące dla wyspiarki, a dodatkowo dostała pierwszą większą nazwę geograficzną!
- Wielka Równinia? Huh, kreatywnie i z polotem widzę. - pomimo swojej opinii zanotowała tę nazwę do dziennika.
Wtem Auth ponownie zaskoczył, jednak nie tak samo jak poprzednio. Widok znajomej rękojeści toporka oraz metalowego ostrza zadziałał na nią jak balsam. Nic w końcu nie daje takiego poczucia bezpieczeństwa jak własna broń. "Może jeszcze ewentualnie... nie bycie pod ziemią."
Obserwowała z niepokojem nastroje wokół jej kompanii.
- Przejście przez Równiny uważam za wykonalne... - podzieliła się swoją opinią dziewczyna. Irytowała ją bezpardonowa odmowa Shirana. Nawet nie uraczył tej propozycji chwilą zastanowienia.
- Shiran, myślę że takie "gwałtowe" odrzucenie propozycji naszych gospodarzy - co ja mówię, wybawicieli! - jest nie na miejscu.
Aremani czuła się w impasie. Z jednej strony nie czuła że Wielka Równina i pozostanie z mrocznymi były poza ich możliwościami. Z drugiej Auth uratował jej życie. Przyprowadził ją tu bez najmniejszego problemu, kiedy była zagubiona i umierająca.
- Przede wszystkim... nie chcę się znowu rozdzielać. - powiedziała z pewnością. - Jeśli już coś zdecydujemy to błagam, wybierzmy razem. Auth, wolałabym uciec przez Równiny i mieć to wszystko jak najszybciej za sobą. Jednak czuję się coś Ci winna za pomoc, którą mi okazałeś. Powiedz do czego mogę się przydać, a zrobię to.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein
ODPOWIEDZ

Wróć do „Klan Wodnej Gwiazdy”