Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

16
Przedziwnie plotą się ludzkie losy. Raz na wozie, raz pod wozem. Z czego to drugie jakby częściej. Ale nie można się załamywać, poddawać, biernie oddawać wydarzeniom. Trzeba działać, a wtedy wszystko może się odmienić.
Tak właśnie robił Miklos. Przeciwności wpadały na niego, jak gdyby ktoś wrzucał mu je pod nogi , jedne za drugą. Jednak dzielny Admirał kpił sobie z podobnych problemów i śmiało ruszył naprzód. Za uciekającą przedstawicielką rasy Uratai, która najwidoczniej uparła się by zginąć. Najemnik chyba za punkt honoru postawił sobie uratowanie jej przed własną głupotą.
Kiedy więc wybiegł z karczmy, młoda dziewczyna już została dostrzeżona przez straż i dała susa w jedną z bocznych uliczek. Wąską i niepewną.
Alicia świadomie przecież wybrała ucieczkę. Kierowały nią jej własne pobudki, plany, zamysły. Nie potrafiła dogadać się z Horthym i to w sensie dosłownym. Niepewna jego zamiarów, dała nogę. Czy każdy by tak zrobił? To chyba kwestia sporna i do obgadania przy kuflu piwa. Jeżeli ktokolwiek o tej historii w ogóle usłyszy. Bo na obecną chwilę mała, uciekająca blondyneczka ma na karku spory oddział żołnierzy, który z pewnością na nieco poważniejsze zamiary, niż tylko dostarczenie jej z powrotem pod sąd.

Alicia:
Dziewczyna wybrała pierwszą lepszą uliczkę. Ryzykownie, bez zastanowienia. Ale czy tutaj na zastanowienie był czas?
Kiedy przedarła się przez pierwszą chmurę wszechobecnego dymu, zobaczyła wąski zaułek, brudny, śmierdzący wszelkimi fekaliami. Smród uderzał w nozdrza niemal boleśnie, przyprawiał o mdłości. A jednak droga była wolna, wybrukowany chodnik pozwalał na szybką, sprawną ucieczkę komuś tak drobnemu, jak Alicia. Klucząc w szalonym pędzie między uliczkami, nie napotkała nikogo i niczego godnego uwagi, poza grupką szczurków i starego, wyliniałego kota. A przynajmniej do czasu.
Dziewczyna odwróciła się na chwilę, by sprawdzić, czy pościg jest w zasięgu wzroku. Wtedy to z bocznej uliczki wyszedł ogromny mężczyzna. Miał na sobie futrzany płaszcz, był potężnie zbudowany, a spleciona w warkocze broda sięgała mu do klatki piersiowej. Przez plecy przewiesił ogromny, dwuręczny topór z długim styliskiem i podwójnym ostrzem. Zdawał się ledwo zauważyć fakt, że w pełni rozpędzona Alicia wpadła na niego, podczas gdy ona odbiła się od góry mięsa, jaką był mężczyzna, i upadła na ziemię.
- Patrz, gdzie leziesz - warknął do niej w jej ojczystym języku, po czym bezceremonialnie odwrócił się od niej i ruszył w swoją stronę.
Tak, spotkała rodaka, spotkała innego Uratai, swojego ziomka. Czy wykorzysta ten fakt, czy też podejmie ucieczkę. Strażnicy wciąż byli blisko, wciąż słychać było ich ciężki chód.

Miklos:
Sprytna taktyka niewątpliwie pozwoliła na pozostanie w ukryciu przy jednoczesnej możliwości śledzenia rozwoju wydarzeń. Miklos podążał za strażnikami, omijając leżące gdzieniegdzie wymiociny i odchody, w większej części niewątpliwie ludzkie. Wojskowi biegli dość szybko, najwidoczniej nie chcąc zgubić młodej Uratai. Ulice były opustoszałe, choć Admirałowi wydawało się przez chwilę widział na jednym z dachów strzęp brązowego płaszcza. Działo się to jednak tak szybko, że nie było czasu zastanawiać się nad tym.
Najemnik truchtał tak jakiś czas, kiedy żołnierze stanęli na rozdrożu. Jedna ulica biegła w lewo, druga w prawo. Którędy pobiegła uciekinierka? Po szybkiej naradzie oddział podzielił się na dwa pięcioosobowe zespoły. Jedni pobiegli w prawo, drudzy w lewo.
A jakiego wyboru dokona Admirał? Żadnej odpowiedzi, żadnej pomocy. Wybór.
Obrazek

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

17
Blondwłosa biegła przez uliczkę w mieście, którego w ogóle nie znała. W pierwszej chwili do niej wbiegła miała szczerą ochotę zawrócić. Do jej nozdrzy doleciał bardzo nieprzyjemny zapach miasta - pot, mocz, fekalia. Dziewczynie wychowanej w górskich ostępach, zapach wielkiego miasta był nieznany, budził w niej zawroty głowy, a także wstręt i chęć wymiotowania. Alicja jednak powstrzymała się przed tym, gdyż zdawała sobie sprawę, że za sobą ma goniących ja strażników. A czego nie chciała na pewno to ponownego dostania się w łapy miejscowej władzy.
Można powiedzieć, że wtedy stał się cud zesłany przez jej północnych bogów. Dziewoja w ferworze ucieczki nie zauważyła przed sobą wielkiego jak góra mężczyzny, który wyrósł przed nią dosłownie znikąd. Alicja z impetem wpadła na niego, odbiła się dość mocno, że upadła swoimi tylnymi literami na twardą powierzchnię. Ponadto przez chwilę jasnowłosa widziała przed sobą wszystkie gwiazdy na nieboskłonie. Kości zapewne były całe, ale uderzenie było dość bolesne dla kobiety.
Jako, że Alicja była całkiem rezolutną i temperamentną osóbką jak na przedstawicielkę ludu Uratai rzuciła zaraz w stronę mężczyzny przekleństwo w swoim rodzimym języku. Jakież było jej zdziwienie, kiedy, po wstępnym ogarnięciu się i dojściu do siebie po kolizji, spojrzała na kim się zatrzymała. Jakież było jej zdziwienie kiedy ujrzała przed sobą człowieka bardzo jej znanego. Wszak tacy mężczyźni znajdowali się w wiosce, którą zamieszkiwała Alicja. Oczywiście dziewczyna nie pamiętała tego, ale podświadomie czuła, że ten mężczyzna ma z nią coś wspólnego.
Jej przypuszczenia potwierdziły się kiedy ten odezwał się. Dziewczyna nie posiadała się z radości, usłyszała właśnie mowę, którą znała. Zrozumiała także, że mężczyzna kazał jej zejść z drogi. Alicja nie czekała. Odpowiedziała czym prędzej do niego:
- Ratuj mnie, pomocy! Pomóż mi się ukryć. Muszę uciekać - jej słowa były szybkie i nacechowanie strachem. W zasadzie miała nadzieję, że jej pobratymiec jej pomoże w ucieczce.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

18
Czy to cud boski, czy też zwykłe zrządzenie losu - tego nie wie nikt. Ale stało się, oto przed dziewczyną rozpostarła się nadzieja na lepszą przyszłość Jej wybawcą i rycerzem na białym koniu miał się okazać jej współplemieniec, rodak.
Jednak, jak szybko się okazało, życie weryfikuje wszystko.
Uratai spojrzał na nią z dziwnym grymasem.
- Czego? A weź spierdalaj, czasu nie mam.
I już miał odejść, zupełnie ignorując dziewczynę, jednak w tym momencie usłyszał za sobą krzyki i tupot ciężkich butów. Odwrócił się i po chwili zastanowienia podjął decyzję.
Brutalnie wepchnął Alicię z zaułek, nakrył ogromnym, futrzanym płaszczem i skrył za swoimi plecami. Następnie oparł się o ścianę i czekał.
Nie minęła dłuższa chwila, gdy nadbiegli strażnicy. Tymczasem młoda uciekinierka stała za szerokimi plecami barbarzyńcy, niedostrzegalna, niemal niewidoczna. Czuła zapach dymu, potu i krwi, jak gdyby mężczyzna właśnie wrócił z pola bitwy. Nie był to smród, ale intensywny, męski zapach, do którego nawykła przez lata życia w wiosce.
Strażnik nagle coś krzyknął. Barbarzyńca odpowiedział spokojnie. Przez chwilę rozmawiali, choć dziewczyna nie rozumiała ani słowa. Nie trwało to zbyt długo, w końcu dzielni stróże prawa odeszli w swoją stronę. Wybawca odkrył ją, odchodząc kilka kroków.
- Chodź - powiedział tylko i zaraz ruszył wzdłuż uliczki, z której wychodzi, kiedy wpadła na niego Alicia. Szli w milczeniu jakiś czas. Jasnowłosa nie wiedziała, dokąd zmierzają.
- Coś za jedna? - odezwał się w końcu. - Czemu cię gonili?
Obrazek

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

19
Jasnowłosa rozpromieniła się szeroko kiedy to zobaczyła swojego pobratymca. Nie na darmo nazywano ją Promyczkiem. Teraz można było zobaczyć czemu nazywano tak Alicję. Uśmiech jednak szybko spełzł z jej twarzy kiedy to usłyszała, że wysoki mężczyzna kazał jej odejść w dość niewybrednych słowach. Dziewczę chwilę stało zupełnie zaskoczone, potem chciało odkrzyknąć mu coś również nieprzystojnego, ale w tym momencie usłyszała znajomy sobie dźwięk. Odgłos pogoni.
Alicja wygięła się jak struna. W tym momencie mężczyzna Uratai zachował się dość niespodziewanie - wziął naszą małą barbarzynkę i potraktował niczym lalkę. Złapał za ramiona i wciągnął do zaułku. Dziewczyna w pierwszej chwili zakrzyknęła, ale szybko ucichła. Zdała sobie sprawę, że pogoń depcze jej po piętach, więc ostatnią rzeczą byłoby zwrócenie na siebie uwagi. Ponadto jej ziomek nakrył ja wielką skórą, w której Alicja dosłownie utonęła. Niemniej siedziała cicho i drżała o siebie. Instynktownie wtuliła się w swojego wybawcę. Do jej nozdrzy doszły różne zapachy - pot, krew, ziemia. Jasnowłosa nie spotkała się z nimi wcześniej, były one dla niej jednocześnie nowe i ... dość znajome. Alicja więc czekała w napięciu jak szukający ją strażnicy znikną. Dziewczę miało niezłego pietra kiedy to jeden ze strażników zwrócił uwagę na Barbarzyńcę. Na całe szczęście wymiana zdań była dość krótka. Alicja instynktownie drżała podczas niej, mocniej przytulała się do niego. Udało się jednak nie zwrócić na siebie uwagi. Strażnicy odeszli, jasnowłosa pozostałą niezauważona. Dopiero po paru minutach po oddaleniu się "stróżów prawa" Promyk odczuł niejaką ulgę.
Wtedy też Barbarzyńca wziął ją pod rękę, równie obcesowo jak wcześniej, i podążył z nią w głąb miasta. Dziewczyna musiała dość mocno nadrabiać nogami, aby dotrzymać mężczyźnie kroku. Potem ten odezwał się w jej rodzimej mowie. Zapytał o parę rzeczy, na które z ust Alicji wypłynął potok słów:
- Uciekałam im. Oni chcieli mnie zabić! Zrobić ciach z głową - tu pokazała charakterystyczny ruch toporem ścinającym głowę - Nie wiem czemu chcieli mnie zabić. Ja przecież nic nie zrobiłam. Tłum, tłum ludzi się temu przyglądał. Ktoś chciał mnie wykupić, ktoś zabił kata. Wszystko rozgrywało się tak szybko - Alicja mówiła to dość chaotycznie, urywanymi zdaniami. Największe zastanowienie przyszło dla niej kiedy to została zapytana o swoje imię. Po paru minutach dumania nie wiedziała. Przeraziło to ją i zastanowiło zarazem. Jak można nie pamiętać swojego imienia?

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

20
Wędrując, młody najemnik dotarł do Królewskiej Prowincji, o której do tej pory słyszał jedynie plotki. Jakby miał lepszy wybór, wolałby nie zapuszczać się w te tereny; sama atmosfera stworzona przez polityczne utarczki, na których zawsze cierpią najbiedniejsi, budziła w nim niepokój. Może była to wina tego, iż przywykł do rozwiązywania konfliktów za pomocą złota i miecza, aczkolwiek wkraczając do miasta mimowolnie oddał się w ręce prawa ustalanego przez tych, którzy mają moc decydowania o życiu setek ludzi za pomocą pieniędzy, wystawiając odpowiednie prawa i dekrety. Na polu bitwy, w walkach i bójkach coś takiego nie działa, więc Gilles najzwyczajniej w świecie czuł się zaniepokojony myślą, że w razie kłopotów nie bardzo pomoże jego stal.
Przebywał tu chwilowo, miał zamiar znaleźć jakiś punkt, w którym zgłaszają się najemnica idący na wojnę, a następnie zostają wysyłani na front. Mężczyzna miał po prostu bliżej do tego miejsca niż na Wschodnią Prowincje, gdzie się urodził i gdzie w tej chwili toczą się najbardziej krwawe bitwy, z elfami, do których osobiście Gilles nic nie miał, lecz samą neutralnością żołądka nie napełni.Konia zostawił w stajni blisko bramy, a samemu ruszył podróżować po mieście, w którym najprawdopodobniej się zgubił.
Wypytując losowo napotkanych przechodniów, udało mu się dotrzeć na południowy rynek i ulicę stalową. O ile nie kręciły go ubrania, przyprawy i inne zbędne dla niego rzeczy, o tyle sama ulica pełna kuźni i sklepów z bronią zainteresowała go natychmiast. Z ogromną ciekawością, niemalże śliniąc się, przyglądał się kunsztownie wykonanym broniom i zbrojom, o których zawsze marzył. Niestety, tylko przyglądał, nie było go stać teraz nawet na gospodę, nie wspominając o mieczu, którego nie mógłby nawet dotknąć, choćby sprzedał cały swój doczesny ekwipunek.
Zrezygnowany ruszył dalej, mijając ludzi, słuchając przypadkowo usłyszanych plotek, w tej dzielnicy jednak nie spotkał kogoś, kto byłby w stanie odpowiedzieć mu na jego pytania. Do czasu, aż idąc uliczką napotkał interesującego człowieka, typowego zabijakę, który na honorowego raczej rycerza nie wyglądał, a z pewnością jakoś musiał przeżyć. Gilles dyskretnie ruszył w jego stronę i grzecznie zastąpił mu drogę.
- Witaj, dzielny wojowniku! - powiedział stanowczo, z szacunkiem, lekko skinąwszy głową. - Wybacz, że przeszkadzam, ale mam kilka skromnych pytań, jako, iż jestem nowy w mieście. - Dodał szybko, nim rozmówca zdąży sięgnąć po topór. - Czy znajduje się gdzieś tutaj jakiś punkt rekrutujący najemników wysyłanych później na front, bądź wiesz, gdzie można otrzymać jakieś porządne zlecenie za godziwą opłatę? Ucieszę się również z lokalizacji jakiejś taniej gospody - zapytał. tak to już było, że grzeczną zaczepką nie otrzymywało się nawet najmniejszej odpowiedzi, nawet nie zdobywało się uwagi, a najczęstszą odpowiedzią było "spierdalaj", toteż wymagane było posuwanie się do takich nieco chamskich zagrywek.
Dopiero po krótkiej chwili spostrzegł osóbkę stojącą obok nieznajomego. Przyjrzał się jej uważnie, gdyż niewielu takich ludzi widywał, nawet rzadziej niż elfy i krasnoludy. Z pewnością musiała pochodzić z północy. Jej jasne, blond włosy, jasna cera oraz dobrze widoczne błękitne oczy wydały się Gillesowi bardzo interesujące, nawet przez chwilę pomyślał, że gdyby dziewczyna była czysta, mogłaby być nawet ładna. Nie umiał jednak ocenić na pierwszy rzut oka jej wieku, nie miał jednak czasu się nad tym zastanawiać, szybko przeniósł uwagę na mężczyzną z toporem.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

21
Kiedy Alicja szła wraz ze swoim pobratymcem ulicami Saran Dun drogę zastąpił im nieznany mężczyzna. Nie wyglądał on na strażnika, co w pierwszej chwili uspokoiło nieco zbiegłą niewolnicę. Ciemnowłosy zaczął wypytywać o coś w nieznanym dla zielarki języku. Chyba musiała być to mowa urzędowa, gdyż posługiwali się nią wszyscy ludzie w mieście. Alicja jeszcze nie rozumiała jej, ale wyłapywała mniej więcej brzmienie poszczególnych wyrazów, głosek, choć nie wiedziała dokładnie co oznaczają.
Kiedy przechodzień spojrzał się na małego zbiega, dziewczyna momentalnie wbiła wzrok w dół. Czuła się strasznie kiedy to ktoś na nią spoglądał. Barbarzynka miała wrażenie, że zaraz ktoś rozpozna z niej zbiegłą ofiarę katowskiego topora i czym prędzej wezwie strażników. Tak więc pod naciskiem wzroku mężczyzny nasza mała Alicja schowała się za swoim wielkim pobratymcem.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

22
Alicia:
Potężny barbarzyńca słuchał słów dziewczyny ze skupieniem, kiwając głową. Nie dało się odczytać z jego wyrazu twarzy czy jest przejęty, czy raczej wszystko mu jedno. Po prostu szedł i słuchał. Kiedy skończyła, jakiś nieznany jegomość zaczepił jej towarzysza nader grzecznymi słowami. Szkoda, że niewolnica nie pojęła ni w ząb.
- Nie.
Tyle padło z ust starszego Uratai, po czym bezceremonialnie minął interesanta i pociągnął za sobą Alicię, która przez chwilę jakby zawahała się, czy iść, czy też zostać z przystojnym młodzianem. Kiedy oddalili się na jakąś odległość, mężczyzna zaczął mówić.
- Dobra, niewiele rozumiem z tego twojego bełkotu, ale domyślam się, że znowu próbowali powiesić dla zabawy grupę niewinnych uciekinierów. Skurwysyny. Dziś grupa naszych wraca w góry. Pojedziesz z nimi, tam będziesz bezpieczniejsza, wielkie miasta nie są dla takich chuderlaków.
Wyszli na główną ulicę, co mogło wydawać się nierozsądne, jednak przy nietypowym wzroście wojownika nikt nie zwrócił uwagi na drobną, jasnowłosą dziewczynę, która przy nim drepcze. Straży nigdzie nie było widać, choć była to zapewne kwestia czasu.
- Jestem Biarni Kamiennoręki. A ciebie jak wołają?

Gilles:
Erudycja, ogłada, grzeczność, że proszę siadać. Mało tak kulturalnych Ludzi, Elfów czy Krasnoludów można spotkać w gwarnej stolicy Keronu. Doprawdy godne pochwały były słowa młodego najemnika.
Jednak nie trafił zbyt dobrze. Barbarzyńca, którego zapytał o nurtujące go kwestie, najzwyczajniej w świecie miał ciekawsze rzeczy do roboty. Odpowiedział krótko, zupełnie jakby nie zauważając wojownika. Lekko zaskoczony, choć raczej nie odpowiedzią, a niewulgarną jej formą, Gilles patrzył, jak barbarzyńca idzie dalej, ciągnąc za sobą całkiem ładną lecz trochę zaniedbaną jasnowłosą dziewczynę, która przez chwilę patrzyła na niego, aby zaraz spuścić potulnie wzrok.
- Pieprzeni barbarzyńcy - usłyszał nagle głos za sobą. - Panoszą się, jakby byli u siebie, a nas traktują jak jakiś podrzędny gatunek.
Słowa te wypowiedział mężczyzna w średnim wieku. Miał na sobie czarny kaftan, spod którego wystawała kolczuga. Miecz trzymał sztywno przy lewym biodrze, przy prawym zaś nosił długi puginał. Stał, opierając się o ścianę i pijąc coś z cynowego kufla.
- Zdałoby się wyplenić tą zarazę z miasta, nazad, w ichnie góry. Nie jest tak, młody? Szukasz pracy, powiadasz? Jak ci ją dam.
Wyciągnął zza pazuchy mieszek, w którym dzwoniła pokaźna sumka.
- Wiemy, gdzie zbiera się pewna grupa barbarzyńców. Coś w rodzaju ich elity, jacyś przywódcy, czy coś. Szukam śmiałków, którzy zaatakują nocą tenże dom i pokaże tym śmierdzącym kozojebcom, że ich miejsce jest poza murami miasta. Kiedy pokażemy im, że nie boimy się ich przywódców, reszta szybko opuści te tereny i wróci do siebie. Mam już sporą grupę. Jakże więc? Bierzesz?
Obrazek

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

23
Co za syf – pomyślał Horthy, idąc dalej przed siebie i podążając za oddziałem straży miejskiej, a więc i uciekającą kobietą. W istocie, póki co nie napotykał na swojej drodze niczego, tylko syf. Nie mógł skoncentrować się nad tym, co znajdowało się przed nim; musiał patrzeć pod nogi i omijać wszelakie gówna, których komuś nie chciało się posprzątać. Urok podłych dzielnic dużych miast. Horthy zdołał już na powrót poznać je bliżej, gdy na stałe wrócił na ląd. Nieraz, gdy brakowało mu pieniędzy musiał nocować w knajpach w takich właśnie miejscach. Dlatego starał się unikać tego i w miarę możliwości nocować poza miastem albo w lepszych jakościowo miejscach. Ale nie zawsze była taka możliwość. Pieniądze przychodziły i odchodziły, w zależności od tego, czy było w co ręce włożyć. Już wiele razy zastanawiał się, czy wrócić na morze. To nie powinno być trudne, chociaż zdawało mu się inaczej. Ciężko mu było wyobrazić sobie żeglugę na nie swoim statku, bez swojej zaufanej załogi. Na nowo tworzyć sobie mir wśród reszty żeglarzy, zyskiwać ich zaufanie tylko po to, by później, gdy jego zadanie zakończy się, opuścić ich i znów ruszyć dalej, gdzie indziej. Chyba że znalazłby sobie stałą posadę...
Podążał dalej wzdłuż ulicy, pilnując, by się nie zgubić. W oddali widział oddział, goniący z dużą prędkością, i co jakiś czas musiał przyśpieszać, by nie pozwolić im odejść zbyt daleko. Widać, że nie zamierzali pozwolić kobiecie uciec. Co dziwne, zapomnieli jakby o tym, kto ją uwolnił – o nim samym. Zastanawiał się, czy wysłali w jego poszukiwaniu jakąś inną grupę, póki co niewidoczną. To było możliwe, i niewykluczone.
Tknięty przeczuciem, obejrzał się za siebie. Jego wzrok zarejestrował przez moment kogoś, kto mógł znajdować się na którymś z dachów. Nie zdążył zobaczyć jego twarzy, ani niczego innego poza fragmentem brązowego ubrania. Czyżby ktoś go śledził...? Po jaki czort? Nie było czasu, by stać i nad tym rozmyślać, toteż na tę chwilę zostawił to w spokoju.
Gdy tak szedł, od czasu do czasu przyśpieszając, przyszło mu do głowy, że nie miał dotąd okazji, by po prostu przyjrzeć się tej, którą uratował. Chciał to zrobić wtedy, gdy wszedł do tamtej knajpy, ale nie zdążył. Z tego, co zdołał zaobserwować wcześniej, była atrakcyjna. W ten swój niespotykany, dziki sposób... Miała całkowicie białe włosy, ale nie była stara. Do tego jej oblicze nie było typowe dla Keronu czy innych ziem. Spróbował przywołać w pamięci jej oblicze, ale nie udało mu się tak dobrze, jakby chciał – przez ten czas powoli zacierało się w jego pamięci.
Czyżbym zadurzył się w przypadkowej kobiecie, która zbroiła nie wiadomo co i teraz przez moją głupotę ucieka przed odpowiedzialnością? - zapytał sam siebie. Jedyna odpowiedź, jaką mógłby zaakceptować, była przecząca.
Oddział podążał dalej. Horthy znów przyśpieszył, by zbliżyć się do nich, ale nagle zatrzymał się i ukrył za załomem budynku. Oddział zatrzymał się – uliczka, którą szli, rozdwajała się. Dla nich decyzja była prosta. Po prostu rozdzielili się na dwie grupy i dalej podążyli przed siebie. Horthy rozdwoić się nie mógł i oto stał przed nim wybór, w którym żadne poszlaki ani wskazówki nie mogły mu pomóc. Czysty, ślepy traf. Szczęście, lub pech. Nie tracąc więcej czasu, ruszył prawą uliczką, trzymając się ściany i przyśpieszając, by dogonić goniących.

//Krótko, do tego z dużym opóźnieniem. Przepraszam, tak jakoś wyszło.
Obrazek

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

24
Alicja spojrzała się jedynie na ciemnowłosego, którego tak mocno się przestraszyła. Nie poświeciła jednak cudzoziemiecowi za wiele uwagi, gdyż jej pobratymiec porwał ją dalej w drogę. Rosły barbarzyńca na cale szczęście wyjaśnił małej o co pytał ciemnowłosy. Sam także powiedział co sądzi o przygodzie dziewczyny na placu egzekucyjnym.
Alicja dopiero teraz zaczęła kojarzyć fakty i wydarzenia, których była udziałem. Nie tak dawno nosiła łańcuchy, podróżowała w klatce i o mało nie została ścięta. Teraz mogła cieszyć się kruchą i ulotną, ale wolnością.
- Tak, wiele osób tam się bało - odpowiedziała po chwili - Każdy z nas podróżował w klatce w bardzo złych warunkach, Nie mogliśmy się ruszyć ani rozmawiać. Bili nas jak się poruszyliśmy czy też chcieliśmy coś zrobić. Czasem bardzo bili - na to wspomnienie Alicja zaczęła lekko drżeć. Widać nie były to dla nie przyjemne wspomnienia.
Ale nieprzyjemne myśli szybko zostały odgonione kiedy to mężczyzna powiedział o możliwości wyjazdu z tego miasta, co sprawiło dziewczynie niewypowiedzianą ulgę i radość. Dom - coś odległego, ale zarazem bliskiego.
- Tak chce pojechać - Alicja powiedziała to głośno i wyraźnie.
A potem nastąpiło kolejne pytanie o imię. Jasnowłosą ponownie doznała nieprzyjemnego uczucia niemożności przypomnienia sobie tego.
- Ja, ja ... nie wiem - powiedziała po głębszym zastanowieniu - Ja ... nie pamiętam swojego imienia. - powtórzyła to już z pewną niepewnością w głosie.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

25
Gilles nie liczył jakoś bardziej na to, że otrzyma zadowalającą go odpowiedź, a już na pewno w razie porażki nie miał zamiaru dalej nękać topornika. W sumie tacy jak ten barbarzyńca najczęściej zlewali Najemnika, choć biorąc pod uwagę sposób i słownictwo, jakiego zazwyczaj używali, Uratai to istny wzór do naśladowania, książę z krwi i kości, znawca etyki i kultury. Gilles zszedł z drogi i wzruszył ramionami. Odpowiedź była szybka, krótka i na temat, nie było co nękać nieznajomego. "Nie to nie, na chuj drążyć temat", można by rzec. Najemnik patrzył, jak potężnie zbudowany mężczyzna odchodzi wraz ze swą towarzyszką, na której teraz wzrok Gillesa zatrzymał się na nieco dłużej, bez zbędnego powodu. Czego się boisz, czy ja jestem straszny? Spójrz lepiej na swojego kolegę - powiedział w myślach i odwrócił się, by ruszyć w drogę i nękać kolejne ofiary.
Wtem usłyszał słowa, które idealnie pasowały do sytuacji, jaka miała miejsce przed chwilą, choć sam Gilles nawet by o czymś takim nie pomyślał, szkoda mu było czasu, nerwów i energii na psioczenie na inne rasy i rasizm, wolał zlać sprawę i ruszyć dalej przed siebie. Mimo wszystko Najemnik zatrzymał się i z ciekawością wysłuchał słów, z pewnością skierowanych do niego, przenosząc wzrok na nieznajomego jegomościa. Rycerz? Inny najemnik? Z pewnością ktoś, kto umiał posługiwać się posiadanym ekwipunkiem. Kolejne słowa dały do zrozumienia Gillesowi w czym rzecz i nim zdążył odpowiedzieć, jego moralność została zagłuszona przez przyjemny dla ucha dźwięk monet, jakby sama Fortuna zmaterializowała się i zagrała na swej złotej harfie. Otrząsnął się dopiero po chwili, kiedy dalsze słowa rozmówcy dotarły do najciemniejszych zakamarków umysłu Gillesa. Zmrużył brwi i wbił wzrok w ścianę jednego z domów, jakby szukając na niej odpowiedzi, w rzeczywistości jak przystało na roztropnego i ostrożnego człowieka, rozważał wszystkie za i przeciw.
- Sam nie wiem... - odpowiedział nieco niepewnie; tak naprawdę było to dla niego zbyt piękne, aby było prawdziwe, lecz nie chciał mówić tego na głos. - Jaką mam pewność, że to nie jakaś pułapka, a ja zostanę zostawiony na pastwę losu z bandą żółtodziobów, którzy padną po jednym ciosie takiego jak tamten? - zapytał, ukrywając w głosie wątpliwości, mocno wytężając słuch by spróbować wykryć w głosie rozmówcy coś podejrzanego.
Wątpliwości były naturalnym odruchem w takiej sytuacji i lepiej pozbyć się ich teraz, niż aby miały zagłuszać koncentrację podczas walki, a jak coś pójdzie nie tak, to Gilles będzie mógł mieć pretensje jedynie do siebie.
- Dobra. - Machnął ręką. - Nie ważne, żaden pieniądz nie śmierdzi, a u mnie krucho. Wiedz jednak trzy rzeczy: po pierwsze, nic do nich nie mam, to po prostu zwykły biznes; po drugie, liczę na konkretną sumkę, bo nie zwykłem się opierdalać w robocie, więc chciałbym otrzymać pieniądze warte mojego potu i mojej krwi; po trzecie, nie chciałbym zostać oszukanym, bo to nie tak, że mam jakichś znajomych co mnie pomszczą, ale różnie w życiu bywa, prawda? - powiedział i spojrzał pewnym wzrokiem prosto w oczy swego zleceniodawcy. - Więc, podaj mi szczegóły, co, gdzie, jak, z kim, na ilu i takie tam - powie, jeżeli oferta zostanie ostatecznie zaakceptowana przez drugą stronę.
Jeżeli nieznajomy będzie chciał gdzieś się przemieścić, Gilles nie będzie miał nic przeciwko i ruszy za mężczyzną, dokładnie jednak, a raczej w miarę możliwości zapamiętując ulice i każdy zaułek, aby wiedzieć jak wrócić i nie zgubić się w tym mieście.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

26
Miklos:
Dzielny Admirał niestrudzenie parł do przodu, żeby znaleźć uciekinierkę. Nawet on sam nie był pewny swoich pobudek, a jednak szedł, co jakiś czas podbiegając, pilnie śledząc grupę strażników.
Uliczki zwężały się i poszerzały co jakiś czas. Pościg zdawał się nie mieć końca, minuty dłużyły się w nieskończoność.
W pewnym momencie najemnik zatrzymał się, gdyż zobaczył, że dowódca pościgu rozmawia z kimś, kogo nie było widać, gdyż krył go róg ściany, za którym stał. Wymiana zdań była krótka, ale chyba nie agresywna, gdyż strażnicy szybko odpuścili i na rozkaz ruszyli dalej, nawet jakby szybszym krokiem.
Miklos odczekał dłuższą chwilę, chcąc mieć pewność, że przezorni stróże prawa nie powrócą, po czym ruszył ostrożnie, nie chcąc dać się zobaczyć. Przechodząc spojrzał w bok, gdzie stał tajemniczy rozmówca straży, a tam ujrzał widok nader ciekawy.
Mała niewolnica i uciekinierka szła w towarzystwie wysokiego, żeby nie mówić ogromnego, mężczyzny. Był od niej prawie dwukrotnie większy. Na plecach niósł on duży, dwuręczny topór, długie jasne włosy zaplótł w warkocz.
Dlatego też admirał ruszył ich tropem. Po chwili para znów wyszła na główną ulicę, co wydawało się wysoce nierozsądne. Okazało się jednak, że nikt nie zwraca nikt nich uwagi. Chyba rozmawiali, ale tego mężczyzna nie mógł być pewny.
Po chwili zaczepił ich jakiś młodzian, na pierwszy rzut oka najemnik lub rycerz, jednak rozmowa się nie kleiła. Właściwie nie odbyła się wcale. Młodzieniec został zignorowany, a jasnowłosa, która zatrzymała się na chwilę przy nim, pociągnięta za rękę.
Czyżby została zastraszona lub uprowadzona? Czyżby ten olbrzymi gość ciągnął ją na siłę w tylko jemu znane miejsce?
Jedynym wyjściem było podążanie dalej. Chyba, że Miklos widząc iż dziewczyna jest już w czyiś rękach, po prostu odpuści.

Alicia:
Biarni Kamiennoręki słuchał opowieści dziewczyny z zaciśniętymi szczękami. Kiedy skończyła, warknął przeciągle, mocno widać wkurzony.
- I to nas nazywają barbarzyńcami, kurwie syny. Oj, przyjdzie czas zapłaty. Przyjdzie. Osobliwa sprawa to twoja niepamięć. Jak można nie pamiętać swojego imienia? Ale przecież jakoś mówić do ciebie muszę. Dopóki więc nie przypomnisz sobie, jak naprawdę się nazywasz, będziesz Niezapominajką.
Czy niewolnicy podobało się nowe imię, czy też nie, nie miało to większego znaczenia, gdyż barbarzyńca już zamilkł, prowadząc ją coraz dalej w głąb ulicy. Minęło jeszcze kilka chwil wśród dymu i odgłosu śpiewającego żelaza, wydobywającego się z wielu kuźni, gdy w końcu dotarli na miejsce.
To również był warsztat. Przy dwóch kowadłach pracowało w pocie czoła dwóch młodzieńców, niezaprzeczalnie jej rodaków z dalekich gór. Unieśli wzrok, pozdrawiając dłońmi Biarniego, po czym wrócili do pracy.
Sam Biarni wszedł zaś do przytulnego domu, do którego warsztat przylegał. Budynek był piętrowy, ale raczej nieduży. Urządzony bardzo prosto, w stylu Uratai. Krótki korytarz prowadził do kuchni, z lewej i prawej jego strony znajdowały się jeszcze inne drzwi, lecz dokąd prowadziły, tego już jasnowłosa wiedzieć nie mogła.
W kuchni również wiele znaleźć się nie dało. Przy długim stole siedziało pięciu innych barbarzyńców, choć wszyscy niżsi, niż wybawiciel Alicii. Popijali coś z rogów oraz raczyli się pieczonym mięsem, którego zapach czuć było już od progu.
- Witaj, Synu Góry - pozdrowił go jeden z nich z uśmiechem. Był brodaty, a brodę związał w długi warkocz. - Kogo nam dziś przyprowadzasz?
- Witajcie, bracia - odpowiedział. - To jest Niezapominajka. Uciekinierka. Wyjedzie dziś z naszymi braćmi i siostrami do domu.
- Ciekawe imię. Ale słyszałem ciekawsze. Skąd lub od kogo uciekała.
- Od straży. Chcieli ją zabić za jakieś wymyślone zbrodnie. Ulubiona ostatnio rozrywka mieszczan.
- Znowu. No dobra, niech będzie. Zjesz coś, Niezapominajko? Pieczyste dopiero co zeszło z rożna.
Burczący brzuch Niezapominajki przypomniał jej o przymusowej głodówce w niewoli.

Gilles:
Wojownik parsknął śmiechem, kiedy Gilles przedstawił swoje warunki pracy.
- Podoba mi się twoje nastawienie, chłopcze. Przystaje na to. Nie zawiedziesz się, jeśli faktycznie się spiszesz.
Kiwnął głową, pokazując, by szedł za nim, po czym sam ruszył powolnym krokiem z stronę zupełnie przeciwną, niż niedawno odszedł Uratai z dziewczyną.
- Jestem Garter Stąd. Znaczy się z tego miasta pochodzę. Nie martw się o towarzyszy, wszyscy to starzy wyjadacze jeśli chodzi o walkę. A większością z nich kieruje silna motywacja - zemsta. To głównie najemnicy i woje z pogranicza, którzy przez barbarzyńców potracili rodziny. Ta akcja to dla nich możliwość odwetu połączona z zarobkiem, więc na pewno nie uciekną i będą bić się do ostatniego.
Szedł chwilę w milczeniu, upijając znowu z kufla, po czym podjął temat.
- Dziś wieczorem w jednym z domów na tej ulicy odbędzie się naradę przywódców plemion, które mieszkają w Saran Dun. Spotykają się tak regularnie, co miesiąc, radzą i ustanawiają jakieś tam własne prawa. Jest ich pięciu, a każdy ma ze sobą dwóch przybocznych, co daje nam piętnastu chłopa. Nas jest dziesięciu, ale liczymy na efekt zaskoczenia, bo nie spodziewają się żadnych niepokojów. Z kusz wystrzelamy strażników na zewnątrz, następnie pięciu z nas wejdzie od frontu i pięciu tylnym wejściem. Nie przewidujemy długiej potyczki, ale to pieprzeni Uratai, nie można ich zlekceważyć. Pięćdziesiąt kerońskich gryfów za każdego ubitego. Jak się na to zapatrujesz? Nadal jesteś zainteresowany?
Najmita mówił rzeczowo, teraz już bez emocji, jakby to wcześnie był nagły, lekko niekontrolowany wybuch.
A pięćdziesiąt gryfów od łba, to naprawdę niezła sumka.
Obrazek

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

27
I tak oto nasza Alicja została Niezapominajką. Dziewczyna uśmiechnęła się kiedy dostała nowy przydomek. Sama nazwa nie kojarzyła się jej z niczym szczególnym, nie wiedziała, że jest to określenie dla małego, niebieskiego kwiatka.
Jasnowłosa podążała posłusznie za Samem Biami. Po jakimś czasie marszu nasi bohaterowie znaleźli się w kuźni znajdującej się na jednej z uliczek Saran Dun. Nasza Niezapominajka nie znała żadnego z mężczyzn pracujących w kuźni, oni zaś znali jej wybawcę, bo go pozdrowili. Potem zaś trafili do budynku znajdującego się niedaleko, praktycznie obok, miejsca pracy.
Alicja nie za bardzo wiedziała jak się zachować. Nowe miejsce napawało ją z jednej strony strachem, ale z drugiej ciekawością. Sam Biami wzbudzał już zaufanie w dziewczynie, więc ta spokojnie za nim podążała i nie bała się jego już. Przestała być także nieśmiała w jego obecności. Kiedy tak szli do budynku zapytała Sama:
- A to skąd ich znasz? Mieszkasz tutaj?
Więcej pytań nie zdążyła zadać, gdyż nasza dwójka znalazła się w pomieszczeniu w którym siedziało kilku innych barbarzyńców. Alicja miała podobne odczucia co do Sama. Z początku bala się nieznajomych, ale weszła do pomieszczenia w którym się znajdowali wraz ze swoim wybawcą. Potem nastąpiło krótkie przedstawienia, a następnie najlepsza część wizyty - poczęstunek.
Alicja dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że jest bardzo głodna. Z nieskrywanym apetytem popatrzyła na gospodynię, mając nadzieję, że dostanie za chwilę kubek mleka albo innego napoju, a także kawałek chleba.
- Tak zjadłabym coś z miłą chęcią - powiedziała - I chciałabym czegoś się napić.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

28
Gilles zastanawiał się jak sprawy potoczą się dalej, co przyniesie przyszłość. Z jednej strony był bardzo zadowolony, że udało mu się znaleźć odpowiadającą mu robotę, ale z drugiej strony intuicja podpowiadała mu, że może być ciężko. No, jakby nie było to nie pierwszy raz, kiedy miał takie wątpliwości, wszak każda robota to ryzyko utraty życia, lub co gorsza kalectwa, nie mniej jednak młodemu najemnikowi nie przyszło jeszcze walczyć z takimi zabijakami zwanymi Uratai.
- Rozumiem, to mnie nieco uspokaja, niech będzie - odpowiedział szczerze, kiedy tylko opowiedziano mu o jego przyszłych towarzyszach.
Z jednej strony uznał motywację najemników-mścicieli za plus, gdyż z pewnością nie uciekną, dadzą z siebie wszystko i będą walczyć do końca nawet, jeżeli gniew nimi zawładnie i przypłacą swoją chęć zemsty życiem, co będzie na rękę samemu Gillesowi, który wszak stronić od walki nie miał zamiaru, lecz z każdym martwym, spełnionym zemstą sojusznikiem, sakiewka młodego najemnika urośnie jeszcze bardziej. Sprawa była jednak nieco bardziej skomplikowana. Wiadomym było, iż Uratai nie będą grzecznie siedzieć, a nawet atak z zaskoczenia może nie dać jakiejś druzgocącej przewagi, miasto jednak huczy od plotek. Rasizm jest powszechnym zjawiskiem, równie często spotykanym wśród ludzi, jak i innych ras, nie mnie jednak ci pierwsi lubią dyskryminować samych swoich. Krótko mówiąc oznacza to, iż w nadchodzącej bitwie obie strony będą przepełnieni chęcią zemsty i mordu.
Gilles uważnie słuchał słów zleceniodawcy, odruchowo potakując głową, nie wchodząc w zdanie, starając się zrównać krok z mężczyzną. Taktyka, nawet jeżeli prosta, wydawała się być w porządku, z resztą nic lepszego w tej sytuacji chyba wymyślić nie szło. Nie mniej jednak młodemu najemnikowi nie spodobało się to, że będzie ich mniej. Banda ciężkozbrojnych facetów z pewnością narobi hałasu, więc atak z zaskoczenia zawsze może nie wypalić. Jedyną nadzieją były kusze, a raczej zdolności kuszników, w miarę ciche i dyskretne zakradnięcie się i szybki oraz skuteczny atak. Gilles w prawdzie nie znał się na tym, ale miał cichą nadzieję, że Uratai będą nieco podpici. Honor miał tutaj obecnie małe znaczenie, misja to misja, ludzkie życie jest na wagę złota, dosłownie.
- Tak - odpowiedział stanowczo Gilles, zapytany o zainteresowanie. - Niepokoi mnie parę spraw, ale wydajesz się pewny tej sprawy, więc wchodzę w to. Mam jednak kilka pytań - dodał i spojrzał na rozmówcę, chcąc wychwycić jego reakcję. - Czy ty też będziesz w tym uczestniczył? Nie, żeby miało to dla mnie znaczenie, po prostu ciekawość. Druga sprawa to pieniądze... co, jeżeli któremuś z nas coś by się stało, pula nagrody zwiększa się? Wiesz, taki dodatek motywacyjny, oni poza chęcią pieniędzy chcą zemsty, mnie interesują tylko pieniądze. I w końcu, kiedy się spotykamy, gdzie i jak rozdzielamy siły? - Od razu przeszedł do pytań, nie chcąc marnować czasu; rytmicznie zaciskał palce, macając istniejący jedynie w jego głowie mieszek z pieniędzmi.

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

29
Alicia:
Dziewczynie zrobiono miejsce przy stole, po czym postawiono tam talerz z pieczenią, a przy nim kufel z piwem. Takie produkty mogli oferować jej do zjedzenia i nie było miejsca na wybrzydzanie.
Biarni oparł się zaś o ścianę, do reki również dostał kufel, z którego popijał co chwilę, a towarzysze zagadywali go.
- Jak się mają sprawy na mieście? Co mówią ludzie?
- Że mają nas dość.
- Tylko tyle?
- Nie, że chcą nas stąd wyrzucić. Nie podobają się im nasze obyczaje. Uważają, że musimy się do nich przystosować, jeśli nie chcemy tego żałować. W mieście gdzie mieszkają wspólnie chyba wszystkie rasy świata, nie ma miejsca dla Ludu z Gór. Musimy stąd odejść, bracia. Owszem, możemy przyjeżdżać, możemy kupować i sprzedawać, ale nie osiedlać się.
- Nie ma czego żałować. I tak tęsknie do gór, to przestrzeni, moja kobieta też. Niedługo rodzi, dzieciaka chcemy wychować w Thirongadzie. Nie potrzebne nam wielkie mury i Elfy plączące się pod nogami.
Pozostali zgodnie kiwali głowami. Tylko Alicia jadła z zapałem, słuchając uważnie. Nie przeszkadzało jej, że pieczeń jest trochę żylasta, a piwo kwaśne i zalatujące drożdżami. Głodówka, jaką odbyła wcześniej, była dla niej niezłą lekcją, że jedzeniem nie warto gardzić, gdyż następnego dnia można nie mieć go w ogóle.
Po skończonym posiłku wszyscy wstali.
- Chodź, Niezapominajko - zagadnął ją jeden z wojów. - Trzeba poczynić przygotowania do drogi.
- A my musimy się naradzić. Warfnirze, rozstaw ludzi wokół warsztatu. Niech rozglądają się, pilnują. Dziś wieczorem wyjeżdżamy do domu.
Człowiek zwany Warfnirem kiwnął głową i wyszedł.
Alicia i barbarzyńcy poszli w głąb domu, by po chwili wyjść na spore podwórze. Stało tam kilkanaście dużych wozów, a wśród nich krzątały się kobiety i dzieci.
Biarni złapał Alicię za rękę i poprowadził do ciemnowłosej, wysokiej kobiety. Była niesamowicie ładna, choć widocznie strudzona życiem. Zmarszczki powoli wdzierały się na jej uśmiechniętą twarz. Ubrana była w prostą suknię z lnu oraz wilcze futro, gdyż wiosna docierała na północ bardzo powoli.
- Eleno, oto Niezapominajka. Nasza siostra w potrzebie. Nic nie pamięta, więc nie wypytuj jej zbyt wiele, ale daj jakieś zajęcie, coby się nie nudziła.
- Dobrze, nie martw się o to. Idź już na tę swoją naradę.
Obdarzyła go promiennym uśmiechem, po czym on odszedł, aby zaraz znów zniknąć wewnątrz domu, a kobieta zwróciła się do uciekinierki.
- Chodź, moje dziecko. Nie martw się już, jesteś wśród swoich.
Zaprowadziła ją pod jeden z wozów, na którym hasała dwójka dzieciaków. Chłopiec miał najwyżej dwanaście lat, ale w dłoni dzierżył jednoręczny miecz, którym machał z poważną miną, zaś dziewczynka zszywała kawałki skóry w coś, co mogło być ubraniem.
- To nasze dzieci, Hordeg i Amalis. Dzieci, to jest Niezapominajka.
Amalis uśmiechnęła się ładnie, natomiast Hordeg ledwie zwrócił na nią uwagę. Spojrzał tylko kątem oka i wrócił do walki z wyimaginowanym wrogiem.
- Nie przejmuj się, jest po prostu podobny do swojego ojca. Pomożesz mi przy koniach? Należy je nakarmić przed drogą. Trzeba do tych wiader nanosić wody ze studni.
Studnia stała przy krańcu podwórza. Wiader było dziesięć, całkiem sporych, do połowy wypełnionych owsem.
- Zajmiesz się tym? - zapytała z uśmiechem Elena.

Gilles:
- Dużo pytasz. To ci kiedyś zaszkodzi, zobaczysz. Ale odpowiem na twoje pytania, żebyś wyzbył się obaw. Owszem, biorę udział, będę przewodził szturmem. Pieniądze tych, którzy polegną, zostaną przekazane członkom rodzin, których wcześniej nam wskazali. Twój zmysł najemnika jest przedni, ale tym razem nie urobisz na lewo niczego. A spotykamy się tutaj.
Stanęli przed niewielkim domem, wciśniętym pomiędzy warsztat kowalski i płatnerski. Wytarte na podłożu ślady i resztki drewnianych konstrukcji świadczyły, że i tutaj kiedyś coś było, jednak w tej chwili nie dało się odgadnąć co. Garter ruszył pierwszy, a Gilles tuż za nim.
Dom wydawał się opuszczony. Nie było w nim żadnych mebli, ozdób, kwiatów czy symboli bogów. Z gołych ścian ziała pustka i zimno. Obaj najemnicy przeszli przez niewielki korytarz, a następnie skręcili i schodami udali się na piętro. Tam przekroczyli kolejny próg, by wejść do oświetlonego blaskiem z komina pokoju bez okien. Wewnątrz siedziała grupa mężczyzn ubranych w lekkie skórzane pancerze. Część z nich ostrzyła broń, część coś piła lub jadła.
- Mam kolejnego towarzysza broni. To jest... Cholera, jak ty masz na imię?
Po przedstawieniu się Gillesa Garter kiwnie głową.
- No, właśnie. A to jest Derek, Robbit, Pito, zwany też Mały Pito, Jori, Erdreg, Karim, Wrona... A gdzie Bochen?
- Jeszcze nie przyszedł. Spodziewamy się go lada moment.
- Dobra. No więc jeszcze Bochen, ja i ty. Razem dziesięciu. Pito poprowadzi kuszników. Z sąsiednich dachów ostrzelają straż. My zaś mamy co innego do roboty.
Podszedł do niewielkiego stołu stojącego w kącie i wyciągnął zza pazuchy rulon. Rozwinął go i okazało się, że jest to plan budynku.
- Wodzowie zbierają się tu - wskazał palcem niewielki kwadrat wyrysowany na papierze. - Ta komnata znajduje się na piętrze. Myśleliśmy nad atakiem z dachu innego domu, wprost do pokoju ale odległość może stanowić przeszkodę. Dlatego po linach spuszczonych z sąsiedniego domu, w którym mieszka przyjazny nam człowiek, wślizgniemy się na podwórze i cichcem zakradniemy się do środka. Narady zawsze trwają do późna, zawsze są też solidnie zakrapiane, więc jest i szansa, że będą wstawieni. Pito i jego oddział dołączą do nas zaraz po wystrzelaniu strażników. Sprężajcie się, bo może być gorąco. Próbujemy załatwić sprawę jak najszybciej, zabijamy i znikamy. Po wszystkim wypłacę nagrody.
- Nie jesteśmy tu dla nagrody! - oburzył się jeden, Gilles nie pamiętał jednak, jak miał na imię. Zwyczajnie mu się pomieszało. - Jesteśmy by pomścić naszych bliskich!
- Nie drzyj się. Jeść coś musisz. Jak nie zechcesz złota, to nasz szanowny towarzysz chętnie przyjmie twoją należność.
Garter mówiąc to, wskazał na Gillesa.
- Czy są jeszcze jakieś pytania? Bo jeśli nie, to radzę teraz pójść do wychodka, najeść się i napić. Niedługo wyruszamy.
- Ja mam jedno.
- Słuchamy cię zatem, Wrono.
- Co, jeśli napotkamy kobiety lub dzieci?
- Nie zabijać w miarę możliwości, ale to dzikusy. Może być tak, że rzucą się na was. Wtedy bronić swego życia. Na uciechy czasu nie starczy, więc możecie od razu o tym zapomnieć.
- Za kogo ty nas masz?! Mówiłem ci, że jesteśmy tu...
- Tak, tak wiem. Jeszcze jakieś pytania?
Wszyscy spojrzeli po sobie w oczekiwaniu.
Obrazek

Re: Południowy rynek i ulica Stalowa

30
Jasnowłosa powitała jedzenie z utęsknieniem. Głód był tak silny, że dziewczyna nie zważała na nic, na siebie, ani na innych, tylko wygłodniała rzuciła się na strawę niczym wilk na owce. Jadła szybko, połykała pieczeń, chleb w całości, popijała piwem, które rozlewało się jej po brodzie. Alicji jednak to nie przeszkadzało. Jasnowłosa jadła i nie zwracała większej uwagi na to co mówią przy stole.
Po jakimś czasie ktoś kazał Alicji wyjść z izby, aby reszta została sama i zajęła się ważnymi sprawami. Widać było wszędzie przygotowania do podróży. Niezapominajka czy też Promyczek przyglądała się temu wszystkiemu z dziecięcą ciekawością. Nic nie mówiła, o nic nie pytała. Po prostu chłonęła widok swoimi chabrowymi oczami. Wtedy też jej wybawca, Biami, zaprowadził ją do starej kobiety, ale bardzo miłej. Alicja od samego początku polubiła tą wiekową niewiastę. Kiedy usłyszała jak ma na imię, odruchowo się uśmiechnęła.
- Elena - powtórzyła i uśmiechnęła się do kobiety, a następnie poszła za nią.
Alicja została zaprowadzona do wozu, gdzie znajdowała się dwójka dzieci, chłopiec i dziewczynka. Jak się okazało potem z opowieści Eleny były to jej dzieci, a ona sama prosiła naszą jasnowłosą o zaopiekowanie się nimi. Alicja zgodziła się chętnie, kiwnęła głową na znak zgody.
Blondynka podeszła do dzieci i uśmiechnęła się. Nie za bardzo wiedziała w jaki sposób ma zająć się nimi. Musiała najpierw coś powiedzieć do nich, aby wzbudzić ich zaufanie:
- Hej - przywitała się w rodzimej mowie - Jak macie na imię? Co ciekawego robicie?

Wróć do „Saran Dun”