POST POSTACI
Awaren
-
Cóż... Czy tego samego nie zarzuca się co drugiej osobie u władzy? - odparł racjonalnie. -
Strony zawsze będą podzielone. Lata historii udowodniły, że nie da się każdemu dogodzić, nieważne jak dobrze by nie było.
I prawdę mówiąc, nawet gdyby Alfrad Zakkum istotnie był najgorszym łajdakiem, Awarenowi wystarczyło, aby był łajdakiem stojącym po odpowiedniej stronie barykady. Co nie znaczyło, że opinia Yroha nie rozluźniła czy nie uspokoiła nieco jego nastawienia. Mowa wszakże o jednym z najpotężniejszych iluzjonistów i zaklinaczy obecnych czasów. Jakkolwiek ciężko było sobie wyobrazić kogoś łagodnego czy
"dobrego", zarządzającego placówką podobną do najświetniejszej uczelni czarnoksięstwa, z ucałowaniem dłoni przyjmował taką opcję. Coś mu mówiło, że obracanie się w obecności cesarskiego doradcy jeszcze wyjdzie jego nerwom na dobre.
Krocząc w ślad za Yrohem, wielokrotnie kręcił i obracał głową na wszystkie strony, dosłownie nie mogąc się napatrzeć. Chłonął nie tylko widoki, ale również buzującą wręcz w powietrzu energię, płynącą bezpośrednio od zabieganych studentów. Gdy dostatecznie zająć czymś jego uwagę, potrafił zapomnieć nawet o wysiłku, jaki musiał włożyć we wspinaczkę. To jest, do momentu, kiedy pojawiła się lekka zadyszka. Hm, czy to wina śniadania, czy może kawy, że zdołał dojść jak na siebie całkiem wysoko, zanim zaczął tracić oddech?
-
Tylko tyle?! Naprawdę?! - odżył ponownie, jakkolwiek nieco już zziajany, słysząc, w jak prosty sposób można było otrzymać pozwolenie na dostęp do zebranej tutaj wiedzy.
Gdyby ork wiedział, przez jakie stosy dokumentów Awaren musiał przechodzić w swoim krótkim życiu, wiedziałby, że kilka stron w te czy wewte nie mogło zrobić mu żadnej różnicy. Problem stanowiłaby tylko... No tak. Droga na Akademię i z powrotem. Nie znajdowała się aż tak blisko pałacu, żeby móc do niej wpadać w każdej, wolnej chwili (o ile takie jeszcze dla niego nadejdą). To nie tak, że mógł nagle zmniejszyć magicznie wszystko, co miał w komnacie i przesunąć to w róg tak, żeby móc stworzyć własny krąg teleportacji. Jakkolwiek świetny byłby to pomysł.
-
Niech szanowny Yroh się nie martwi. Nie zamierzam w podobny sposób nadużywać uprzejmości.
Tak. Nad tym będzie miał czas zastanawiać się kiedy indziej. Jakoś wątpił, żeby w nadchodzących dniach miał dostatecznie dużo wolnego czasu, żeby się tym zamartwiać. Tak jakby stał przed nimi otwarty konflikt, z którego jedno licho wie, jak wyjdą. Najpierw obowiązki, później przyjemności! ...Ale i tak nie umiał odmówić sobie wyobrażenia posiadania własnego kręgu teleportacyjnego, gdy już zagrzało to miejsca w jego głowie.
Gdy wdrapali się wreszcie na miejsce, Awaren starał się udawać, że wcale nie bolą go nogi ani biodra i że nie musiał przystanąć raz czy dwa na złapanie oddechu, przez co został odrobinę bardziej w tyle. Jakkolwiek świetnie było w końcu tu zagościć... Uh... Dlaczego nikt nie wymyślił jakichś... Magicznych stopni? ... W porządku, tak. Byli w Krlgardzie. Tutaj jednostki słabe fizycznie rzadko dożywały sędziwego wieku i zapewne tyczyło się to także uczniów Akademii, niezależnie od ich pochodzenia i przynależności rasowej. Gdyby miał podobny trening każdego dnia tylko po to, żeby znaleźć odpowiedni tom, sam byłby pewnie kwintesencją wytrzymałości.
Wbrew dźgającej go boleśnie kolce w boku, z błyszczącymi oczyma stanął wyprostowany przed jawiącymi się przed nimi drzwiami. Zamierzał zapukać taktownie, ale jak się okazało - nie było mu to dane. Wszedł zatem zaraz za Yrohem, starając się (i ponosząc sromotną porażkę) nie okazywać nadmiaru młodzieńczego wręcz entuzjazmu, który nie przystoi reprezentowanej przez niego pozycji. Co prawda w oczach własnych pobratymców wciąż był ledwie podrostkiem, bo i powinien takim być, jednak z uwagi na okoliczności, przyszło mu o wiele szybciej porzucić ten prestiżowy stan umysłu. Mimo najlepszych intencji nie potrafił ostatecznie nie wbijać w rektora ciekawskiego wzroku. Nie należał raczej do takich, którym nie dało się przyglądać, zwłaszcza iż bardzo niewielu ludzi z domieszką orczej krwi spotykał nawet tu, w Karlgardzie.
-
Zaszczyt to, osobiście poznać rektora Karlgardzkiej Akademii - zwrócił się do mężczyzny, skłaniając się przed nim uprzejmie z przyzwyczajenia, zanim zajął wskazane miejsce.
Nagle dziwnie dużo osób nazywało go po imieniu. Jakże bardzo musiał od tego odwyknąć, dopiero teraz zdołał zauważyć. Osoba, przy której spędzał najwięcej czasu przez lata, niemal nigdy go nie używała.
-
Oh, nie, p0roszę się nie przejmować! - odparł, unosząc lekko dłoń. -
Dopiero co skończyliśmy śniadanie i z pewnością nie zamierzamy ryzykować wpakowaniem szanownego rektora w kłopoty tylko dla własnych zachcianek.
A więc był ktoś, kogo nawet ktoś taki, jak rektor się obawiał. Czy może raczej brał pod uwagę w specjalny sposób. Być może była to jedna z tych starych, przedwiecznych wręcz bibliotekarek, które niczym rozjuszony smok patrzyły na każdego, kto choćby ośmielił się kichnąć w ich książkowym królestwie? Myśl ta była na tyle zabawna, że kolejna informacja nawet nie zabrzmiała dla niego jak wyjątkowo dotkliwy i osobisty przytyk. Jego nerwowość praktycznie zniknęła, odkąd znalazł się w znajomym dla siebie, niemal z dawna zapomnianym otoczeniu. Oddychanie też wydawało się łatwiejsze.
Siedzą pośrodku gigantycznego fotela, w którym musiał wyglądać wyjątkowo zabawnie. Niczym patyczak. Układając dłonie na kolanach, uśmiechnął się. Ponownie z przyzwyczajenia pewnie za bardzo przepraszająco niż zamierzał. W jakimś sensie jednak poczuł się dumny. Niemal pochwalony. Może i wcale nie był oficjalnym doradcą Ushbara do nocy wstecz, ale to co usłyszał świadczyło tylko o tym, jak bardzo udało mu się pozostać niezauważonym jako takim. Nikt nigdy nie miał podstaw do podejrzeń wobec jego osoby. To spore osiągnięcie, prawda?
-
Pozostawanie niezauważonym było moją specjalnością przez bardzo długi czas - odparł, uważnie dobierając słowa. -
Niewiele osób ostatecznie zwraca uwagę na kogoś, kto przybył do murów pałacu ledwie jako sługa.
Niekoniecznie chciał się chwalić swoją niewolniczą karierą, więc i tę część pominął z pełną, niewymuszoną premedytacją.