POST POSTACI
Vera Umberto
Znów wysoko uniosła brwi. Takiej propozycji się nie spodziewała, nawet jeśli oficjalnie ona wcale nie padła.Vera Umberto
- Nie jesteśmy już za starzy na takie rzeczy? - spytała. - Jeśli chcesz, nie ma sprawy. Możemy powiedzieć Hubertowi, że podam się za twoją partnerkę, a gdy dotrzemy na miejsce i spotkamy się z twoimi rodzicami, powiemy prawdę i postawimy go przed faktem dokonanym.
Wydęła usta z irytacją, zerkając przez okno.
- ...Ale to też chyba nie będzie w porządku - stwierdziła po chwili wahania.
Dlaczego nie mogli się normalnie dogadać? Czy to przez to, jak narwany był Hewelion, czy przez nadęty sposób bycia Labrusa? Corin poradziłby sobie najlepiej, gdyby był teraz na jej miejscu. Znalazłby odpowiednie słowa, które chciał usłyszeć jeden, potem przemówiłby do rozsądku drugiemu i za moment już piliby razem, jakby nigdy nic. Może tak powinna o tym myśleć? Co zrobiłby Yett?
- Zabroniłam mu używać tej magii wobec członków załogi. Nie robi tego już - próbowała uspokoić Viridisa, choć wiedziała, że jego złość wcale nie wynika z rozmowy o Sovranie. - Był wtedy przerażony. Umierał od trucizny przecież. Nie wiedział, co się dzieje. Ocalił mi życie wtedy, pamiętasz? Pierdolone mroczne, akurat w tę jedną noc, która miała być inna niż wszystkie - mruknęła z frustracją, którą zaraz zapiła rumem.
Nie zdążyła się jeszcze stęsknić za Corinem, ale gdy Labrus o nim wspomniał, przed oczami Very stanęły ostatnie ich dwa wspólne wieczory. Nie licząc morderstwa i obwiniania o to ich dwojga, były to dwa absolutnie doskonałe wieczory. Opuściła wzrok na pierścionek, obracając go na palcu.
- Jest nim - zgodziła się cicho. - Nie wiem, czym sobie na to zasłużyłam. Może to jego bogowie za coś pokarali.
Milczała przez chwilę. Wciąż nie miała pewności, czy lekarz chciał słuchać jej rozterek, ale mimo wszystko kilka uderzeń serca później odezwała się znów.
- Przez długi czas myślałam, że całe jego uczucie do mnie jest wpływem Ferbiusa - wyznała. - Demona, tego, który prześladował nas ostatnio. Mieszał mi w głowie. Wiesz, kiedy poszłam na wyprawę w tę dżunglę pod Tsu'rasate, znaleźć go i zabić, po wszystkim byłam prawie pewna, że to się skończy. W myślach pożegnałam się już z Corinem, pozwoliłam mu odejść. Bo został na statku, więc po tym wszystkim siedziałam na plaży, czekałam, aż po nas przypłyną i biłam się z myślami. Byłam gotowa na tę niezręczną rozmowę, w której wycofuje się ze wszystkiego i nawet nie byłam o to zła. Ciągle czekam na moment, w którym ostatnie skrawki tej magii ulecą, może jak tego pierdolonego kota coś zeżre, i to wszystko się skończy. Jakoś łatwiej mi wychodzić z założenia, że to jakaś sztuczka, niż że ktoś taki jak Corin mógłby naprawdę chcieć... być ze mną. Kiedy mógłby mieć każdą. Naprawdę każdą.
Westchnęła ciężko, ale po chwili zaśmiała się krótko.
- Ja zazdroszczę wam. Chciałabym się z nim czasem pokłócić. Chciałabym, żeby nie był zawsze taki idealny. Zawsze doskonale wiedzący, co powiedzieć. Wiecznie, kurwa, uśmiechnięty. Nigdy niemający do mnie o nic pretensji. Może gdybyśmy się mogli porządnie pożreć raz po raz, nie czułabym się tak, jak teraz.