Zachodnia część lasu

46
POST POSTACI
Qadir
Wyjazd z przydrożnej gospody przebiegł całkiem sprawnie, toteż Salih był ukontentowany z takiego obrotu spraw. To nie tak, że mieli jakikolwiek lepszy wybór niż uczynić to, co czarnoskóry mag ustalił z właścicielem zajazdu. W ten sposób, gdy tylko wyruszyli w dalszą drogę do opuszczonej części Fenistei, “Pustynny Smok” prędko pokrążył się w swoistym letargu, gdzie piwne oczy same zamykały się pod wpływem ciężkich powiek. Jedyne co go trzymało w jakimś strzępku świadomości to ciekawość względem… wina pewnej bogini, a także Voronem prowadzącym wóz wraz z zagadaniem go przez jeden moment. - Dobrze… - Czarnoksiężnik odpowiedział ciszej Dortrisowi, przy tym nie wiedział tak naprawdę, kiedy zasnął. Zdawało mu się, iż bawi się mechanizmem korka od butelki łącznie ze szklanym pojemnikiem. Co się stało dalej? Prawdopodobnie dopadło go nieziemskie zmęczenie w końcu. Albo… coś zupełnie odmiennego. Kto wie, jakie konkretnie moce trzymały aktualnie pieczę nad prorokiem.

Chichot z umysłu Yasina przywrócił mu przytomność, a mężczyzna z pustyni wręcz pogniótł część swej eleganckiej pomarańczowej szaty maga. Znowu dotarł do niego głos z… zaświatów. Jeżeli “Ona” raczyła go swą obecnością w ten sposób, oznaczało to… jej satysfakcję, a przynajmniej tak wizjoner kojarzył z własnych studiów na temat panteonu Drwimira. Rozejrzał się mimowolnie dookoła jak wyrwany z przyjemnego stanu medytacji. Czy on w sumie prowadził lejce, czy jednak został oddalony od tego obowiązku? Coś nie pamiętał, aczkolwiek mogło to wynikać z nagłego obudzenia się. Fragment pamięci umknął mu obecnie, choć skoro nikt nie zwrócił mu do tej pory uwagi, to postanowił kontynuować wypoczynek. W międzyczasie karlgardczyk spoglądał na tajemniczy alkohol z jego pokoju. Ciekawość była pierwszym stopniem do piekła, jak powiadają. Tylko czy ciekawość względem niej jest grzechem? Zależy pewnie od bóstwa, toteż tutaj Qadir nie brał tego pod zły element wierzeń ludu Urk-hun. Kimże on byłby, podważając nauki czy poglądy boskich istot? Co najwyżej głupcem.

Pozostałą część podróży odbywał w sporej ciszy, jedynie zamieniając kilka zdań z przyjacielskim elfem z uniwersytetu w sprawie podziału czynności na dorożce. Poza tym syn Raaidy skupiał się w dalszym ciągu na regeneracji vitae, a zatem więcej interakcji pomiędzy nim a resztą ekspedycji nastąpiło już przy postoju. Zdaje się, dzika droga nie przeszkadzała mu w stanie wyczerpania organizmu, a gdy odzyskał kawałek energii, to miał więcej motywacji do pełnej aktywności. Przez to udzielał pomocnej dłoni w rozstawieniu namiotów na początku zatrzymania się wyprawy koło gęstwiny. Tak jak to już jasnowidz miał w zwyczaju.

Niemniej po zakończeniu wstępnym przygotowań rozbicia obozu, czarodziej powrócił do inwestygacji luminescencyjnej cieczy. Coś widocznie go zaintrygowało, no bo dlaczego uzyskał taką zagadkę w już zniszczonym budynku znikąd? Musiał być to niezwykły dar. W każdym razie tę kontemplację przerwała mu Pani Tagweramt, która przyszła nagle po rozmowie z Rathalem z dość solidnie opisanymi akcjami dalszego leczenia kobiet. Dostrzegła jak na kilka minut obywatel “klejnotu pustyni” poświęcał się na samotnych przemyśleniach kawałek od ich ogniska przy krzaczastym terenie. - Wpierw chcę zająć się panną Il’Dorai, droga Luno. Bez niej nie wiemy nawet gdzie się dalej udać. - Pokrótce wyjaśnił, dodając kolejną część wypowiedzi po chwili. Zarazem schował magiczny trunek do torby. - Możesz mi przynieść zatem składniki? Nie mam w zwyczaju grzebać w cudzych rzeczach… Zresztą ty wiesz, co gdzie się znajduje… Pani Sonos może być druga w kolejce. - Brodacz dodał z delikatnym uśmiechem na twarzy, aczkolwiek zachowywał pełnię szacunku wobec gnomki. Przez to nawet starał się patrzeć na nią “z góry”, a zaniżyć swój wzrost poprzez klęczenie. - Potrzebujesz mej krwi? O ile możemy ją wydobyć ze mnie w sanitarny sposób, to nie widzę problemu… Tak sądzę… - Nie miał na pewno takiej wiedzy alchemicznej jak niziołka, choć odrobinę niewiedzy zdradził także w tej wypowiedzi. Ba! Pierwszy raz słyszał o tym, by eliksir witalności korzystał bezpośrednio z czyjejś posoki.

- Ślepota elfki jest spowodowana potężną magią demonologa. Dołącz do mnie za niedługo, jak już przygotuję to znieczulenie, ponieważ to wymaga znacznie większych pokładów mocy niż które indywidualnie posiadam. - I wtem postanowił pokierować się do bladej piękności. Profesor odszukał ją po lokalizacji Rathala, gdyż spodziewał się członków rodu tuż przy sobie. Tak było najłatwiej, prawda? - Tamna, chcemy zająć się twoim wzrokiem. Dołączysz do mnie i Luny? Jeżeli się zgadzasz, to złap mnie za rękę. - Wyciągnął prawą dłoń w geście… tymczasowego pojednania. Choć wprawdzie jakby protestowała to znajdzie sposób, aby dziewczynę zmusić do współpracy. Wyboru wciąż nie mieli. W obu przypadkach spróbuje podążać za instrukcjami starszej kobiety. Po utworzeniu tego środka uśmierzającego ból ewentualnie powróci do białowłosej z czymś… więcej niż tylko ciepłym słowem, o ile ta została w swym pierwotnym miejscu. Zależy dużo od reakcji podróżniczki. Czy będzie postawiony przed koniecznością drobnej… manipulacji werbalnej? Czy kapryśna szpiczasto ucha dama posłucha śmiertelnika, ruszając za nim do jego namiotu?
Ostatnio zmieniony 02 cze 2024, 12:28 przez Qadir, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek

Zachodnia część lasu

47
POST BARDA
Choć monolog na temat grzybów uśpił chyba wszystkich, to gdy Luna rzuciła komentarz w kierunku Rathala, mogła dostrzec, że blada, dotąd wyzuta z emocji twarz Tamny rozjaśnia się, a kąciki jej ust unoszą się w nieznacznym uśmiechu. Skąd wynikało rozbawienie, tego się jednak nie dowiedziała, bo elfka była raczej małomówna, albo z natury, albo przez swój obecny stan.
Gdy po rozbiciu obozu Qadir podszedł do niej, siedziała sama przy wejściu do namiotu, jaki sprawnie rozbił dla niej Roland. Rathal faktycznie miał swój namiot tuż obok, ale chwilowo skrył się w środku. Tamna miała skrzyżowane nogi, a dłonie oparte na kolanach i choć w milczeniu wpatrywała się w pustkę, to można było być pewnym, że jej myśli galopują jak stado rozpędzonych koni. Wyrwał ją z tego głos Saliha, więc uniosła głowę, ale nie trafiła w niego swoim pustym spojrzeniem.
- Oczywiście, że się zgadzam - odparła i bez wahania wyciągnęła rękę przed siebie, szukając nią dłoni mężczyzny. Nie wiedziała, gdzie dokładnie się ona znajduje, więc przez szybkość zdecydowanego gestu najpierw uderzyła nadgarstkiem w jego przedramię; dopiero potem przesunęła palcami po ciemnej skórze i znalazła dłoń, na której zacisnęła palce.
Sprawnie wstała.
- Widzę już... niektóre rzeczy - przyznała, idąc za Qadirem tam, gdzie ją prowadził, choć po nierównym gruncie stąpała niepewnie. - Chociaż słowo "widzę" jest przesadą. Mam na myśli, że to, co zrobiła Puella, przyniosło jakiś skutek. Mierny, ale przyniosło. Widziałam blask słońca, kiedy jechaliśmy w jego stronę. Widzę cień, kiedy ktoś mi je przesłania. Rozmyte kontury, jeśli są wystarczająco kontrastowe.
Dotarli w końcu na miejsce i Tamna usiadła, albo położyła się, zgodnie z poleceniem dwójki swoich uzdrowicieli. Nie wyglądała na zestresowaną, bardziej na zniecierpliwioną. Przez chwilę milczała, pozwalając im się przygotowywać w spokoju, podczas gdy Roland układał właśnie suche, nienaturalnie powykrzywiane patyki w miejscu przeznaczonym na ognisko, zerkając na nich raz po raz. Otaczające ich drzewa spoglądały na nich z góry, a ich krzywe gałęzie poruszały się na wietrze jak stare, artretyczne ramiona.
- Wiem, że to była głupota - odezwała się wreszcie białowłosa cicho. - Mój brak cierpliwości i ostrożności mnie kiedyś wpędzi do grobu. Wiem o tym. Nie tylko Puella mi o tym mówiła. Przepraszam, że robię wam problem.
Obrazek

Zachodnia część lasu

48
POST POSTACI
Luna Tagweramt
Emm. Tak, racja. — Odparła w kwestii która z kobiet powinna otrzymać pomoc pierwsza, wszak stan Puelli był stabilny. — Tak, eee, tak, racja — Podrapała się po głowie wzburzając nieco włosy, w kwestii grzebania w jej ekwipunku. Ugryzła się w język w myślach, toż nie była w klasie, na zajęciach praktycznych. — Czarodziej Qadir jest bardzo uprzejmy. Tak, tak. Oczywiście, z czubka palca. To niewielka ilość, eee tak jakby — Trochę się zmieszała, to i język zaczął się plątać, jak w końcu dotarło do niej jak wybrzmiała i że znów się pomyliła. Za dużo tego pośpiechu. — Pójdę po rzeczy. Pierw zajmiemy się Tamną, tak. — I ruszyła okrywając się płaszczem ciaśniej z rozczochraną fryzurą. Wtem zatrzymała się, bo przypomniała sobie coś istotnego, rozejrzała się. Roland był zajęty i zwróciła się z powrotem do Qadira — Emm. Czarodziej Qadir mógłby mi pomóc wejść na wóz? Roland widzę zajęty. A potem zejść? — Wyglądało na to, że to Luna miała na myśli o asystencie kiedy zwracała się do Vorona, padło na czarnoskórego czarodzieja. Choć może nie do końca?

Przygotowania do ważenia. Miała metalowy garnek alchemiczny, który służył do grzania mocowanej fiolki za pomocą pary, swoisty parowar. już się grzał nad małym kamiennym paleniskiem i buchał ciurkiem sprężoną parę z wąskiego długiego ujścia. Moździerz do ucierania zawierał już w sobie sproszkowaną kość. Teraz mogła ugniatać piołun w oleju, odsypując proszek na bok na wklęsłe szkiełko. Upewniła się o korze dębu i przygotowała sobie sączek. Wkrótce zaczęło się ważenie. Czas mógł dłużyć się co poniektórym niemiłosiernie, ale Luna była właśnie w swoim żywiole. Wyluzowana ze spokojem, może i delikatnym uśmiechem dodawała kolejno składniki mieszała nieśpiesznie i pilnowała temperatury eliksiru. Pracę tę traktowała z dozą namaszczenia, jakby czyniła coś szczególnego. Ot sztuką mogło być wszystko, o ile miało się to coś w zadanej kwestii.

Wywar był już gotowy, a i niecierpliwa elfka miała iść pod nóż, znaczy się pod opiekę uzdrowicieli, którzy mieli już wszystko co trzeba. — Nie przepraszaj, jak nie widzisz kogo. Mądrość bywa, że rodzi się z głupoty, o ile jest wola, aby po nią sięgnąć. To tyle jeśli chodzi o refleksje moja droga. A tak to pochyl się, masz, wypij to, jest okropnie gorzkie, acz przyniesie ci głęboki sen, znieczulenie i spokój. Tak będzie dla bezpieczniej. — Trzymając oburącz jeszcze ciepły elikisir, skierowała swoje krótkie ręce ku wysokiej elfce — No śmiało!

O ile Tamna miała być posłuszną córką Rathala, o tyle Luna miała już zamiar połączyć siły z Qadirem. Pierw trzeba było jednak elfkę ułożyć na kocu i ustalić, jak się za to zabrać.
Spoiler:

Zachodnia część lasu

49
POST POSTACI
Qadir
Salih zbliżył się do Tamny, która siedziała przy wejściu do namiotu, rozbitym przez Rolanda. Spokojnym głosem przyciągnął jej uwagę, po czym bez słowa pomógł jej wstać, delikatnie chwytając jej wyciągniętą rękę. Gdy jej dłoń trafiła w jego przedramię, przesunęła palcami po jego skórze, znajdując w końcu jego rękę. Mężczyzna pewnie, ale z delikatnością, podtrzymał jej sylwetkę, pomagając kobiecie wstać. Razem ruszyli w kierunku wyznaczonego miejsca, a czarnoskóry mag pilnował, by córka Rathala szła bezpiecznie, prowadząc ją pewnie, choć powoli, przez nierówny teren. Kiedy dotarli na miejsce, pomógł Il’Dorai usiąść na miękkim kocu, który wcześniej przygotował. Każdy jego ruch był precyzyjny oraz pełen troski, aby szpiczastoucha czuła się jak najbardziej komfortowo.

Dama usiadła, a Kadeem, z niewzruszoną pewnością, uklęknął obok niej, gotów rozpocząć proces poprzez zaklęcie uzdrawiania. Kiedy Luna przygotowywała eliksir po ich uprzedniej wizycie koło wozu, Qadir doglądał ją z uwagą, gotowy w każdej chwili do działania. Gdy nadszedł moment, w którym badaczka miała wypić miksturę, syn Raaidy ostrożnie pomógł ślepej przyjąć ekstrakt, podtrzymując kubek przy ustach dziewczyny ze zwyczajnej potrzeby. - Luna, czy masz w planach użyć jeszcze jakiegoś magicznego środka? - Zapytał, patrząc na gnomkę kątem oka. - Nie jestem pewien, czy sama alchemia wystarczy. Jakbyś miała czar w zanadrzu, to na pewno się teraz przyda. -

Kładąc dłonie blisko oczu poszkodowanej, czarownik skupił się, zamykając własne powieki, a do tego czerpiąc esencję z głębi siebie. Jego palce zaczęły emanować delikatnym, niebieskawym blaskiem, który powoli przenikał do źrenic elfki. Koncentrował się na przekazywaniu swojej mocy, aby zdjąć mroczną klątwę ślepoty, która ciążyła na Tamnie. Cały czas utrzymywał maksymalny focus, dbając o to, by energia była przekazywana precyzyjnie i skutecznie. Nie komentując wypowiedzi bladoskórej, karlgardczyk kontynuował leczenie, jego ręce nadal emanowały kolorowym światłem, a on sam pozostawał poświęcony swoim czynnościom. Wiedział, że musi wykorzystać odpowiednią ilość energii, aby skutecznie zdjąć efekt, nie nadwyrężając przy tym własnych sił. Ten ratunek wymagał doświadczenia, które posiadał, bo przecież wszak dokładnie wiedział, ile vitae należy użyć.

Cały czas kontrolując przepływ many, Qadir starał się zapewnić, by przekleństwo demonologa zostało zdjęte w pełni przy asyście Pani Tagweramt. Dłonie profety poruszały się delikatnie, a on sam pozostawał w stanie głębokiego transu. Gdy proces dobiegł końca, Obywatel Urk-hun powoli odsunął górne kończyny od piękności, blask zaczął wygasać, a przedstawiciel płci męskiej usiadł obok, łapiąc oddech, obserwując jednocześnie potomkinię założycieli Nowego Hollar pod kątem rezultatów swojej pracy.
Obrazek

Zachodnia część lasu

50
POST BARDA
Tamna usiadła tam, gdzie została poprowadzona, a potem posłusznie przyjęła kubek. Zaprotestowała tylko wtedy, gdy Qadir chciał pomóc jej z wywarem, informując go, że może i jest ślepa, ale umiejętności picia jeszcze nie straciła. Napój wyraźnie stanął jej w gardle, ale zmusiła się do przełknięcia pierwszego łyka, a potem z obrzydzeniem wymalowanym na twarzy duszkiem opróżniła kubek, nie zadając zbędnych pytań. Wymacała przestrzeń za sobą i położyła się, by nie paść bezwładnie, gdy ogarnie ją sen. I choć przez jakiś czas starała się utrzymać oczy otwarte, w końcu jej powieki opadły, rozluźniły się dłonie zaciśnięte w nerwach w pięści, a jej oddech wyrównał się. Mogli rozpoczynać swój rytuał.
Oboje znali się na magii leczącej, więc ich współpraca już od początku miała większą szansę powodzenia, niż to, co przy pomocy Arno próbowała osiągnąć Puella. Zarówno Qadir, jak i Luna wyczuli wrogą magię, pulsującą niemrawo pod skórą elfki, będącą przyczyną obecnego stanu rzeczy. To nie była naturalna ślepota, a oni nie starali się dokonać cudu; musieli wypchnąć z Tamny to, czego nie powinno w niej być, a jej ciało po jakimś czasie powinno zregenerować się samo - lub też lada moment, dzięki ich pomocy.
Gdy ich życiodajne vitae wpłynęło w pogrążoną w letargu elfkę, łącząc się w zgrany strumień, mroczny odłamek mocy poruszył się nerwowo, a Il'Dorai drgnęła.
- Nie... - wymamrotała cicho, choć przecież miała być nieprzytomna. - Nie...
Coś szarpnęło nią i poderwało ją do pozycji siedzącej. Machnęła ręką z usztywnioną dłonią, jakby chciała podrapać kogoś po twarzy, ale na szczęście nie trafiła żadnego z nich. Krzyknęła i znów opadła na ziemię, a jej plecy wygięły się w łuk. Rathal poderwał się z miejsca i ruszył biegiem w ich stronę, lecz nie dotarł do ich części obozowiska, zatrzymany przez Rolanda. Najemnik bez trudu chwycił go w pasie i unieruchomił, na jego wściekłe protesty odpowiadając tylko spokojnym kręceniem głową.
- Pani Luna wie, co robi. Nie skrzywdzi dziewczyny, panie profesorze. Spokojnie.
Wroga magia miotała się pod ich naporem niczym ryba, schwytana w sieć. Jeszcze przez chwilę walczyła o wolność, aż w końcu osłabła i zniknęła gdzieś na chwilę. Tamna znieruchomiała i otworzyła oczy, które zalśniły fioletem.
- Jest moja - powiedziała. - Nic wam to nie da. Nawet jeśli wskaże wam drogę do przejścia, nic wam to nie da. Jesteście zamknięci w klatce, pomiędzy naszymi wojskami, a zdrajcami z waszych ziem. Zostaniecie zmiażdżeni jak robaki, przez jednego buta, albo... nnngh!
Jakikolwiek sposób na podtrzymywanie ślepoty elfki miał ich wróg, nie miał szans przeciwko dwójce wyszkolonych czarodziejów, zwłaszcza, gdy jego magii znajdował się tam tylko niewielki skrawek. W chwili, w której udało się im wyciągnąć go na zewnątrz, oczy Tamny zgasły, a z jej ust wynurzył się mały, czarny wąż, utkany z cienia. Kiedy wiatr poruszył suchymi gałęziami nad ich głowami, a na niego padł promień zachodzącego słońca, rozpadł się w nicość.
Zapadła cisza. Białowłosa leżała spokojnie, wciąż nieprzytomna, a Qadir i Luna mogli odetchnąć i uspokoić szaleńczo bijące z wysiłku serca. Odzyskali sporo mocy w drodze tutaj, ale w nocy sen zdecydowanie dobrze zrobi im obojgu. Roland wreszcie wypuścił Rathala, a ten wznowił swój bieg i opadł na kolana obok córki, chwytając ją za dłoń. Skoro się nie budziła, po chwili uniósł pytające spojrzenie najpierw na gnomkę, potem na Karlgardczyka.
- Udało się? - spytał. - Kiedy odzyska przytomność?
- Położy się ją obok rudej i będą se spać
- wtrącił Roland, krzyżując ręce na klatce piersiowej. - Nie budź jej, tatuśku. Nie znam się na tym wszystkim, ale podejrzewam, że potrzebuje odpoczynku. Co nie, pani Luna?
Obrazek

Zachodnia część lasu

51
POST POSTACI
Qadir
Czarnoksiężnik w milczeniu przelewał swoją vitae na gałki oczne opętanej, koncentrując się na każdym etapie procesu. Jego oddech był równomierny, głęboki, jakby w transie. Czarnoskóry czarownik wiedział, że najmniejsze rozproszenie mogłoby zniweczyć cały proces, więc wyciszył wszelkie myśli i emocje, które mogłyby go zdekoncentrować. Jego umiejętności medytacji i spokoju ducha, zdobyte podczas wielu lat treningu na pustyniach Urk-hun, teraz były nieocenione. W międzyczasie absolwent karlgardzkiej szkoły astralnej oraz teurgii ignorował wrzaski demonologa i obelgi rzucane w ich stronę, skupiając się wyłącznie na swoim zadaniu. Jego dłonie, delikatnie spoczywające na głowie Tamny, emanowały ciepłem łącznie z delikatnością, podczas gdy życiodajna energia płynęła przez niego, wnikając głęboko w ciało elfki. Każdy puls vitae był precyzyjny i kontrolowany, a Qadir czuł, jak wrogą magię opuszcza ciało wysokiej elfki, niczym ciemna, niepoukładana masa, która nie miała prawa tam być.

Gdy ciemna magia opuściła ciało elfki w postaci cienia, a badaczka znieruchomiała, Yasin pozwolił sobie na chwilę oddechu. Zwyciężyli. Spojrzał na Lunę, wdzięczny za jej pomoc i wsparcie. Wiedział, że bez niej ten zabieg mógłby zakończyć się niepowodzeniem. Kiedy Rathal dobiegł do córki, Kadeem odpowiedział na jego pytanie, jego głos pogodny oraz pewny jak zwykle. - Tak, udało się. Jest wolna. Niech odpocznie, a po przebudzeniu pokażę jej nasze dotychczasowe notatki. -

Czarownik z Urk-hun wstał powoli, czując narastające zmęczenie, i udał się kawałek dalej do wozu, z dala od reszty. Musiał zebrać siły przed dalszą podróżą, a chwila samotności była mu teraz potrzebna. Siedząc w ciszy, jego myśli powróciły do butelki Iny. Wspomnienie bogini wraz z jej artefaktem wzbudzało w nim nową nadzieję. Czy to nie będzie dla nich koło ratunkowe w niedalekiej przyszłości?

Karlgardczyk wyciągnął butelkę i przybliżył dłoń do korka, jego ruchy precyzyjne i delikatne. Skoncentrował się na żywiole powietrza, który miał teraz zastosować. Powoli i ostrożnie próbował odessać korek, starając się nie uszkodzić cennego przedmiotu o niezwykłej wartości. Jego palce poruszały się z gracją, a oddech pozostawał spokojny i miarowy. Szeptem, jakby do siebie, a jednocześnie do bogini, powiedział: - Ino, moja droga... Nie poddam się tak łatwo… - Słowa mężczyzny były bezwzględnie pełne determinacji. Chciał podjudzić boginię, sprawić, by poczuła się zaintrygowana jego siłą woli i determinacją. Qadir miał nadzieję, że jego wysiłki przyniosą im korzyść w nadchodzących wyzwaniach, a jego metoda, precyzyjna jak i wyważona, okaże się skuteczna.
Obrazek

Zachodnia część lasu

52
POST BARDA
Zmęczenie dawało się we znaki im wszystkim. Wycieńczeni po walce w zajeździe i długiej drodze, mimo że ich rany zostały zaleczone, wciąż odczuwali tego konsekwencje. Każdy z nich potrzebował porządnego snu, na leżąco, a nie na siedzisku powozu lub w siodle, Roland zaproponował więc, że weźmie pierwszą wartę i dopilnuje, by oni wszyscy zaznali odpowiedniego odpoczynku. Potem zaproponował, że obudzi Qadira - Karlgardczyk wciąż wyglądał najlepiej z całej grupy. W walce nie brał bezpośredniego udziału, a jego zmęczenie wynikało wyłącznie z wyczerpania magicznego, niczego więcej.
Gdy wszyscy porozkładali namioty i porozwijali posłania, a jedynym źródłem światła stało się malutkie, starannie rozpalone przez najemnika ognisko (które prawie zupełnie nie dymiło, istniało więc niewielkie ryzyko, że ktoś dostrzeże ich z daleka), Salih w odosobnieniu, wśród drzew, walczył ze znalezioną butelką, tak jakby stanowić ona miała przełom we wszystkim, co stało na ich drodze. Ina jednak nie odpowiadała na zaczepki, co przywoływało na myśl pytanie, czy to przypadkiem nie był tylko wytwór jego zmęczonego umysłu? Może bogini nie miała z tym nic wspólnego? Tak czy inaczej, butelka nie miała korka, więc wszystkie próby maga spaliły na panewce. Naczynie było stałym, scalonym, szklanym kształtem, w środku którego chlupotał tajemniczy płyn, a częściowo zachmurzone, nocne niebo odbijało się od geometrycznych nacięć na ściankach. Nieopodal rozbrzmiał krzyk jakiegoś nocnego ptaka, prawie jak kpiący sobie z niego śmiech.
W końcu wszyscy poznikali w swoich namiotach. Choć mieli dużo do omówienia, Tamna wciąż była pogrążona we śnie, a Rathal zbyt zmartwiony jej stanem, by można było liczyć na jego rozsądne spojrzenie na dalsze działania. Voron przez jakiś czas siedział jeszcze przy ogniu, kartkując uratowane przez Qadira księgi i poczynione przez kobiety notatki, ale w końcu też dopadło go zmęczenie. Jeden po drugim zapadali w sen, który ostatecznie przyszedł także po Saliha.
Gdy przebudził się, kilka godzin później, mógł być pewien, że połowa nocy już minęła i nadeszła pora jego warty. Roland jednak nie przyszedł po niego - gdy mag wyjrzał z namiotu, dostrzegł, że najemnik śpi przy wozie Luny, rozwalony jak pijak pod karczmą i głośno chrapiący, z dłonią profilaktycznie zaciśniętą jednak na rękojeści miecza. Przy ognisku natomiast, tyłem do namiotu Qadira, siedziała Tamna, owinięta w koc i z rozwianymi włosami, zatopiona w lekturze. Najwyraźniej odzyskany wzrok działał już wystarczająco dobrze, by mogła z powrotem skupić się na tym, co przerwała dziś o poranku.
W lesie, choć martwym i ponurym, panował spokój. Nie rozbrzmiewały już głosy żadnych zwierząt, nawet cykady milczały, a może w ogóle ich tu nie było. Tylko gałęzie, poruszane wiatrem, trzeszczały nad ich głowami. Jeśli Salih chciał, mógł pomówić z elfką, korzystając z faktu, że chwilowo byliby sami; mógł też wysłać ją do namiotu i spróbować zmusić ją do snu, choć znał już ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że z jej uporem byłoby to równie skuteczne, co walenie głową w mur. Mógł też uznać, że przejęła wartę i samemu wrócić do namiotu na resztę nocy.
Obrazek

Zachodnia część lasu

53
POST POSTACI
Qadir
Czarnoksiężnik zgodził się na drugą wartę bez wahania, wiedząc, że jego zmęczenie nie było tak wielkie, jak reszty. Nie miał także problemu z kolejnością, bo wszak wszyscy musieli jakoś odzyskać energię. Po rozstawieniu obozowiska noc zdawała się spokojna, co pozwoliło mu poświęcić kilka chwil na zbadanie niezwykłej butelki. Wyciągnął ją z torby, obracając w dłoniach i zauważając, że nie miała korka. Próbował nawiązać kontakt z boginią Iną, ale jej milczenie wywoływało pytanie, czy nie był to przypadkiem jedynie wytwór jego zmęczonego od ostatnich wydarzeń umysłu. Mimo to nie chciał ryzykować przełamywania szkła siłą fizyczną lub zaklęciem, obawiając się, że rozlanie tajemniczej cieczy mogłoby być nierozważne przy tak cennej zdobyczy z zajazdu. Tym samym ptasie krzyki przerwały jego dalsze rozmyślania, skłaniając go do schowania naczynia z powrotem do torby. Zanotował w swoim notatniku szczegóły dotyczące geometrycznych nacięć, mając nadzieję, że mogą one być wskazówką do rozwiązania zagadki. Następnie jeszcze przez chwilę poczytał książkę, lecz zmęczenie w końcu go pokonało i zapadł w sen pod swym schronieniem.

Kilka godzin później Salih przebudził się, czując, że połowa nocy już minęła. Normalnie spałby aż do chwili przebudzenia przez kogoś na wartę lub do świtu, co sugerowało, że coś musiało go wyrwać z błogiego stanu nieświadomości. Po przetarciu oczu i wyjściu na świeże powietrze zauważył Rolanda śpiącego przy wozie Luny, rozwalonego jak pijak pod karczmą. Otoczenie było dziwnie ciche, bez typowych nocnych dźwięków natury. Yasin poczuł niepokój. Skoro jest noc, dlaczego nie słychać odgłosów przyrody? To oznaczałoby, że coś potężniejszego przegoniło inne pomniejsze stworzenia z terenu. Mroczni mogli technicznie czaić się na nich w okolicy, więc postanowił użyć zaklęcia błogosławionego widzenia, aby sprawdzić, czy ktoś ich aktualnie nie obserwuje. Karlgardczyk skupił się, przywołując magiczną energię do tęczówek, by rozszerzyć swoje zmysły i dostrzec wszelkie ukryte niebezpieczeństwa. Ślepia człowieka z pustyni zaświeciły pełnym błękitem.

Po zakończeniu zaklęcia ruszył w stronę namiotu Rathala Il'Dorai. Wysoki elf spał głęboko, ale Qadir postanowił zostać z nim przez chwilę, rozważając następne kroki. Zdecydował, że obudzi profesora tylko wtedy, gdyby rzeczywiście dostrzegł wrogów przygotowujących się do zasadzki. Tymczasem, nie chcąc zaczepiać Tamny, która również się przebudziła wcześniej, wrócił już później do swojej jurty, gotów przejąć wartę oraz czuwać nad bezpieczeństwem grupy przez resztę nocy. Przy ognisku tak też zauważył tę piękną dziewczynę ze szpiczastymi uszami, owiniętą w koc i zatopioną w lekturze. Postanowił jej nie przeszkadzać. Wiedział, że z jej uporem zmuszanie jej do snu byłoby bezcelowe, jak to zostało wcześniej wspomniane. Jeszcze by się pokłócili w zwykłej dyskusji. Uznał, iż obecnie nie mają o czym rozmawiać. Przejdzie z nią do konkretów już o poranku.

Czarownik z pustyni zajął powtórnie swoje miejsce na straży drużyny, zdeterminowany, by chronić własnych towarzyszy i nie pozwolić, by coś ich zaskoczyło. W lesie panował anielski spokój, ale mag pozostawał czujnym na pozorny balans, gotów zareagować na każde, nawet najmniejsze, zagrożenie. To w jego mniemaniu kreowało się nad ciszę przed prawdziwą burzą.
Obrazek

Zachodnia część lasu

54
POST BARDA
Tamna usłyszała poruszenie za plecami i zerknęła przez ramię. Przez chwilę wyglądała, jakby chciała nawiązać rozmowę, przymknęła nawet książkę, którą czytała, ale gdy Qadir zmierzył ją spojrzeniem i poszedł zajmować się własnymi rzeczami, przez chwilę tylko patrzyła na niego w milczeniu, aż zrezygnowała i wróciła do lektury. Najwyraźniej nie miał ochoty na jej towarzystwo, a ona nie zamierzała się go domagać, ani przekonywać go, że może iść spać, skoro ona czuwa. To wymagałoby dialogu, a tego, najwyraźniej, nie uskuteczniali.
Błogosławione widzenie nie pokazało Qadirowi tego samego, co zwykle. Dotąd poruszał się po żyjących, zazwyczaj zamieszkałych terenach, ale Fenistea była martwa. Przeoranego gniewem bogów półwyspu nie zamieszkiwali ludzie, elfy, ani żadna inna ze znanych im ras. Las, będący tylko wyschniętym trupem, porastającym spękaną ziemię, nie stanowił przyjaznego domu dla zwierząt, a ten jeden samotny ptak, który krzyknął przedtem, musiał zabłądzić tu przypadkiem, tylko po to, by zaraz zawrócić na drugą stronę górskiego pasma.
Ale Salih nie widział tylko tego, co żywe. Błąkające się po okolicy dusze wypełniły całe pole jego widzenia, jak oświetlane przez magiczną latarnię, która dostrzegała ich jestestwo. Zapomniane istoty, niechciane przez bogów w żadnym ze znanych zaświatów, przechodzące wśród suchych drzew i namiotów, zbierające się wokół ich obozu, przyciągnięte emanującą z niego magią. Pojawienie się wśród nich Qadira, który z wibrującego punktu vitae stał się widzialną postacią, sprawił, że tłum dusz zafalował i zwrócił się w jego stronę, a głowę maga wypełniły szepty w języku, którego nie rozumiał. Natężenie tego wrażenia i brak pewności, czego może się spodziewać, zmusiło go do ucieczki ze świata, w jakie wprowadziło go zaklęcie. A może wypchnęło go stamtąd coś zupełnie innego? Gdy odzyskał świadomość w rzeczywistości, jego tętno i oddech były przyspieszone, a dłonie nerwowo zaciśnięte na tkaninie zakurzonej szaty. Tamna w milczeniu patrzyła na niego z oddali, od ogniska, zastanawiając się zapewne, co się właśnie stało.
Jednego był pewien - nie dostrzegł w okolicy żadnych mrocznych elfów, ich magów, ani kontrolowanych przez nich stworzeń. Na obrzeżach Fenistei byli zupełnie sami, a los dał im upragnioną chwilę wytchnienia; przynajmniej dopóki nie zaglądali za zasłonę, za którą zaglądać nie należało. I być może Qadir miał rację, może miała to być właśnie cisza przed burzą, z której tylko część z nich, o ile ktokolwiek, wyjdzie żywa.

Poranek przyszedł niespiesznie, wręcz nieco niechętnie. Niebo nie rozświetliło się ciepłą łuną, która położyła się pomarańczowym blaskiem na łysych koronach drzew, a po prostu zrobiło się jasno, jakby szare, ciężkie chmury nie chciały dać Fenistei nawet namiastki normalności. Tamna chwilę wcześniej skryła się w swoim namiocie, może po to, by zaznać jeszcze odrobiny snu, a może w innych celach. Z grupy pozostałych pierwszy obudził się Rathal, a dosłownie zaraz po nim Voron. Dwóch starszych - choć jeden znacząco bardziej - elfów wyszło na zewnątrz, obaj przebrani w czyste szaty i uczesani, jakby nie wstali właśnie z prowizorycznych posłań, a wyszli z sal wykładowych.
- To dziś - westchnął Dortris cicho, nie kłopocząc się powitaniem. Czubkiem buta rozrzucił wygaszone ognisko. - Dziś dotrzemy do bramy.
- O ile dotrzemy
- odpowiedział Rathal, zawiązując sznurki przy rękawach koszuli.
- Nie skradałem się jeszcze przez... wojska mrocznych elfów. Zakładając, że faktycznie tam są, głębiej w półwysep.
- A skradałeś się przez jakiekolwiek wojska?
- ...Nie
- przyznał Voron i uśmiechnął się krzywo.
- Tamna rano mówiła, że odszyfrowała zapiski, porównując je z tym, co widziała osobiście. Że wie już, co trzeba zrobić, żeby zamknąć przejście - zerknął przez ramię w stronę namiotu. - Powinna zaraz wyjść. Qadir? Obudzisz pozostałych? Nie mamy czasu do stracenia.
Obrazek

Zachodnia część lasu

55
POST POSTACI
Qadir
Karlgardczyk czuł, że niepokój oraz wzmożona czujność zawładnęły nim bardziej niż kiedykolwiek, kiedy stąpał po wyjałowionej ziemi Fenistei. To był teren, z którym nigdy wcześniej się nie spotkał — miejsce pozbawione życia, przeorane gniewem panteonu, gdzie nawet najtwardsze stworzenia nie mogły przetrwać. Fenistea była martwa, a Qadir nie mógł oprzeć się wrażeniu, że to właśnie ten brak życia stanowi największe zagrożenie.

Używając swojego błogosławionego widzenia, nie zobaczył niczego, co mogłoby bezpośrednio zagrażać ich misji. Zamiast tego, jego oczy i umysł wypełniły obrazy dusz – błąkających się po okolicy, zapomnianych, niechcianych przez bogów. Istoty te przechadzały się między suchymi drzewami i wokół ich namiotów, przyciągnięte magią emanującą z obozu. Kiedy Salih pojawił się wśród nich, stał się widzialny jako żywa postać, a tłum dusz zwrócił się ku niemu. Szepty w języku, którego nie rozumiał, wypełniły jego głowę, narastając do poziomu tortur. Nie był w stanie tego znieść. W panice przerwał połączenie z zaświatami, jego serce biło szybko, oddech był przyspieszony, a dłonie nerwowo zaciskały się na zakurzonym ubraniu maga. Tamna, która obserwowała go z oddali, nie zrozumiała, co się stało, ale widziała przerażenie na jego twarzy. Yasin, ignorując jej obecność, wrócił do tej pałatki, by spróbować wypocząć. Wiedział, że czeka ich wielkie wyzwanie następnego dnia i musiał być w pełni sił.

Obudził się trzeci, zaraz po pozostałych wykładowcach. Choć nie potrzebował wiele snu, wiedział, że jego nocny wypoczynek był daleki od ideału. Wyjrzał zza materiału namiotu, a następnie spojrzał na niebo. Chmury nie wróżyły dobrze, zwiastując szary oraz ponury poranek. Obywatel Urk-hun szybko się ogarnął, starając się odzyskać dostojność, choć było to trudne w porównaniu z elfami, których gracja wraz z elegancją były niemal legendarne.

Będąc człowiekiem, starał się jak mógł, aby wyglądać na eleganckiego i zorganizowanego. Podszedł bliżej zgaszonego paleniska, aby dołączyć do reszty. - Lansion niestety już nas nie ochroni. Niech Sulon czuwa nad jego duszą. - Powiedział, przełamując ciszę przerwy pomiędzy wypowiedziami. Czarodziej wziął łyk wody z bukłaku i dodał: - Poza Rolandem być może nikt nie będzie w stanie skutecznie się skradać. Powinniśmy być gotowi na wszystko. Jeżeli macie pomocne do tego czary, teraz będzie na nie odpowiedni czas. -

Na prośbę obudzenia reszty skinął głową i zaczął od Panny Sonos. Delikatnie dotknął jej ramienia, by ją wybudzić, starając się być jak najbardziej uprzejmy. Następnie podszedł do najemnika Luny i klepnął go solidniej, żeby skutecznie obudzić wojownika. Z nim nie musiał się patyczkować. Gnomkę obudził w podobny sposób jak rudowłosą użytkowniczkę magii, delikatnie, bez nadmiernej siły, dbając o to, aby wszyscy byli gotowi do dalszej drogi.

Gdy tamci zaczęli się przygotowywać do odjazdu, Kadeem skupił swoją uwagę na powracającej bladej piękności. W międzyczasie zjadł suchara, tylko coś drobnego, aby wypełnić żołądek, a tym samym dodać sobie energii na nadchodzący dzień. Był ciekaw, jakie mają dalsze plany, i czekał na instrukcje od młodszej Il’Dorai, mając nadzieję, że jej odkrycia pomogą im w zamknięciu przejścia.
Obrazek

Zachodnia część lasu

56
POST BARDA
Roland, który stanowił chrapiącą górę mięsa u stóp powozu, też nie wydawał się kimś, kto potrafiłby zakraść się niepostrzeżenie, nawet gdyby zależało od tego jego życie, ale inna sprawa, że takie wrażenie mógł sprawiać tylko w tej chwili. Czy ktoś z nich posiadał zaklęcia, jakimi można było zastąpić moce Lansiona - nikt się tą informacją nie podzielił. Tylko ich spojrzenia spochmurniały nieco, bo dobrze zdawali sobie sprawę z faktu, że najgorsze było dopiero przed nimi.
Puella obudziła się dość szybko, ale długo dochodziła do siebie. Ciało miała zaleczone, ale wciąż wyczerpane, bo nawet magiczne metody leczenia nie mogły pomóc jej odzyskać utraconej krwi. Usiadła na brzegu powozu i przesunęła spojrzeniem po obozie, dłonią mimowolnie badając miejsca, w których przedtem miała rany. Jej ubrania wciąż były sztywne od krwi.
Obudzenie pozostałych nie zajęło dużo czasu. Roland poderwał się jak trafiony piorunem i z łatwością pogodził się z faktem, że nadszedł dzień. Od razu zabrał się za oporządzanie koni i zbrojenie samego siebie, a potem, tak, jak pozostali, zbliżył się, żeby wysłuchać, co do powiedzenia miała Tamna.
- Najłatwiejszym sposobem, byłoby, oczywiście, zburzenie przejścia - zaczęła, wykładając swoje notatki na prowizoryczny stół, stworzony z jednej ze skrzyń, jakie zdjęto z powozu. - Ale o ile wiem, jak wygląda po naszej stronie, tak nie byłam po stronie... mrocznych. W podmroku, jak to zwie ta księga. To międzywymiarowa konstrukcja i zawalenie jej u nas wcale nie musi wystarczyć. To wiązałoby się jednak z tym, że ktoś musiałby przejść na drugą stronę. Ktoś, kto kontroluje żywioł ziemi i byłby w stanie zburzyć tę kamienną bramę. To wiązałoby się także z tym, że musiałby tam już zostać. Mógłby go czekać los gorszy od śmierci.
Nikt nie wydawał się chętny poświęcić życia na rzecz sprawy - jeszcze nie teraz, nie kiedy wciąż czekali na alternatywne rozwiązanie, jakie Tamna przecież też miała. Jej szkice, odwzorowujące coś przypominającego kręgi do teleportacji, a jednocześnie coś zupełnie go nieprzypominającego, wyraźnie rysowane były na dwa razy - część była staranna, równo wyrysowana tuszem, a druga część stanowiła wręcz niedbałe gryzmoły, na szybko stworzone na kolanie. Nietrudno było domyślić się, z czego to wynikało; zależało jej na tym, by jak najszybciej dokończyć wszystko po odzyskaniu wzroku, dziś w nocy.
- Ale te stare zapiski wydają mi się spójne z tym, co widziałam. Opisują w tej książce przejścia międzywymiarowe... nie wiem, czy to odpowiednie słowo we wspólnym. Międzyświatowe, może tak lepiej? - zerknęła na Qadira, a potem na Puellę, jedyną tu dwójkę ludzi. No, poza Rolandem, ale on nie był uczonym. - Mówią o monumentach wzmacniających siłę i wiążących obie strony. Wystarczy odciąć jeden z nich od pozostałych, zablokować przesył mocy, a przejście powinno się zamknąć.
Przesunęła palcami po dwóch geometrycznych szkicach, jednym w książce, a drugim - różniącym się od niego lekko i wyrysowanym jej ręką - na pergaminie. Wiele połączonych ze sobą kręgów na pierwszy rzut oka wydawało się kompletnie chaotyczne, ale elfka widziała w tym jakiś schemat.
- Trzeba tylko ustawić się w odpowiednich miejscach i wysłać z nich skondensowane strumienie mocy przeciwnych żywiołów - wyjaśniła. - To sprawi, że przynajmniej nie wyślą na nas niczego... więcej. Niczego niż to, co już będzie po naszej stronie.
- Będzie trzeba osłaniać osoby za to odpowiedzialne
- mruknął Voron.
- Tak - zgodziła się Tamna. - Jeśli zablokujemy jeden z monumentów na wystarczająco długo, rytuał otwarcia ostatecznie się przerwie, a do ponownego otwarcia będzie trzeba przygotować się na nowo. Tak, jak teraz przygotowywali się przez wiele, wiele dziesięcioleci. Jak wojska Meriandos, siły Sakira, czy ktokolwiek inny wyczyści Fenisteę z oddziałów mrocznych, będzie można zająć się ostatecznym zniszczeniem miejsca, w którym znajduje się ta brama. Obawiam się jednak... że trzeba będzie zrównać ten fragment ruin z ziemią - przyznała z typowym żalem zapalonego archeologa, jakim przecież była. - Albo zarwać brzeg i pozwolić mu osunąć się w morze.
Obrazek

Zachodnia część lasu

57
POST POSTACI
Qadir
„Pustynny Smok” zareagował szybko po przebudzeniu Rolanda. Jego ruchy były spokojne, ale zdecydowane. Kiedy wojownik zerwał się gwałtownie, jakby wystraszony, Salih tylko skinął głową, wskazując, by ten zajął się swoimi obowiązkami. Sam czarodziej ruszył bez pośpiechu w stronę pozostałych namiotów, rozglądając się po obozie z wyrazem skupienia na twarzy. W pewnym momencie jego spojrzenie padło na Puellę Sonos, siedzącą na brzegu powozu. Jej ubrania były sztywne od zaschniętej krwi, a ona sama zdawała się ledwo trzymać na nogach, mimo że jej ciało zostało zaleczone. Kadeem zbliżył się do niej, a jego wyraz twarzy złagodniał. Pochylił się nieco, aby złapać jej wzrok, i przemówił ciepłym, spokojnym tonem, który kontrastował z jego zwykle surowym wyglądem.

- Przepraszam, że tak długo to trwało. - Powiedział z delikatnym współczuciem w głosie. - Dobrze, że przetrwałaś. To jest najważniejsze. - Jego słowa były proste, ale w ich tonie można było wyczuć głęboką troskę. Po krótkiej chwili dodał, wskazując na swój namiot, który stał niedaleko. - Mam w nim trochę bardziej świeżych ubrań. Weź, jeśli potrzebujesz. - Po wymianie kilku słów, mag oddalił się, kierując swoje kroki ku Tamnie Il’Dorai, elfce pełniącej funkcję liderki tej ekspedycji.

Qadir stanął obok przedstawicielki elfickiej rasy, obserwując jej ruchy z uwagą, gdy ta wykładała swoje notatki na prowizoryczny stół. Jego wzrok wędrował po szkicach, które przygotowała, a w jego umyśle zaczęły kiełkować dogłębne przemyślenia. Słuchał jej słów z powagą, a jego umysł, zazwyczaj skupiony na taktycznych i magicznych rozważaniach, teraz pracował na pełnych obrotach. Każde słowo pracowniczki Nowego Hollar zdawało się potwierdzać jego rosnące obawy i jednocześnie pobudzało do analizy możliwych rozwiązań. Kiedy elfka skończyła przedstawiać swoją teorię, czarownik przez chwilę milczał, jakby ważąc każde słowo, które miał zamiar wypowiedzieć. Wiedział, że jego przemyślenia mogły nie być łatwe do zaakceptowania przez innych, ale miał świadomość, że czasami najtrudniejsze decyzje są również tymi, które prowadzą do zwycięstwa.

- Tamno. - Zaczął spokojnie, przerywając ciszę, która zapadła po jej słowach. - Zamknięcie tego przejścia z naszej strony może okazać się niemożliwe, przynajmniej bez… poważnego poświęcenia. Prawdopodobnie ktoś z nas będzie musiał udać się do tego Podmroku. - Głos wieszcza był poważny, a w jego tonie pobrzmiewała nuta determinacji. Zwrócił na moment wzrok na rudą dziewczynę, która teraz wyglądała na nieco bardziej ożywioną po ich wcześniejszej rozmowie. Qadir przyglądał się jej przez dłuższą chwilę, jakby dopiero teraz zdawał sobie sprawę z pełni jej obecności w grupie. W końcu jego spojrzenie wróciło do żeńskiego archeologa a słowa syna Raaidy wybrzmiały z mocą.

- Udam się do ich wymiaru. - Oznajmił, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. - Będę potrzebował kogoś do pomocy, aczkolwiek spróbujemy przeładować to przejście z obu stron. Jeśli to się uda, możemy na zawsze zamknąć bramę dla Mrocznych. - Dłoń mężczyzny mimowolnie powędrowała do amuletu, który nosił na szyi, chociaż nie używał w tym momencie żadnej magii. Umysł proroka pracował na pełnych obrotach, a każdy krok, który planował, był precyzyjnie obliczony. - Demonolog może być odpowiedzialny za to przejście. - Dodał po chwili. - Musimy go potem odnaleźć, a następnie unieszkodliwić. To może być bardziej skuteczne niż osunięcie bramy do morza. Jeśli nie zakończymy tego teraz, prędzej czy później przejście znów się otworzy, albo powstanie nowe w jego miejscu. -

Jego słowa, choć stanowcze, nie były wypowiadane z pychą. Był pewny swoich umiejętności i tego, że podjęte przez niego kroki mogą zakończyć ten koszmar raz na zawsze. Wiedział jednak, że ryzyko było ogromne. W jego głosie słychać było pełne zrozumienie dla konsekwencji, jakie mogą nadejść. - Jeśli śmierć na nas czyha… - Mag podsumował, patrząc uważnie na szpiczasto uchą kobietę, - …musimy zaakceptować taki scenariusz. Musimy również zrobić wszystko, co w naszej mocy, by temu zapobiec na stałe. - Spojrzał na nią z uwagą, wiedząc, że jako kierowniczka wyprawy miała decydujący głos. Mimo to czuł, że taka podjęta decyzja była nieodwracalna. Zaufanie, jakie obywatel Urk-hun miał do swoich zdolności oraz do tego, że to, co mówi, stanie się rzeczywistością było, zdaje się, niezachwiane. To nie była zwykła odwaga – to była pewność, że jego działania mogą odmienić losy tej wyprawy. Wyjątkiem mogła być aktorska gra z jego strony. Z tym że po co miałby się poświęcać w kłamstwie?
Obrazek

Zachodnia część lasu

58
POST BARDA
- Teoretycznie tak - zgodziła się Tamna. - W praktyce nie mamy pojęcia, co czeka po drugiej stronie. Ktokolwiek zdecyduje się tam przejść, może trafić na względnie bezpieczne pustkowie, albo w środek obozu wojsk mrocznych elfów. I nie mamy jak tego przewidzieć.
Słysząc dalsze słowa Qadira, Voron odchrząknął cicho, przerywając długą ciszę.
- Jeśli zdecydujemy się na to działanie, jeśli wybierzemy zburzenie bramy z dwóch stron, będziemy musieli pogodzić się ze stratą jednego z nas, a ten, kto przejdzie na drugą stronę, ze wszystkim, co go tam spotka. Jeśli naprawdę chcesz tam iść, Qadirze, nikt cię nie powstrzyma, ale nie będziemy wysyłać nikogo więcej. Sprzeciwiam się poświęcaniu większej liczby żyć, niż to konieczne - zamilkł na moment, by dodać: - Niezależnie od tego, kto to będzie, powinien iść on sam. Jeśli uzgodnicie, że mam tam udać się ja, też będę nalegał na to, by udać się tam samodzielnie.
Nikt nie zaprotestował, choć wszyscy zdawali sobie sprawę z faktu, że sytuacja jest na tyle skomplikowana, że wszystko jeszcze mogło ulec zmianie - choćby wtedy, gdy dotrą pod samą bramę i jeżeli w ogóle uda im się tam dotrzeć.
- Żartujesz? Za otwarcie przejść odpowiedzialne jest więcej osób, niż jeden demonolog - zaprotestowała Tamna z irytacją. - Ewidentnie nie masz pojęcia, z jak potężną magią masz do czynienia. Gdyby jedna osoba potrafiła otworzyć stabilną bramę, taką, przez którą bez końca mogłyby przechodzić oddziały wojsk i która nie wyczerpuje niczyjej magii, hordy mrocznych zalałyby nas już dawno temu. Tutaj otworzono ich kilka, jednocześnie. Nawet jeśli ten, który kontaktował się z nami przez amulet, ma z tym bezpośrednio coś wspólnego, chociaż to byłby niezwykły zbieg okoliczności, on nie może być za to odpowiedzialny sam. Zabicie jego jednego nic nie zmieni.
Rathal i Voron pokiwali głowami. Obaj studiowali księgi, z których Tamna wyciągnęła swoje wnioski i choć ona posiadała przewagę w postaci zobaczenia bramy na żywo, kilka miesięcy temu, dzięki czemu mogła teraz zasugerować dalsze ścieżki działania, oni także mieli o tym jakieś pojęcie. Pozostali, w tym Qadir, mogli opierać się tylko na przypuszczeniach i ufać w umiejętności swoje i swoich towarzyszy.
- Pozwolę sobie powtórzyć, bo nie jestem pewna, czy słuchałeś mnie za pierwszym razem - powiedziała białowłosa spokojnie, próbując ukryć irytację w głosie. - Według tych zapisków, magiczne przeładowanie jednego z monumentów po naszej stronie też wystarczy. Zdestabilizuje to przepływ mocy i zamknie przejście. Nawet jeśli my przy tym zginiemy, nasze wojska zdołają wyrżnąć te mroczne, które wylazły na powierzchnię, na długo zanim uda się otworzyć je ponownie, bo to otwarcie nie jest takie proste. To nie jest jedno pstryknięcie palcami, jeden rytuał. To jest brama między światami.
- Masz rację. Ale jednocześnie jeśli Qadir czuje się na siłach, by przejść na drugą stronę i ją tam fizycznie zawalić, powinniśmy spróbować
- Voron skinął głową. - Tak czy inaczej, jeśli ktoś z was ma jakieś niedokończone sprawy, myślę, że teraz jest chwila na to, by je dokończyć. Spisać listy, pożegnania. Potem nie będzie już czasu.
Obrazek

Zachodnia część lasu

59
POST POSTACI
Qadir
”Pustynny Smok” słuchając kolejnych wyjaśnień Tamny, stał nieruchomo, oparty na swoim drewnianym kosturze, a jego ciemne oczy wodziły po twarzach zebranych. Jego twarz pozostawała spokojna, choć wewnętrznie toczył walkę z myślami oraz emocjami, jakie wzbudzała w nim ta dyskusja. Czarodziej odetchnął głęboko, z przemyślaną powagą, którą przywykł ukrywać pod maską opanowania. Po chwili ciszy spojrzał najpierw na Dortrisa, który wypowiadał się z typową dla siebie stanowczością. Qadir zauważył, że elf, choć jego głos nie drżał, odczuwał ciężar decyzji, która przed nimi stała. Karlgardczyk uśmiechnął się delikatnie, choć w jego uśmiechu była nuta melancholii, jakby zrozumiał, że ten uśmiech może być ostatnią rzeczą, jaką jego przyjaciel od niego zobaczy. - Masz rację, Voronie. - Ddezwał się Salih, a jego mowa brzmiała łagodnie, jakby chciał uspokoić towarzysza. - To byłoby samolubne z mojej strony, narażać innych na taki krok… Zajmę się tym osobiście. - W jego dialogu nie było cienia wahania, bo już wcześniej podjął tę decyzję, choć jej konsekwencje z każdą chwilą stawały się coraz bardziej realne.

Potem jego uwaga przesunęła się na Tamnę, której słowa zaczęły brzmieć coraz bardziej ostro, a gniew zabarwił jej blade lico. Białowłosa przedstawicielka długowiecznej rasy, wyraźnie zirytowana, podniosła na niego głos, wyjaśniając złożoność rytuału. Yasin nie przerywał, tylko westchnął cicho, jakby próbował stłumić własne emocje. Wiedział, że to nie miejsce na osobiste urazy, a przynajmniej tak starał się siebie przekonywać. - Nie chodzi mi o wszystkie bramy, panno Il’Dorai, ale konkretnie o tę jedną. Ten demonolog ma niebywałą siłę, o wiele większą niż zwykły mag. Kiedy razem z Rathalem poczuliśmy energię, nie miałem wątpliwości, że ktoś taki mógłby stworzyć ten portal. Czy był jedynym tego uczestnikiem, nie jest dla mnie tak istotne? Ważne jest, że ma informacje, których potrzebuję. - Przerwał na chwilę, unosząc wzrok na jasnowłosą elfkę, a jego spojrzenie złagodniało. - Nie chcę bawić się w półśrodki, które mogą, ale nie muszą zadziałać. Nie w takiej sytuacji. -

Wieszcz poprawił swój kostur, przyciągając go bliżej ciała, jakby szukał w nim oparcia. Przez chwilę jego myśli były daleko stąd, może po drugiej stronie tej bramy, w świecie, którego nigdy wcześniej nie widział. Kiedy Tamna wspomniała o tym, że nie zrozumiał jej słów, Qadir podniósł się, wyprostowując ramiona, jakby przygotowywał się na konfrontację, która nie miała nadejść. Na jego ustach pojawił się lekki uśmiech, choć tym razem towarzyszyła mu nuta politowania, jakby elfka czegoś nie dostrzegała, czegoś, co dla niego było oczywiste. - Skoro ta brama stanowi tak wielkie zagrożenie dla świata jak pozostałe, to czy nie lepiej, abym to ja odciągnął uwagę reszty wojsk po ich stronie, a wy zamknęlibyście przejście międzywymiarowe w spokoju? - Wypowiedź obywale Urk-hun, ale w podtekście brzmiała determinacja. Rozejrzał się dookoła, na pobliski las, na drzewa, które kołysały się pod wpływem wiatru, jakby próbując zapamiętać każdy szczegół tego świata, który może wkrótce opuścić na zawsze.

Myśli czarnoksiężnika przybrały melancholijny ton, kiedy uświadomił sobie, że możliwe jest, iż nigdy więcej nie zobaczy tej flory ani fauny, którą teraz podziwiał. Przez chwilę, ledwo zauważalnie, jego twarz wyrażała wahanie, jakby zastanawiał się, czy nie wycofać się z tego szalonego pomysłu. Jednak jego serce wiedziało, że nie ma odwrotu. - Czymże jest życie jednego śmiertelnika wobec takiego zagrożenia na skalę światową? - Dodał po chwili, a całość brzmiała niemal filozoficznie, jakby prorok rozważał odwieczne pytanie o sens poświęcenia. Kiedy jego wzrok ponownie spotkał się ze wzrokiem Vorona, czarodziej mówił już z pełnym przekonaniem: - Nie mam nic do spisania… Mój mistrz, Alfrad Zakkum, oraz matka będą wiedzieli, dlaczego to zrobiłem. Zachowaj pamięć o mnie w swej głowie. - Te słowa były skierowane tylko do współpracownika z Nowego Hollar, jakby w nich zawarł całą swoją ostatnią wolę. Spojrzał po reszcie towarzyszy, jego wzrok przesunął się po twarzach, które stały się mu bliskie przez te wszystkie dni. Jego głos, gdy się odezwał, był krótki, lecz pełen głębokiej wdzięczności. - Dziękuję wam za poświęcony czas. - Mimo prostoty tych słów, kryła się w nich cała jego szczera wdzięczność za to, że razem z nimi przeszedł przez te wszystkie trudności.

Wiedział, że jego decyzja jest ostateczna. Spojrzał po raz ostatni na badaczkę Fenistei, jej rodzica i resztę, jakby czekał na ostatnie komentarze lub rady, które mogłyby mu pomóc w nadchodzącej misji. Nagle, jakby wyrwany z zamyślenia, spojrzał na starszego elfiego mężczyznę, ojca Tamny. Jego oczy zatrzymały się na amulecie, który teraz spoczywał w wewnętrznej kieszeni jego ubioru. Mówiąc pogodnym, ale zdeterminowanym tonem, oświadczył: - W tym wypadku klejnot zabieram ze sobą, do właściciela. - Była to jego ostatnia deklaracja, jakby w tych słowach zamykał swoje przygotowania na podróż, z której mógł nie wrócić. Co z przysięgą wobec półgoblina względem zwrócenia zguby? To nie miało takiej wagi jak ratowanie tej rzeczywistości, nieprawdaż? Poza tym niebezpieczny artefakt nie mógł trafić w dłonie kogoś z zewnątrz. Odciążył tym samym kolegę czarownika od tego obowiązku.
Obrazek

Zachodnia część lasu

60
POST BARDA
- Nie mamy pojęcia, co jest po drugiej stronie - przypomniał tylko Voron, w reakcji na propozycję odwrócenia uwagi wojsk mrocznych elfów. Na ile był to dobry pomysł i czy faktycznie jedna osoba była w stanie to zrobić, zakładając, że dzięki temu przejście pozostanie niepilnowane, to się miało jeszcze okazać.
Nie było odpowiedzi, ani pożegnań. Wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie nie wrócą. Jedni byli młodzi, inni przeżyli już kilka stuleci, ale na twarzy każdego z nich widniała determinacja, która odpychała wszelką rozpacz. Mieli zadanie do wykonania i nie miał tego za nich zrobić nikt inny - a przynajmniej nie teraz. Doskonale zdawali sobie sprawę z faktu, że ktoś, kto przyszedłby po nich, miałby dużo trudniej, o ile zadanie dla niego nie stałoby się zupełnie niemożliwe.
Roland pomógł wszystkim pozwijać namioty i pozbierać się do wyjazdu. Tamna do samego końca siedziała nad notatkami i upewniała się, że wzięła wszystko pod uwagę i nie popełniła żadnych błędów. Spędziła tylko krótką chwilę na rozmowie z Puellą i przytuliły się mocno, obie szczęśliwe, że jedna przeżyła poważne rany, a druga odzyskała wzrok. Wszelkie rozmowy były krótkie, powierzchowne i właściwie tylko organizacyjne. Nie mieli ani czasu, ani nastrojów do większej nostalgii.
Po skromnym, pospiesznym śniadaniu, wyruszyli w dalszą drogę niespełna godzinę później. Im dalej zagłębiali się w Fenisteę, tym bardziej martwy zdawał się być las wokół nich. Z wysuszonej, spękanej ziemi pod kopytami koni podnosił się pył, a czarne drzewa trzeszczały, poruszane zimnym wiatrem. Podróżowali tak kilka godzin. Niektórzy poowijali się ciaśniej płaszczami, inni celowo wystawiali twarze na ostre jego podmuchy. To było miejsce zapomniane przez bogów i śmiertelników; idealne, by poprowadzić z niego atak na ludzkie krainy.
- Trzeba dalej iść z buta - zadecydował Roland, zatrzymując powóz i zeskakując z kozła. - Jeśli nie chcecie, żeby nas usłyszeli i wystrzelali z daleka, jak kuropatwy.
Tamna, po swoich wieloletnich badaniach zaznajomiona z okolicą, poprowadziła ich wśród gęstych, martwych drzew na wzniesienie, gdzie w okolicznych ruinach mogli zostawić wszystko, czego nie zamierzali ze sobą zabierać, w tym konie. Potem w miarę bezgłośnie, ukryci pod kapturami i pochyleni, weszli na sam szczyt pagórka, a przed nimi rozciągnął się widok na półwysep Fenistei i obóz, jakie rozbiły tam mroczne elfy.
Do najbliższych namiotów mieli jeszcze jakieś pięćset metrów. Nieograniczeni przez ludzkie wojska i zabudowania, mroczni rozlali się po pustkowiu jak popielata zaraza. Ich obozowisko otoczone było widoczną nawet z oddali białą siecią lepkich pajęczyn, łączącą pnie drzew i rozpełzającą się po ziemi. Widzieli z daleka ruch wśród ciemnych namiotów, ale nie byli w stanie dostrzec szczegółów - mimo to, mogli domyślać się, że liczebność tutejszych wojsk byłaby wystarczająca, by przy dobrych wiatrach zmieść Meriandos z powierzchni ziemi. I najpewniej właśnie na to się szykowali.
W oddali, niedaleko za obozem, na klifie, stał ogromny, pionowy okrąg, otoczony pionowymi monumentami, w którym pulsowała półprzezroczysta bariera. W tej chwili nikt nie przechodził, ani na jedną, ani na drugą jego stronę, ale nietrudno było zrozumieć, że mieli przed sobą bramę, do której zmierzali od samego początku. Czuli pulsowanie jej magii nawet tutaj, daleko od niej.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Fenistea - puszcza”