Wybrzeże

166
POST POSTACI
Vera Umberto
Znów wysoko uniosła brwi. Takiej propozycji się nie spodziewała, nawet jeśli oficjalnie ona wcale nie padła.
- Nie jesteśmy już za starzy na takie rzeczy? - spytała. - Jeśli chcesz, nie ma sprawy. Możemy powiedzieć Hubertowi, że podam się za twoją partnerkę, a gdy dotrzemy na miejsce i spotkamy się z twoimi rodzicami, powiemy prawdę i postawimy go przed faktem dokonanym.
Wydęła usta z irytacją, zerkając przez okno.
- ...Ale to też chyba nie będzie w porządku - stwierdziła po chwili wahania.
Dlaczego nie mogli się normalnie dogadać? Czy to przez to, jak narwany był Hewelion, czy przez nadęty sposób bycia Labrusa? Corin poradziłby sobie najlepiej, gdyby był teraz na jej miejscu. Znalazłby odpowiednie słowa, które chciał usłyszeć jeden, potem przemówiłby do rozsądku drugiemu i za moment już piliby razem, jakby nigdy nic. Może tak powinna o tym myśleć? Co zrobiłby Yett?
- Zabroniłam mu używać tej magii wobec członków załogi. Nie robi tego już - próbowała uspokoić Viridisa, choć wiedziała, że jego złość wcale nie wynika z rozmowy o Sovranie. - Był wtedy przerażony. Umierał od trucizny przecież. Nie wiedział, co się dzieje. Ocalił mi życie wtedy, pamiętasz? Pierdolone mroczne, akurat w tę jedną noc, która miała być inna niż wszystkie - mruknęła z frustracją, którą zaraz zapiła rumem.
Nie zdążyła się jeszcze stęsknić za Corinem, ale gdy Labrus o nim wspomniał, przed oczami Very stanęły ostatnie ich dwa wspólne wieczory. Nie licząc morderstwa i obwiniania o to ich dwojga, były to dwa absolutnie doskonałe wieczory. Opuściła wzrok na pierścionek, obracając go na palcu.
- Jest nim - zgodziła się cicho. - Nie wiem, czym sobie na to zasłużyłam. Może to jego bogowie za coś pokarali.
Milczała przez chwilę. Wciąż nie miała pewności, czy lekarz chciał słuchać jej rozterek, ale mimo wszystko kilka uderzeń serca później odezwała się znów.
- Przez długi czas myślałam, że całe jego uczucie do mnie jest wpływem Ferbiusa - wyznała. - Demona, tego, który prześladował nas ostatnio. Mieszał mi w głowie. Wiesz, kiedy poszłam na wyprawę w tę dżunglę pod Tsu'rasate, znaleźć go i zabić, po wszystkim byłam prawie pewna, że to się skończy. W myślach pożegnałam się już z Corinem, pozwoliłam mu odejść. Bo został na statku, więc po tym wszystkim siedziałam na plaży, czekałam, aż po nas przypłyną i biłam się z myślami. Byłam gotowa na tę niezręczną rozmowę, w której wycofuje się ze wszystkiego i nawet nie byłam o to zła. Ciągle czekam na moment, w którym ostatnie skrawki tej magii ulecą, może jak tego pierdolonego kota coś zeżre, i to wszystko się skończy. Jakoś łatwiej mi wychodzić z założenia, że to jakaś sztuczka, niż że ktoś taki jak Corin mógłby naprawdę chcieć... być ze mną. Kiedy mógłby mieć każdą. Naprawdę każdą.
Westchnęła ciężko, ale po chwili zaśmiała się krótko.
- Ja zazdroszczę wam. Chciałabym się z nim czasem pokłócić. Chciałabym, żeby nie był zawsze taki idealny. Zawsze doskonale wiedzący, co powiedzieć. Wiecznie, kurwa, uśmiechnięty. Nigdy niemający do mnie o nic pretensji. Może gdybyśmy się mogli porządnie pożreć raz po raz, nie czułabym się tak, jak teraz.
Obrazek

Wybrzeże

167
POST BARDA


- Zapytaj jego! - Denerwował się Labrus, gestykulując w stronę okna. Wydawało się, że delfiny odpłynęły i Hubert zarządzał wyjście z wody, ale dziewczyny starały się go od tego odwieść. - Czy powiedziałem, że chcę, Vero? Czy ty również nie zmierzasz pytać mnie o zdanie? Czy wyglądam na kogoś, kto mógłby wstydzić się swojego prawdziwego partnera?! - Warczał lekarz, strosząc się jak kogucik, gdy dzięki rumowi tracił wszelkie hamulce. - To jest problem! Jego przekonanie, że się go wstydzę! Proszę mi wybaczyć, byłbym szczęśliwy u boku takiej partnerki, lecz to nie czas, by zakrywać się kolejnym fortelem!

Labrus wstał. Zachwiał się odrobinę, lecz w porę złapał się stolika. Utrzymując równowagę, mógł zacząć spacerować po pomieszczeniu. Wkrótce okazało się, że musiał zająć ręce. Porządkowanie szpitaliku było odpowiednim zajęciem, gdy tyle rzeczy potrzebowało przesunięcia, poprawienia, ułożenia.

- Ile pożarów przyjdzie nam jeszcze gasić, nim te mroczne nas dosięgną? - Labrus rozpostarł białe płótno na jednej z leżanek, gdy uczepił się tematu inwazji. - Bogowie nie zsyłają kar ani nagród. Są zbyt zajęci własnymi dramatami. Osurela nigdy nie pozwoliłaby mi na związanie się z takim głupcem! Ach, Vero! Jakże ci zazdroszczę!

Frustracja sprawiła, że Labrus opadł na jedno ze swoich łóżek, teraz pozbawiony sił.

- Nie jest łatwo uwierzyć w prawdziwą miłość. - Westchnął. - Czasem zastanawiam się, czy ona naprawdę istnieje... Nie winię cię, wpływ demona wydaje się łatwiejszy do zaakceptowania niż bezgraniczne uczucie. Sądzisz, że kot ma na was wpływ? Dlaczego tego nie sprawdzisz? - Zaproponował. Uniósł dłonie do oczu, by mocno potrzeć powieki. - Nie chcesz konfliktów, Vero. To niszczy życie.

Dźwięki zza burty sugerowały, że towarzystwo zbierało się z powrotem na pokład.
Obrazek

Wybrzeże

168
POST POSTACI
Vera Umberto
- Nie... - Vera próbowała przerwać wybuch złości Labrusa, ale ostatecznie doszła do wniosku, że lepiej będzie go przeczekać. Odezwała się dopiero, gdy skończył. - Wiem, że to nie jest na to czas.
Obserwowała, jak lekarz miota się po pomieszczeniu, tylko po to, by czymś zająć ręce. Gdyby był jej załogantem, albo kimś, kogo przynajmniej raz widziała z ostrzem w dłoni, mogłaby zaproponować mu najlepszy sposób na wyrzucenie z siebie negatywnych emocji, jaki istniał, czyli pojedynek. Fizyczne zmęczenie zawsze pomagało na rany na duszy, a przynajmniej Verze. Co w takim razie mogło pomóc jemu? Odcięcie komuś nogi?
- Nie wiem - wzruszyła ramionami. - Próbuję się przekonać, że to tylko moja paranoja. Zresztą, mały Tom lubi tego kota. Jest do niego przywiązany. Nie chcę, żeby stracił jeszcze jego.
Nie chcę odebrać mu przyjaciela tak, jak odebrałam mu matkę, przeszło jej przez myśl, ale nie powiedziała tego na głos. Znów opuściła wzrok na szklankę w dłoniach, na moment skupiając się na bursztynowym odcieniu rumu. Dopiero gdy usłyszała dźwięki świadczące o powrocie tamtej grupy na pokład, podniosła spojrzenie na Labrusa. Przyglądała mu się przez chwilę w milczeniu, by wreszcie podnieść się z krzesła i przejść te kilka kroków, do niego. Usiadła obok.
- Nie jest tak idealnie, jak może wyglądać z zewnątrz. Wiecznie czuję się niewystarczająca. Nieważne jak się staram, nigdy nie jestem w stanie temu wszystkiemu dorównać. Jestem ewidentnie upośledzona emocjonalnie. To też... nie jest przyjemne uczucie - przyznała cicho. - Poza tym, cała ta miłość go rozprasza. Podejmuje głupie, pochopne decyzje. To przez niego musimy remontować teraz statek, chociażby. Nie robił tego wcześniej. Był rozsądny, skupiony.
Z rezygnacją pokręciła głową.
- Wszystko ma dobre i złe strony. Każdy związek ma lepsze i gorsze momenty, jak sądzę. Wy macie teraz gorszy, ale czy to nie znaczy, że za chwilę będzie lepszy? - zasugerowała. Nie była mistrzynią pocieszania, a empatia nie należała do najsilniejszych stron jej charakteru. Ale chciała pomóc, tak cholernie chciała pomóc... gdyby tylko wiedziała, jak to zrobić. - Hubert cię kocha. Tylko pokazuje to w jakiś... wyjątkowo chujowy sposób. Teraz, przynajmniej. Musicie znaleźć nić porozumienia, chociaż wiem, jak ciężko przebić się czasem do upartego łba z jakimikolwiek argumentami. Porozmawiać spokojnie. Bez wykrzykiwania sobie wzajemnie w twarz słów, których żaden z was tak naprawdę nie ma na myśli.
Skrzyżowała nogi w kostkach i obróciła głowę do Labrusa, by spojrzeć na jego wąsaty profil.
- Powinniście iść do świątyni Osureli i wziąć tam ślub, zamiast kłócić się i martwić się tym, co powiedzą rodzice - zaproponowała, uśmiechając się lekko. Nie mówiła do końca poważnie, ale z drugiej strony, dlaczego by nie mieli tego zrobić? - I przykro mi, Labrus, ale nie byłabym dla ciebie dobrą partnerką. Przynajmniej jedna osoba w związku musi nie być wyniosłym, zdystansowanym gburem, żeby to działało. Nie mielibyśmy szans.
Obrazek

Wybrzeże

169
POST BARDA


Labrus walczył skalpelem w dłoni, lecz nie była to broń, z którą mógłby zmierzyć się z Verą. Tracił również drugą broń - swój cięty język, który odmawiał posłuszeństwa po alkoholu.

- To kot. W dzieciństwie traciliśmy więcej. - Labrus nie przejął się losem zwierzęcia ani tym bardziej dziecka. - Zabierz... Zabierz Corina. Od kota. - Wymamrotał i dalej pocierał oczy, jakby te nagle mocno zaczęły szczypać. - Zobaczysz, co myśli bez demona-kota. A ty, rozmawiaj z nim. Niech mówi, czy jesteś dość, czy nie. Co zmienić. Komunikacja, Vero, to klucz do wszystkiego.

Labrus wydawał się dobrze komunikować z partnerem, a nieporozumienia wynikały jedynie z uporu ich obu. Nie mogąc znaleźć wspólnego mianownika, woleli obrazić się na siebie wzajemnie.

- Hubert nie podejmuje złych decyzji. Jest rozsądny, chwilami. - Uznał lekarz, podnosząc na chwilę spojrzenie na Verę. Wzrok miał rozbiegany, a oczy czerwone od tarcia. - Teraz nie jest. Skoro nie chce pokazać się rodzicom, jak mógłby nie wstydzić się przed Osurelą? Poza tym, odesłanoby nas do Krinn. - Labrus zmierzwił włosy. - Nie wiem, czego on oczekuje. Nie chcę, żeby zostało tak jak teraz. Nie mogę się z nim kłócić! - Podniósł znowu głos. - Nie jesteśmy parą młodzieży!

Rozmowy spowodowały, że umknęły im zbliżające się kroki. Dopiero kiedy osoba była bardzo blisko, a deski zatrzeszczały pod jej nogami, mogli zrozumieć, że ktoś zbliża się do nich. Kroki były jednak zbyt drobne i miękkie, by należały do Huberta.

Rozległo się pukanie.

- Panie Viridis? - Dobiegł ich ostrożny głos Samaela, który ledwie uchylił drzwi. - Gerda podniosła jeżowca i kilka kolców wbiło się w jej dłoń. Pan kapitan prosi o...

- Olena wie, co robić!
- Odszczeknął Labrus, nie pozwalając Samowi na skończenie zdania.

-... Rozumiem.
Obrazek

Wybrzeże

170
POST POSTACI
Vera Umberto
- Zawsze mówi, że jestem wystarczająca - mruknęła.
Mógł mieć rację. Próbowała odsunąć od siebie te natrętne myśli, ale czy Corin nie był tym bardziej zakochany, im bliżej znajdował się ten sierściuch? Czy w ten wieczór, jaki spędzili razem na dzikiej plaży, nie przypałętał się także Fin? Odkąd zabiła Ferbiusa, ten kot ciągle był przy nich - albo na statku, albo potem na wyspie. Więc co, jeśli wszystko posypie się, gdy tylko Siódma Siostra odbije od brzegu Harlen i wypłynie z zatoki, zostawiając zwierzę na lądzie? Czy Vera będzie musiała pogodzić się z myślą, że Corin będzie kochał ją tylko tam, czy może faktycznie będzie musiała pozbyć się kota? Cała paranoja, jaką odczuwała wcześniej, a której ostatnio jakimś cudem prawie całkowicie się pozbyła, teraz wróciła ze zdwojoną siłą. W dżungli, a potem na plaży, pogodziła się ze stratą, tylko po to, żeby potem pogodzić się z jej brakiem i ze świadomością, że naprawdę kocha z wzajemnością. A teraz?
Co miała robić teraz?
Chciała dać Corinowi odpowiedni podarunek jako miły gest, jako dowód tego, że jest dla niej ważny, że go zna i że jej na nim zależy. Teraz, spacerując po Porcie Erola i rozglądając się po sklepowych witrynach, będzie musiała jednocześnie szukać czegoś, co będzie także odpowiednim pożegnaniem. Odstawiła szklankę na pierwszy lepszy stolik obok i oparła łokcie na kolanach, a twarz ukryła w dłoniach. Labrus miał rację. To było zbyt piękne, żeby było prawdziwe.
Może po prostu poprosi kogoś, żeby zabił kota. Kogoś, kto nie będzie miał wyrzutów sumienia i nie będzie zadawał zbędnych pytań. Może Ohara? Ohar wydawał się odpowiednią osobą do tego typu zadania. Małemu Tomowi przywiezie innego zwierzaka. Kurwa mać. Dawno już powinna była to zrobić. Zrobiła się zbyt miękka.
- Przynajmniej wiecie, że to jest prawdziwe - rzuciła cicho. - Że nikt inny nie bawi się waszym kosztem. Wiesz, że przez jakiś czas wierzyłam, że jestem wybranką Ula? Przekonał mnie do tego, ten demon. Myślałam, że jestem niezwyciężona. Że nie mogę umrzeć. Jakie to było głupie - parsknęła pozbawionym rozbawienia śmiechem. Nie o tym rozmawiali, ale jej też już rum namieszał trochę w głowie i plątały się jej myśli.
Głos Samaela wyrwał ją z ponurego rozmyślania. Podniosła głowę, a gdy Viridis odpowiedział rogatemu warknięciem, wstała i podeszła do drzwi, opierając się o nie ramieniem.
- Przekaż proszę kapitanowi Hewelionowi, że doktor Viridis bardzo źle się czuje - powiedziała cicho. - Jest blady i ledwo oddycha. I jest ranny. A do tego... - zamyśliła się na chwilę i zerknęła przez ramię na Labrusa, z którym wszystko było w jak najlepszym porządku. Całkiem możliwe, że Samael też to widział, ale nie zastanawiała się nad tym w tym momencie. - Gorączkuje. I majaczy. I z uszu leci mu krew. I powtarza w kółko jego imię. Chyba naprawdę kapitan będzie tu potrzebny.
Obrazek

Wybrzeże

171
POST BARDA


- Może tak właśnie jest. Może nie.

Cokolwiek Corin myślał o Verze, mógł przekazać tylko za pomocą słów. Jeśli Vera mu nie wierzyła, mogła spróbować zajrzeć mu do głowy innymi sposobami. Sovran miał jednak nie używać magii na członkach załogi. Co więcej, sam darzył kota Fina sympatią i jeśli kapitan postanowi pozbyć się zwierzęcia, może powstać nowy konflikt. Nie tylko Tom lubił kotka.

- Proszę nie zrozumieć mnie źle. - Labrus grzecznie uniósł dłoń, choć język plątał mu się okropnie. - Lecz Hubert i ja... Jesteśmy niecodzienną, lecz dobraną parą. To, co mamy... Nie trafia się każdemu. Osurela patrzyła na nas przychylnym okiem tamtego dnia. Zaczęło się tak niewinnie. Żegnałem się z nim. Sądziłem, że śpi. - Labrus pokręcił głową, zawstydzony i zażenowany własnymi słowami. - O naiwności! Lecz od tego się zaczęło. Moja Vero, czy wiara w przychylność Ula również nie pomogła tobie? Dzięki temu jesteś teraz tu, gdzie jesteś.

Samael wydawał się rozumieć, że Vera i Labrus rozmawiają o sprawach prywatnych. Zajrzał do pomieszczenia, jego okrągłe oczy natychmiast dostrzegły alkohol. Nie musieli nic więcej mówić.

Z jękiem Viridis opadł na kozetkę.

- Skoro z uszu, to również z nosa, szanowna pani kapitan. - Poprawił Verę. - Bądźmy konsekwentni.

- Pani kapitan...
- Jęknął Samael. - Mogę... Przekazać kapitanowi, że pan Viridis nie czuje się najlepiej.

- Przepraszam, że cię w to wciągam, kochany Samaelu. Idź już. A ty, Vero... Przygotuj się na aferę.
Obrazek

Wybrzeże

172
POST POSTACI
Vera Umberto
Znacznie łatwiej było skupić się na obecnym problemie, niż na rozważaniu tego, co mogłoby być, ale nie było, choć może potencjalnie było, między nią a Corinem. Jej podpity umysł z łatwością odsunął od siebie te myśli i w pełni zajął się konfliktem między Labrusem, a Hubertem. Była teraz na ich statku, jako ich gość i w ramach rekompensaty za możliwość zabrania się z nimi na wyspy, mogła przynajmniej pomóc im z powrotem się pogodzić. W miarę swoich możliwości, naturalnie.
- Z nosa też - poprawiła się, zgodnie z upomnieniem lekarza. - Przekaż, proszę. I powiedz, że musi tu przyjść. Dziękuję, Sam.
Wyciągnęła rękę i niezdarnie poklepała świeżego oficera po ramieniu, a potem z powrotem zamknęła drzwi do szpitala Viridisa. Gdy to zrobiła, oparła dłonie na biodrach i rozejrzała się. Nie miała pojęcia, czego spodziewać się po rozzłoszczonym Hewelionie, bo nigdy dotąd nie był zły na nią - poza tym jednym razem, gdy nie była pewna, czy jej udział w akcji w Everam był dobrym pomysłem i zmieniała plany, co mu się nie podobało - ale resztki rozsądku, jakie po rumie jeszcze jej pozostały, sugerowały, by pochować wszystkie ostre przedmioty. No, resztki rozsądku plus głupie, pijackie pomysły, bo normalnie przecież nie przyszłoby jej do głowy, że Hubert mógłby rzucić się na nią ze skalpelem. Teraz zgarnęła wyczyszczone do połysku narzędzia Labrusa, owinięte w skórę, i bezceremonialnie wrzuciła je do pierwszej lepszej szafki, żeby tylko nie leżały na wierzchu. Potem zatrzasnęła okno, by ewentualnych krzyków nie musiała wyraźnie słyszeć cała załoga, a na koniec złapała swoją szklankę i dopiła rum do końca. Odstawiła naczynie ze stuknięciem na blat biurka.
- Jestem gotowa - poinformowała Viridisa. - Nie jestem Corinem, który ma dobre rozwiązanie każdego konfliktu, ale mam swoje sposoby. I już ja was, kurwa mać, tymi swoimi sposobami pogodzę. Choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobię! - zadeklarowała butnie, tylko po to, żeby zreflektować się chwilę później. - ...No, może nie ostatnia. Jeszcze jest parę rzeczy, które chciałabym zrobić, zanim mnie morze pochłonie.
Oparła się tyłem o biurko i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, wbijając wyczekujące spojrzenie w zamknięte drzwi.
- Czego mam się spodziewać? - zagadnęła niewinnie.
Obrazek

Wybrzeże

173
POST BARDA


Labrus ułożył się na kozetce i złożył ręce na piersi, zupełnie jakby naprawdę szykował się na spotkanie z Usalem. Westchnął głęboko, co wywołało tylko powątpiewające uniesienie brwi ze strony Samaela. Jelonek został wciągnięty w kolejną rozgrywkę, która jego nie dotyczyła! Postanowił jednak wziąć w niej udział. Zdenerwowani panowie dowodzący byli problematyczni dla całej załogi i należało to rozwiązać jak najszybciej.

W szpitaliku Labrusa naturalnie było wiele ostrych przedmiotów, jak również takich, które ostrymi mogły się stać. Gabloty były szklane, wiele instrumentów i naczyń również dało się wykorzystać w walce. Vera miała czas, by się przygotować. Ale czy myślała kiedykolwiek, że może walczyć wziernikiem czy inną łyżką ekstrakcyjną?! Tak szorstkie potraktowanie narzędzi pracy, które zadzwoniły w szufladzie, spowodowało, że nawet Labrus uniósł głowę.

- Ostrożnie! - Upomniał. - W tych czasach niełatwo dostać narzędzia tej jakości! - Podzielił się informacją, która mogła nie mieć dla Very żadnego znaczenia. - Ja mam nadzieję, kurwa mać, że znajdziesz sposób, Vero, na przemówienie temu morskiemu bałwanowi do rozumu. On jest niegroźny, jeśli chodzi o przyjaciół. Nie obawiaj się, obronię cię.

Nie musieli czekać długo. Kroki Heweliona nie były lekkimi stopami Sama i rozbrzmiewały niemal wyczuwalnymi drganiami pokładu, gdy kapitan spieszył na spotkanie ze słabowitym.

- To zaskakujące, że nie ma kopyt. - Podzielił się przemyśleniami Viridis, gdy jego pijany umysł wędrował niezbadanymi ścieżkami, oderwanymi od obecnych wydarzeń. Ciężko było orzec, o kim mówił.

Hubert wpadł do szpitaliku jak burza. Drzwi odbiły się od ściany z trzaskiem, a kapitan nawet nie spojrzał na Verę, kierując się wprost do umierającego.

- Nie demoluj mi kajuty, kochany. - Odezwał się spokojnie lekarz.

- Labrus, co się dzieje?! - Delikatność, z jaką Hubert wsunął ramię pod głowę Labrusa, by unieść ją lekko i wesprzeć, była niespotykana. Wlepił wzrok w partnera z troską i dopiero po chwili spojrzał na Verę. - Vera? Co się stało?

- To rzadko spotykany syndrom złamanego serca. - Labrus pospieszył z wyjaśnieniem. Uniósł dłoń, by czule oprzeć ją na oszpeconym policzku. - To prawdziwe schorzenie, gdybyś miał wątpliwości. Objawia się słabością, po której następuje zatrzymanie akcji serca i nieuchronna śmierć. - Viridis mamrotał pod wąsem. - Zmarli na to Adameus Mickiev i Jules Slovus, znani pisarze kerońscy. Plotki głoszą, że złamali sobie serca nawzajem... To była zakazana miłość.

Dopiero słowa partnera kazały kapitanowi zastanowić się dwa razy. Dodawanie historii i anegdot nie było niczym dziwnym, lecz diagnoza nie pozostawiały złudzeń. Hubert nachylił się niżej do Labrusa, by poczuć jego oddech.

- Labrus... Ty jesteś kompletnie pijany? Śmierdzisz alkoholem. Wiesz, że masz słabą głowę, dlaczego tyle wypiłeś?

Oskarżycielski wzrok spoczął na Verze.
Obrazek

Wybrzeże

174
POST POSTACI
Vera Umberto
Vera wyszczerzyła zęby w uśmiechu, choć nie wiedziała, co rozbawiło ją bardziej - kurwa mać w ustach Labrusa, czy jego deklaracja, że w razie czego obroni ją przed rozwścieczonym Hewelionem. A może chodziło o to, że została nazwana przyjaciółką? Nie zdarzało się to często. Nie odpowiedziała lekarzowi, tylko z większą pewnością siebie wróciła do wpatrywania się w drzwi.
- Widziałam kiedyś rysunki faunów, miały kopyta - podzieliła się pierwszą lepszą myślą, jaka przyszła jej do głowy, choć nie miała ona najmniejszego sensu w kontekście obecnej rozmowy. Zarówno Viridisowi, jak i Hubertowi do fauna było daleko. Swoją drogą, ciekawe, czy te też istniały. Świat zaskoczył ją już wielokrotnie przez ostatnie lata, więc nie zdziwiłaby się, gdyby wcześniej czy później trafiła i na takiego.
Gdy kapitan wpadł do kajuty i kompletnie ją zignorował, Vera bez słowa odepchnęła się od biurka, by przejść te kilka kroków i zamknąć za nim drzwi. Zastanawiała się, czy istniał sposób, żeby całkiem je zablokować, tak, by Hewelion nie mógł zaraz znów obrazić się i wyjść. Opuściła wzrok na klamkę i zamek pod nią; wątpiła, by okrętowy szpitalik był tak zabezpieczony, ale jeśli znalazła klucz, przekręciła go w zamku, wyciągnęła i schowała do sakiewki. Dopiero wtedy wróciła do tamtej dwójki - choć nie do końca, bo nie podchodziła blisko. Oparła się ramieniem o ścianę kawałek od nich, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
Komentarz Labrusa znów ją rozbawił; jak widać, rum zaczynał działać też na nią, choć nieco później, niż na niedoświadczonego w boju wąsacza. Zacisnęła usta w wąską kreskę, by nie parsknąć śmiechem, a gdy padło na nią oskarżycielskie spojrzenie Huberta, zrobiła najbardziej niewinną minę, jaką miała w repertuarze.
- Musiał potknąć się i wpaść do kociołka z rumem - powiedziała, rozkładając ręce w wyrazie bezradności, choć częściowo opróżniona butelka z mocnym alkoholem, stojąca na biurku, była niezaprzeczalnym dowodem jej winy.
Wyprostowała się i oparła dłonie na biodrach.
- Hubert, nie możecie tak dalej funkcjonować. Musicie się dogadać wreszcie - poinformowała go głosem nieznoszącym sprzeciwu. - Nie będę udawała niczyjej partnerki na żadnych obiadkach z rodzicami. Nie będę... patrzyła, jak marnujecie to, o czym niektórzy mogą tylko pomarzyć. Musicie przestać się unikać i już na pewno nie możesz zrobić nic głupiego w Porcie Erola, cokolwiek tam sobie wymyśliłeś w tej swojej blond głowie - wyciągnęła w stronę Huberta wyprostowany palec. - To się musi skończyć, te bezsensowne kłótnie, kiedy wszyscy wiedzą, że nie możecie bez siebie żyć. Ja to wiem. I wy też to wiecie. Jesteście obaj uparci jak dwa stare osły.
Obrazek

Wybrzeże

175
POST BARDA


Szpital nie miał zamka, ale Vera mogła przystawić drzwi chociażby krzesłem, by uniemożliwić ich otwarcie w łatwy sposób. Hubert mógł barierę odsunąć, lecz z zewnątrz nikt nie dostanie się do środka.

Labrus nie widział radości Very. Jego oczy utkwione były w Hubercie, gdy przeniósł dłoń z policzka we włosy partnera. Jasne, krótkie kosmyki, równo przycięte przez Samaela, plątały się między palcami lekarza. Kapitan wciąż był mokry po kąpieli w morzu, a jego spojrzenie bezzmiennie utkwione w Verze.

- Napoiłaś go rumem? Vera, on nawet nie lubi takich rzeczy! - Denerwował się Hubert, nie zważając na czułe gesty. - Będzie wściekły, jak wytrzeźwieje!

- Ty jesteś wściekły, jak gęsi mistrza Ignhysa.

- Labrus... Może powinieneś się przespać?

- Zamknę oczy na wieczność, jeśli nie obiecasz szczerości wobec moich rodziców.
- Dramatyzm wylewał się z ust Labrusa. - Poza tym, mój kochany, obiecałem towarzystwo Verze.

- Cholera!
- Hewelion powoli tracił cierpliwość. - Vera, po co ty się mieszasz, co? Ja już wiem, co zrobię w Porcie Erola i nic mnie powstrzyma. I wtedy się skończy i nikt nam już nic nie powie!
Obrazek

Wybrzeże

176
POST POSTACI
Vera Umberto
Vera przewróciła oczami.
- Do niczego go nie zmuszałam. Jest dorosłym mężczyzną, podejmuje decyzje sam za siebie - zaprotestowała. - Jeśli normalnie nie pije takich rzeczy, to lepiej ty się zastanów, jak wpływa na niego ta wasza bezsensowna kłótnia. Pytałam, czy woli wino. Nie wolał.
Wydęła usta z niezadowoleniem, a między jej ciemne brwi wróciła pionowa zmarszczka. Upór Heweliona się jej nie podobał. Dlaczego nie przyznał jej od razu racji i nie wpadł Labrusowi w ramiona, godząc się ze wszystkim, co mówiła? Nie tak to miało wyglądać.
- Po co się mieszam? Bo widzę, co się dzieje, dlatego się mieszam - odparła ze złością. - Bo uważam, że jesteśmy przyjaciółmi, a chociaż nie mam takich wielu i na palcach jednej ręki mogłabym policzyć osoby, które mogłabym takimi nazwać, to wiem, że trzeba o nich dbać. O siebie nawzajem. I nie mogę patrzeć, jak upierasz się przy tym, żeby zmarnować życie sobie i jemu, tylko dlatego, że coś sobie ubzdurałeś!
Ostatnie słowa Huberta wcale się jej nie podobały. Złość jej przeszła, a na jej miejsce przyszła niepewność i więcej pytań, niż odpowiedzi. Co on planował? Może chciał zostawić Labrusa na wyspach i wrócić bez niego, nie pytając go o zdanie? Podeszła bliżej i stanęła nad nim, nic sobie nie robiąc z ich bliskości, ani czułości w oczach lekarza. To była sprawa kompletnie drugorzędna, a jak dobrze pójdzie, to może potem Umberto sobie pójdzie, a oni będą mieli czas, żeby zrobić z tego sprawę pierwszorzędną. No ale tak, najpierw musiało się jej udać przekonać ten mokry, zakuty łeb do współpracy.
- O czym ty mówisz? Hubert - spytała ciszej. - To nie jest dobry pomysł. Dlaczego chcesz się sam unieszczęśliwić? Labrus nie chce żyć bez ciebie. Skoro chce przedstawić cię rodzicom, to chyba idealny dowód na to, że jesteś dla niego najważniejszy. A nawet jeśli oni nie będą popierać waszego związku, to co z tego? Jakie to ma znaczenie, skoro to jest ryzyko, które Labrus jest gotowy podjąć?
Bezceremonialnie usiadła na leżance, obok nóg Viridisa i uniosła wzrok na kapitana.
- Przecież macie wszystko, czego można chcieć. Macie wierną załogę, macie wyspę, macie... macie siebie nawzajem. I macie pewność, że to co jest między wami, jest prawdziwe. Nie każdy może się tym pochwalić. Jesteście razem tyle lat, dlaczego nagle teraz chcesz to zmieniać? Co się stało akurat teraz?
Obrazek

Wybrzeże

177
POST BARDA


- Piję rum z panią kapitan, bo ty, Hubercie, nie chcesz mnie wesprzeć. - Skarżył się Labrus, a jego dłonie wciąż błądziły po twarzy i włosach partnera, jakby był ślepcem, starającym się wybadać jego rysy. - Ty, mój drogi, zawiodłeś mnie.

- Wcale nie!
- Zaprotestował ze złością Hubert i wyprostował się, pozwalając Labrusowi opaść na posłanie. Lekarz zaraz podniósł się do siadu, ale przynajmniej zabrał ręce. Hewelion odsunął się o kilka kroków. - Robię to wszystko dla ciebie!

- A ja tego nie potrzebuję! Posłuchaj pani kapitan!

- Nastawiasz ją przeciwko mnie!

-... Czy ty się słyszysz, Hubercie? Czy słyszysz, co mówi Vera?


Słowa Labrusa kazały Hubertowi zatrzymać się na moment i zastanowić nad tym, co rzeczywiście mówił. Mimo lekkiego upojenia, Vera mogła zobaczyć, jak Hewelion zmieszał się i rzucił przepraszające spojrzenie, najpierw jej, a później Labrusowi. Do jakichkolwiek wniosków jednak doszedł, te nie dosięgnęły jego ust.

- Nie marnuję nam życia, tylko je ratuję. - Powiedział, patrząc na Verę teraz z bliska, gdy kapitan podeszła. - Nie będzie musiał się za mnie wstydzić.

- Bogowie!
- Labrus stracił cierpliwość. - Vero, odpuść. Do tej pustej głowy nic nie trafia. Ile razy można powtarzać ci to samo, Hubercie? Jeśli mnie zostawisz, rzucę się w wodę i będę nawiedzał cię, póki do mnie nie dołączysz.

- Co? -
Hewelion zmieszał się jeszcze bardziej. - Jeśli mam cię od siebie uwolnić, to ja się rzucę pierwszy. A ty wrócisz do miasta i będziesz sobie żył.

- Pustka, Vero. Pustka, aż dudni.

- Przestań to powtarzać!

- Słyszysz, Vero? To echo.

- Labrus, do czorta!
Obrazek

Wybrzeże

178
POST POSTACI
Vera Umberto
Vera pokręciła głową, a potem potarła palcami skronie. Od zawsze miała problemy z ubraniem w słowa myśli, które miała w głowie, nawet gdy były one sensowne i rozsądne. Tych dotyczących relacji międzyludzkich, w każdym razie. Nie potrafiła sobie wyobrazić, skąd niektórzy ludzie mieli w tym taką łatwość; ci wszyscy bardowie, wyśpiewujący pieśni o miłości, które trafiały prosto nawet w tak skamieniałe serca, jak jej własne, skąd im się to brało? Gdzie taki Ilithar znajdował kwieciste wyznania, argumenty tak przekonujące, że kobiety wierzyły w każde jego słowo?
- Posłuchaj mnie, Hubert - poprosiła. - Skup się na moment i tylko mnie posłuchaj. Obiecuję, że powiem swoje i wyjdę, zostawię was samych i już więcej nie będę się mieszać. Nie będę wtrącać się w to, jak i z kim chcecie przeżyć swoje życia... właściwie to posłuchajcie mnie obaj.
Podniosła się z leżanki i wróciła do swojej butelki rumu. Złapała ją za szyjkę i zamieszała nią, próbując wyczuć, ile jeszcze zostało w środku. Potem podniosła ją i pociągnęła łyka prosto z butelki, co trzeźwy Viridis z pewnością skwitowałby jakimś oburzonym komentarzem, albo przynajmniej ostentacyjnym przewróceniem oczami. Pijany? Mógł tego nawet nie zauważyć.
- Gdybyście nie znaleźli wspólnej drogi te... ileś lat temu, Labrus teraz miałby już kij tak głęboko w dupie, że nie mógłby kręcić głową, więc nikt nie mógłby z nim wytrzymać, a ty, Hubert, trwałbyś w związku z tamtą... babą... - machnęła ręką w bliżej nieokreślonym geście. - Nie wiem, co z nią było nie tak, ale wiem, że coś było. A teraz, sami zobaczcie. Sprawiasz, że on się uśmiecha. Nie widziałam, żeby Labrus się uśmiechał kiedy indziej, niż z tobą, przysięgam. Do mnie... chyba uśmiechnął się raz. Jeden raz! Nawet dzisiaj się do mnie nie uśmiechnął, a jest pijany w sztok! - uniosła wskazujący palec w górę, by podkreślić wagę tych słów. - A teraz? Kiedy wie, że planujesz zrobić coś w Porcie Erola, ale nie wie co, widzisz, co się z nim dzieje? Widzisz, do jakiego stanu doprowadza go myśl o straceniu ciebie?
Znów się napiła. Viridisowi i tak już wystarczyło, a ona po tym zdecydowanie będzie potrzebowała więcej rumu. Może dopije to, pójdzie po drugą butelkę i razem z nią zaśnie w hamaku na kolejne kilka godzin.
- Czy zrobił cokolwiek, co świadczyłoby o tym, że się ciebie wstydzi? Czy chęć przedstawienia cię rodzicom nie świadczy dosłownie o czymś przeciwnym? Jest z tobą szczęśliwy, chce z tobą spędzić resztę życia, chce się podzielić tym ze swoimi bliskimi, bo jesteś dla niego ważny, skąd się wzięło w tobie przekonanie, że się wstydzi? Hubert, w innych okolicznościach sama bym cię brała. To znaczy... - zerknęła na Labrusa. - Byłabym szczęśliwa u boku takiego partnera - sparafrazowała jego słowa z wcześniej i znów zacisnęła usta na moment, by się nie roześmiać.
Szybko jednak spoważniała z powrotem.
- Są między nami jakieś podobieństwa, Labrus. Może ty też popełniasz błędy, tak jak ja popełniam je bez przerwy. Nie wiem, nie rozmawiałam o tym z Hubertem. Nie jesteś wylewny. Oboje chyba... nie przepadamy za publicznym okazywaniem uczuć. Ale skoro ja tego nie lubię, to nie znaczy, że wstydzę się Corina. Bogowie, ze wszystkiego, co mnie w życiu spotkało, on naprawdę jest ostatnim, czego mogłabym się wstydzić. Czekam tylko, aż opadnie mgła demoniej magii, przejrzy na oczy i mnie wreszcie zostawi. Ale będę doceniać każdą chwilę, jaką jeszcze mamy razem. Każdą. Zwłaszcza, że w naszym zawodzie nigdy nie wiesz, który dzień będzie ostatnim. Teraz jeszcze ta inwazja... Może jutro zatopią nas lewiatany? Może zrobią to za chwilę? Chcecie poumierać poobrażani na siebie nawzajem i samotni? Nie żyjemy w czasach na takie kłótnie. Naprawdę... naprawdę tak uważam.
Westchnęła głęboko i rozłożyła ręce w geście bezradności.
- I tyle mam do powiedzenia. Powinniście porozmawiać na spokojnie, jak dwójka dorosłych ludzi i nie wiem... omówić swoje oczekiwania, czy coś. Mogę ci zostawić resztę rumu, Hubert, jak chcesz. I wiesz co? Zostawię. Zostawię ci ten rum.
Odepchnęła się od biurka i zaniosła butelkę kapitanowi. Jeśli jej od niej nie przyjął, po prostu postawiła ją na podłodze, obok jego nóg.
- A teraz pójdę już sobie, a wy... nie wiem. Róbcie co chcecie. Ale najlepiej to, co wam mówię. Ja... ja zajmę się wszystkim na górze. Razem z Samem - podniosła dłoń ku drewnianemu sufitowi, by po chwili wahania złożyć im parodię głębokiego ukłonu. - Kapitan Umberto przejmuje Dłoń Sulona.
To rzekłszy, skierowała się ku wyjściu ze szpitala.
Obrazek

Wybrzeże

179
POST BARDA
Hubert postawiony został w szachu i w ogóle mu się to nie podobało. Z jednej strony miał Verę, nacierającą jak królowa białych figur. Z drugiej zaś strony był król, Labrus, którego nie mógł pokonać bez dodatkowych pionków. Jego argumenty przestały działać. Hewelion zacisnął usta, skupiając się tak, jak poprosiła go kapitan. Nawet Viridis się skupił i skrzyżował ręce na piersi, kiwając głową na każde słowo, które padło z ust pani kapitan.

- Dokładnie, dokładnie! E-eh? Co? - Zamugał, gdy został opisany w mniej przyjemny sposób.

- Xianna. Głupia suka. - Syknął Hubert w odpowiedzi na "babę" rzuconą przez Verę. Nie miał jednak odpowiedzi na jej kolejne słowa, bo ich sens musiał nie tylko być zupełnie zrozumiały, ale też uderzał zbyt blisko serca.

- Słuchaj, Hubercie. Słuchaj każdego słowa.

- Gdybyś była ze mną, to sama byś-

- Nie kończ tego zdania.
- Warknął znów lekarz, wiedząc, że to kolejna wymówka, kolejne użalanie się nad sobą. - Nigdy nie poznałem cię innego. Nigdy nie chciałem innego, tylko takiego, jakim jesteś teraz.

- Labrus nie popełnia błędów.
- Skontrował Hubert, zawstydzony, pokonany siłą argumentów i atakiem z dwóch stron.

- Każdy je popełnia! Ale ty, ty nie jesteś problemem. Chodź tu do mnie bliżej, kochany. Porozmawiamy, jak mówi Vera. - Labrus wyciągnął dłoń i Hubert nie miał wyjścia, jak tylko przysunąć się do partnera. - Dziękujemy, Vero.

- T-ta... dzięki, Vera. Powiedz, że płyniemy dalej.

Kapitan mogła wyjść z kajuty wiedząc, że panowie przynajmniej porozmawiają. To, co postanowi Hubert, mogło się jeszcze zmienić, mogło przynieść wiele pytań i żadnych odpowiedzi, ale dzięki niej zrobili krok ku sobie. To znaczyło wiele.

Na pokładzie czekały na nią dziewczyny zebrane w kółeczku razem z Samem, który coś im opowiadał. Nikt nie martwił się o Labrusa - Rogaty musiał przekazać towarzystwu, że ich lekarzowi nic nie grozi, a informacja o słabym stanie zdrowia to tylko fortel.

- W porządku, pani kapitan? - Wyszczerzyła się Pogad. - Już tam się, ten-tego?

- Nawet jeśli, to nic nam do tego, Pogad!
- Gerda trąciła ją w ramię. - Niech robią, co chcą!

- Będziemy słyszeć.
- Dodała mimochodem Olena.
Obrazek

Wybrzeże

180
POST POSTACI
Vera Umberto
Rzuciła im tylko krótki uśmiech przez ramię i zostawiła ich samych. Czuła się wystarczająco dziwnie po tym, co powiedziała, nie musiała tego bardziej przedłużać. Zresztą, wcale nie chcieli jej towarzystwa. Teraz potrzebowali siebie nawzajem i spokoju, żeby mogli omówić to, co mieli do omówienia. I jeśli pokłócą się znowu, jeszcze bardziej, jeśli za chwilę któryś faktycznie wyjdzie na pokład i rzuci się z burty w morską toń, to Vera będzie mogła co najwyżej rzucić się za nim z liną i wciągnąć go z powrotem na statek - ale z całą pewnością nie będzie już więcej wtrącać się w tak prywatne sprawy. Rzecz w tym, że naprawdę jej zależało i dopiero teraz to do niej docierało. Hubert i Labrus byli jej bliscy, bliżsi, niż była w stanie się otwarcie przyznać. I tak, jak nie chciała, żeby Corin cierpiał z fizycznego bólu, tak nie chciała też, by oni cierpieli z bólu, jaki sprawiali sobie nawzajem. Nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek będzie przejmować się do tego stopnia kimś spoza własnej załogi.
Nie miała drugiego rumu; zabrała ze sobą tylko jedną butelkę. Z tą smutną myślą w głowie zatknęła sobie brzeg spódnicy za pasek, żeby nie plątała się jej pod nogami i wyszła po schodkach na główny pokład.
- Kapitan kazał płynąć dalej! - zawołała tylko, a potem wcisnęła się w kółko pomiędzy dziewczęta i opadła na pierwszą lepszą skrzynię, wyciągając nogi przed siebie. Westchnęła ciężko, zmęczona, jakby skończyła właśnie przetaczać ładunek beczek pod pokładem, a potem zaśmiała się cicho.
- Może nie, zamknęłam okno - odpowiedziała Olenie i wzruszyła ramionami. - Nie wiem. Poszłam dotrzymać Labrusowi towarzystwa i niechcący go upiłam. Jaką on ma słabą głowę! W życiu bym nie pomyślała. A Hubert? Uparty jak osioł. Wymyśli sobie swoje, zacietrzewi się i koniec, pogadane.
Zerknęła na Samaela.
- To znaczy, kapitan Hewelion.
Zastukała obcasem w deski pokładu.
- Próbowałam ich zmusić do tego, żeby porozmawiali, zamiast się na siebie obrażać bez końca. Zostawiłam im resztkę swojego rumu i teraz żałuję. Gdybym tego nie zrobiła, miałabym rum - wydęła usta i zamilkła na moment, by wsłuchać się w szum fal... a tak naprawdę w dźwięki dochodzące ze szpitala poziom niżej. Nie to, że oczekiwała tego, o czym mówiła Pogad; zastanawiała się tylko, czy już się na siebie wydzierają, czy może na przykład postanowili przynajmniej spróbować pójść za jej radą i pomówić na spokojnie.
- Jak było z delfinami...? Jak twoja ręka, Gerda? Słyszałam o jeżowcu. Gdzieś ty go znalazła na tej głębokości?
Obrazek

Wróć do „Wschodnia baronia”